Kiedy mama zadzwoniła, od razu zorientowałam się, że coś się stało. Poprosiła, żebym po pracy wpadła do niej, bo musimy porozmawiać. Nic więcej jednak nie chciała powiedzieć, więc zaintrygowana pojechałam do niej najszybciej jak mogłam.
– Zmarł mój brat – oznajmiła mi. – Telefonował jego syn, pogrzeb jest w przyszłym tygodniu.
Nie bardzo wiedziałam, jak zareagować. Nigdy nie poznaliśmy wujka, bo chociaż było wiadomo, że mama ma brata mieszkającego pod Warszawą, od lat nie utrzymywała z nim żadnych kontaktów. Pokłócili się, jeszcze zanim moi rodzice się pobrali, ale nigdy nie podejmowano u nas w domu tego tematu. Właściwie to ze strony mamy w ogóle nie znałam żadnej rodziny. Moi dziadkowie zginęli w powstaniu warszawskim, mamę po wojnie zabrała jej daleka, nieżyjąca już krewna, i wychowała jak swoje własne dziecko.
– Powinniśmy tam pojechać – westchnęła ciężko mama. – Było nas tylko dwoje, Wojtek i ja. Pamiętam, jak bujał mnie w ogrodzie na huśtawce i zbierał świetliki do słoika, żebym miała żywą latarenkę…
Rzadko mieliśmy okazję słyszeć jakiekolwiek jej wspomnienia dotyczące domu rodzinnego. Wiedzieliśmy tylko, że mama miała sześć lat, gdy wybuchła wojna, a jej rodzice brali udział w powstaniu. Dziadkowie zginęli, a Wojtkowi, jej bratu udało się uciec po klęsce powstania do lasu, chociaż był jeszcze chłopcem. O tym, co działo się potem, mama nie chciała mówić, ale z rzucanych czasem półsłówek wnioskowałam, że miała do swojego brata jakiś straszliwy żal. O co? Tego nigdy nam nie powiedziała. Jednak teraz stwierdziła, że na pogrzeb pojedziemy, bo tak wypada. A ja się ucieszyłam, że wreszcie będzie okazja poznać tę część rodziny.
Kuzyn spytał mnie o to prosto z mostu
Z takim nastawieniem pojechałyśmy do stolicy. Nasi kuzyni mieszkali na obrzeżach miasta, w dużym, piętrowym domu z ogrodem, rodzinnym domu mamy. Toteż nie zdziwiłam się jej wzruszeniu, gdy wjechałam samochodem na podjazd. Po raz pierwszy od lat zobaczyła miejsce, w którym spędziła dzieciństwo.
Zostałyśmy przyjęte wyjątkowo gościnnie i serdecznie. Ale mama nie czuła się tam chyba najlepiej.
– To wspomnienia – westchnęła ze smutkiem. – Tu się urodziłam, tu przeżyłam z rodzicami wojnę… Nie jest mi teraz łatwo, córciu.
Po skończonej ceremonii zaproszono nas na stypę. Chcieliśmy się wymówić, tłumacząc się kiepskim stanem mamy, ale nasz kuzyn, Kamil nie dał tak łatwo za wygraną.
– Najwyższy czas, żebyśmy się poznali – powiedział z naciskiem. – Jesteśmy kuzynami w pierwszej linii, najwyższy czas, żeby rodzina znowu się połączyła. Dlatego w imieniu moich sióstr serdecznie zapraszam na obiad do nas. Będą tylko najbliżsi. Przecież do nich należycie…
Mama skapitulowała, a my z siostrą nawet się ucieszyłyśmy. Nasi kuzyni sprawiali wrażenie bardzo miłych ludzi i chcieliśmy się ich poznać. Miałam tylko nadzieję, że dawna dziwna niechęć naszej mamy do jej, teraz już nieżyjącego brata, nam nie przeszkodzi.
A jednak nie udało się uniknąć konfrontacji. I to nie my zaczęłyśmy rozmawiać o tym, co rozdzieliło naszą rodzinę. To Kamil, gdy zostaliśmy już w gronie najbliższych, pierwszy poruszył ten temat.
– Janka, ale powiedz mi, dlaczego właściwie myśmy się dotąd nie znali? – spytał prosto z mostu.
– Nie wiem – pokręciłam głową. – Mama nigdy o tym nie chciała mówić, to znaczy o twoim ojcu.
– Nasz tata też tylko wspomniał, że ma tam gdzieś siostrę, jedyną, ale ona go nie chce znać – Kamil pokiwał wymownie głową. – Że chodzi o jakieś pomówienie, żal do niego jakiś miała nie wiadomo o co…
– A tak, miałam! – za naszymi plecami zabrzmiał ostry głos mamy, która właśnie wróciła z toalety i musiała usłyszeć, o czym rozmawiamy. – Bo mnie zostawił na pastwę losu, skazał mnie na biedę, jedyną siostrę swoją, a sam zabrał wszystko to, co ojciec miał dla nas, całe bogactwo!
W salonie zapanowała cisza. Patrzyliśmy na siebie w milczeniu, nie mając pojęcia, o czym mama mówi. Ciszę przerwał Kamil, twierdząc, że u nich nigdy bogactwa nie było. Na to mama wstała z fotela i drżącym z oburzenia głosem zaczęła opowiadać o tym, jak to jej ojciec, a nasz dziadek przewidział, że będzie wojna i na czas wycofał całe oszczędności z banków, a potem zamienił je na złoto i biżuterię.
– Ja wiem, wy myślicie, że ja sklerozę już mam albo coś mi się zwiduje – nieoczekiwanie zaczęła płakać. – Chociaż mała wtedy byłam, może sześć lat miałam, ale dobrze pamiętam! Wojtka nie było w domu, w mieście, w szkołach się uczył, kiedy nasz ojciec mamę i mnie zaprowadził do tej piwnicy – popatrzyła na nas poważnie. – On wiedział, że straszne czasy nadchodzą i pokazał nam tamtą skrzynkę. Takie tam piękne rzeczy ze złota były, długo się na nie gapiłam, jak to dziecko… Tata mówił, że pieniędzy w banku nie warto trzymać, bo to makulatura zwykła będzie, ale my głodni chodzić nie będziemy, gdyby jego zabrakło. Ale że Niemcy go jakimś boskim zrządzeniem nie tykali, robotę miał, więc i ten skarb powinien się ostać po wojnie… Widać Wojtek go musiał dla siebie zagarnąć.
Tłumaczyli jej, że nie wiedzą nic o skarbie
Nigdy z siostrą nie słyszałyśmy tej maminej opowieści o rodzinnym skarbie. Byłyśmy tak samo zaskoczone jak nasi kuzyni. Patrzyliśmy na siebie w zdumieniu.
– Ale ciociu, my nie mieliśmy żadnego skarbu – Kamil potrząsnął głową. – Przecież bym coś o tym wiedział. A rodzicom ciężko było, jak wszystkim… Pamiętam, jaka bieda w domu panowała! Kiedy tata z lasu wrócił, to posadzili go prawie na rok, a potem długo jeszcze był represjonowany. Robił, co mógł, żeby rodzinę utrzymać, chwytał się każdej roboty. Mama też szyła po nocach, na drutach i szydełku robiła, ogród uprawiała, byśmy mieli co jeść.
– Wasz ojciec nie chciał się ze mną podzielić tym majątkiem – mama uparcie powtarzała swoje. – A ja sierotą byłam, przez daleką ciotkę wychowaną, grosza przy duszy nie miałam. Chcieliśmy się z moim trochę odkuć, więc przyjechałam tu któregoś roku, zaraz po moim ślubie. Chciałam spłaty, ale Wojtek niczego mi nie dał – mówiła urywanym głosem. – Zarzekał się, że żadnego majątku nasz ojciec nie zostawił, ale ja przecież widziałam to złoto na własne oczy, chociaż szkrabem małym byłam – mama pokręciła głową. – W piwnicy ta skrzynia stała, zresztą nasza mama nieraz o niej mówiła, zanim do powstania poszli.
– Przecież w tym domu nie ma piwnicy – pokręciła głową kuzynka.
– Jak to nie ma?! – obruszyła się. – Dobrze pamiętam, jak nasza mama tam kwaśne mleko chowała i masło w liściach chrzanu. Taki tam chłód był! Chodziłyśmy czasem śmietanę z mleka zbierać, po takich stromych schodkach w dół. Ciemno było, zawsze się bałam, że się potknę i spadnę, spódnicy matczynej się mocno trzymałam – rozpłakała się.
Kamil twierdził, że dom nawet podpiwniczony nie jest, ale mama upierała się przy swoim. Tak się zdenerwowała, że ze względu na jej zły stan, kuzynostwo zaproponowali nam gościnę.
Gdy mama zmęczona przeżyciami i płaczem, wypiła szklankę ziółek, szybko zasnęła. My natomiast jeszcze długo siedzieliśmy przy stole i rozmawialiśmy. W końcu musieliśmy nadrobić stracone lata. Kuzynostwo okazali się bardzo otwartymi, sympatycznymi ludźmi, więc nikomu nie spieszyło się do odpoczynku.
A nazajutrz po śniadaniu, mama zaproponowała nam przechadzkę po ogrodzie. Chciała odwiedzić stare kąty, miejsca jej wspomnień z dzieciństwa. Poszedł z nami również Kamil. Zabrał ze sobą wielki, wiklinowy kosz, bo jak mówił, renklody mu w tym roku wyjątkowo obrodziły, więc chciał nazbierać i dla nas. Pomagałam mu, bo uwielbiałam te wielkie słodkie śliwki, których smak zawsze kojarzył mi się z upalnym latem i wakacjami. Zajęta napełnianiem kosza, nie zauważyłam, że moja rodzicielka zniknęła nam nagle z oczu. Dopiero po jakimś czasie usłyszeliśmy jej wołanie.
– Chodźcie tutaj – jej głos dobiegał gdzieś z końca ogrodu.
Stała w rogu sadu, tam gdzie kończyły się drzewka owocowe i wokół niewielkiego pagórka rozrosły się krzewy agrestu i porzeczek. Wpatrywała się w ten wzgórek zamyślona, i co chwilę pocierała dłonią czoło.
– Źle się czujesz, mamo? – zaniepokoiłam się. – Może ci za gorąco?
– Ta górka… Jak tak na nią patrzę, to mi się coś przypomina… Tutaj była chyba taka ziemianka, a nie żadna piwnica… Tak, na pewno! – krzyknęła z ożywieniem, przeciskając się między krzewami porzeczek. – Gdzieś musi być wejście – pokazała na wielki głaz, przylegający do wzniesienia. – Metalowe drzwiczki, zamykane na skobel. Schodziło się schodkami w dół, pamiętam dobrze – mówiła ze wzruszeniem.
Nie chciało mi się w to wszystko wierzyć
Podeszłam do niej szybko, bałam się, że może się jej zrobić słabo z nadmiaru emocji, ale mama potrząsnęła tylko głową i zaczęła wypytywać Kamila, czy nigdy nie przekopywali tego pagórka. Gdy zaprzeczył, powiedziała, że potrzebny jest jakiś szpadel, bo trzeba wykopać głaz.
Kuzyn popatrzył na mnie ze zdziwieniem, jednak posłusznie przyniósł z szopy sporą łopatę.
– Trzeba ten kamień odsunąć, a potem zedrzeć darń – komenderowała nim mama bez cienia wahania. – To musi być to miejsce…
Chciałam ją jakoś powstrzymać, bo wydawało mi się to idiotyczne. No gdzieżby przez te wszystkie lata ziemianka pozostała niezauważona! Ale Kamil już odsunął wielki kamień, zdarł szpadlem darń ze sporego kawałka pagórka, a potem zaczął odkopywać ziemię. Niemal krzyknęłam ze zdumienia, gdy naszym oczom rzeczywiście ukazała się żelazna płyta. Były to niewielkie drzwiczki całkiem zżarte przez rdzę.
– A nie mówiłam! – wykrzyknęła mama. – Była piwnica z kwaśnym mlekiem! Dobrze zapamiętałam!
– Czyli tutaj widziałaś to złoto dziadka? – spytała moja siostra.
– Tutaj – mama westchnęła ciężko i spojrzała na Kamila. – Widać nasz ojciec zakopał wejście przed Niemcami, i jeżeli prawdą jest to, co twierdzisz, czyli że mój brat nic nie wziął dla siebie, to skarb wciąż tam jest…
Ziemianka została odsłonięta, ale ja wciąż nie bardzo wierzyłam w te opowieści o złocie. Tyle lat po wojnie miałby się zachować jakiś skarb? Zresztą może małe dziecko, jakim była wtedy mama, po prostu wymyśliło tę historię, a z czasem zaczęło w nią wierzyć?
Gdy Kamil uporał się już z zardzewiałym żelastwem, naszym oczom ukazały się schodki, prowadzące w dół. Tylko kilka stopni. Kuzynka Hanka pobiegła do domu po latarki, a potem powoli i ostrożnie, zeszliśmy do wyłożonej kamieniami małej piwniczki.
– Tak, pamiętam! – wykrzyknęła uradowana mama. – W tym miejscu stały te garnki z mlekiem, a tutaj – wskazała najdalszy kąt i zawahała się. – Tu chyba była ta skrzynia.
Płakała nad straconymi latami
Wciąż nie mogłam uwierzyć, że to się dzieje naprawdę. O takich rzeczach to się w książkach czyta najwyżej, a nie przeżywa samemu! Ale gdy poświeciliśmy w kąt, naszym oczom rzeczywiście ukazała się niewielka żelazna skrzynka, z wiszącą kłódką. Wszystko było mocno zardzewiałe, miejscami skruszałe, ale zamek wciąż trzymał. Ostrożnie, żeby jej nie uszkodzić, wyciągnęliśmy skrzynię przed piwniczkę. Kamil delikatnie wykręcił trzonki z zawiasów, wieko ze zgrzytem odchyliło się… Westchnęłam ciężko, mocniej przygarnęłam mamę do siebie, czułam, jak cała się trzęsie.
Nie było złota. Na dnie skrzyni leżało kilka spłowiałych już biało-czerwonych opasek, takich jakie nosili powstańcy warszawscy, wojskowa furażerka i rozłażące się w palcach drobno zapisane kartki papieru, coś jakby zeszyt.
– To notatki z powstania warszawskiego – szepnął Kamil. – Dziadek walczył na Czerniakowie, tam było najciężej, babcia była łączniczką, wiem, bo ojciec często opowiadał… Dziadek dowodził najlepiej uzbrojonym oddziałem, skądś zdobył broń dla wszystkich, tak twierdził ojciec.
– Mówisz, że najlepiej uzbrojonym? – mama delikatnie dotknęła furażerki i zamknęła oczy.
– Tak, to nawet podobne do mojego ojca… Za pieniądze, które uratował z banku, kupił złoto, a potem za nie wyhandlował broń dla swojego oddziału… – z niedowierzaniem pokręciła głową.
– A ja przez całe życie posądzałam swojego brata o to, że zabrał to złoto i nie dał mi ani grosza – rozpłakała się pochylona nad skrzynią.
Delikatnie, żeby nie zniszczyć powstańczych pamiątek, przenieśliśmy skrzynkę do domu. Usiłowaliśmy odczytać ledwo widoczne pismo na rozpadającym się papierze. To były notatki naszego dziadka, jego pamiętnik z okresu przed powstaniem. Opisywał, jak zamienił całe złoto na broń dla kolegów z oddziału. Postawił wszystko na jedną kartę…
Patrzyłam na ten dziadkowy skarb z wielkim wzruszeniem. Mama natomiast wciąż płakała nad straconymi latami, nad tym, że tak pochopnie oskarżyła swojego brata, i dopiero po jego śmierci zrozumiała swój błąd.
Niczego jednak nie mogła już zrobić, może jedynie pomodlić się za spokój jego duszy. Teraz najważniejsze było to, że zadra z serca mamy zniknęła, a rodzina połączyła się na nowo. I to w takim pięknym momencie, gdy odnalazły się powstańcze pamiątki dziadka, będące dla nas wszystkich większym skarbem niż złoto i drogie kamienie.
Czytaj także:
„Rodzeństwo nie odzywa się do mnie, bo zgarnąłem spadek po cioci. Uważają, że im się należy, choć ciocię mieli w nosie”
„Siostra skłóciła brata z rodzicami, by zgarnąć dla siebie spadek. Los odpłacił jej za to niewdzięcznymi dziećmi”
„Rodzeństwo chciało pozbawić najmłodszego brata spadku. Choć to jemu się należał, hieny próbowały uszczknąć trochę grosza”