„Siostra skłóciła brata z rodzicami, by zgarnąć dla siebie spadek. Los odpłacił jej za to niewdzięcznymi dziećmi”

kobieta, którą opuściły dzieci fot. iStock by Getty Images, Jose Luis Pelaez Inc
„– Kiedy tata umierał, kazał mi wezwać Cyryla. A ja powiedziałam, że on nie chce go widzieć. Gardzi nim i życzy mu, żeby się w piekle smażył. Boże mój! Jak ojciec strasznie płakał! Umarł, nie pojednawszy się z synem. Wiem na pewno, bo pilnowałam go w szpitalu razem z moimi dziećmi. Bałam się, że te moje intrygi wyjdą na jaw i ojciec testament zmieni”.
/ 05.04.2023 19:15
kobieta, którą opuściły dzieci fot. iStock by Getty Images, Jose Luis Pelaez Inc

Poznałem ją od razu, chociaż choroba zmieniła jej piękną niegdyś twarz. Leżała nieruchomo na łóżku w zakładzie opiekuńczo-leczniczym, który mieszkańcy miasta ukradkiem, po cichu, nazywali „umieralnią”. Niestety, wiele w tym było racji. Trafiali tutaj starzy, schorowani ludzie, którymi rodziny nie chciały się opiekować. Pensjonariusze, choć często poświęcili życie dla swoich bliskich, teraz byli dla nich ciężarem. Wprawdzie personel starał się, jak mógł, by pacjenci czuli się dobrze, ale oni nie wracali stąd do domu. Jeśli opuszczali to miejsce, to na cmentarz…

Ona o tym wiedziała, miała tę świadomość. Widziałem tę mieszaninę strachu, rezygnacji i głuchej rozpaczy w jej wyblakłych, kiedyś błękitnych oczach. Ból fizyczny można uśmierzyć lekami, ale ból duszy jest znacznie trudniejszy do wyleczenia… Wiem o tym dobrze, bo codziennie spędzam kilka godzin wśród pacjentów zakładu i niejednego przygotowałem na śmierć. Trzeba mieć w sobie wiele siły i głębokiej wiary. Inaczej nie sposób byłoby wykonywać posługi kapelana…

Odwiedzałem ją codziennie jak innych chorych. Nie znała mnie, nie wiedziała, kim jestem. Ot, młody ksiądz, który robi to, co należy do szpitalnego kapelana. Niby skąd miała wiedzieć? Widziała mnie pierwszy raz w życiu, za to ja widywałem ją wcześniej wielokrotnie, znałem jej twarz doskonale z fotografii i opowiadań rodziców. Zresztą nie poświęcała mi nawet uwagi, pochłonięta oczekiwaniem na swoje ukochane dzieci, które ją tutaj umieściły, a teraz „zapracowane” i „bardzo zajęte”, nie znajdowały czasu, żeby choć na chwilkę wpaść do matki, przyprowadzić wnuki, które wychowała. Swoje już dla nich zrobiła, teraz nie była potrzebna, zawadzałaby tylko…

Skąd wiedziałem? Opowiedziała mi o tym jedna z pielęgniarek, jej dawna znajoma z czasów, kiedy chora była jeszcze pewną siebie, elegancką i zdrową kobietą. Z panią Zdzisią czasem jeszcze zamieniła kilka słów, choć od lat się już nie kontaktowały, ale resztę personelu uparcie ignorowała, tak samo jak mnie, choć codziennie zachodziłem do jej pokoju, pytając, czy nie potrzebuje mojej posługi.

– Jak będę potrzebowała, to na pewno księdzu powiem! – warknęła pewnego dnia niechętnie. – Teraz niech mi ksiądz głowy nie zawraca!

Czekają tylko, aż zamknie oczy

Od tamtej pory nie zaszczyciła mnie nawet spojrzeniem. Ja za to dyskretnie podpytałem o nią panią Zdzisię, choć nawet nie trzeba było jej specjalnie podpytywać, bo sama chętnie mówiła, co jej przyszło na myśl.

– Co to się porobiło z tą naszą Magdą! Taka była zawsze pewna siebie, lepsza od innych, najmądrzejsza. A teraz co? Leży jak Łazarz, skazana na obcych! Dla dzieci tyle zrobiła, oboje mają mieszkania, ile mogła, tyle pieniędzy w nich pchała, gotowa była dla nich kraść! Wnuki wyniańczyła, a teraz się u niej nikt nie pokaże!

– A dowiadują się chociaż o nią? – spytałem autentycznie ciekawy.

– Dzwonić dzwonią, raz w miesiącu – wzruszyła ramionami. – Pytają, jak tam matka, ale takim tonem jakby się dowiadywali, czy jeszcze długo pociągnie, czy może już koniec blisko i wreszcie im kłopot z głowy spadnie!

– Ależ, pani Zdzisiu! Przecież to jej dzieci! Na pewno nie czekają na jej śmierć! – przystopowałem ją.

– Ksiądz to tak gada, jakby życia nie znał! Wychowała tego swojego Konradka i tę swoją Karinkę na kompletnych egoistów! – prychnęła pielęgniarka. – Pieniędzmi ich obsypała, nawet się z rodziną podobno poróżniła! Nauczeni byli, że się im wszystko od wszystkich należy, a sami nic nie muszą, to teraz, jak matka dać już nie może, a potrzebuje opieki, wypięli się na nią, za przeproszeniem, i pozbyli z domu, żeby się nie męczyć! Teraz tylko czekają, aż oczy zamknie i będzie można spadkiem po niej rozporządzać! Zresztą, jak słyszałam, już im za życia, co się dało, przepisała, to teraz nic im po niej. Chora matka to zawada, i już.

Westchnąłem i wziąłem do ręki różaniec, żeby się za nieszczęsną pomodlić. Co innego mogłem zrobić?

Któregoś dnia miałem sposobność zobaczyć dzieci pani Magdy. Na oddział weszła modnie ubrana kobieta, kilka lat starsza ode mnie i jej młodszy brat, też już nie chłopiec, ale ubrany i wystrzyżony jak młodzian. Zaczepili na korytarzu jedną z pielęgniarek i zapytali o panią Magdę. Po tym zorientowałem się, że to jej dzieci.

– Państwa mama jest coraz słabsza – westchnęła pielęgniarka. – Obawiamy się w każdej chwili końca… – dodała ze smutkiem. – Zaraz państwa do niej zaprowadzę, ucieszy się!

– Ach! Nie, nie! Nie trzeba… Jeszcze by się mama zdenerwowała, przejęła naszym widokiem, a to by jej mogło zaszkodzić! – zaoponowała córka.

– My tylko tak przejazdem wpadliśmy, spieszymy się! – dodał jej brat. – Wie pani, interesy, rodzina… Mama by pewnie chciała pogadać, a my dosłownie kilka minut mamy.

– No właśnie! – wtrąciła się córka. – Przykro by jej było, że się spieszymy i wstąpiliśmy tylko na moment. Jak będziemy mieć więcej czasu, to przyjedziemy na dłużej z dziećmi, posiedzimy z mamą, pogadamy, rozweselimy ją.

Rozejrzała się i dodała:

– Zresztą widzę, że mama ma tutaj doskonałą opiekę, więc już nie zawracamy głowy! Proszę nas tylko poinformować, gdyby, nie daj Boże… Kochana, biedna mama! Dobrze jej tutaj na pewno, wśród życzliwych ludzi… Będzie miała lekką śmierć… – kobieta otarła nieistniejące łzy, pociągnęła brata za rękaw i już jej nie było.

Cały majątek chciała zatrzymać dla siebie

Wiedziałem, że nie pojawią się już, aż przyjdzie czas, żeby dopełnić ostatnie formalności związane z pogrzebem. Chciałem się mylić co do nich, ale scena, której byłem świadkiem, nie pozostawiała żadnych wątpliwości… 

Ale pani Magda, wbrew cichym oczekiwaniom jej dzieci, żyła, choć powinna już dawno umrzeć. Sama tak stwierdziła pewnego dnia, kiedy jak zwykle do niej zajrzałem.

– Mam już dość tego życia, ale z jakichś powodów Pan Bóg ciągle mnie tutaj trzyma… – westchnęła. – Niech ksiądz do mnie przyjdzie, jak już odwiedzi wszystkich pacjentów, dobrze?

Po raz pierwszy mnie o coś poprosiła. Byłem zdumiony, ale i zaciekawiony. Dwie godziny później siedziałem przy jej łóżku, a ona patrzyła na mnie niewidzącym wzrokiem. Wyglądała, jakby krążyła myślami gdzieś daleko, jakby cofnęła się do przeszłości.

Nagle ocknęła się i powiedziała:

– Ksiądz ma na imię Cyryl? Tak powiedziała jedna z pielęgniarek.

Potwierdziłem. Trochę się obawiałem, że zacznie drążyć, skąd to imię, ale ona na szczęście niczego nie podejrzewała. Zamyślona mówiła dalej:

– To rzadkie imię, ale w mojej rodzinie często się powtarzało. Znałam kogoś o tym imieniu… To był mój starszy brat, teraz już nie żyje. A ja mu, proszę księdza, wyrządziłam straszną krzywdę. Nie wiem, czy mi Bóg wybaczy…

On jest miłosierny i wybacza każdemu, kto wyzna winę i jej żałuje – powiedziałem, pochylając się nad nią.

Spojrzała na mnie, a w jej oczach dostrzegłem ogrom niewypowiedzianego bólu. Zasłoniła twarz rękami i jęknęła żałośnie. Chwilę milczała, a ja siedziałem i cierpliwie czekałem. Wreszcie zaczęła mówić urywanym głosem, łkając co chwila jak małe dziecko.

– Byłam młodsza od Cyryla dziesięć lat. Od początku wiedziałam, jak sobie rodziców urobić. Traktowali mnie jak księżniczkę. Dawali mi wszystko co najlepsze, skakali koło mnie. Brat zresztą też. Odstawiłam go na boczny tor, ale nic nie mówił, bo mnie kochał. Taki był z niego poczciwy człowiek…

Ale pewnego dnia Cyryl znalazł sobie dziewczynę. Miał już ponad trzydzieści lat, więc domyślałam się, że zaraz się ożeni. Nie chciałam tego i próbowałam  rozbić ten związek, ale się nie udało.

– Dlaczego chciała pani rozbić związek swojego brata? – spytałem.

– Bałam się, że dzieci im się urodzą, a wtedy nasi rodzice zajmą się wnukami, a ja pójdę w odstawkę… – odparła. – Ale chodziło też o pieniądze. Chciałam wszystko dla siebie. Byłam już mężatką, miałam synka i drugie dziecko w drodze. Myślałam tylko o tym, żeby wszystko zostało przepisane na moje dzieci, i żeby Cyryl nie dostał nic.

Bała się, że jej intryga wyjdzie na jaw

Westchnęła ciężko, pokręciła głową i spojrzała na mnie. Może spodziewała się jakiegoś komentarza, ale ja milczałem. Po chwili więc ciągnęła:

Opowiadałam rodzicom straszne kłamstwa. Mówiłam na przykład, że brat chce ich z domu wyrzucić, a jego narzeczona poluje tylko na ich majątek. Oskarżałam ich o rzeczy, których nie robili… Byłam dobrą aktorką. Rodzice uwierzyli i kazali bratu zerwać z narzeczoną albo się wynosić z domu. On się bronił, zaklinał, przysięgał, ale ja czuwałam i robiłam, co mogłam, żeby rodzice trwali przy swoim postanowieniu. Manipulowałam nimi. W końcu więc Cyryl odszedł, ożenił się, a ja pilnowałam, żeby żadnych kontaktów z nim nigdy nie było. Mówiłam rodzicom, jak to niby Cyryl ich obgaduje na prawo i lewo, że są podli i bez serca. Podsycałam konflikt. Jak matka umarła, nawet go nie zawiadomiłam.

A ojcu powiedziałam, że Cyryl nie chciał na pogrzeb przyjechać, bo ich nienawidzi i jest obrażony. Ojciec bolał nad tym okrutnie, a ja się cieszyłam, bo skłóciłam ich na dobre. Dopięłam swego. Ojciec cały majątek mnie zapisał, a brata wydziedziczył… – zamilkła, ale czułem, że to nie koniec opowieści.

I rzeczywiście, po chwili otarła łzy i kontynuowała łamiącym się głosem:

– Kiedy tata umierał, kazał mi wezwać Cyryla. A ja powiedziałam, że on nie chce go widzieć. Gardzi nim i życzy mu, żeby się w piekle smażył. Boże mój! Jak ojciec strasznie płakał! Umarł, nie pojednawszy się z synem. Wiem na pewno, bo pilnowałam go w szpitalu razem z moimi dziećmi, żeby czasem z Cyrylem się nie skontaktował. Do końca się bałam, że te moje intrygi wyjdą na jaw i ojciec testament zmieni, do końca myślałam tylko o pieniądzach… Nawet jak zachorowałam, nie opamiętałam się. Bo przecież swoim dzieciom majątek wywalczyłam i coś im po mnie zostanie. Dopiero kiedy mi śmierć w oczy zajrzała, zrozumiałam, co zrobiłam. Kiedy się tutaj znalazłam, wiele o tym wszystkim myślałam. Dzieci mnie opuściły… Ja dla nich wszystko poświęciłam, własnego brata, a one nawet nie zadzwoniły do mnie, nie zajrzały…

Gestem zachęciłem ją, by mówiła dalej, ale nie potrzebowała zachęty.

– Zrozumiałam, że tylko mi ten brat jeden został, a ja tak go skrzywdziłam. Chciałam się z nim zobaczyć, wytłumaczyć, przeprosić, błagać o przebaczenie. I wtedy dowiedziałam się, że nie żyje! – jęknęła i zaczęła płakać. – Nie zdążyłam! Było za późno! Słyszy ksiądz! Za późno! Z taką straszną winą pójdę do grobu! I ksiądz mi mówi o boskim miłosierdziu?! Na taką podłość, jak moja, miłosierdzia nie ma!

To On mnie do niej przyprowadził

Długo płakała, a ja trzymałem ją za rękę. Wreszcie uspokoiła się i spytała, czy może się porządnie wyspowiadać. Oczywiście przytaknąłem. Spowiadała się długo, dokładnie, przed każdym zdaniem namyślała się intensywnie, jakby bała się, że cokolwiek pominie, zapomni wyznać. Wreszcie udzieliłem jej rozgrzeszenia. Leżała z blaskiem w umęczonych oczach i uśmiechała się lekko. Lecz nagle jej wzrok przygasł, a na policzki znów wypłynęły łzy.

– Tylko ta świadomość, że się Cyryl z ojcem nie pojednał i ze mną, że mi nie wybaczył… – jęknęła.

– Pojednał się z ojcem – oznajmiłem.

Spojrzała na mnie zdumiona, jakbym zwariował. A ja powiedziałem:

– Znajoma pielęgniarka wprowadziła go do ojca w nocy, tuż przed jego śmiercią. Was nie było. Uznaliście, że można go na noc zostawić, bo nikt nie będzie próbował go odwiedzić. Myśleliście, że o tak późnej porze personel nikogo nie wpuści. Ale była ta pielęgniarka, zakonnica. Dzięki niej się spotkali. Długo rozmawiali, a ojciec pobłogosławił syna i umarł pogodzony z nim.

Nadal patrzyła na mnie z niedowierzaniem. Uniosła się z wysiłkiem na poduszce i ścisnęła moją dłoń.

– Skąd ksiądz wie?!

Brat też siostrze wybaczył przed śmiercią. Do końca się za nią modlił i miał nadzieję, że ją Pan Bóg natchnie i się opamięta – dokończyłem.

– Ale skąd ksiądz to wie?! I dlaczego mi to mówi?! – prawie krzyczała.

– Bo jestem synem Cyryla – wyznałem w końcu. – I znam tę historię. Jestem synem Cyryla, ciociu

Chora opadła na poduszki z zaciśniętymi powiekami i przez chwilę łkała bezgłośnie, ale po chwili spojrzała na mnie rozjaśnionym wzrokiem.

– Cyryl… Stąd to imię… Masz je po ojcu… Mój Boże! I ty do mnie przyszedłeś? Ty mnie rozgrzeszyłeś? Nie mogę w to uwierzyć… Bóg jest miłosierny!

– Nie wolno wątpić w jego miłosierdzie! – powiedziałem z mocą. – On sam mnie tu przyprowadził. Nie miałem przecież pojęcia, kiedy zostawałem kapelanem, że ciocię tutaj spotkam. Dla mnie samego było to zaskoczeniem…

Urwałem, bo pomyślałem o jej dzieciach. Ona też chyba o nich pomyślała, bo jej twarz nagle skurczyła się z bólu.

Tylko ty mi zostałeś… – szepnęła, a ja pochyliłem się i ucałowałem ją.

Ciotka Magda umarła w nocy. Siedziałem przy jej łóżku do końca. Jestem pewien, że to Bóg zaprowadził mnie do niej, żebym w ostatnich chwilach jej życia był dla niej pociechą.

Czytaj także:
„Wszyscy rzucili się na spadek po ojcu jak pazerne hieny. Nie chciałem brać udziału w tej farsie, a i tak zarobiłem najwięcej”
„Rodzina miała mnie gdzieś, póki jedną nogą nie byłem w grobie. Łase na spadek hieny wszędzie wywęszą łatwą kasę”
„Moje dzieci i wnuki to banda sępów, nie zasłużyli na spadek po mnie. Ale ja mam już spadkobiercę. Za chwilę się urodzi”

Redakcja poleca

REKLAMA