„Mama na łożu śmierci przekazała mi rodzinny talizman. Nie sądziłam, że kawałek srebrnej blaszki może mieć taką historię”

załamana dziewczyna fot. Adobe Stock, dimedrol68
„Mama chorowała długo. Bardzo przy tym cierpiała. Nieraz w nocy słyszałam, jak głośno płacze. Jednak w pewnym momencie stan mamy uległ poprawie. To było jak cud. Wszyscy wtedy otrzymaliśmy zastrzyk nadziei”
/ 10.04.2023 11:15
załamana dziewczyna fot. Adobe Stock, dimedrol68

Godzinami przesiadywałam przy łóżku mamy i rozmawiałyśmy. Jakbyśmy wiedziały, że zbliża się koniec i chciały się nagadać za wszystkie czasy. Mama miała prześliczny medalik z wizerunkiem Matki Bożej. Zawsze mi się podobał, a mama doskonale o tym wiedziała.

– Weź, Malwinko! Zawsze miał być dla ciebie – powiedziała. – Mnie już nie będzie potrzebny! Niech teraz ciebie chroni przed złem, tak jak chronił mnie i inne kobiety w naszej rodzinie. Od kilku pokoleń matka przekazuje go swojej najstarszej córce.

– Ale mamo, dlaczego mówisz, że nie będzie ci już potrzebny? Przecież lepiej się czujesz. Poprawiło ci się!

– Ja niedługo umrę – odpowiedziała mama. Chciałam zaprotestować, ale machnęła tylko ręką. – Nic nie mów, ja to wiem. Nadszedł mój czas. Medalik przekażesz swojej córce, gdy przyjdzie czas.

Trafili na zesłanie

– Opowiedz mi o tym medaliku – poprosiłam.

– To długa historia – zaczęła opowiadać mama. Poznałam po oczach, że bardzo ją ucieszyła moja prośba.

Medalik został zrobiony podczas Powstania Styczniowego, by chronić kobiety z naszej rodziny. Poświęcono go na Jasnej Górze i otrzymała go Leontyna Golianowska, moja praprababcia. Po powstaniu Mateusz i Honorata Golianowscy wraz z dziećmi Leontyną i Stefanem zostali zesłani na Sybir. Leontyna miała wtedy 17 lat. Do Petersburga dotarli koleją.

Podróżowali w wagonach towarowych, w których była tylko jedna ławka, rzadko dwie. I na tym kończyły się wygody. Dalsza podróż z Petersburga na Syberię trwała niemal dwa lata i odbywała się pieszo. Czasami trafiła się furmanka. Bywało, że ze względu na pogodę zatrzymywali się w barakach służących za więzienie. Podczas jednego z postojów medalik po raz pierwszy pokazał swą moc.

Baraki dla zesłańców zbudowane były na bagnach. Leontyna oddaliła się od obozu w poszukiwaniu czegoś do jedzenia i wpadła do wody. Bagno powoli zaczęło ją wciągać. Wiedziała, że nie może się szarpać. Nie mogła krzyczeć, bo gdyby znaleźli ją strażnicy, z pewnością by ją zastrzelili. Żarliwie modliła się o ratunek do Matki Boskiej Częstochowskiej. Bóg, zapewne za pośrednictwem Maryi, wysłuchał jej próśb. Leontynie udało się chwycić wystającą z wody gałąź i powoli wyciągnęła się z bagna. Przy okazji narwała liści, z których w obozie ugotowano zupę. Od tamtej pory wiadomo, że medalik chroni kobiety w naszej rodzinie. Dlatego jest przekazywany kolejnym pokoleniom.

Leontyna na zesłaniu wyszła za mąż za byłego powstańca. Nazywał się Walerian Łoński i był lekarzem. Pomagał wszystkim, jak mógł, a choroby dziesiątkowały zesłańców. Pewnego dnia Walerian stanął przed nie lada wyzwaniem. Od tego, jak mu się powiedzie, zależało życie jego i jego rodziny – a Leontyna była w ciąży. Komendant ich obozu został raniony przez niedźwiedzia. Groziła mu śmierć z powodu zakażenia, a w najlepszym wypadku amputacja nogi. Walerian długo leczył komendanta. Szczęśliwie uratował mu nie tylko życie, ale i nogę.

Był rok 1875

Leontyna urodziła córeczkę, której dano na imię Leokadia. Komendant okazał się porządnym człowiekiem i pomógł Łońskim w ucieczce do Polski. Powrót do kraju nie był łatwy i trwał bodaj rok. W końcu dotarli do majątku Waleriana. Leokadia, gdy skończyła 25 lat, wyszła za mąż i w 1901 roku urodziła bliźniaki: córkę i syna, Ludwikę i Leona.

Prababcia Leokadia zmarła w 1940 roku. Mama opowiadała mi, że bardzo pilnowała medalika z Matką Boską. Uważała, że tylko dzięki pomocy Maryi udało się jej przeżyć wojnę z bolszewikami. W 1920 roku majątek, w którym mieszkała, został zajęty przez ruskie wojsko. Wiecznie pijani żołnierze rabowali, zabijali i gwałcili. Babci wraz z dziećmi udało ukryć się w leśnej ziemiance. Wszyscy się uratowali. 

Ludwika przeżyła II wojnę światową. Została wraz z córką wywieziona na roboty do Niemiec. Nie miały lekko. Babcia uważała, że tylko medalik pozwolił im obu wrócić do Polski. Zmarła w 1956 roku. Medalik przekazała swojej córce, a mojej mamie, Ludmile. Ona przekazała mi go na łożu śmierci 11 lat temu – dokończyła.

– Mówiłaś, że medalik chronił wszystkie kobiety w naszej rodzinie – przypomniałam. – To jak ochronił twoją mamę, babcię Ludmiłę?

– Mama opowiadała mi o tym, gdy przekazywała mi medalik. W Powstaniu Warszawskim była łączniczką Armii Krajowej. Musiała przedostać się przez Aleje Jerozolimskie, by dostarczyć meldunek na Mokotów.

Niemcy prowadzili niemal dywanowy ostrzał. Od niemieckich kul chroniła powstańców barykada. Niestety, dość niska. Mama była świadkiem, jak tuż obok niej padło trzech powstańców. Bardzo się bała. Modliła się, by Bóg dał jej znak, kiedy może przeskoczyć na drugą stronę. Nagle poczuła silne uderzenie w pierś, a potem znacznie słabsze w ramię. Dotknęła ręką bolącego miejsca i natrafiła na medalik. Z tyłu miał głęboką rysę. Niemiecka kula, która miała zabić Ludmiłę, ześlizgnęła się z piersi i uderzyła ją w ramię. Rana była powierzchowna, moja mama przeżyła. Po raz kolejny Matka Boska uratowała kobietę z naszej rodziny.

– Czy dobrze zrozumiałam, że babcia nigdy wcześniej ci o tym nie opowiadała? – spytałam.

– Rzeczywiście tak było! – odpowiedziała mama. – Babcia Ludmiła była bardzo religijna, a po wojnie czas nie sprzyjał ani religii, ani tym, którzy walczyli w Armii Krajowej. Być może dlatego nie opowiadała mi o swoich przeżyciach. 

To ona była w opozycji?!

– Opowiesz mi, jak ciebie uratował medalik? – spytałam, widząc, że mama jest już bardzo zmęczona. Bałam się, że nie będzie miała już siły, ale chciała opowiedzieć mi wszystko. 

– Jasne – uśmiechnęła się. – Chcę, abyś znała całą historię rodzinnej pamiątki. Widzisz, Malwinko, zawsze czułam nad sobą opiekę Matki Boskiej. Jestem pewna, że to zasługa medalika. W stanie wojennym roznosiłam ulotki, kolportowałam zakazane książki, dostarczałam części do nadajników radia „Solidarność”…

– Ty byłaś w opozycji?! – zdziwiłam się. – Dlaczego nigdy o tym nie mówiłaś?

– Bo nie ma o czym gadać! Wielu nas było, wielu walczyło. Było nas znacznie więcej niż tych, którzy teraz się chwalą swoim kombatanctwem. Widzisz, kochanie,
– gdy kolportowałam książki i ulotki, nigdy nie wpadłam. Wiedz, że niebezpiecznych sytuacji nie brakowało. Osoby niosące wieczorem dużą torbę – ja tak przenosiłam ulotki – były od razu podejrzane, zwłaszcza gdy zbliżała się godzina milicyjna. Wielokrotnie mnie legitymowano, ale milicjanci nigdy nie sprawdzali, co mam w torbie. Zawsze chronił mnie medalik z Matką Boską. Dlatego chcę, żeby teraz był twój!

– Wszystkie kobiety w naszej rodzinie noszą imiona na „L”. Dlaczego na mnie kończy się ta tradycja? – byłam ciekawa.

– Wiedziałam, że kiedyś o to zapytasz. – mama uśmiechnęła się szeroko. – Miałaś mieć na imię Laura, zgodnie z tradycją. Ale tuż przed twoimi narodzinami zmarła mama tatusia. Dlatego złamaliśmy tradycję. Twój ojciec bardzo prosił, żebyś miała na imię Malwina. Tak jak jego matka. Ot, i cała tajemnica. Jak będziesz miała córkę, możesz wrócić do rodzinnej tradycji. 

Mama zmarła trzy dni później. Teraz ja noszę medalik z Matką Boską i traktuję go jak najdroższą relikwię. Jestem pewna, że będzie mnie chronił, tak jak chronił dotąd  wszystkie kobiety w naszej rodzinie.

Czytaj także:
„Byłam pewna, że po mojej przeprowadzce na drugi koniec Polski, moja mama uschnie z samotności. Nie doceniłam jej”
„Moja mama do reszty oszalała. Ma 60 lat, a znalazła sobie narzeczonego, który może jest w moim wieku”
„Moja mama za wszelką cenę próbuje zeswatać mnie z synem przyjaciółki. Nie rozumie, że to moje życie i moje wybory”

Redakcja poleca

REKLAMA