Pamiętam ich dokładnie, choć tyle lat minęło. Przyglądałam się im z zaciekawieniem. Wyglądali na kochającą się rodzinę: babcia, wnuki i ich rodzice. Do niego mówiła „synu”, ją nazywała Ewelinką i traktowała z równą czułością co jego. Wyglądali na ludzi, którym się w życiu powiodło. Zadbani, opaleni, uśmiechnięci, przypominali modelową rodzinę z reklam. Nawet szczeniaczka mieli rasowego, w ślicznym biszkoptowym kolorze. Dorośli ani razu nie podnieśli głosu na dzieci, nie okazali irytacji czy zdenerwowania. Szczeniaka, gdy zaczął przeszkadzać w przygotowaniach do posiłku, po prostu zamknęli w wygodnej, przenośnej klatce.
– Pożegnalna kolacja – oznajmił mężczyzna, unosząc do góry kubek wypełniony sokiem.
Dzieci roześmiały się, panie wymieniły porozumiewawcze spojrzenia, więc domyśliłam się, że żegnają się z uroczym miejscem nad jeziorem, gdzie spędzali wakacje. Podobnie jak ich poprzednicy, nie zauważyli mnie. Nie domyślili się, że ich obserwuję już od dłuższego czasu.
Nestorka rodu pokroiła duże porcje pachnącej tarty, jej synowa polała ją sowicie kremowym sosem ze świeżo zebranych kurek. Nie zapomnieli nawet o psie, który w tym samym czasie obgryzał ze smakiem ogromną kość.
– W drogę – oznajmił ojciec, gdy panie posprzątały po posiłku. Otworzył drzwi błyszczącego w zachodzącym słońcu vana.
Dzieci posłusznie udały się na swoje miejsca. Po nich, w ogromnym aucie umościła się wygodnie babcia, żona mężczyzny usiadła z przodu, obie kobiety, nie przestając się uśmiechać, zagadywały dzieci. Mężczyzna w milczeniu odpalił silnik i pewnie ruszył przed siebie.
Z żalem patrzyłam, jak znikają w głębi lasu. „Ciekawe, jakby to było zostać ich dzieckiem?” – zamyśliłam się. Zazwyczaj po odjeździe gości szłam na spacer wzdłuż brzegu, bawiąc się w wymyślanie na ich temat różnych historii. Niektórzy byli tak okropni, że wolałam jak najszybciej o nich zapomnieć, ale ci… Czułam, że tych długo jeszcze będę wspominać. Chciałabym mieć taką troskliwą babcię albo równie miłego ojca. Gdyby chociaż trochę przypominał go człowiek, który płacił na mnie co miesiąc alimenty.
Na pewno jeszcze po niego wrócą...
Zawahałam się. Nagle zapragnęłam przysiąść na miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą leżał piękny kraciasty koc, zastawiony piknikowym serwisem w drobne różyczki. Posprzątali dokładnie, zabierając ze sobą każdy okruszek, papierek i resztki z posiłku.
Dopiero wtedy go usłyszałam. Leżał w klatce i piszczał cichutko. Już nie bawił się kością lecz niespokojnie kręcił się wokoło, czekając, aż ktoś go zabierze. „Niemożliwe, że o nim zapomnieli! Ktoś zresztą musiał przenieść klatkę” – zastanawiałam się, wyciągając puchatą kulkę. Wtuliła się we mnie z ufnością, a ja pocałowałam mięciutki puszek. Pies polizał mnie z wdzięcznością.
– Poczekamy sobie spokojnie na samochód i twoich opiekunów. Nie martw się, na pewno wszystko dobrze się skończy. Wrócą po ciebie. Ta dziewczynka tak cię kochała… Nie odstępowała cię na krok – mówiłam do psa przekonana, że za chwilę poznam uroczą rodzinę i z dumą wręczę im ich zgubę.
Zrobiło się późno, a jego właścicieli nadal nie było. Przekonana, że nikt nie porzuciłby świadomie tak uroczego szczeniaczka, zapakowałam go z powrotem do klatki i pobiegłam do domu. Jeszcze długo słyszałam pisk przerażonego psiaka. Otwierając drzwi domu, nie byłam już taka pewna, że postąpiłam słusznie. Im bardziej się ściemniało, tym większe targały mną wątpliwości. W końcu nie wytrzymałam i opowiedziałam mamie o pięknej rodzinie i zapomnianym piesku.
– Jak możesz podglądać ludzi? Nie wstyd ci! Jeszcze zrobią ci coś złego, porwą i wywiozą nie wiadomo dokąd. Naprawdę nie masz nic lepszego do roboty? Wiesz, że to jest niebezpieczne? – zbeształa mnie.
Bałam się jej wybuchów złości. Zaczynały się od drobiazgu, a kończyły niezmiennie na podlanych żalem wynurzeniach na temat mojego ojca, który porzucił nas cztery lata temu. Z każdym zdaniem nakręcała się coraz bardziej, mówiła coraz głośniej i coraz więcej widziała podobieństw w naszym zachowaniu.
– Jesteś taka jak on! Bezmyślna! Powinnaś mi pomagać, zamiast biegać nad jezioro – uderzyła w znajomy ton. Mogłam tylko zwiesić głowę i przeczekać. „Kiedy wreszcie przestanę się przejmować jej gadaniem?” – pomyślałam, starając się powstrzymać łzy.
– Czemu nic nie mówisz?! – szarpnęła mnie wściekła.
W takich chwilach drażniło ją wszystko – zarówno moje nieudolne próby wytłumaczenia się, jak i wycofywanie się.
– Bo żal mi tamtego pieska – popłakałam się.
– A mnie ci nie żal? Umyj się i idź do siebie – powiedziała.
Mama wciąż miała żal do ojca, że nas zostawił
Minęła niecała godzina, gdy zajrzała do mojego pokoju.
– Już dobrze. Pewnie dawno zorientowali się, że go nie ma i go zabrali albo właśnie jadą po niego. Zobaczysz, rano już go nie będzie.
– Chciałabym mieć pieska – wyrwało mi się i przestraszona aż zamilkłam z wrażenia.
Wiedziałam, że nie stać nas na jeszcze jedną gębę do wyżywienia, jak mawiała w przypływie goryczy. W ogóle na niewiele było nas stać. Mimo że miałam już dziesięć lat, nie wiedziałam, czym jest własny telefon komórkowy ani nawet plecak do szkoły. Nosiłam rzeczy po moich kuzynach albo obcych ludziach, wyszperane w lumpeksie, a tu jeszcze wymyślam sobie jakiegoś psa!
– Chciałabym mieć coś swojego. Kogoś, kto by mnie bardzo kochał i byłby tylko mój – przypomniałam sobie wtuloną we mnie kulkę i ogarnął mnie jeszcze większy smutek.
Rysy jej twarzy wyostrzyły się, a oczy zmatowiały. Wiedziałam, że zapowiada się kolejna tyrada pełna porównań do nieodpowiedzialnego ojca i jego równie rozrzutnej rodziny. Ale nie powiedziała nic, tylko wyszła pośpiesznie z pokoju i zostawiła mnie samą w ciemnościach. Tak wiele bym dała, żeby przytuliła mnie do siebie albo chociaż uśmiechnęła się jak tamta piękna pani do swoich dzieci.
Moja mama była inna. Nie miała powodów do śmiechu, nie żartowała, to znaczy dawniej było inaczej. Tata często wspominał ją jako pełną energii dziewczynę. Tyle że później pojawiłam się ja i wszystko co dobre się skończyło. Znowu zrobiło mi się przykro, zasypiając obiecałam sobie jednak, że tym razem nie będę płakać.
Obudził mnie zapach śniadania. Jajecznica! Wyskoczyłam z łóżka i pobiegłam do kuchni. Nie zdążyłam zapytać, co jest powodem tej rozrzutności.
– Kakao! – ucieszyłam się, widząc zawartość kubka.
– Tak, mamy takie małe święto – odpowiedziała.
– Z jakiego powodu? – omal nie zakrztusiłam się ciepłym, aromatycznym napojem.
– Z powodu niedzieli – uśmiechnęła się nieporadnie i uciekła wzrokiem przed moim spojrzeniem.
Gdyby nie fakt, że musiałam się śpieszyć, pewnie odebrałoby mi mowę, ale mama nakazała mi czym prędzej umyć się i ubrać. Po czym zażyczyła sobie, byśmy poszły nad jezioro, do miejsca, gdzie biwakowali piękni ludzie. Wiedziałam, że w tych rzadkich chwilach jej dobrego nastroju, nie należy zadawać pytań, więc posłusznie wykonałam polecenie i po kwadransie szłyśmy na spacer.
Ten pies zbliżył nas do siebie
Był tam, leżał w przewróconej na bok klatce i już nawet nie piszczał. Wolałam nie myśleć, co działo się tutaj w nocy. Czym prędzej wzięłam pieska na ręce, a on wtulił się we mnie z wdzięcznością.
– Labrador – oceniła mama. – Taka rasa, wiesz? Ładny, biszkoptowy i młodziutki… Jednak go nie zapomnieli – westchnęła.
– Nie? – zdziwiłam się, a szczeniak oparł się ufnie o moją szyję.
– Porzucili go ci twoi piękni ludzie. Okropność, jak można skazać takie maleństwo na pewną śmierć – mama delikatnie pogłaskała psa.
Nie musiałam nawet pytać, co teraz, bo mama sięgnęła po klatkę i nakazała powrót do domu.
– Ale przecież nie mamy pieniędzy – mówiłam, biegnąc obok niej.
– Jakoś sobie poradzimy, skoro chcesz mieć psa – przyjrzała mi się uważnie. – Jaki on słodki! – dodała z ciepłym uśmiechem.
– Nie spytasz, czy będę się nim dobrze opiekować? – odważyłam się na szczerość.
– Nie, bo wiem, że będziesz.
Szczeniaka nazwałyśmy Nero i wciąż jest z nami, choć ja skończyłam właśnie osiemnaście lat. Z małej puchatej kulki wyrósł na dorodnego psa, stał się potężnym obrońcą i najlepszym przyjacielem. Nauczył mnie, że nie należy oceniać ludzi po pozorach, bo nawet ci pozornie piękni i mili mogą okazać się okrutni. Dał mi też coś znacznie ważniejszego – uratował naszą małą rodzinę. Nie stałyśmy się może z mamą bogatsze i wciąż klepiemy biedę, czasem niewyobrażalną dla miastowych, ale z pewnością jesteśmy szczęśliwsze. Nero zbliżył nas do siebie. Od ośmiu lat rozmawiamy ze sobą, zamiast się kłócić, przytulamy, śmiejemy, a kiedy jest taka potrzeba to i płaczemy, ale robimy to razem.
Czytaj także:
„Po 2 nieudanych małżeństwach postanowiłam, że kończę z facetami. Trzymałam się tego, dopóki nie poznałam Mariusza...”
„Zaszłam w ciążę w wieku 15 lat. Liczyłam, że mama pomoże mi wychować dziecko. Jej propozycja mnie przeraziła”
„Chciałam, by ukochany zobaczył we mnie partnerkę, a nie kochankę na jedną noc. Pewna staruszka pomogła mi to osiągnąć”