„Mama miała kolekcję lalek. A ja byłam w niej najpiękniejszą lalą. Wychowała mnie na kukłę, bo sama nigdy nie dorosła”

kobieta, którą matka wychowywała na bezwolną lalkę fot. Adobe Stock, Photographee.eu
„Zostałam żywą lalką mamy. Zajmowała się mną z przesadą. Z jakąkolwiek plamką na skórze czy wypryskiem natychmiast biegłyśmy do lekarza, jakbym zachorowała na dżumę. Po powrocie do domu wyprysk był pudrowany. Sukienki dla mnie przywoziła nawet z Paryża. Kiedyś wpadła w szał, że tak szybko rosnę”.
/ 04.10.2021 05:46
kobieta, którą matka wychowywała na bezwolną lalkę fot. Adobe Stock, Photographee.eu

Siedziałam na ławce w parku i karmiłam kaczki. Miałam godzinę do zajęć. Obok usiadły matka z córką; w wózeczku spała dziewczynka, może dwuletnia. Babcia nieustannie poprawiała a to kocyk, którym mała była przykryta, a to czapeczkę.

– Boże, jaka ona śliczna – powiedziała starsza pani. – Moja mała laleczka.
– Mamo, przestań – zareagowała córka z niechęcią w głosie. – To nie lalka, tylko żywe dziecko. Jak będziesz się tak nad nią roztkliwiać, to się pogniewamy. Nie pognieć sukienki, siedź prosto, ręce na podołku, bądź damą, bo co ludzie powiedzą, i męża dobrego nie znajdziesz. Są inne czasy.
– Ja tylko chcę, żeby była szczęśliwa.
– Jak wiesz, dzieci dzielą się na nieszczęśliwe i brudne. Poza tym to moja córka.
– Tak, najchętniej już byś wypchnęła ją z gniazda, niech sama uczy się latać.
– Nie dogadamy się – córka zniecierpliwiona odwróciła głowę.

Babcia pochyliła się nad wózkiem.

– Moja śliczna laleczka. Już babcia cię ochroni.

Poczułam, jak przygniatają mnie wspomnienia mojego własnego życia

Wszystko to, co przez ostatnie miesiące próbowałam z siebie wypchnąć, wymazać. Lalka…Odkąd pamiętam, wszyscy na mnie wołali „Lalka”. Byłam ładnym dzieckiem, a przed każdym niedzielnym wyjściem mama ubierała mnie w strojne sukienki. Pamiętam, że moim jedynym obowiązkiem było iść grzecznie obok rodziców i uśmiechać się radośnie do każdego człowieka, który nas mijał. Ciągle słyszałam: „Cóż za piękna dziewczynka! Jak laleczka”. Albo: „Jakież to cudne dziecko. Ożywiła pani najpiękniejszą lalkę ze sklepu?”.

Byłam jedną z wielu w jej kolekcji. Najpiękniejszą. Nasza niedzielna wyprawa przez miasteczko miała swoją stałą trasę. Wyruszaliśmy dwadzieścia minut po jedenastej. Mama robiła to celowo. Wówczas ludzie wychodzili na mszę, która zaczynała się w południe. Dzięki temu niemal wszyscy mieszkańcy mogli wyrazić zachwyt nade mną, a mama pękała z dumy i była naprawdę szczęśliwa.

Moi rodzice prowadzili sklep z zabawkami. Dział lalkarski to był świat mojej mamy, w nim czuła się najlepiej. Stale na nowo usadzała pacynki, rozprostowywała fałdy ich sukienek, poprawiała przekrzywione główki, dosuwała lub odsuwała od nich wózki albo gromadziła lalki wokół małego stolika, na którym z pietyzmem rozstawiała plastikową porcelanę. Najbardziej nie lubiła, gdy do sklepu przychodziły dzieci – małe wiedźmy, jak je nazywała, brały do ręki zabawki i burzyły jej wypieszczone kompozycje.

Ona natychmiast ruszała, by zatrzeć ślady obecności małych intruzów i kształtować bajkowy świat lalek zgodnie z własną fantazją: przekrzywić główkę misia we właściwą stronę, unieść rękę Flory wyżej i poprawić na krzesełkach grupę plotkujących lalek.

Ludzie bywają dysfunkcyjni, szaleni, psychopatyczni, nerwowi lub obezwładniani falą nieśmiałości. A moja mama, jak myślę – nigdy nie wyrosła z wieku dziecięcego. Zatrzymała się mentalnie na etapie siedmiu lat, gdy dziewczynki przyjaźnią się z lalkami. Na zewnątrz zachowywała się jak dorosła, ale w gdzieś w głębi duszy pozostała dzieckiem.

Myślę, że ze swoimi lalkami znajdowała lepsze porozumienie niż z ludźmi

Na szczęście zakochał się w niej mój przyszły ojciec, któremu nie przeszkadzał jej infantylny sposób myślenia. Wystarczyła mu uroda mamy i to, że zazdrościli mu jej wszyscy mężczyźni w miasteczku. Ojciec długo starał się o rękę mamy, aż w końcu zrozumiał, że kluczem do zdobycia jej serca nie jest wyrażanie zachwytów nad jej nową sukienką czy fryzurą ani wyznania, jak bardzo ją kocha. Mama zwróciła uwagę na ojca dopiero wtedy, gdy ten zainteresował się lalkami, których mnóstwo było w jej pokoju. Zaczął nawet wychwalać ich ubranka i koafiury. No i miał jeszcze jedną niewątpliwą zaletę: zamierzał przejąć po dziadku dwa sklepy z zabawkami – jedyne w miasteczku.

Dopiero na wieść o tym mama w pełni doceniła tego interesującego mężczyznę, oddała mu rękę i pozwoliła się zaprowadzić do sypialni w noc poślubną. Dobrali się idealnie. On miał sklep z zabawkami, wśród których ona chciała spędzać cały dzień. Przedłużeniem jej miłości do lalek byłam ja, ale nie tak od razu. Po moim urodzeniu, jak dowiedziałam się pewnego dnia od babci Stenki, moja mama przez kilka tygodni była w szoku poporodowym.

Obie babcie starały się jej pomóc, rozumiejąc, że u jednej kobiety trwa on krócej, u innej dłużej. Jednak mama nie chciała się mną zajmować i stwierdziła nawet, że najlepiej będzie, jak mnie komuś odda, gdyż „ona nie ma do tego głowy”.

– Te słowa – opowiadała babcia Stenka – twoja matka wygłosiła, czesząc swoją ukochaną lalkę, której poświęcała cały czas po powrocie ze szpitala. Wtedy babcia Frania podsunęła jej ciebie i powiedziała, że teraz ma coś lepszego niż plastikową lalkę. Ma ciebie, najwspanialszą lalę na świecie.

Wówczas matka wzięła mnie po raz pierwszy z czułością na ręce. Miałam już na głowie złociste loczki, uśmiechałam się i byłam wyjątkowo spokojna. Uznała więc, że to świetny pomysł. Tak zostałam żywą lalką mojej mamy. Zajmowała się mną niemal z przesadą. Z jakąkolwiek plamką na skórze czy maleńkim wypryskiem natychmiast biegłyśmy do lekarza, jakbym zachorowała na dżumę.

Po powrocie do domu wyprysk był dotąd pudrowany, aż moja twarz i ramiona zaczynały przypominać ideał – plastik. Dopiero teraz zdaję sobie z tego wszystkiego sprawę, jednak w tamtych dniach uważałam się za najszczęśliwsze dziecko na świecie. Któż bowiem nie byłby zadowolony, gdyby mama na niego chuchała, dmuchała i stroiła go w najpiękniejsze sukienki, jakie można było dostać, i to nie tylko w pobliskim Krakowie czy bardziej odległej Warszawie...?

Modliłam się, by na zawsze zostać małym dzieckiem

Pewnego dnia mama wróciła z ojcem z Paryża. Przywiozła stamtąd najpiękniejszą sukienkę, jaką w życiu widziałam. Okazało się jednak, że jest o dwa numery za mała. Najwidoczniej matka uważała, że nie będę tak szybko rosła. Pierwszy raz na mnie nakrzyczała, że zrobiłam jej przykrość. Z płaczem pocięła sukienkę. Odtąd co wieczór modliłam się do Boga, żebym na zawsze została małym dzieckiem, bo wtedy mama nadal będzie mnie kochała i wróci do naszego domu szczęście. I wrócą niedzielne spacery, podczas których będę podziwiana i wychwalana.

Jednak z roku na rok robiło się coraz gorzej. Nie tylko ja dorastałam, ale też moja matka zaczynała się starzeć. Myślę, że w tamtych dniach do ojca dotarło, że popełnił błąd, biorąc sobie za żonę żywą lalkę, która sądziła, że zawsze będzie piękna, ludzie będą się do niej uśmiechali, a ona będzie żyła w swoim świecie, jakim był sklep z pacynkami. W tym czasie mama zaczęła mi wmawiać, że jestem przeznaczona Bogu, gdyż „…nieskazitelne piękno może należeć tylko do zasiadającego w niebiesiech, nie do ziemskiego mężczyzny”.

W przekonaniu, że jestem przeznaczona Bogu, utwierdzała mnie przyjaciółka, ale tylko dlatego, że i jej rodzice od dziecka wmawiali, że pisany jest jej los służki Boga. Wiadomo, że w takich sytuacjach jedna szuka zrozumienia u drugiej, także skierowanej do „obmywania nóg Pańskich”. W dodatku obie z Eweliną byłyśmy ulubienicami zakonnicy, która prowadziła z nami religię. Po lekcjach, w nagrodę za dobrze odrobione zadanie lub aktywność w czasie zajęć, opowiadała nam o cudownym życiu w zakonie.

Mówiła, że każda, która do niego wstępuje, zostaje poślubiona Panu i na wieki staje się jego oblubienicą. Do pełnoletności tkwiłam jakby zamknięta w sklepie z zabawkami i byłam karmiona iluzjami. Nic więc dziwnego, że chociaż zbliżałam się do dorosłości, zachowywałam się, jakbym dopiero skończyła szkołę podstawową. Dałam się prowadzić – i jeszcze byłam za to wdzięczna.

Do zakonu wstąpiłam zaraz po maturze. Nie miałam żadnych wątpliwości

Chciałam zostać oblubienicą Pana i służyć Mu z miłosnym oddaniem. Okazało się jednak, że zamiast wzdychać do płynącego na chmurce Boga, mam szorować na kolanach kamienny korytarz; zamiast stroić ołtarz w najpiękniejsze kwiaty i upajać się ich zapachem, muszę wynosić z kuchni pomyje i resztki jedzenia, a potem wlewać je do koryt, gdyż przy naszym klasztorze prowadziłyśmy hodowlę świń.

Kiedy przyjeżdżałam do domu, mama siadała w fotelu, a ja musiałam przed nią spacerować, okręcać się wokół, kłaniać, układać ciało i dłonie w najróżniejsze pozy. Podczas jednego z takich pokazów przez uchylone drzwi zobaczyłam twarz ojca, który zajrzał, żeby sprawdzić, co robimy. Patrzył na nas z pogardą i niechęcią. Najwidoczniej uznał, że jestem nieodrodną córką swojej matki. Nie miał racji.

Sprzykrzyło mi się już uwięzienie w lalczynym pudełku, powtarzanie w kółko modlitw, które były dla mnie pustymi słowami. Męczyło mnie udawanie i skromne spuszczanie oczu, gdy mijający mnie mieszkaniec miasteczka mówił: „Niech będzie pochwalony”, a jakaś matka, wskazując na mnie, powiedziała do swojej córki „Chciałabyś być tak pięknie ubrana jak nasza Róża i służyć Panu Jezusowi?”.

Miałam tego wszystkiego dość, ale nie wykrzyczałam matce tej prawdy w twarz, sama nie wiem dlaczego. Siła tresury i przyzwyczajenia? A może powodem było to, że właściwie… nie żyłam? Patrząc wstecz, zaczynam rozumieć, że matka, traktując mnie nie jak żywą istotę obdarzoną własną wolą, powoli zmieniała mnie w prawdziwą lalkę – taką, która nie czuje, nie myśli, a tylko posłusznie robi to, co każą jej inni. Moje prawdziwe „ja” wycofało się pod naporem matki w głąb świadomości, przyczaiło się tam i czekało. A ja o tym nie wiedziałam.

Lalki też miały poprzecinane prawe nadgarstki

Podobno kłamstwo ma krótkie nogi, a iluzje rozwiewa gwałtowniejszy podmuch rzeczywistości, zupełnie jak wiatr mgłę. Życie mojej mamy w świecie lalek skończyło się nagle i nieoczekiwanie. Po śmierci ojca komornik zlicytował sklep. Kiedy matka się dowiedziała, że straci swoje ukochane lalki i misie, że jej świat przestanie istnieć – wpadła w furię. Wyrzuciła komornika za drzwi, a sama zabarykadowała się w sklepie. Kiedy przyjechała policja, matka zagroziła, że jeśli ktoś spróbuje wejść do sklepu, ona podetnie sobie żyły. Wystraszeni funkcjonariusze wycofali się, nie bardzo wiedząc, co dalej robić.

Komornik miał nakaz sądowy i stróże prawa byli zobowiązani mu pomóc w jego wyegzekwowaniu. Postanowili załatwić wszystko polubownie i wytłumaczyć mojej mamie, że sklep zostanie jedynie chwilowo zamknięty. Chodziło im tylko o to, żeby wywabić ją na zewnątrz. Ale w tym czasie matka wysłała do babci SMS-a, że właśnie podjęła, wraz z ukochanymi lalkami, decyzję. Kiedy godzinę później policjanci weszli do środka – jako że matka nie reagowała na wezwania – znaleźli ją na podłodze otoczoną lalkami. Miała przecięte żyły. Wykrwawiła się na śmierć. Jednak większym wstrząsem dla ludzi było to, że wszystkie lalki też miały przecięte prawe nadgarstki.

Gdy dowiedziałam się o śmierci mamy, najpierw nic nie poczułam. Nie zareagowałam. Dopiero w nocy obudziłam się i odniosłam wrażenie, jakby pękła szyba, która dotąd oddzielała mnie od realnego świata. Powietrze miało słodko-stęchły zapach, światło bardziej raziło, poczułam chłód, wszystko wokół było bardziej wyraziste, bardziej realne. Zaczęłam naprawdę czuć – i było to zarówno wspaniałe, jak i przerażające. Żal, ból, tęsknota, niechęć… niecierpliwość.

Spadły też ze mnie niewidzialne więzy, które przed laty założyła mi matka

Przestałam być na pokaz. Przestałam uznawać, że powinnam być oglądana, a ludzie na mój widok mają z uznaniem kiwać głowami. Dotarło do mnie wreszcie, że mogę mieć pryszcz na twarzy, mogę się komuś nie podobać, a nawet stracić cierpliwość i się wkurzyć. Słowem – mogę potykać się, upadać i przez to czuć pełnię życia, a nie odgrywać jakieś role, które ktoś dla mnie napisał... Jakiś czas potem obie z Eweliną wyszłyśmy z klasztoru na zakupy i już nigdy do niego nie wróciłyśmy.

Podczas wielu dyskusji doszłyśmy do wniosku, że nasza fascynacja życiem za murami była tak naprawdę spowodowana nie wiarą i chęcią służenia Panu, tylko chęcią ucieczki przed odpowiedzialnością i strachem przed podejmowaniem decyzji i ponoszeniem ich konsekwencji. A to przecież nie jest pomysł na życie. Od pół roku mieszkamy razem w wynajętym mieszkaniu w jednym z dużych miast w Polsce. Pracujemy ciężko, żeby się utrzymać. Powoli uczę się życia, od którego rodzice zawsze mnie izolowali. 

Czytaj także:
Chciałam usidlić syna znanego adwokata. Rozstaliśmy się, a ja związałam się z jego ojcem
Moich synów wychowywały babcie. Ja nie miałam czasu, a to i tak poświęcenie że ich urodziłam
Matka ciągle była na rauszu. Najpierw chowała alkohol w szufladzie z majtkami

Redakcja poleca

REKLAMA