Hymn do miłości z Listu do Koryntian… Wszystkim się podoba. A już na ślubach to w ogóle! Myślę, że każda para chciałaby go posłuchać w tym najważniejszym dniu. Łzę w oku zakręci, wzruszy. Jakie to wzniosłe, jakie mądre, jakie wspaniałe! Wszyscy się zachwycają:
Miłość cierpliwa jest, łaskawa jest. Miłość nie zazdrości, nie szuka poklasku, nie unosi się pychą; nie dopuszcza się bezwstydu, nie szuka swego, nie unosi się gniewem, nie pamięta złego.
„Bajeczki dla młodych” – powiedział kiedyś jeden z moich wujków do ciotki w kościele. Szepnął jej tak do ucha na ślubie kuzyna. A że stałam zaraz za nimi, to usłyszałam. Ciotka nawet się uśmiechnęła.
Ja staram się sens tej pieśni rozgryźć do dzisiaj. Mam dwadzieścia lat i wydaje mi się, że co nieco już łapię. Chodzi w niej o to, żeby nie drzeć kotów bez sensu, żeby partnera nie wykorzystywać i nie dopatrywać się w jego zachowaniu zdrady. Żeby nie być złośliwym i starać się zrozumieć drugiego człowieka. A przede wszystkim kochać. I to bezwarunkowo!
Tego akurat nauczyłam się od ojca. Bo to jeden z niewielu ludzi na ziemi, który mógłby z dumą powiedzieć, że się do tych przykazań stosował. A dużo go to kosztowało.
Miała słabość do osiedlowego łobuza
Mamę poznał w latach dziewięćdziesiątych. Tata wspomina ten czas z rozrzewnieniem, bo wtedy rozwijał swój biznes. Na początku jak każdy jeździł maluchem za granicę, żeby przywozić to, czego ludziom brakowało. A to proszki do prania, a to narzędzia, a to dżinsy. Tak mu dobrze szło, że najpierw otworzył budkę z różnościami, a potem sklep z artykułami żelaznymi. Znał się na majsterkowaniu, pracował w budowlance, więc pasowało.
W tym sklepie poznał mamę. Jest od niego o sześć lat młodsza. Przyszła po kołki rozporowe. Już wtedy była ciut rozkapryszona: „Wieszamy półki w domu. Ma pan takie?” – pokazała mu jeden. Miała wtedy dwadzieścia dwa lata i była prześliczna. Tata zakochał się od razu. Zresztą pół osiedla się w niej kochało. No ale to „Tadzik” miał sklep i automatycznie stał się najpewniejszym kandydatem do ręki ślicznotki. Poszli na kilka randek, przedstawiła go rodzicom. Imponowało jej, że tata miał pieniądze – taka była. Od początku widziała w nim przede wszystkim portfel.
Wesele urządzili rok po tym, jak się poznali. O mały włos by do niego nie doszło, bo jak się okazało, mama miała słabość do jednego z osiedlowych łobuzów. Trzy miesiące przed ślubem wyjechała z nim i innymi znajomymi na weekend. Zrobiła sobie takie małe wakacje. Ostatnie w życiu. Nic tacie nie powiedziała. Spakowała się i uciekła z domu.
Kiedy wróciła, rodzice zrobili jej awanturę i kazali iść przepraszać narzeczonego. Zapewniać, że na tym wyjeździe do niczego nie doszło. No i zapewniała. Na pewno kłamała, bo święta nie była i wcale nie miała zamiaru nią zostać. Ojciec w każdym razie nie dociekał. Przyjął ją z powrotem. Frajer! Wielu tak wtedy mówiło, ale on nie zwracał na to uwagi. Kochał ją bezwarunkowo…
Kupił mieszkanie niedaleko sklepu, wprowadzili się tam szybko i zaczęli wspólne życie. Tata co dzień chodził do pracy na dziesięć, jedenaście godzin, a mama została w domu. Nie za bardzo wiedziała, co ze sobą zrobić, więc na razie siedziała przed telewizorem. Ojciec proponował jej, żeby poszła na jakieś kursy makijażu. Obiecywał, że jak się wykształci na kosmetyczkę, otworzy jej zakład. Mama zakład chciałaby mieć, ale wolała się nie kształcić.
Pierwszy raz tata odkrył, że go zdradza, gdy wrócił wcześniej z pracy. Zaciął się w sklepie nożycami i chciał sobie opatrzyć rękę. Trochę odsapnąć, pożalić się żonie. W domu zastał ją i tego łobuza, z którym pojechała przed ślubem na wakacje. W nerwach chciał się na nim zemścić, więc ten gnój go jeszcze pobił.
– Zostaw go, ty chamie! Zostaw go i spadaj stąd! Wynocha! – krzyczała mama do tego osiłka, bo nieoczekiwanie wrócił jej zdrowy rozsądek i miłość do męża.
Ojciec się do mamy przez tydzień nie odzywał, ale jej w końcu wybaczył. Musieli się jednak wyprowadzić. Tata nie chciał, żeby ten facet ich znowu nachodził, a poza tym chyba się wstydził… Ludzie gadali o tej awanturze.
Wróciła z nałogiem i... dzieckiem w brzuchu
Tata sprzedał sklep i otworzył hurtownię. Kasę miał, bo pracował ciężko i uczciwie. Zbudował też dom za miastem. Nieduży, parterowy. Przeprowadzili się oboje i zaczęli nowy rozdział w życiu. A właściwie to ojciec zaczął. Mama nie porzuciła starych przyzwyczajeń.
Dalej siedziała przed telewizorem, zastanawiając się, co ma robić. Czekała na weekend, kiedy to żądała od ojca, żeby ją zabawiał. Żeby gdzieś zabierał, coś pokazywał. Ale tata przy hurtowni miał więcej roboty, więc często mu te weekendy wypadały z kalendarza. A mama się wtedy nudziła. Zrobiła więc prawo jazdy i zaczęła sama korzystać z wolnego czasu, którego miała aż nadto.
Na początku chodziła do kosmetyczki, fryzjera, na jakiś fitness, solarium – tłumacząc cały czas, że dla męża tak dba o siebie. Potem jednak zapragnęła większych emocji, niż mogły jej dać te przybytki urody, i znów nawiązała romans. Z kontrahentem ojca, którego poznała na jakimś przyjęciu. Uciekła z tym facetem – przeprowadziła się do niego.
Mama zawsze lubiła alkohol, ale u tego gościa poczuła, że dobrze jest chodzić na rauszu przez cały dzień. On ją tego nauczył, bo taki miał styl życia. Gdy więc wróciła do domu po dwóch miesiącach, oprócz telewizji miała nowy nałóg – czerwone wino.
Ojciec najpierw jej nie przyjął. Wyrzucił za próg. Pojechała więc do rodziców, ale oni się wcale nie kwapili, żeby wziąć córkę z powrotem do siebie. Przywieźli ją do taty i kazali przysięgać, że do końca życia będzie wierna mężowi i nigdy go już nie zdradzi.
– Tadziku, błagam cię. Ja nie byłam sobą… – prosiła. – Już naprawdę zmądrzałam. Jak pomyślę, że mogłabym cię stracić… Przysięgam, że się zmienię. Już się zmieniłam! – płakała, no i w końcu ojcu zmiękło serce.
Mama wróciła do domu, żeby pić. Już nie tylko gapiła się w telewizor, ale codziennie coś sączyła. Ojciec bardzo się o nią martwił i zabrał ją na odwyk. Wymyślili wtedy oboje, że pomoże mu przy hurtowni. Będzie miała się, czym zająć.
Przez pół roku znosił jej obecność w firmie. Niewiele pomagała, a raczej przeszkadzała. Ale tata wolał, żeby mu trochę psuła interes, niż żeby znowu „coś jej się stało”. Tak zawsze mówił o ekscesach mojej matki. Nigdy nie nazywał rzeczy po imieniu. „Nie chcę, żeby znowu coś jej się stało” – odpowiadał swojej mamie, kiedy pytała go o synową.
Matka popracowała trochę i znowu uciekła. I tym razem był to prawdziwy gigant. Nikt nie wiedział, z kim i gdzie była. Wróciła po miesiącu. Słaba, zaniedbana i w ciąży. Zapewniała jednak o swojej wierności wobec najdroższego Tadzika.
– Grzesiu, tylko piłam, nie zdradzałam cię… To twoje dziecko. Dopiero tam, w podróży, zdałam sobie sprawę, że je noszę – zaklinała się, błagając o wybaczenie.
Daty tak się układały, że nie do końca było wiadomo, czy Grzegorz jest ojcem dziecka, czy nie. Mógł zrobić testy na ojcostwo, ale znów przyjął ją do siebie bezwarunkowo. Znów przymknął oko i pielęgnował żonę do porodu. A potem zajmował się nią i dzieckiem, bo przecież ona nie potrafiła. A może nie chciała.
Córka poszła w ślady matki
Narodziny córki trochę nią jednak wstrząsnęły i tym razem została w domu przez dwa lata. Zapragnęła poudawać mamę. Grała świetnie, ale w rzeczywistości zaniedbywała małą. Od czego jednak był Tadzik? Prowadził hurtownię, zarabiał pieniądze i zajmował się dzieckiem.
Znosił też humory małżonki, której macierzyństwo bardzo doskwierało. Gdy już całkiem się znudziła, gdy sfrustrowała ją rola matki, zaczęła się awanturować. Groziła mu, że zabierze dziecko i sprzeda je za granicą. Głupia była.
On się wcale tego nie bał. Wściekał się tylko, jak wrzeszczała, że córka nie jest jego. Dużo się wtedy kłócili. Matka znów nie wytrzymała. Uciekła kolejny raz. Tym razem już nie wróciła. Słuch po niej zaginął na cztery lata. W tym czasie mała rosła pod opieką ojca i babci.
Nie wiedziała nic o swojej mamie. Udawali przed nią, że wyjechała w ważnych sprawach do Ameryki. Małemu głuptasowi to wystarczało. Nie powiedzieli prawdy nawet wtedy, gdy przyszła policja poinformować, że szanowna małżonka zapiła się na śmierć i trzeba ją pochować. Tadzik to oczywiście zrobił. Zawołał księdza, powiadomił znajomych i rodzinę. Udawał nad grobem, że żegna dobrą żonę i matkę. Płakał nawet… I to bardzo. Ludzie mówili, że przez dwa miesiące prawie codziennie na grób przychodził…
Ale potem musiał zająć się życiem, wychowywaniem dziecka. Anita okazała się bowiem bardzo absorbującą ptaszyną. Gdy tylko trochę podrosła, zaczęły chodzić jej po głowie głupie pomysły. Popalanie papierosów, popijanie alkoholu, wagarowanie, a nawet ucieczki z domu. Nie znała jeszcze prawdy o swojej mamie. Powiedzieli jej, że w Ameryce zmarła na raka…
Geny jednak robiły swoje. Szła w ślady mamy. Ze szkoły co rusz dzwonili, że nabroiła, że pyskuje nauczycielom, że prześladuje innych uczniów. Że na ciągle się buntuje. Ojciec słuchał tych zażaleń, garbił się i obiecywał, że nad nią popracuje. Ale nie za bardzo mu się to udawało, bo kochał ją jeszcze bardziej niż zmarłą żonę. Nie potrafił być stanowczy.
Uratowała ją babcia
Jego bierność doprowadziła w końcu do katastrofy. Gówniara wpadła w nałóg. Zaczęło się od trawki, doszedł alkohol, potem było coraz gorzej... Znów wagarowała, uciekała z domu, ale tym razem trzeba jej było szukać po melinach i pustostanach. Ojciec błagał, prosił, groził, a ona ciągle obiecywała, że się poprawi. W końcu znaleźli ją nieprzytomną na ulicy. Ojciec zadzwonił po karetkę i ją uratowali.
A właściwie to uratowała ją babcia. Bo przyszła do niej następnego dnia do szpitala i opowiedziała właśnie tę historię. Tę, którą ja teraz opowiadam. Bo Anita to ja. Ja jestem tą niesforną ptaszyną.
– Wiem, że to szok. I wcale nie mam pewności, że powinnam ci to mówić… – westchnęła babcia, kończąc smutną opowieść o mojej mamie. – Ale nie mam wyjścia. Coś musi tobą, dziecko, wstrząsnąć, bo inaczej skończysz jak ona. Szkoda ciebie, ale jeszcze bardziej szkoda mojego syna. On sobie niczym nie zasłużył, żeby go tak traktować. Kochał twoją matkę ponad wszystko. A teraz ty…? Pomyśl, czy chcesz mu to zrobić. Pomyśl, czy chcesz go zabić… Bo on bez ciebie nie przeżyje. Tak cię kocha.
Udawałam przed babcią, że mnie to wszystko nie obchodzi, a potem płakałam całą noc. Bo przypomniałam sobie ten hymn o miłości z wesela kuzyna. Wtedy zrozumiałam, że mój tata tak mnie właśnie kocha, jak tam każą. Wzięłam się w garść dla niego. Sukces przypisuję jego genom, bo nie mam wątpliwości, że jestem jego córką. Zresztą, jak miałbym wątpić, skoro on jest tego taki pewien.
Wróciłam do domu, zapisałam się na odwyk. Zaczęłam też przykładać się w szkole, co było równie trudne. Ale dopięłam swego. Nadrobiłam zaległości i zdałam maturę. Ależ tata był szczęśliwy…
W tym roku zaczynam drugi rok studiów na Akademii Sztuk Pięknych. Nie jestem aniołem, lecz zawsze, jak robię coś głupiego, wiem, że do niego wrócę. Bo nauczył mnie miłości. Tego, że czasem warto być frajerem. Tego, że po każdym wielkim uczuciu – choćby nie wiem jak było zepsute, jak trudne i upokarzające – zawsze zostaje coś pięknego. W tym wypadku jest to nasza miłość. Owoc tego, co tata czuł do mojej matki.
Czytaj także:
„Narzeczony nazywał mnie swoją inwestycją, miałam mu rodzić dzieci i ładnie wyglądać. Uknułam spisek, by pozwolił mi odejść”
„Nie wiedziałem o istnieniu córki. Jej matka przed laty złamała mi serce. Myślałem, że wymieniła mnie na lepszy model”
„Rzuciłam narzeczonego zaraz przed ślubem, bo nie chciałam zmarnować sobie życia. W dniu rozstania poznałam miłość życia”