„Mama kompletnie rozsypała się po rozstaniu z tatą. Musiałam być z nią niemal całą dobę, bo bałam się, że sobie coś zrobi”

Kobieta opłakująca rozwód fot. Adobe Stock, Natalie Board
Porzucona kobieta zdolna jest do największych głupstw. Chciałam uchronić przed ich popełnieniem moją mamę. Nie mogę cały czas przy niej siedzieć, mam przecież męża, dziecko, pracę! Z drugiej strony… A jeśli nadal będzie tak rozpaczać?
/ 13.05.2021 12:11
Kobieta opłakująca rozwód fot. Adobe Stock, Natalie Board

Tomek, ja naprawdę martwię się o mamę! – jęknęłam kolejny raz. – Dzieje się z nią coś bardzo złego. Może w końcu wpadła w prawdziwą depresję?
– Przesadzasz. Ja tam niczego nie zauważyłem – odparł mąż.
Faceci zazwyczaj niczego nie zauważają. A potem się dziwią, jak stanie się coś złego…

Mama była w kiepskiej formie od rozwodu, ale teraz miałam wrażenie, że jest coraz gorzej. Moi rodzice rozwiedli się dwa lata temu. Tata poznał inną kobietę, zakochał się i wniósł do sądu pozew o rozwód. Mama myślała, że to tylko chwilowa fascynacja. Była gotowa wszystko mu wybaczyć, zapomnieć o zdradzie, byle tylko uratować rodzinę. Ojciec jednak nie zmienił zdania.

Do dziś pamiętam, jak mi tłumaczył:
– Córeczko, zrozum… Ja nie wiem, jak to się stało… Mam dla twojej mamy mnóstwo szacunku, dużo ciepłych uczuć. Naprawdę jest dla mnie bardzo ważna. Ale nie ma sensu żyć w zakłamaniu. Z Moniką jestem szczęśliwy. Odżyłem. Głęboko wierzę, że mama też znajdzie jeszcze szczęście, przecież ma dopiero 50 lat!
Natomiast zupełnie inaczej widziała to mama. Była w rozpaczy.
– Dziecko, świat mi się na głowę zawalił! – płakała. – Co ja teraz zrobię? Mam już 50 lat! Jestem za stara na rozpoczynanie nowego życia! Nie mam na to ani siły, ani ochoty…

Starałam się rozumieć ich oboje. Miałam żal do taty, ale też wiedziałam, że nie mam prawa go oceniać. Od dawna byłam świadoma tego, jak wyglądało ich życie. Byli bardziej obok siebie niż ze sobą. Nie kłócili się specjalnie, jednak to chyba dlatego, że po prostu prawie ze sobą nie rozmawiali. Niczym dwoje obcych ludzi… Każde miało swoje sprawy, swoich znajomych.

To właśnie próbowałam mamie wytłumaczyć – że tak naprawdę niewiele się teraz w jej życiu zmieni.
– No, może będziesz miała w domu większy porządek i więcej czasu, bo nie trzeba będzie tylu koszul prasować – zaryzykowałam żart.
Niestety, mamy to nie rozbawiło. Znów zaczęła mówić, że teraz zostało jej tylko czekanie na śmierć. Samotne i smutne czekanie, jak podkreślała.

On ma rację, rozwód to przecież nie koniec świata

W dzień rozprawy wzięłam urlop, chciałam być przy mamie. Płakała całą drogę do domu, a potem zamknęła się w sypialni i nie wyszła stamtąd aż do kolacji. A i wtedy otworzyła mi drzwi dopiero, gdy zagroziłam, że zadzwonię po Tomka i je wyważymy. Nic jednak nie zjadła. Siedziała nad talerzem i dłubała widelcem w potrawce. Kolejne dni wyglądały podobnie. Starałam się wpadać do niej po pracy i zostawać do wieczora.

W końcu jednak mąż zaczął mieć do mnie pretensje, bo nie miałam czasu ani dla niego, ani dla naszego trzyletniego synka. W zasadzie w domu tylko nocowałam.
Twoja mama jest przecież dorosła! Rozwód to nie koniec świata! Im dłużej będziesz ją niańczyć, tym gorzej dla niej, bo nigdy się nie pozbiera!
Pomyślałam, że może Tomek ma rację i trzeba mamę zostawić w spokoju. Bo jeśli nie będzie miała innego wyjścia, zostanie sama z codziennością i wszystkimi domowymi obowiązkami, to w końcu będzie musiała wziąć się w garść. Ograniczyłam więc swoje wizyty, chociaż nadal niemal codziennie rozmawiałam z nią przez telefon, a w weekendy wpadaliśmy do niej lub zapraszaliśmy ją do nas.

Czas płynął, lecz mama niezmiennie była apatyczna. Mówiła tylko o swojej samotności. Śmialiśmy się z Tomkiem, że weszło już jej to w krew i traktuje swoje narzekanie jak rytuał. Jednak od kilku tygodni było jakoś inaczej. Nie poznawałam mamy. Wpadała rzadziej, zdarzyło jej się też odwołać naszą wizytę u niej. Tłumaczyła się ciągle złym samopoczuciem.
– Mamo, może ty jesteś chora? Idź do lekarza! – niepokoiłam się.
– Starość nie radość! – prychała, choć do starości sporo jej brakowało.

Tymczasem niepokojących objawów było coraz więcej. Mama nie odbierała telefonów albo rozmawiała ze mną na odczepnego i szukała pretekstu, żeby się rozłączyć. Kilka razy zdarzyło się, że podjechałam do niej bez zapowiedzi, ale mi nie otworzyła. Nagle stała się tajemnicza. Często plątała się w tym, co mówiła.
– Tomek, ona ma depresję. Albo, nie daj Boże, wpadła w jakieś podejrzane towarzystwo. Tak czy siak, musimy coś zrobić – nie dawałam za wygraną.

Mąż jednak tylko pukał się w czoło. W środku lata mama zadzwoniła i powiedziała, że wyjeżdża na kilka dni.
– Jadę jutro do ciotki Miry, zaprosiła mnie do siebie. Na wsi odpocznę, zregeneruję siły… – tłumaczyła.
Od razu zapaliła mi się czerwona lampka. Nie pamiętam nawet, kiedy mama ostatnio rozmawiała z ciotką Mirą, a co dopiero żeby do niej jeździć! Nie dałam jej jednak nic po sobie poznać. Przytakiwałam mamie, w głowie układając już sobie plan. Skontaktowałam się z ciotką. Skłamałam, że Kacperek ma przynieść do przedszkola zdjęcia pradziadków, a mama nie może żadnego znaleźć.
– Ciociu, chyba będziesz musiała pofatygować się na pocztę i mi je wysłać. My jesteśmy zapracowani, a mama też pewnie nie będzie chciała tłuc się trzy godziny pociągiem, żeby zabrać jakieś zdjęcia… – podpuszczałam ją. Ciocia oczywiście zaczęła marudzić, że wszyscy staliśmy się tacy miastowi i mamy w nosie, co się z nią dzieje.
– Twoja mama to już pewnie zapomniała, jak rodzona siostra wygląda! Od Wielkanocy się nie odzywa! – dodała z wyraźną pretensją.

Porozmawiałam z ciotką jeszcze przez chwilę, obiecałam, że wpadniemy do niej jeszcze w te wakacje z dzieciakami, po czym się rozłączyłam. Spojrzałam na Tomka z satysfakcją. Więc jednak to ja miałam rację! Mama wcale nie jechała na wieś do ciotki Miry! Chciała mi zamydlić oczy! Gdzie się zatem wybierała? Co zamierzała zrobić? Dlaczego mnie okłamała?!

Nie spałam całą noc. W głowie kłębiły mi się tysiące myśli. Może mama wpadła w sidła jakiejś podejrzanej sekty? Może ma jakieś poważne kłopoty? Albo… Albo chce sobie coś zrobić i wymyśliła ten wyjazd, byśmy jej nie szukali?! Ta myśl mnie przeraziła.

Rano zadzwoniłam do pracy. Wymyśliłam grypę żołądkową i wzięłam urlop. Następnie zadzwoniłam do mamy i spytałam, czy podwieźć ją na dworzec. Wydawała się dziwnie podenerwowana, jakby zniecierpliwiona.
– Nie, kochanie. Przecież to tylko dziesięć minut spacerkiem. Nie biorę nic ciężkiego, przejdę się – stwierdziła.
Odstawiwszy Kacperka do przedszkola, podjechałam pod dom mamy. Zaparkowałam w bezpiecznej odległości… Musiałam na własne oczy przekonać się, co jej strzeliło do głowy.

Teraz wszystko złożyło się w logiczną całość…

Po kilkunastu minutach mama wyszła z domu. Miała na sobie sukienkę, eleganckie pantofle i modną torebkę. Ledwie ją poznałam bez tych żałobnych worków, które ostatnio nosiła! Za mamą szedł nieznany mi mężczyzna. Niósł dość wielką walizkę, którą wpakował do bagażnika jakiegoś samochodu. Chwilę przy nim rozmawiali, następnie wsiedli i ruszyli.

Czyli jednak sekta! Gdzieś ją teraz wywiozą, coś jej zrobią! Wytną jakiś organ albo, nie daj Boże, upozorują samobójstwo, i już nigdy jej nie zobaczę! Może zastraszali ją już wcześniej? Dlatego nagle stała się taka dziwna… Byłam przerażona!

Pojechałam ostrożnie za nimi. Kwadrans później wyjechaliśmy za miasto i zauważyłam, że porywacz kieruje się na stację benzynową. Mama wysiadła z samochodu i ruszyła w kierunku budynku. Nie wyglądała na wystraszoną… Szybko zaparkowałam i wyskoczyłam z auta.
– Mamo, co tu się dzieje?! – podbiegłam do niej. – Dzwonić na policję?
Była zaskoczona, zmieszana. Spytała, co tu robię i po co mi policja.
– Wszystko wiem! Wiem, że nie jedziesz do cioci, i widziałam, jak ten facet ciągnął cię do samochodu! Mamo, czy on cię szantażuje? Zastrasza?! – wypytywałam pospiesznie.
Mama nagle zrobiła się purpurowa na twarzy i spuściła wzrok, a wtedy podszedł do nas ten podejrzany typ.
– Wszystko w porządku, żabko? – spytał, obejmując ją ramieniem.

„Żabko”?! Nic nie rozumiałam…
Stasiu, to właśnie moja córka. Kasia. Kasiu, a to mój… przyjaciel, Stanisław – powiedziała. – Bliski przyjaciel… – dodała i uśmiechnęła się.
Wreszcie wszystko złożyło się w logiczną całość! Zmiana w jej zachowaniu, brak czasu, tajemnicze telefony, wyjazdy – mama się z kimś spotykała!

Zamówiliśmy coś do picia w kawiarni przylegającej do stacji i usiedliśmy przy stoliku na zewnątrz. Okazało się, że mama poznała pana Stasia już jakiś czas temu. Zaczęli się spotykać, ale nie wiedziała, jak nam o tym powiedzieć, dlatego postanowiła ukrywać nowy związek tak długo, jak się da. Przyłapałam ich właśnie w drodze na romantyczny wypad na Mazury.
– Czyli miałam rację, ze wpadłaś w sidła! Ale nie sekty, tylko miłości! – żartowałam, a mama zarumieniła się i uśmiechnęła do pana Stasia.

Wszyscy mieliśmy z tej historii niezły ubaw. Śmiałam się sama do siebie przez całą drogę powrotną. I nie mogłam się doczekać miny mojego męża, kiedy mu o wszystkim powiem.

Czytaj także:
Po śmierci babci okazało się, że miała nieślubnego syna
Przyznaję - jestem alkoholikiem. Ja wypiję, to jestem zaczepny
Z żoną dzieliliśmy się obowiązkami po połowie. Moja mama była załamana

Redakcja poleca

REKLAMA