„Mam zrezygnować z pracy i zająć się dzieckiem, bo mąż >>nie jest od niańczenia<<. To absurd, zarabiam 3 razy więcej”

załamana matka fot. iStock, fizkes
„– Ależ ja cię nie upokarzam, po prostu uważam, że to najlepsze rozwiązanie dla naszej rodziny. Jesteś takim wspaniałym ojcem… No i z niczego nie będziemy musieli rezygnować… Szefowa powiedziała, że za pół roku mogę liczyć na kolejny awans, a więc i podwyżkę – próbowałam go uspokoić”.
/ 03.08.2023 09:45
załamana matka fot. iStock, fizkes

Kiedy dowiedziałam się, że jestem w ciąży, byłam przerażona. Nie planowałam jeszcze dziecka. Od kilku lat miałam wymarzoną pracę w korporacji i chciałam całkowicie się jej poświęcić. Harowałam od świtu do nocy, z powodzeniem zdobywałam nowych klientów. Moje starania zostały docenione. Szybko awansowałam, zarabiałam coraz więcej. I nagle szok! Ciąża! Oczami wyobraźni już widziałam, jak drzwi do kariery, jeszcze przed chwilą tak szeroko otwarte, zatrzaskują się z hukiem. Wiadomo, jak dzisiaj jest: Pani z dzieckiem? A, to dziękujemy.

Na szczęście nie było aż tak źle. Szefowa może nie była zachwycona moim stanem, ale mnie nie skreśliła.

– Mam nadzieję, że po urlopie macierzyńskim wrócisz do firmy. I znowu będziemy mogli na ciebie liczyć – stwierdziła, gdy powiedziałam jej o ciąży.

Obiecałam, że wrócę.

No i kto teraz zajmie się małym?

Pół roku później urodziłam Miłoszka. Był taki śliczny. Przesłonił mi cały świat. Zresztą mój mąż, Bartek, także oszalał na jego punkcie. Po powrocie z pracy kąpał go, przewijał, a w weekendy dumnie spacerował z wózkiem po parku. Przez kilka miesięcy byliśmy naprawdę szczęśliwą rodziną. Ale ostatnio wszystko się zawaliło.

Zaczęło się jakiś miesiąc temu. Mój urlop macierzyński zbliżał się do końca i stało się jasne, że trzeba zdecydować, kto dalej będzie zajmować się dzieckiem. Wcześniej o tym nie rozmawialiśmy. Wydawało się to taką daleką przyszłością… Niestety czas płynął nieubłaganie i nadszedł dzień, w którym trzeba było zmierzyć się z problemem.

Szybko stało się jasne, że na babcie i dziadków nie mamy co liczyć. Rodzice męża mieszkają w innym mieście i opiekują się już dziećmi szwagierki, moi pracują i od razu uprzedzili, że mogą poświęcić wnukowi tylko wieczory.

Opiekunka w ogóle nie wchodziła w grę. Nie znałam nikogo, komu mogłabym zaufać. Nasłuchałam się od koleżanek opowieści o babach, które na pierwszy rzut oka wyglądają na kompetentne i słodkie, a potem, zamiast zajmować się maluszkiem, ślęczą przed telewizorem lub myszkują po szafach. A kiedy dziecko zaczyna płakać, biją je. Na samą myśl, że mogłabym wpuścić takiego potwora do domu, dostawałam gęsiej skórki. Wiem, że może przesadziłam i obraziłam naprawdę dobre opiekunki, ale trudno. Chodziło przecież o mojego synka, musiałam dmuchać na zimne

Byłam w kropce. W pierwszej chwili chciałam nawet złamać słowo dane szefowej i złożyć jednak wniosek o urlop wychowawczy. Choćby tylko na rok. Pojechałam nawet do firmy, by wybadać, co i jak. Miałam nadzieję, że jeśli szefowa do tej pory była dla mnie taka łaskawa, to może będzie jeszcze o rok dłużej. W głębi duszy nie chciałam jeszcze zostawiać synka. Niestety, tym razem szefowa nie pozostawiła mi złudzeń. Stwierdziła, że jeśli zdecyduję się na ten krok, nie mam po co wracać. Zatrudnią kogoś innego na moje miejsce.

– A może twój mąż pójdzie na urlop wychowawczy? Teraz panuje w tej kwestii pełna równość – powiedziała nagle.

Bartek? Na urlopie wychowawczym? – wybałuszyłam oczy. Takiego rozwiązania w ogóle nie brałam po uwagę.

– A dlaczego nie! Mój mąż był, i korona jakoś z głowy mu nie spadła. Rozważyliśmy wszystkie argumenty i uznaliśmy, że tak będzie najlepiej. Przemyśl to! – poradziła mi.

Stwierdził, że chcę go upokorzyć

Przez cały dzień zastanawiałam się nad tym, co mi powiedziała. I doszłam do wniosku że to znakomite rozwiązanie. Zawiozłam Miłoszka do mamy, przygotowałam kolację i postanowiłam przedstawić pomysł Bartkowi. Czułam, że nie będzie w pierwszej chwili zachwycony, ale byłam pewna, że po namyśle zaakceptuje go. Był przecież realistą, musiał zdawać sobie sprawę z tego, że z jego pensji nie zdołamy się utrzymać.

Pracował jako wykładowca na wyższej uczelni. Był bardzo ceniony, ale… marnie opłacany. Zarabiałam trzy razy więcej niż on. Tak naprawdę to dzięki moim pieniądzom stać nas było na dostatnie życie, wakacje, spłatę kredytu mieszkaniowego. Na początku trudno było mu się z tym pogodzić, chodził poirytowany, ale szczęśliwie chyba mu już to przeszło. Raz, że nigdy nie dawałam mu odczuć, że to właściwie ja utrzymuję dom, dwa – wśród naszych znajomych były dwa małżeństwa, w których żony zarabiały więcej od mężów. Nie czuł się więc jakimś dziwolągiem…

Kolacja upływała nam miło. Bartek był w znakomitym humorze. Śmiał się, żartował. Kiedy skończyliśmy pierwszą butelkę wina, doszłam do wniosku, że czas najwyższy powiedzieć mu, o co chodzi.

– Nie mówisz tego poważnie, prawda? – zapytał, gdy usłyszał, co wymyśliłam.

– Najpoważniej na świecie! – odparłam.

Zerwał się z krzesła i zaczął nerwowo przechadzać się po pokoju. Uśmiech na jego twarzy w jednej sekundzie zastąpił grymas wściekłości.

– Nie ma mowy! Zapomnij o tym! Przestań mnie upokarzać! – krzyknął.

Zamarłam. Spodziewałam się małego oporu, ale nie takiego wybuchu.

– Ależ ja cię nie upokarzam, po prostu uważam, że to najlepsze rozwiązanie dla naszej rodziny. Jesteś takim wspaniałym ojcem… No i z niczego nie będziemy musieli rezygnować… Szefowa powiedziała, że za pół roku mogę liczyć na kolejny awans, a więc i podwyżkę – próbowałam go uspokoić.

Ale to tylko spotęgowało jego złość.

– Koniec rozmowy, nie będę niańką! – wrzasnął, a potem zamknął się w sypialni. Tego wieczoru nie odezwał się już do mnie ani słowem.

Dałam mu kilka dni na przemyślenie

Niestety, nie zmienił zdania. Gdy tylko próbowałam wrócić do tematu, wpadał we wściekłość. Powtarzał jak katarynka, że mężczyźni nie są stworzeni do wychowywania dzieci. Na dodatek zadzwonił do mnie teść. Zwykle był miły, świetnie się dogadywaliśmy. Ale tym razem aż kipiał ze złości.

– Nie zrobisz z mojego syna kury domowej! Weźcie nianię! – krzyczał.

– Ale dlaczego naszym synkiem ma zajmować się obca baba, skoro może to zrobić ojciec? – próbowałam się dowiedzieć.

– Naprawdę jesteś tak głupia, że tego nie rozumiesz? Przecież to takie niemęskie! Chcesz, żeby koledzy się z niego śmiali? – atakował dalej.

Zostałam na placu boju sama. Nie miałam żadnych sojuszników. Nawet moja mama stanęła po stronie Bartka.

– Wiesz, córeczko, to delikatna sprawa. Dla twojego męża już fakt, że zarabiasz więcej, jest na pewno trudny do zaakceptowania. A ty jeszcze chcesz zrobić z niego niańkę – powiedziała, gdy zwierzyłam się jej ze swojego problemu.

– Uważasz, że powinnam ustąpić? Przecież świat się zmienił! Nie ma już ścisłego podziału na role kobiece i męskie – denerwowałam się.

– Owszem zmienił się, ale tylko w teorii. Większość mężczyzn ciągle hołduje zasadzie, że to kobieta zajmuje się domem, dziećmi. Nawet wtedy, gdy ich pensja nie wystarcza na utrzymanie rodziny.

– No to czas, żeby Bartek zmienił poglądy – nastroszyłam się jeszcze bardziej.

– Dorosłego faceta nie zmienisz – westchnęła. – Daj sobie spokój. Musisz ustąpić. Poszukaj tej opiekunki. Tak będzie najlepiej. Dla was, dla dziecka…

– Ale dlaczego ja?

– Bo jeśli będziesz upierać się przy swoim, Bartek jak nic wpadnie w depresję. I na pewno nie będzie dobrze zajmował się Miłoszkiem. Ktoś musi być mądrzejszy – odparła.

Z bólem serca, ale ustąpiłam. Od kilku dni spotykam się z kandydatkami na nianię Miłoszka. A właściwie z kandydatami, bo jest wśród nich jeden mężczyzna. Młody człowiek, po pedagogice. Ma najlepsze referencje, zna się na opiece nad maluchami. Chyba go zatrudnię. Może jak Bartek sobie z nim pogada, zmieni zdanie? Zrozumie, że zajmowanie się dzieckiem wcale nie jest „niemęskie?”

Czytaj także:
„Mój mąż nie rozumiał, że zajmowanie się dzieckiem to harówka. Zostawiłam go samego z synem na tydzień”
„Mąż nie zajmował się synem, bo twierdził, że nie potrafi. Uznałam, że nauczy się dzięki terapii szokowej”
„Mam męża, a czuję się jak samotna matka. Mam dość tego, że w niczym mi nie pomaga. Wolę od niego odejść...”

Redakcja poleca

REKLAMA