Karmiłam córeczkę, raz po raz patrząc na zegarek. Moja przyjaciółka mogła zjawić się w każdej chwili, a ja chciałam przedtem położyć małą do łóżeczka, żebyśmy mogły spokojnie pogadać. Ale Zosia nie lubiła się śpieszyć.
– Butapamba – oświadczyła stanowczo, a zupka dyniowa, której miała pełną buzię, malowniczym kleksem rozlała się na mojej białej bluzce.
No cóż, sama sobie jestem winna, najpierw powinnam ją nakarmić, a dopiero potem się przebrać. Niemniej moja cierpliwość się skończyła.
– Dosyć tego, moja panno, nie chcesz jeść, to nie. Idziemy do łóżeczka.
Odpięłam szelki i wyjęłam małą z krzesełka. Zosia natychmiast zainteresowała się pomarańczową plamą na moim biuście. Jednym pacnięciem łapki rozmazała gęstą papkę, rozprowadzając ją dodatkowo po moim policzku i włosach. W tym momencie zadzwonił dzwonek. Z córką w objęciach pobiegłam otworzyć.
– Ojej, chyba przyszłam za wcześnie? – odezwała się Martyna, patrząc na mnie z lekkim obrzydzeniem.
Ona oczywiście wyglądała, jakby właśnie opuściła gabinet specjalisty od wizażu. Idealny strój, doskonale skomponowane dodatki, wystylizowany nieład fryzury. Jako szefowa agencji reklamowej była żywym zaprzeczeniem teorii, że szewc bez butów chodzi.
Marzyłam o powrocie do pracy
– Skąd. Wejdź, proszę, rozgość się. Daj mi pięć minut, tylko położę małą.
Na szczęście Zosia bez protestów dała się zapakować do łóżeczka. Szybko ściągnęłam brudną bluzkę, wycierając nią jednocześnie twarz i włosy, potem chwyciłam pierwszą z brzegu koszulkę. W przedpokoju rzuciłam okiem w lustro. Byłam uosobieniem kury domowej! Byle jak ubrana, bez makijażu, na głowie smętna kitka… A jeszcze niedawno Martyna musiała naprawdę dobrze się napracować, żeby mnie przyćmić.
– Napijesz się kawy? – zapytałam, wchodząc do pokoju.
– Wolałabym szklankę czegoś zimnego. Mam tylko chwilkę czasu, jestem za godzinę umówiona na spotkanie.
I właśnie o tym chciałam z tobą pogadać – oczy jej zabłysły. – Słuchaj, Ola, udało mi się załatwić świetny kontrakt. Duży klient, wielka kampania. Jestem na etapie kompletowania zespołu. Nie myślałaś o powrocie do pracy?
Aż usiadłam z wrażenia. Owszem, czasami myślałam, ale wydawało mi się to tak odległe i nierealne!
Żyłam teraz wśród kaszek, pieluszek i domowych obiadków, prawie już zapomniałam o bożym świecie. Ale teraz nagle poczułam, jak bardzo za nim tęsknię – za atmosferą pracy na najwyższych obrotach, gdzie trzeba dać z siebie wszystko! Czasami wydaje się, że to niemożliwe – nie uda się, nie zdążę – a potem jakimś cudem jednak się udaje i uczucie satysfakcji i wielkiej dumy wynagradza wszystkie wyrzeczenia, stres i trudy…
– Martyna, tylko że ja teraz nie mogę pracować po dwadzieścia godzin na dobę. Nawet nie bardzo wiem, jak to zrobić, żeby móc pracować osiem. Przecież nie oddam dziecka do żłobka.
– Tak to ułożymy, żebyś nie pracowała za długo. A o małą się nie martw. Mam dla ciebie dobrą wiadomość. Moi sąsiedzi mają genialną opiekunkę, ale właśnie wyjeżdżają na kilka miesięcy do Francji. Ona nie chce z nimi jechać, więc jest do wzięcia. To naprawdę porządna kobieta, dzieciaki ją uwielbiają.
– Muszę jeszcze pogadać z Krzyśkiem. On bardzo dużo pracuje, a dobrze by było, gdyby w takiej sytuacji mógł mieć trochę więcej czasu.
– To pogadaj. I zadzwoń do mnie jutro. Jak się nie zdecydujesz, będę się rozglądać za kimś innym. No to lecę. Pa!
Ta sytuacja dała mi do myślenia
Martyna zniknęła za drzwiami, a ja siedziałam i przetrawiałam jej słowa. Będzie się rozglądać za kimś innym. No i pewnie znajdzie. A jeśli ten ktoś okaże się dobry, lepszy ode mnie? Czy potem znajdzie się jeszcze dla mnie miejsce w tym zespole? Może się przecież okazać, że ja będę chciała wrócić, ale już nie będę miała dokąd.
Wieczorem opowiedziałam wszystko Krzyśkowi. Chwilę się zastanawiał, a potem powiedział:
– Oleńko, prawda jest taka, że mnie podoba się tak, jak jest teraz. Nieźle zarabiam, jestem w stanie was utrzymać, no i bardzo przyjemnie jest wracać wieczorem do domu, w którym ty na mnie czekasz. Ale wiem, że kochasz swoją pracę, że tęsknisz za ludźmi i całym tym zgiełkiem. Myślę, że powinnaś spróbować. Jakoś damy radę.
Przytuliłam się do niego. Naprawdę kochany ten mój mąż. Jeszcze nigdy się na nim nie zawiodłam!
Opiekunka zaskoczyła mnie
Nazajutrz zadzwoniłam do Martyny z prośbą, żeby szybko przysłała do mnie tę legendarną opiekunkę… Byłam całkiem zaskoczona jej widokiem. Przede mną stało szczupłe, błękitnookie dziewczę o nieco ostrych rysach i mocno zarysowanym podbródku. Trochę to nie pasowało do mojego wyobrażenia niani. Spodziewałam się, że będzie to pani w średnim wieku, przy kości, z włosami zaczesanymi w koczek i poczciwym wyrazem twarzy.
Ale okazało się, że Anka jest ciepła i sympatyczna, a ponadto ma wielką łatwość nawiązywania kontaktów. Już po chwili czułam się w jej obecności tak swobodnie, jakbyśmy znały się od lat. Zosia też od razu ją zaakceptowała i bez protestów pozwoliła wziąć się na ręce.
Ustaliłyśmy, że przez kilka najbliższych dni Anka będzie przychodziła na dwie, trzy godziny, żeby mała mogła się stopniowo do niej przyzwyczaić. Ja zamierzałam wykorzystać ten czas na wizyty u fryzjera, kosmetyczki i zakupy. Chciałam wrócić do pracy w jak najlepszej formie…
Chyba mi się udało, bo tylu komplementów, ile zebrałam tego pierwszego dnia w firmie, nie słyszałam już od dawna! Entuzjastyczne powitania, serdeczna atmosfera, fascynujący projekt, którego szczegóły zaczęła przedstawiać mi Martyna, wszystko to spowodowało, że do domu wróciłam w szampańskim nastroju.
Moja malutka córeczka na mój widok wyciągnęła rączki i zaczęła radośnie szczebiotać. Czułam się najszczęśliwszą kobietą na świecie. Co prawda, Anka wspomniała, że Zosia była trochę osowiała i miała kiepski apetyt, ale nie przejęłam się tym bardzo. Jeszcze kilka dni i mała przyzwyczai się do nowego trybu życia… Nie spodziewałam się jednak, że te zmiany będą aż tak radykalne!
Martyna wróciła z kolejnego spotkania z klientem i okazało się, że musimy gwałtownie przyśpieszyć kampanię, bo konkurencja drepcze tuż-tuż za naszymi plecami. Oznaczało to, ni mniej, ni więcej, że trzeba będzie spędzać w firmie wiele godzin dziennie. Nie wiedziałam, co począć. Tak bardzo chciałam brać udział w tym projekcie…
„Ale co z Zosią? Czy Anka zechce spędzać u nas całe dnie? A może nawet wieczory?” – zastanawiałam się.
Moje obawy były niepotrzebne. Opiekunka chętnie się zgodziła, tym bardziej że – w odróżnieniu ode mnie – dostawała pieniądze za każdą dodatkową godzinę. Mnie wynagradzano jedynie za wykonaną pracę, a to, ile czasu na nią poświęcę, w dużej mierze zależało też od kaprysów klienta. W sumie mogło się okazać, że więcej zapłacimy Ance, niż ja zarobię…
Są jednak rzeczy ważniejsze od pieniędzy! W tej chwili dla mnie najważniejsze było sprawdzenie się, udowodnienie sobie i światu, że dalej jestem w dobrej formie, że macierzyństwo nie odebrało mi ani kreatywności, ani zapału.
Córka płakała, bo wolała nianię ode mnie
Krzysiek obiecał, że zrobi, co w jego mocy, aby wracać jak najwcześniej. Tak więc po uszy pogrążyłam się w pracy. Z córeczką spędzałam jedynie poranki przed wyjściem do firmy, lecz i wtedy ciągle się spieszyłam. Pocieszałam się, że to tylko kilka tygodni – szybko zleci i wszystko się unormuje. Marzyło mi się wracanie o normalnych porach, może i krótsze godziny pracy.
Póki co, było ciężko. Ja coraz bardziej zmęczona, Krzysiek przygaszony, a Zosia… Zosia zrobiła się po prostu nieznośna. Nie była już uroczym, uśmiechniętym bobaskiem.
Stała się marudna, płaczliwa, kapryśna. Zaczęło mnie to niepokoić. Nie bardzo miałam kiedy porozmawiać z Anką, bo rano właściwie tylko mijałyśmy się w drzwiach. Któregoś dnia udało mi się jednak zostać chwilę dłużej i zapytać opiekunkę, czy nie widzi zmian w zachowaniu Zosi.
– Och, oczywiście – odpowiedziała.
– Takie dzieciaczki zmieniają się z tygodnia na tydzień.
– Ale czy nie sądzisz, że te zmiany są niepokojące? – drążyłam. – Że ona ma ciągle zły humor?
– Nie, dlaczego? – zdziwiła się. – To normalne, że dzieci, tak jak i dorośli, bywają czasem w gorszym nastroju.
Skoro ona nic nie zauważyła, nie było sensu kontynuować tej rozmowy.
Jednak czułam niepokój. Przecież dopóki Zosia zostawała tylko ze mną, była taka spokojna i pogodna. Teraz nie poznawałam własnego dziecka!
Opowiedziałam o swoich spostrzeżeniach Martynie.
– Zastanawiam się – ciągnęłam swoje wywody – czy ta Anka rzeczywiście ma takie dobre podejście do dzieci. Może kiedy nas nie ma, w domu dzieje się coś złego? Ale chyba jej nie bije, co?
– Zwariowałaś? – obruszyła się Martyna. – Moi sąsiedzi byli nią zachwyceni. Nigdy nie słyszałam od nich na temat Anki choćby jednego złego słowa!
No tak, może rzeczywiście przesadziłam z tymi podejrzeniami. Ale po głowie zaczęły mi krążyć zasłyszane kiedyś straszne opowieści o wrednych nianiach, które przy rodzicach były aniołami,
a kiedy tylko zostawały same z dziećmi, zamieniały się w krwiożercze potwory. Podobno niektóre mają nawet swoje sposoby na bicie dzieci tak, by nie zostawiać śladów. Na samą myśl o tym, że może w tej chwili Anka znęca się nad moją Zosią, prawie zemdlałam.
– Olga, co z tobą? – głos Martyny przywołał mnie do porządku. – Nie kombinuj już, dobra? Bierzemy się za robotę, trzeba skończyć te foldery, na jutro mamy zamówioną drukarnię.
Otrząsnęłam się.
Tak, to prawda, takim myśleniem co najwyżej wpędzę się w paranoję. Na pewno wszystko jest w porządku! Kiedy jednak wieczorem pochyliłam się nad łóżeczkiem, aby ucałować moje śpiące maleństwo, przeżyłam szok. Na policzku Zosi było widać okrągły, fioletowy ślad. Roztrzęsiona natychmiast poleciałam do pokoju.
– Krzysiek! Zosia ma na buzi siniaka! – wrzasnęłam, ledwo nad sobą panując.
– Tak, wiem – odpowiedział spokojnie, nawet nie odrywając wzroku od gazety.
– Anka mówiła, że mała próbowała dzisiaj stanąć i uderzyła się o szafkę. Dobrze, że nie trafiła w oko…
Zacisnęłam zęby.
„Nic mu nie powiem, nie będę go na razie niepokoić – postanowiłam. – Ale już ja dowiem się prawdy!”
Nazajutrz powiedziałam Martynie, że chętnie odwiozłabym materiały do drukarni, bo przy okazji mogłabym załatwić pilną sprawę w mieście.
– Dobrze, tylko się pośpiesz – powiedziała, mierząc mnie uważnym spojrzeniem. – Po południu przyjdzie fotograf, musimy z nim omówić sesję.
„Oczywiście, że się pośpieszę! – rozmyślałam mściwie. – Jeśli znajdę choć cień potwierdzenia dla moich podejrzeń, natychmiast wyrzucę tę babę na zbity pysk, a potem jeszcze podam ją do sądu!”.
Pół godziny później na palcach zakradłam się pod drzwi własnego mieszkania. Na wycieraczce zostawiłam buty, żeby nie stukać obcasami, i bezszelestnie otworzyłam zamek. Potem ostrożnie zajrzałam do kuchni.
Zosia siedziała w swoim wysokim krzesełku, a Anka karmiła ją łyżeczką. Mała cała w rumieńcach, z błyszczącymi oczkami, zanosiła się śmiechem po każdej przełkniętej grzecznie porcyjce.
Przechylając główkę, gulgotała coś z zapałem do Anki, a ta odpowiadała jej podobnymi dźwiękami. Wyglądało na to, że obie się świetnie rozumieją.
I ja też zrozumiałam. To ich porozumienie poraziło mnie jak gromem!
Zosia marudziła i płakała, bo tęskniła za Anką. Teraz to opiekunka jest dla niej ważniejsza ode mnie. Ta wredna kobieta zabrała, ukradła mi moje dziecko! Zanim zdążyłam logicznie pomyśleć, już stałam za jej plecami.
– Pani Anno… – wycedziłam przez zaciśnięte zęby.
Obie drgnęły i spojrzały na mnie. Anka zaskoczona, Zosia przestraszona.
Podeszłam i wzięłam córeczkę na ręce. Nie przytuliła się do mnie, odwróciła główkę w stronę Anki, a buzia wygięła jej się w podkówkę. Żołądek skurczył mi się z bólu, a złość i gorycz odebrały zdolność myślenia. Z całych sił starałam się nie wybuchnąć.
– Proszę, niech pani idzie już dzisiaj do domu – powiedziałam z wysiłkiem.
– Ale Zosia jeszcze nie zjadła…
– Proszę wyjść.
Anka zaniemówiła. Przyglądała mi się przez chwilę, a potem bez słowa włożyła płaszcz i wyszła. Jeszcze nie zamknęła za sobą drzwi, kiedy Zosia rozpłakała się wniebogłosy. Objęłam ją jeszcze mocniej i zaczęłam kołysać.
– Cicho, maleńka, cicho. Już dobrze, mamusia jest z tobą.
Byłam egoistką
I nagle zdałam sobie sprawę, jakie to głupie, co mówię. Mamusia. Co ze mnie za mamusia? Beztrosko, z dnia na dzień zniknęłam z jej życia, ja, najważniejsza osoba w jej świecie. Co ona wtedy czuła, taka maleńka i bezradna? Łzy zakręciły mi się w oczach. Jakaż ja byłam bezduszna i obojętna! A teraz?
Co zrobiłam teraz? Dokładnie to samo! Znowu odebrałam jej kogoś, kogo kochała, przy kim czuła się bezpieczna.
– Zosiu, Zosieńko, uspokój się – tuliłam ją i osuszałam mokrą buzię, ale sama nie mogłam powstrzymać się od płaczu.
I tak nas zastał Krzysiek, okropnie smutne i zapłakane.
– Oleńko, kochanie, co się stało? – przeraził się. – Gdzie jest Anka? Czy ona zrobiła coś złego?
– Nie, to nie ona, to ja. To ja zrobiłam coś złego – wychlipałam. – Skrzywdziłam nasze dziecko. I Ankę. I siebie. Jestem bezduszną egoistką!
Opowiedziałam mu wszystko. Krzysiek zamyślił się.
– Może rzeczywiście za dużo pracowałaś. Pogadaj z Martyną, może da się to jakoś inaczej zorganizować.
– Muszę się zastanowić, Krzysiu. Ale najpierw przeproszę Ankę. Zachowałam się wstrętnie i niesprawiedliwie, a ona przecież musiała być dla Zosi dobra i kochana, skoro mała tak ją polubiła.
Tymczasem córeczka zasnęła w moich objęciach. Ostrożnie zaniosłam ją do łóżeczka, ułożyłam na podusi, otuliłam kołderką. A potem siedziałam przy niej i patrzyłam na mokre rzęsy, na czerwone od płaczu policzki, słuchałam niespokojnego, płytkiego oddechu.
Rozmyślałam o tych wszystkich kobietach, które nie mają takiego szczęścia jak ja, nie mają troskliwych, pracowitych mężów, nie mają wyboru.
A ja mam. I tym razem wybiorę dobrze, bo już wiem, co jest najważniejsze.
Chcę widzieć pierwszy krok mojego dziecka, chcę nauczyć je tego wszystkiego, czego nauczyła mnie moja mama.
Czytaj także: „2 lata po ślubie mój ukochany mąż zginął w wypadku. Teściowa chce odebrać mi mieszkanie, bo było jej syna”„Odszedłem od żony, bo… mi się znudziła. Zamiast nudnej żony miałem teraz w łóżku o 20 lat młodsze dziewczyny”„Zrobiłem dziecko dziewczynie, do której nic nie czułem. Syn miał 2 lata, gdy zginęła w wypadku. Zostałem z nim sam”