Julka wpadła do mnie późnym popołudniem. Szałowy fryz, wyzywający makijaż, miniówka i bluzka z ogromnym dekoltem, eksponującym imponujące piersi. Patrzyłam na Julcię z mieszaniną podziwu i konsternacji. I ze szczyptą zazdrości, bo mój biust przestał rosnąć, ledwie zaczął, i spokojnie obywałam się bez staników. No cóż, nie każdego Matka Natura obdarza po równo.
Ja nie byłam tak ekstrawagancka jak ona. Szłyśmy na dyskotekę, a nie do dzielnicy czerwonych latarni. Wystarczy make-up mocniej podkreślający oczy, błyszcząca bluzka z cekinami oraz dżinsy. Do tego markowa torebka, którą dostałam od Julki na urodziny. Mnie nie byłoby stać na taki gadżet. Mama pracowała na kasie w supermarkecie, a tata rozwoził towar w piekarni. Julka to co innego, istne wyższe sfery, jak na naszą mieścinę. Jej ojciec był pediatrą, a mama miała dwa gabinety kosmetyczne. Niezbyt do siebie pasowałyśmy, ale jakoś tak wyszło, że się zaprzyjaźniłyśmy.
Lubiłyśmy poszaleć na parkiecie
Julka na powitanie obdarzyła mnie uśmiechem i cmoknęła w policzek. Rozsiadła się na kanapie, otworzyła plecak i wyciągnęła z niego butelkę szampana.
– To co? Strzelimy po lampce dla kurażu?
– Czemu nie? – ruszyłam do kuchni po kieliszki.
Zanim wróciłam, Julka już opróżniła połowę butelki. Z gwinta. Ech, co ja miałam z tą dziewuchą. No nic, przyłożyłam szyjkę do ust i pociągnęłam kilka solidnych łyków. Chwila przerwy i… do dna!
– Jak stare menele! – Julka wybuchnęłam śmiechem.
Po oczach widziałam, że alkohol już w niej szumiał. We mnie zresztą też, bąbelki zrobiły swoje i wprawiły w stosowny nastrój. Spojrzałam na zegarek. Siedemnasta.
– Pasowałoby… się… już… zbierać – powiedziałam, starając się ukryć fakt, że język zaczyna mi się plątać.
Julka przedrzeźniła mnie, sylabizując dokładnie całe zdanie. Pokazałam jej środkowy palec, a ona w odpowiedzi wywaliła język. Teraz obie zarechotałyśmy.
Taksówka podjechała po nas kilka minut później. Całą drogę obgadywałyśmy szeptem kierowcę, który obcinał Julkę we wstecznym lusterku, a dokładniej – jej dekolt. A ona celowo, choć niby przypadkiem, wypinała piersi, że facetowi mało oczy nie wyszły z orbit.
– Miejże litość… – mruknęłam jej do ucha – bo o zawał gościa przyprawisz. Ma już z siedem dych i takie podniety nie są dla niego wskazane.
– Aj tam. Niech sobie popatrzy. Tylko to mu zostało – stwierdziła, nie przerywając prężenia się.
Wysiadłyśmy przed dyskoteką. Julka uregulowała rachunek, puszczając przy tym oczko do kierowcy. Myślałam, że się zesikam ze śmiechu na widok jego miny. Nieźle się speszył.
– Wariatka. Kiedyś się doigrasz – stwierdziłam, dając Julce kuksańca w bok.
W odpowiedzi uśmiechnęła się zawadiacko i ujęła mnie pod rękę.
Dyskoteka została urządzona w jednej z hal dawnej ubojni, leżącej kilka kilometrów za miastem. Kiedy zakład upadł, miejscowi rozkradli, co się dało, a wszystkie budynki, prócz tego jednego, zburzono. Później teren kupił jakiś biznesmen z drugiego końca Polski i otworzył tutaj tę tancbudę. Pojawiałyśmy się w niej raz lub dwa razy w miesiącu. Lubiłyśmy poszaleć na parkiecie, poflirtować z chłopakami, wypić kilka drinków.
Wewnątrz już było tłoczno. Zawieszone pod sufitem reflektory oślepiały wirującymi światłami. Muzyka dudniła tak, że głowa puchła. Didżej kołysał się przy swojej konsoli, tłum falował i podskakiwał. Mieszanina perfum oraz potu uderzała w nozdrza od samego wejścia.
Pozwoliłam sobie postawić drinka
Zaczęłyśmy tradycyjnie, od drinków. Potem ruszyłyśmy w tany. Dałyśmy się ponieść tłumowi. Julkę jak zawsze otaczał wianuszek adoratorów. Chłopaki przepychali się między sobą, by znaleźć się w jej pobliżu i spróbować zagadać. Ona była w swoim żywiole. Wirowała między nimi, oddalała się, znikała w gąszczu imprezowiczów, by za moment znów wychynąć z tej ludzkiej gęstwiny i prężyć smukłe ciało przed wpatrzonymi w nią chłopakami. Ja bym tak nie potrafiła. Zazdrościłam jej nie tyle powodzenia, co tej beztroski i pewności siebie.
Po jakimś czasie poczułam zmęczenie. Zamówiłam przy barze piwo i usiadłam przy jednym z wolnych stolików. Wpatrywałam się w bąbelki wędrujące od dna kufla i tak się zawiesiłam, że nawet nie zauważyłam, kiedy dosiadł się do mnie ten chłopak. Dopiero gdy chrząknął, zorientowałam się, że ktoś zajął miejsce naprzeciwko.
Obrzuciłam go zaskoczonym spojrzeniem. U–la–la, był skubaniec przystojny. Nieco starszy ode mnie, brązowooki szatyn o twardych rysach twarzy i powalającym uśmiechu. Kilkudniowy zarost dodawał mu uroku. Dopasowana koszula opinała umięśniony tors. Cholerka, serce zabiło mi mocniej, a oddech przyspieszył. Przełknęłam ślinę, bo nagle zaschło mi w gardle. Jeszcze nigdy nie zareagowałam tak mocno na jakiegoś faceta, w dodatku całkiem obcego. Chyba to zauważył, bo uśmiechnął się jeszcze szerzej.
Miał na imię Dominik i przyjechał znad morza, do kuzyna. Wpadli tutaj, żeby się rozerwać, bo w okolicy nie ma zbyt wielu atrakcji. Ileż można spacerować po lasach i pić piwo w wujkowej szopie?
– Dosiadłem się do ciebie, bo nie mogłem zrozumieć, dlaczego taka ładna dziewczyna jest sama. Więc postanowiłem zapytać...
– Nie taka znowu sama – odparłam. – Przyszłam z przyjaciółką. Ona szaleje gdzieś w tym kotle za nami, a ja musiałam ciut odsapnąć. Ileż można hulać?
– A jak już nabierzesz sił, potowarzyszysz mi? Nie znam tu nikogo oprócz mojego kuzyna, a on jest w tej chwili zajęty swoją narzeczoną. Czuję się jak piąte koło u wozu. Może pozwolisz postawić sobie drinka na dobry początek?
Choć zdawałam sobie sprawę, że wypiłam już sporo, zgodziłam się. Dominik naprawdę mi się spodobał. Był przystojny, wygadany i patrzył na mnie tak…. Gorąco mi się robiło o tego spojrzenia. Pewnie dlatego, kiedy już wypiliśmy po drinku, a potem drugim i trzecim, bez wahania przystałam na jego propozycję przewietrzenia się. Miałam już nieźle w czubie, język mi się plątał.
Odwróciłam się jeszcze i spróbowałam dostrzec w roztańczonym tłumie Julkę. Daremny trud. Znając ją, mogła całować się w tej chwili z jakimś chłopakiem w łazience, dając mu złudną nadzieję na coś więcej. Taką miała strategię. Poderwać obiekt, wypić na jego koszt kilka szotów, a potem spławić. Machnęłam na to wszystko ręką, pozwoliłam się objąć i wyprowadzić na dwór.
Niewiele pamiętałam z poprzedniej nocy
Uszliśmy spory kawałek od dyskoteki, rozmawiając o księżycu czy czymś równie romantycznym, gdy nagle poczułam, że jego dłoń zsuwa się z mojej talii, na biodro i zatrzymuje się na pośladku. Gdybym była trzeźwa, pewnie nie dałabym się tak bezceremonialnie obmacywać ledwie co poznanemu kolesiowi, ale wtedy w ogóle mi to nie przeszkadzało.
Kiedy Dominik przyciągnął mnie do siebie i zaczął całować, nie opierałam się. Ani mi to było w głowie. Podobało mi się. Byłam wniebowzięta. Sam jego dotyk wprawiał mnie w podniecenie. Pragnęliśmy siebie – teraz, zaraz – więc kochaliśmy się na trawie, w blasku księżyca. A potem najwyraźniej urwał mi się film…
Ocknęłam się w pokoju Julki. Kac? Mało powiedziane! Głowa tak mnie bolała, że z oczu łzy płynęły same. Jak się tu znalazłam? Ostatnie, co pamiętałam, to boski seks z Dominikiem…
Chryste Panie! Dopiero w tym momencie uświadomiłam sobie, co ja najlepszego zrobiłam, i do pękającej głowy dołączył moralniak. Dałam się poderwać i przelecieć kolesiowi poznanemu na dyskotece, o którym wiedziałam tyle, co on sam mi powiedział. Mógł kłamać. Czy naprawdę miał na imię Dominik?
Poczułam mdłości. Chciałam wstać, ale ledwie usiadłam, zaraz opadłam z powrotem na łóżko. Żołądek podszedł mi do gardła. Zaraz! W ostatnim momencie zauważyłam stojącą na szafce nocnej miskę. Kochana Julka pamiętała o wszystkim.
Przyjaciółka dołączyła do mnie nieco później. Na dzień dobry pokręciła z politowaniem głową.
– Aleś się załatwiła… Wstyd.
– Skąd się tu wzięłam?
– Jak skąd? Zebrałam cię półprzytomną ze stolika, wpakowałam do taksówki i przywiozłam. Twoja matka apopleksji by dostała, jakby cię zobaczyła w takim stanie. Nie bój żaby, zadzwoniłam do niej i uprzedziłam, że nocujesz dziś u mnie. Nieźle zabalowałaś.
– A Dominik? – bąknęłam.
– Jaki Dominik? Nikogo z tobą nie było. Sama siedziałaś, a raczej leżałaś na stoliku. Zalana w trupa.
No to pięknie… Dałam się zaliczyć, jak pierwsza lepsza dyskotekowa puszczalska, jakiemuś palantowi, który miał choć tyle przyzwoitości, żeby odprowadzić mnie z powrotem, a nie porzucić w krzakach. Kac moralny był dużo gorszy niż ten fizyczny.
Zwierzyłam się Julce. Musiałam to z siebie wyrzucić.
– A zabezpieczyliście się? – spytała.
Zamarłam. W ogóle o tym nie pomyślałam. Rzeczony Dominik raczej też nie. Napaleni faceci zwykle nie zwracają uwagi na takie detale. Jasne, to nie oni ryzykują.
Wynik testu nie pozostawiał wątpliwości
Przez następne dni chodziłam jak struta. Nie potrafiłam myśleć o niczym innym. Mało jadłam, nie miałam na nic ochoty. Po szkole zamykałam się w pokoju i nigdzie nie wychodziłam. W głowie mieliłam tę sytuację na milion sposobów. Zastanawiałam się, co będzie, jeśli okaże się, że jestem w ciąży. Jak ja o tym powiem rodzicom.
Julka starała się podnieść mnie na duchu, jednak ja nie potrafiłam się uspokoić. Dziecko wywróciłoby całe moje życie do góry nogami. Miałam dopiero dziewiętnaście lat! Chciałam jeszcze trochę poszaleć. Wyjechać na studia. Tata z mamą ciężko pracowali i od lat ciułali pieniądze, abym mogła się wykształcić. Żebym nie musiała tak harować jak oni. Żeby było mi lepiej. Gdyby dowiedzieli się, że zostaną dziadkami, chyba wywaliliby mnie z domu na zbity pysk. A może nie? Może wspieraliby i opiekowali się wnukiem lub wnuczką?
W głowie miałam totalny mętlik. Wymyślałam najróżniejsze wersje wydarzeń i rozkładałam je na czynniki pierwsze. Co by było gdyby? Co bym wtedy zrobiła? Jak bym się zachowała? Po co tyle piłam?
Kiedy minął dzień, w którym w kalendarzu powinna pojawić się czerwona kropka, nie wytrzymałam i pobiegłam do apteki po test ciążowy. Nie potrafię nawet opisać, jak się czułam pod spojrzeniem sprzedającej mi go farmaceutki. Godzinę później już wiedziałam. Wyrok zapadł. Kości zostały rzucone. Klamka zapadła. Stało się. Tego dnia moja beztroska młodość definitywnie się skończyła. Z chwilą, gdy okazałam się odpowiedzialna nie tylko za siebie, wkroczyłam w poważne, dorosłe życie. Patrzyłam na widniejące na teście dwie kreski, a po moich policzkach płynęły łzy. Raczej nie były to łzy radości…
Jedno wiedziałam na pewno - urodzę to dziecko. Miałam w sobie drugi wszechświat. Morze możliwości, talentów, marzeń, pragnień, także kłopotów i porażek, jakie niesie ze sobą życie, ale… nie mogłam z tego wszystkiego ograbić żadnej istoty, a już zwłaszcza mającej w sobie moje DNA. Los mnie sprawdził i… taką podjęłam decyzję. Przynajmniej jedną.
Pytanie, co dalej. Muszę powiedzieć rodzicom i uporać się z ich reakcją. Muszę się zastanowić, czy chcę szukać Dominika, by mu obwieścić wielką nowinę i zdać się z kolei na jego wybory. Czy lepiej niech pozostanie anonimowym i przypadkowym dawcą genów, który nie będzie mi bardziej komplikował życia. Dość już namieszał. Nawet nie wiem, czy chcę zostać matką.
Urodzę, ale… czy jestem gotowa być matką na dobre i złe, już na zawsze? Tego jeszcze nie wiem. Może muszę poczekać, aż dziecko się urodzi albo poczuję jego ruchy w brzuchu. Może wtedy decyzja podejmie się sama…
Czytaj także:
„Przyjście na świat córki zablokowało mi karierę. Choć bardzo się starałam, nie potrafiłam pokochać tego dziecka”
„Nie wiem, kto jest ojcem mojego dziecka. Jest owocem romantycznego weekendu z mężem lub... zdrady”
„Była dziewczyna zaciążyła z przypadkowym kolesiem i wmawiała mi, że to moje. Prawie zostałem ojcem cudzego dziecka”