„Nie wiem, kto jest ojcem mojego dziecka. Jest owocem romantycznego weekendu z mężem lub zdrady”

Kobieta w ciąży fot. Adobe Stock, Александра Вишнева
„Już wtedy podjęłam decyzję, że nigdy nic nikomu nie powiem: ani mężowi, ani rodzicom, ani żadnej przyjaciółce. To musi być moja tajemnica”.
/ 05.10.2021 12:58
Kobieta w ciąży fot. Adobe Stock, Александра Вишнева

Zawsze chciałam mieć dużą rodzinę. Już jako nastolatka marzyłam o domku na przedmieściach, kochającym mężu i co najmniej trójce dzieci. Wyobrażałam sobie domową idyllę jak
z reklamy i nie mogłam się doczekać chwili, gdy spotkam tego jedynego i z nim zrealizuję swoje marzenia.

Los był dla mnie łaskawy. Podczas gdy moje koleżanki przechodziły miliony miłosnych perypetii, ja dość szybko spotkałam miłość swojego życia. Któregoś dnia Jurek po prostu przyszedł na ten sam wykład co ja. Podszedł i zapytał, czy miejsce obok jest wolne, a ja podniosłam na niego wzrok, spojrzałam w jego orzechowe oczy i już wiedziałam, że… to ten. Nie myliłam się, od tego czasu byliśmy praktycznie nierozłączni. To wszystko działo się tak naturalnie, nie miałam żadnych wątpliwości.

Jeszcze na studiach zamieszkaliśmy razem, a po obronie prac magisterskich wzięliśmy ślub. Wydawało mi się, że wszystko idzie zgodnie z planem. Co prawda na razie mieliśmy tylko wynajęte mieszkanko, a nie domek pod miastem, ale uznałam, że na wszystko przyjdzie czas i cieszyłam się swoim szczęściem. Kiedy pierwszy raz wspomniałam, że może czas powiększyć rodzinę, usłyszałam:
– Kochanie, może najpierw znajdźmy stałą pracę, przecież na razie oboje jesteśmy na zleceniach. No i wypadałoby też mieć własne mieszkanie…
– Wiem – westchnęłam. – Tylko ja tak bardzo chciałabym mieć dzidziusia… Może jednak rozważymy to?
– I co? Dziecko będzie jadło z nami na kolację kanapki z pasztetem? – zaśmiał się. – Martuś, zaczekajmy chwilę. Obiecuję, że niedługo. Ja też o tym marzę, ale chcę wiedzieć, że dziecku nie będzie niczego brakowało.
Jurek pocałował mnie w czoło, a ja uznałam, że może i ma rację.

Byliśmy świeżo upieczonymi magistrami historii, po studiach nie czekały na nas żadne ciepłe i dobrze płatne posadki. Jakimś cudem załapaliśmy się na zlecenia w korporacjach i z trudem dawaliśmy sobie radę do pierwszego. Mimo to byłam szczęśliwa u boku ukochanego mężczyzny i ufnie patrzyłam w przyszłość. Przecież najważniejsze, że mieliśmy siebie!

Już nie będę zazdrościć dziewczynom z wózkami

Z czasem poczułam się w swojej firmie dobrze, dostałam stały etat i przestałam myśleć o pracy w zawodzie, planowałam zostać w branży reklamowej. Natomiast Jurek dostał etat na uczelni. Stała praca pozwoliła nam na kredyt i nieduże mieszkanko na obrzeżach miasta. Nie byłam do końca zadowolona, że to nie ten wymarzony dom, lecz jakoś to przełknęłam. „Kiedy już będziemy mieli dzieci, na pewno pomyślimy o czymś większym” – mówiłam sobie.

Czas mijał, a my radziliśmy sobie coraz lepiej, spełnialiśmy się zawodowo, w małżeństwie układało nam się znakomicie, a i finanse uległy znacznej poprawie. Wiedzieliśmy, że jak tak dalej pójdzie, to spłacimy nasze mieszkanko znacznie wcześniej, niż planowaliśmy. Uznaliśmy więc z mężem, że już czas i nie ma na co czekać. Pełni nadziei i zapału zaczęliśmy się starać o dzidziusia.

Tamten dzień, kiedy odstawiłam tabletki antykoncepcyjne, był dla mnie niezwykle ważny. To miał być pierwszy krok do wyczekiwanego spełnienia marzeń. Patrzyłam na Jurka i widziałam, że on czuje to samo.
Podjęta decyzja sprawiła, że ogarnęło mnie radosne podniecenie. Patrzyłam w witryny sklepów z zabawkami, przekonana, że niebawem będę tam częstym gościem. Czytałam o ciąży i pierwszym okresie życia dziecka, zaglądałam młodym matkom w wózki, zastanawiając się, jak będzie wyglądało nasze maleństwo. Cały czas zastanawiałam się, czy będzie miało moje oczy. A może Jurka? Czy będzie to chłopiec, czy dziewczynka? Snucie tych wizji wprawiało mnie niemal w błogostan.

Minął jednak miesiąc, potem drugi, trzeci – i nic się nie działo. Zaczęłam się niepokoić.
– Jurek, może sprawdzimy u lekarza? Może musimy się leczyć?
– Przestań, kochanie, nie zawsze udaje się od razu. Poczekajmy. Na pewno będzie dobrze – uspokajał mnie, a ja skapitulowałam.

Mijały jednak kolejne miesiące, które nadal nie przyniosły pożądanego skutku. Pasjami pochłaniałam książki i publikacje internetowe o zachodzeniu w ciążę, łykałam setki suplementów diety, chwytałam się bardziej i mniej naukowych sposobów – i wszystko na nic. W końcu niemal siłą zaciągnęłam Jurka do lekarza.
– Proszę się nie martwić, zrobimy badania i zobaczymy, co się dzieje – ginekolog spojrzał na nas łagodnie.  – A tymczasem proponuję nie przestawać i kontynuować starania.
I tak zaczęła się bieganina za badaniami, wynikami i analizami. Byłam wykończona, ale przekonana o słuszności tego, co robiłam. Poddawałam się badaniom i o siebie dbałam. Do tego samego namawiałam męża.
– Nie jedz tego hamburgera – upominałam go nieraz. – Powinieneś się dobrze odżywiać. Wiesz przecież, że to ma znaczenie – mówiłam do niego jak do dziecka, a on zamierał ze swoim fast foodem w rękach i patrzył na mnie wzrokiem zbitego psa.
Nie sprzeciwił się jednak, bo też był zdeterminowany. Doszło do tego, że kochaliśmy się głównie w określonych terminach. Rytm naszego życia wyznaczały moje dni płodne, a miesiąc upływał pod znakiem nadziei i rozczarowania, które przychodziło wraz z każdą kolejną miesiączką.

Wkrótce każde z nas stało się kłębkiem nerwów. Zrobiło się niemiło. Zaczęliśmy się kłócić, co nam się wcześniej nie zdarzało. Niepokoiło mnie to. Ja coraz częściej płakałam w poduszkę, a Jurek uciekał z domu na piwo z kolegami lub zostawał w pracy po godzinach. Czułam, że oddalamy się od siebie… Zaczęłam nawet myśleć, że tylko dziecko może nas z powrotem zbliżyć.

Czego mam się chwycić, jeśli nie medycyny?!

Na domiar złego lekarz po serii badań oświadczył nam:
Nie widzę medycznych przeciwwskazań, aby zostali państwo rodzicami – i rozłożył ręce.
– To o co chodzi? – zapytałam, bo psychicznie byłam już nastawiona na jakąś chorobę, a nawet całkowitą bezpłodność moją lub męża.
– Czasem trudno to wyjaśnić, medycyna nadal nie zna odpowiedzi na wszystkie pytania – stwierdził enigmatycznie, a ja poczułam jak ziemia usuwa mi się spod nóg, bo nie wiedziałam, czego się chwycić, skoro nie medycyny. – Proszę uzbroić się w cierpliwość – dodał, widząc moją minę. – To dobra wiadomość.

Wyszliśmy z gabinetu w milczeniu. Każde z nas po cichu przetrawiało to, co przed chwilą usłyszeliśmy.
– Chyba wolałabym chorobę, to przynajmniej można leczyć… – odważyłam się odezwać pierwsza.
– Co ty opowiadasz?! – mąż spojrzał na mnie zdumiony. – Przecież wciąż możemy się starać… Albo po prostu pogodzić się z myślą, że rodzicielstwo nie jest dla nas – dodał ciszej.
– Oszalałeś?! Moje szczęście w ogóle się dla ciebie nie liczy?! Jeśli nie uda nam się drogą naturalną, to… spróbujemy inseminacji albo in vitro! – powiedziałam głośno to, o czym myślałam już od kilku tygodni.
– A dla ciebie liczy się moje szczęście? Czy jestem tylko bykiem rozpłodowym, i to takim, co nie spełnia swojej powinności?! Kochasz się ze mną jak maszyna! Nawet nie czuję, żeby to miało dla ciebie inny cel niż zapłodnienie… – wysyczał, a ja zaniemówiłam, bo nigdy nie mówił do mnie w ten sposób. – Ja też chcę mieć dziecko, ale chcę również żyć! Z dzieckiem czy bez! – podniósł głos.
– Jak możesz? – wyszeptałam.

Nastąpiły ciche dni, pierwsze w naszym małżeństwie. Serce mi się krajało, bo widziałam, jak Jurek cierpi, ale czułam się też mocno urażona. Wydawało mi się, że mój ból jest dotkliwszy, a mąż tego nie doceniał. Mój świat się walił i znikąd ratunku…
I właśnie wtedy koleżanka zaproponowała mi babski wyjazd na kilka dni.
– Odpoczniesz, wyluzujesz się i na wszystko spojrzysz inaczej – powiedziała Iwona, a ja stwierdziłam, że to naprawdę niegłupia myśl.
Nagle zapragnęłam znaleźć się jak najdalej od otaczających mnie problemów i… naburmuszonego męża.
Jurek przyjął decyzję o moim wyjeździe dość obojętnie, co tylko utwierdziło mnie w jej słuszności.

Po kilku dniach stałam na dworcu ze spakowaną torbą. Pensjonat, w którym się zatrzymałyśmy, bardzo mi się spodobał: urokliwy, cichy, niemalże przy samej plaży. Wyszłam na balkon, nabrałam powietrza w płuca i zaciągnęłam się zapachem morza. Poczułam, że jestem we właściwym miejscu. Wyłączyłam telefon i postanowiłam przez te kilka dni nie myśleć o kłopotach.

To był dobry czas, który upłynął nam na pogaduszkach przy kawie oraz spacerach brzegiem morza. Tylko czasem tęsknota za Jurkiem ściskała mnie za serce, ale starałam się ją zagłuszyć. Pojawiła się nawet myśl o rozwodzie i choć wywoływała piekący ból, to na koniec doszłam do wniosku, że może to jedyne wyjście.

Ostatniego wieczoru, gdy walizki miałyśmy już spakowane, a moja towarzyszka smacznie spała, zeszłam do baru na pożegnalnego drinka i usiłowałam psychicznie przygotować się na trudną rozmowę z mężem.
– Zły czas? – młody, przystojny barman jakby odgadł moje myśli.
– Owszem, a to dopiero początek…
– Zatem słucham, podobno barmani to świetni spowiednicy – spojrzał na mnie tak, jak mój mąż nie patrzył na mnie już od bardzo dawna…
Nie wiem, jak to się stało, lecz całkowicie otworzyłam się przed tym obcym mężczyzną i opowiedziałam mu o wszystkim. O swoich marzeniach, małżeństwie i bólu przeszywającym moją duszę i jego przyczynach, a barman słuchał i zdawał się rozumieć.

Jurek czekał na dworcu z wielkim bukietem róż

Nie mam pojęcia, czy to wina alkoholu, czy tego, że poświęcił mi tyle uwagi i mnie adorował, ale… wylądowaliśmy w łóżku. Pożałowałam tego, gdy tylko było po wszystkim. Leżałam obok młodego, przystojnego mężczyzny i czułam, że bardzo bym chciała, aby na jego miejscu był Jurek. Nie wspominając już o wyrzutach sumienia i obrzydzeniu do samej siebie…

Łykając łzy, wróciłam do swojego pokoju, a rano z ulgą wsiadłam do pociągu. Iwona o nic nie pytała, co przyjęłam z wdzięcznością. Gdy zobaczyłam na dworcu Jurka z bukietem róż, rozszlochałam się na dobre. W jednej chwili dotarło do mnie, jak go kocham i jaką krzywdę mu wyrządziłam.
– No już, nie płacz. Zachowywałem się okropnie, wybacz mi. Teraz wszystko się zmieni… – mówił mi do ucha, gdy rzuciłam mu się w objęcia. Mój mąż nawet nie przypuszczał, że mogę mieć nieczyste sumienie.

To był wspaniały weekend! Znów poczuliśmy się, jakbyśmy mieli po 20 lat, cieszyliśmy się sobą i snuliśmy plany na przyszłość. Powoli zaczęliśmy wracać do równowagi. Nadal chcieliśmy mieć dziecko, jednak postanowiliśmy, że nie podporządkujemy temu pragnieniu wszystkiego.

Wydawało mi się, że moje życie wraca na normalne tory, choć wyrzuty sumienia mocno mi dokuczały.
Aż po kilku tygodniach okazało się, że nie mam miesiączki… Nigdy ręce mi tak nie drżały, jak przy robieniu tamtego testu ciążowego. Gdy zobaczyłam dwie kreski, nie mogłam w to uwierzyć. Nikomu nic nie powiedziałam, po prostu poszłam do lekarza.
– Gratulacje, piąty tydzień ciąży! – uśmiechnął się lekarz, a mnie zrobiło się słabo, bo to oznaczało, że dziecko jest owocem romantycznego weekendu z mężem – albo zdrady…
Już wtedy podjęłam decyzję, że nigdy nic nikomu nie powiem: ani mężowi, ani rodzicom, ani żadnej przyjaciółce. To musi być moja tajemnica.

Jurek oszalał ze szczęścia, ja zresztą także. Podczas ciąży czułam się znakomicie, jakbym czekała na ten czas całe życie, i chyba tak właśnie było. Gdy urodziła się Kasia, z lękiem wypatrywałam u niej śladów swojego grzechu. Na szczęście nic mnie nie zdradza, przynajmniej na razie. Uwielbiam małą i gdy widzę, jak wspaniałym ojcem jest Jurek, wiem, że postąpiłam słusznie, dając sobie spokój z rozwodem. Tylko czasem boję się, że kiedyś wszystko się wyda

Pozostaje mi się modlić, żeby tak się nie stało, bo moje szczęście może wtedy runąć jak domek z kart. Na razie jednak wygląda na to, że zdrada uratowała moje małżeństwo.

Przeczytaj więcej prawdziwych historii:Dałam się oszukać
Nie jestem zazdrosna!
Tak się starałem, a straciłem wszystko...

Redakcja poleca

REKLAMA