„Odejmowaliśmy sobie od ust i ładowaliśmy pieniądze w edukację córki. Teraz jest wziętą lekarką, ale nie ma dla nas serca”

lekarka pracuje przy komputerze fot. Adobe Stock, bnenin
„Chcieliśmy dać córce wszystko, czego nam w dzieciństwie brakowało. Efekt? Uważała, że wszystko jej się należy. Rozstawiała rodzinę po kątach, zarządzała, wydawała rozkazy. Nie przyjmowała słowa sprzeciwu, a wszelką krytykę miażdżyła ciętymi ripostami”.
/ 04.02.2022 07:27
lekarka pracuje przy komputerze fot. Adobe Stock, bnenin

Wyszłam za mąż jeszcze na studiach, córkę urodziłam tuż po obronie pracy dyplomowej. Oboje z mężem pochodzimy z niezamożnych rodzin i dorabialiśmy się wszystkiego od przysłowiowej łyżeczki. Wprawdzie udało nam się dostać przydział na mieszkanie spółdzielcze, lecz długo brakowało w nim podstawowych mebli. Zarabialiśmy niewiele, więc żyliśmy bardzo skromnie.

Dlatego postanowiliśmy, że przynajmniej naszemu dziecku niczego nie zabraknie. Magda nie umiała jeszcze mówić, a już nosiła śliczne i drogie ubranka. My jedliśmy na obiad placki ziemniaczane, a nasza córeczka dostawała cielęcinę. Przez cały rok zaciskaliśmy pasa, żeby w lecie wyjechać z małą, która była chorowita, nad morze.

Miała swoje wymagania

Po czasie nasza sytuacja się poprawiła. W pracy otrzymywaliśmy podwyżki i awanse, w końcu mąż został szefem regionalnego oddziału dużej firmy. Wyremontowaliśmy mieszkanie i wreszcie odpowiednio je wyposażyliśmy. Magdzie kupiliśmy nowe, kosztowne zabawki.

Nie miała ich już gdzie trzymać, lecz wciąż prosiła o kolejne. Nigdy nie odmawialiśmy, choć wiedziałam, że niedobrze jest rozpieszczać dziecko. Ilekroć jednak wspominałam swoje biedne dzieciństwo, czułam satysfakcję, że moja córka ma lepiej. Mąż, od pierwszej chwili zakochany w Magdzie, spełniał jej życzenia jeszcze szybciej.

– Tato, w przedszkolu będzie zabawa. Dostanę nową sukienkę i buty? – pytała na przykład Magda ze słodkim uśmiechem.

– Pewnie, moja kochana królewno! – odpowiadał mąż, a ja nie protestowałam.

Córka chodziła już do podstawówki i coraz częściej prosiła nas o różne rzeczy. Oprócz modnych ciuchów chciała mieć drogie i trudno wtedy dostępne przybory szkolne. Potem zażądała, żeby wyprawić jej w domu urodziny, na które mogłaby zaprosić całą swoją klasę.

– Mamo, dywan w moim pokoju jest wytarty – stwierdziła kilka dni wcześniej. – Kupisz mi nowy?

– Chciałam to zrobić podczas wakacji… – zaczęłam, ale córka od razu mi przerwała.

– Lepiej teraz! Nie chcę, żeby koleżanki się ze mnie śmiały – podkreśliła, a potem dodała: – Wiesz, na urodzinach Baśki każdy gość dostał po tabliczce czekolady. Moim podaruję… może bombonierki?

Przynajmniej uczyła się dobrze. Pod koniec każdego roku szkolnego przynosiła świadectwo z czerwonym paskiem. Miała różne zdolności, była pilna i dokładna. Nauczyciele nie mogli się jej nachwalić. Wkrótce Magdę przyjęto do najlepszego liceum w mieście, gdzie również została prymuską. Nie sprzeciwiałam się, gdy zażądała odmalowania swojego pokoju, kupienia nowych mebli i modnych, drogich ubrań. Niech ma nagrodę za dobre wyniki w nauce.

W liceum Magda zaprzyjaźniła się z Anką, córką bogatego przedsiębiorcy, i chciała żyć tak jak ona. Wtedy zarabialiśmy już nieźle, lecz nie do tego stopnia, żeby na przykład fundować dziecku wyjazd do Brazylii! Tymczasem nasza jedynaczka nie przyjmowała naszych wyjaśnień do wiadomości. Wyrzucała nam niezaradność życiową i kpiła z mieszkania w bloku. Bardzo nas to bolało.

– Magda źle się zachowuje. Gdyby przynajmniej postarała się być miła, to człowiek łatwiej pogodziłby się ze wszystkim – stwierdził mąż bez ogródek.

– Przejdzie jej, jak wyjdzie za mąż i urodzi dzieci. Zrozumie, że nie zawsze można robić, co się chce, nie licząc się z ludźmi – odparłam bez przekonania.

Wreszcie Magda zdała maturę i dostała się na medycynę. W dalszym ciągu nauka przychodziła jej łatwo. Na ostatnim roku wyszła za mąż za Jacka, kolegę z roku. Wyprawiliśmy młodym huczne wesele, a teściowie podarowali im mieszkanie.

Miałam cichą nadzieję, że córka to doceni i podziękuje rodzinie. Ona jednak uznała, że wszystko jej się po prostu należy. Zaczęła nawet grymasić. Narzekała, że przyjęcie weselne powinno wyglądać inaczej, a teściowie wybrali okropną glazurę do kuchni i łazienki.

– Wiocha! Ja mam w czymś takim mieszkać?! – zakończyła swoją tyradę ostro, a nam opadły ręce.

Pomyślałam, że na szczęście ja już nie muszę tego znosić. „Niech teraz Jacek się z nią męczy”.

Na razie jednak młodzi żyli zgodnie. Podjęli pracę w szpitalu i zaczynali się przymierzać do specjalizacji, gdy Magda zaszła w ciążę. Od razu poprosiła mnie o zaopiekowanie się dzieckiem.

– Madziu, przecież ja pracuję. Brakuje mi kilku lat do emerytury – tłumaczyłam się słabo.

– Nie, to nie! Mama Jacka przejdzie na wcześniejszą emeryturę i nam pomoże. Mam lepszą teściową niż matkę – warknęła, a mnie łzy zakręciły się w oczach.

Nie wierzyłam własnym uszom

W przewidzianym terminie Magda urodziła dziewczynkę, a po urlopie macierzyńskim wróciła do pracy. Jej teściowa nie tylko zajmowała się wnuczką, lecz także robiła młodym zakupy, gotowała i sprzątała. Byłam pełna podziwu dla niej, natomiast córka kręciła na wszystko nosem.

– Ona ma nierówno pod sufitem! Karmi mi dziecko jakimś syfem – skarżyła się na przykład.

– Magda, twoja teściowa jest święta! Tobie w niczym nie można dogodzić – rzuciłam kiedyś.

Nie odzywała się do mnie przez miesiąc.

Zięć był pod pantoflem żony, jego rodzice wyraźnie bali się synowej. Coraz częściej myślałam, że Magda ze swoim charakterem niepotrzebnie została lekarzem. Współczułam jej pacjentom, współczułam ludziom leczącym się u podobnych specjalistów.

Którejś wrześniowej niedzieli zostaliśmy z mężem zaproszeni do Magdy na herbatę. Korzystając z okazji, poszłam z wnuczką na spacer. W parku usiadłam na ławce i z przyjemnością patrzyłam na bawiące się obok dziecko.

– Pani mi kogoś przypomina. Zauważyłam panią wcześniej… – usłyszałam nagle.

Odwróciłam się i zobaczyłam drobną starszą panią.

– Tak, jest pani podobna do mojej lekarki, Magdaleny S... – tu padło nazwisko.

– Pewnie, że jestem, przecież to moja córka – przyznałam się.

– Naprawdę? Musi być pani dumna. Rzadko się zdarza takie udane dziecko! – powiedziała na to kobieta. – W dodatku to świetny lekarz i ma doskonałe podejście do ludzi. Mówi się, że świat schodzi na psy, a młodzież jest zepsuta. To nieprawda – rozpływała się, a ja nie mogłam uwierzyć w to, co słyszę.

– Na pewno mówi pani o mojej córce? – upewniłam się.

– Oczywiście. Młodziutkie to, ale leczyć potrafi. Choruję na serce i niedawno pojechałam do szpitalnej Izby Przyjęć. Pani córka dokładnie mnie zbadała i natychmiast położyła na oddział. Zrobili mi badania, podleczyli. W dodatku pani doktor była taka serdeczna! Poczułam się lepiej już po rozmowie z nią. Pacjenci ją uwielbiają. Proszę ją ode mnie serdecznie pozdrowić!

Kobieta odeszła, a ja wstałam i zaczęłam dreptać w tę i z powrotem naokoło ławki. Miałam pewnie niemądrą minę, gdyż wnuczka patrzyła na mnie ze zdziwieniem.

– Co się stało, babciu? – nie wytrzymała w końcu.

– Nic, kochanie, nic… Zastanawiam się tylko, czy ktoś może mieć dwie twarze i dwa charaktery.

A po cichu dodałam: „To naprawdę moja córka?”.

Czytaj także:
„Zdradzam narzeczonego, a za miesiąc nasz ślub. Myślałam, że to miłość na całe życie, ale teraz już sama nie wiem...”
„Przy mnie Maciek był złotym człowiekiem, a w domu katem bez litości. Bił i szantażował żonę, a ja ślepo go broniłem”
„Zośka przez 17 lat nie pisnęła słówkiem, że mamy córkę. Gdyby nie jej choroba, zabrałaby tę tajemnicę do grobu”

Redakcja poleca

REKLAMA