„Macocha traktowała mnie jak śmiecia, liczył się tylko przyrodni brat. Żmija nawet na łożu śmierci nie szczędziła mi uwag”

smutny mężczyzna fot. Adobe Stock, marjan4782
„Byłem zrozpaczony. W tym momencie zdałem sobie sprawę, że zostałem zupełnie sam. Nikt mnie nie kochał ani nie potrzebował. Paskudne uczucie. Płakałem w poduszkę przez kilka dni, do pogrzebu taty, żyłem jak w letargu, ale w końcu wziąłem się w garść”.
/ 16.03.2023 17:15
smutny mężczyzna fot. Adobe Stock, marjan4782

Kończyłem dyżur i już miałem wychodzić, gdy usłyszałem za plecami donośny okrzyk:

– Witaj, Piotrze! Pracujemy tu obaj od lat, a widzimy się raz na rok albo jeszcze rzadziej – zaśmiał się rubasznie Rysiek, lekarz onkolog.

– Największy szpital w województwie, można się zgubić – stwierdziłem bez entuzjazmu.

Głowę zaprzątał mi remont domu, spieszyłem się, a spotkanie z Ryśkiem oznaczało dłuższą pogawędkę. Opowiedział mi kilka szpitalnych ploteczek, liczyłem, że na tym zakończy.

– A, byłbym zapomniał – podrapał się po siwej brodzie. – Mam na oddziale pacjentkę, która nazywa się tak jak ty. To rzadkie nazwisko, pomyślałem, że to może jakaś twoja krewna – tłumaczył. – Babka około siedemdziesiątki…

– Cóż, warto sprawdzić… Dzięki za informację. Wpadnę do ciebie na oddział jutro, po czternastej – powiedziałem, ściskając na pożegnanie rękę Rysia. – Aha, a jak ma na imię ta pacjentka?

– Hanna, jeśli dobrze pamiętam.

Skinąłem głową i wyszedłem na zewnątrz.

Hanna… To musi być ona, moja macocha, pomyślałem. Natychmiast wróciły smutne wspomnienia. Nie pamiętam mojej prawdziwej mamy. Umarła, gdy miałem zaledwie dwa lata. Dla ojca był to prawdziwy cios. Długo dochodził do siebie. Był jakiś wyłączony, obojętny, jakby chciał odgrodzić się od świata. Jednak starał się normalnie żyć i pracować. Dbał o mnie najlepiej, jak potrafił.

Nie była wobec mnie wylewna

Miałem siedem lat, gdy niespodziewanie zaproponował mi poważną rozmowę.

– Słuchaj, synku, chcę się ożenić. Trudno mi żyć w samotności – zwierzył się.

– Przecież masz mnie! – zawołałem wystraszony. Babcia Stasia nieraz wspominała, że ojciec powinien się ożenić. Ale ja nie chciałem mieć obcej pani w naszym domu. Na dodatek miała zająć miejsce mojej mamy.

Tata długo mówił o swojej decyzji, liczył, że zaakceptuję jego wybrankę.

– Mam mówić do niej… mama? – zapytałem, prawie płacząc. 

– Ma na imię Hanna i tak możesz się do niej zwracać. Na pewno będzie dla ciebie dobra. Przekonasz się – zapewnił ojciec na koniec.

Wbrew słowom taty, jego nowa żona nie była wobec mnie zbyt wylewna. Rzadko się do mnie odzywała, zazwyczaj tylko gestami wydawała polecenia. Dawała mi jeść i dbała, żebym chodził w czystym ubraniu. Na nic więcej nie miała czasu ani ochoty. Tata często wyjeżdżał w delegacje i wtedy czułem się jakoś niepewnie. Początkowo przychodziłem więc do pokoju Hanny, żeby z nią porozmawiać albo poprosić o pomoc w odrobieniu lekcji. Zawsze jednak wtedy słyszałem:

– Lekcje musisz odrabiać sam, bo to przecież twój obowiązek, a nie mój. Dzięki temu więcej się nauczysz.

Robiło mi się smutno, ale odchodziłem z niczym. Czułem się strasznie samotny.
Gdy w naszym domu zjawiali się jej znajomi, a zdarzało się to często, musiałem siedzieć w swoim pokoju. I w końcu z nudów zajmowałem się nauką. Miałem coraz lepsze oceny i sprawiało mi to prawdziwą satysfakcję. Właściwie był to dla mnie jedyny powód radości i dumy, gdzieś jednak głęboko w sercu byłem nieszczęśliwy.

Sytuacja zmieniła się dość niespodziewanie, gdy okazało się, że będę miał braciszka. Hanna zarządziła remont mieszkania, a potem zdecydowała, który pokój komu przypadnie. Tylko największy jak dawniej pozostał salonem. Stał tam stół i telewizor.

Nieco mniejszy przypadł bratu. Mój dawny pokój został teraz sypialnią dorosłych. Dla mnie pozostał maleńki pokoik obok kuchni. Dotychczas pełnił rolę spiżarni. Tata twierdził, że taki pokoik w starej kamienicy to przed wojną był dla służącej. Nawet miał osobne wejście z korytarza, ale teraz było ono zamknięte na klucz i zastawione niedużym regałem. Oprócz regału zmieściło się w nim  jeszcze wąskie łóżko i małe biurko. Niestety, żeby dostać się do biurka stojącego pod oknem, musiałem za każdym razem przeciskać się między ścianą a łóżkiem. Było ciasno. Musiałem pozbyć się wielu swoich skarbów. 

Kiedy urodził się Kubuś, miałem nadzieję na poprawę swego losu. Naprawdę cieszyłem się, widząc małego bobasa, i byłem chętny, by się nim zajmować po lekcjach. Jednak Hanna zabraniała mi zbliżać się do Kuby w obawie, że zrobię mu jakąś krzywdę. Nawet zapewnienia ojca, że przecież nie mam wobec brata złych zamiarów, nie odniosły skutku. 

Z czasem rzeczywiście przestałem darzyć Kubę cieplejszymi uczuciami. Hanna coraz bardziej go faworyzowała. Odnosiłem nawet wrażenie, że nie życzyła sobie serdecznych układów między mną a jej synem. Nastawiała go do mnie wrogo i w końcu osiągnęła sukces. Mały Kuba zaczął traktować mnie z góry, jakbym był kimś gorszym. Kiedy podrósł, zaczął być wobec mnie złośliwy. Zabierał mi zeszyty i mazał w nich kredkami, chował książki do nauki… Wiedział, że wszystko ujdzie mu na sucho. Kary były zarezerwowane dla mnie. Kubuś zawsze był bezkarny.   

Hanna owinęła sobie tatę wokół palca. Na wszystko się zgadzał, na wszystkie fanaberie Kubusia dawał pieniądze. Dużo pracował i dobrze zarabiał, ale to Kuba i Hanna głównie na tym korzystali. Macocha kupowała nowe ciuszki i samochody, brat miał karnet na basen, lekcje tenisa, gry na gitarze, jeździł z matką za granicę. O tym wszystkim ja mogłem tylko
pomarzyć… 

Zostałem całkiem sam

Mimo to wciąż jeszcze starałem się żyć z bratem w przyjaźni. Ostatecznie to nie była jego wina, że jego matka nie traktowała nas jednakowo. Jednak mały Kubuś wyrastał na strasznego egoistę. Dostawał wszystko, o czym mógł zamarzyć. Stał się bardzo pewny siebie, nie przykładał się do nauki, a w końcu znalazł sobie bardzo podejrzanych kolegów. Wtedy już nie żył nasz tata.

Zmarł nagle na serce, kiedy uczyłem się do matury. Byłem zrozpaczony. W tym momencie zdałem sobie sprawę, że zostałem zupełnie sam. Nikt mnie nie kochał ani nie potrzebował. Paskudne uczucie. Płakałem w poduszkę przez kilka dni, do pogrzebu taty, żyłem jak w letargu, ale w końcu wziąłem się w garść. Z jakąś dziką pasją znów zacząłem się uczyć. Kiedy zdawałem ostatni maturalny egzamin, czułem, że jestem już odporny na przeciwności losu, nieżyczliwość i wrogość macochy.

W domu, gdzie niepodzielnie rządziła Hanna, już zupełnie nie czułem się jak u siebie. Dlatego gdy dowiedziałem się, że tata jednak nie uległ całkiem swojej żonie i zostawił mi polisę, dzięki której mogłem się jako tako utrzymać, postanowiłem wyjechać do innego miasta.

Miałem żal do losu, że tak wcześnie odebrał mi mamę i tatę, dlatego pomyślałem, że młodzieńcze pragnienia, żeby zostać lekarzem, wcale nie muszą być tylko mrzonką. Zdałem na medycynę w innym województwie i zamieszkałem w akademiku. W czasie studiów poznałem mnóstwo życzliwych ludzi. Z wieloma udało mi się zaprzyjaźnić. W pewnym sensie zastępowali mi rodzinę. Jednak były takie chwile, gdy łzy napływały mi do oczu. Najgorsze były święta. Wtedy najboleśniej czułem brak bliskich i czułem się przeraźliwie samotny.

Dotrwałem szczęśliwie do końca studiów i wróciłem do rodzinnego miasta. Znalazłem  pracę w szpitalu, wynająłem pokój, potem kawalerkę, a po kilku latach ożeniłem się z cudowną dziewczyną i wreszcie poczułem, że los zaczął się do mnie uśmiechać…
A teraz niespodziewanie dopadła mnie smutna przeszłość. Czułem, że powinienem spotkać się z macochą, zainteresować się jej zdrowiem, rokowaniami… 

Zjawiłem się u Rysia w gabinecie po czternastej, jak obiecałem. Skinął głową na mój widok, zdawkowo poinformował o stanie zdrowia Hanny, zaprowadził mnie do salki, gdzie leżała, i wycofał się dyskretnie.

– Dzień dobry. Nie wiem, czy mnie poznajesz – zacząłem niepewnie. – Piotr, pamiętasz, Hanno?

Spojrzała na mnie zaskoczona

Jej pomarszczona twarz była skrzywiona cierpieniem, ale zauważyłem cień uśmiechu.

– Piotrek… Wyrosłeś na przystojnego mężczyznę. Jednak ci się udało – powiedziała cicho, widząc mój służbowy fartuch i stetoskop na szyi. – Zawsze myślałam, że nic dobrego z ciebie nie wyrośnie – przyznała szczerze.

– Potrzebujesz czegoś? – spytałem, pomijając milczeniem jej złośliwą uwagę.

– Mam wszystko, dbają tu o mnie, dziękuję – odparła, siląc się na uśmiech.

Po chwili milczenia zaczęła opowiadać o sobie i chwaliła się życiowymi sukcesami Kubusia. Nie widziała syna od kilku lat… Wyjechał z Polski.

– Ma mnie odwiedzić, może jutro? Nie pamiętam, kiedy ma samolot…

Hanna mówiła z wysiłkiem. Zamknęła oczy. Byłem pewien, że zasnęła. Cicho wstałem z krzesła. Nie spała. Dotknęła mojej ręki i przyciągnęła lekko do siebie. Pochyliłem się nad nią.

–  Jeśli chcesz coś dla mnie zrobić, to wpadaj tu codziennie – poprosiła cicho.

Żona mojego ojca czuła nadchodzącą śmierć i – tak jak ja kiedyś – potrzebowała bliskości życzliwego człowieka. 

– Wpadnę, oczywiście – powiedziałem, głaszcząc jej dłoń. Już wtedy wiedziałem, że będę przy niej do końca.

Czytaj także:
„Po śmierci męża zgubiłam znienawidzony pierścionek zaręczynowy. Lata później oświadczył się nim... mój drugi mąż”
„Po śmierci taty, mama zaczęła prowadzić hulaszcze życie. Kradła mi kuse ubrania, wracała po nocach do domu…”
„Po śmierci mamy, tata znalazł sobie nową kobietę. Nie mogę mu wybaczyć, to dla mnie jak zdrada”

Redakcja poleca

REKLAMA