W czasie rodzinnego spotkania na działce, na którym moja córeczka po kilku tygodniach wytrwałych ćwiczeń zaprezentowała gwiazdę, tato się po raz pierwszy uśmiechnął. Oczywiście nie po raz pierwszy w życiu, ale wszyscy właśnie tak to odebraliśmy.
Dotychczasowy żywot taty dzielił się bowiem na dwa okresy: przed i po śmierci mamy. Ten pierwszy wypełniały codzienne radości i troski, gwarne święta przy wspólnym stole, kolejne rocznice ślubu i narodziny wnuków. Rodzice byli ze sobą tak szczęśliwi, że kiedy na nich patrzyłam, aż mi dech odbierało na myśl, co zrobi to drugie, kiedy pierwszego zabraknie.
Odkładałam jednak złe myśli na później, pocieszając się, że w dzisiejszych czasach przed zdrowymi 60-latkami jest jeszcze szmat życia. Niestety szybko przekonałam się, jak łatwo przeciąć jego kruchą nić: moją mamę na przejściu dla pieszych potrącił pijany kierowca.
Zmarła kilka dni potem, nie odzyskawszy przytomności
Tato, który cały czas czuwał przy jej łóżku, opowiadając cichym głosem historię ich młodości, miłości i małżeństwa, po jej odejściu załamał się zupełnie. Zamknął się w domu, odciął od znajomych, przestał o siebie dbać, a nawet wyjeżdżać na ryby, co jeszcze niedawno było jego pasją. Po prostu wstawał, jadł, szedł na cmentarz, wracał do domu, zasypiał, wstawał…
I tak przez cztery lata. Nie wiem, co by było, gdyby nie wnuki: tylko one zmuszały tatę, żeby czasami wyjść ze skorupy żalu. Mój mąż powtarzał, żebym dała mu czas, a ten na pewno wyleczy rany. Patrząc teraz, jak tacie rozjaśnia się twarz na widok fikającej koziołki Natalki, pomyślałam, że miał rację.
– A nie mówiłem – cieszył się Paweł. – Jeszcze trochę, a ojciec zacznie do domu przyprowadzać dziewczyny.
– Zwariowałeś? – ofuknęłam go rozeźlona. – W jego wieku o takich sprawach już się nie myśli.
Nie potrafiłam się jednak gniewać na Pawła. Byłam bowiem szczęśliwa, że tato nareszcie do nas wrócił. A w nim tamtego słonecznego popołudnia coś pękło: chętniej wychodził z domu, częściej spotykał się ze znajomymi, więcej się uśmiechał. Pewnego dnia zapytał, czy nie wybrałabym się z nim na zakupy pomóc mu wybrać trochę ubrań.
– Wiesz, bo te dawne są już zniszczone i takie… takie staroświeckie – wydukał.
Omal nie spadłam z krzesła i nie zabiłam wzrokiem Pawła, który krztusząc się ze śmiechu, szeptał coś, co brzmiało „a nie mówiłem, że to kobieta”. Niedługo potem mój tatko zapisał się na kurs komputerowy dla seniorów i zażądał, żeby pomóc mu podłączyć internet. A kiedy zapytałam po co, odpowiedział:
– Jak to? Żebym mógł rozmawiać i widzieć was nawet wtedy, kiedy mnie z wami nie ma.
Wkrótce Skype stał się jego wielką pasją
Dzwonił do nas niemal co wieczór na krótką pogawędkę; do niego jednak było dodzwonić się trudno, bo wciąż rozmawiał z kolegami. Chyba przez te rozmowy bardzo się zżyli, bo niedługo potem ojciec oświadczył, że jeżeli chcemy, by jak co roku zabrał latem wnuki nad jezioro, musimy ustalić termin już teraz, bowiem on wybiera się ze znajomymi na wczasy.
Powoli zaczęłam się zastanawiać, czy mój ojciec nie przesadza i nie popada z jednej skrajności w drugą, ale Paweł powiedział, żebym dała spokój.
– Myślisz, że jak ma 70 lat, to nie należy mu się już nic od życia? – zapytał, a mnie naprawdę zrobiło się głupio.
Jednak o ile do tej pory taty nie poznawałam, po powrocie całkiem przestałam go rozumieć. Rano miał zajęcia na uniwersytecie trzeciego wieku, popołudniami chodził do dyskusyjnego klubu książki, wieczorami majsterkował albo – o zgrozo – wychodził do kina i czasem przez cały tydzień nie znajdował czasu, by spotkać się z wnukami.
Kiedy wykręcił się od opiekowania się nimi w czasie ferii zimowych, złamałam się i mimo danej Pawłowi obietnicy, że nie będę się wtrącać, postanowiłam porozmawiać z nim poważnie.
Przecież nie może się tak zachowywać w nieskończoność, bo wszyscy go potrzebujemy!
Żeby nadać sytuacji powagi, postanowiłam zaprosić go na obiad, myśląc, że przed przystąpieniem do ataku zmiękczę jego serce ulubioną pieczenią ze śliwkami według przepisu mamy. Tato rzeczywiście był wniebowzięty, ale kiedy uznałam, że jest już gotowy do wyznania win i skruchy, niespodziewanie zaatakował sam, wyjmując z torby wafle z masą czekoladową.
Przysmak mojego dzieciństwa... Takie wafelki robiła tylko nasza mama. Ten szczególny smak zawdzięczały odrobinie cynamonu dodawanej na koniec do masy. Dzięki temu wyrób mamy był nie do podrobienia i poznałabym go na całym świecie nawet po malutkim kęsie.
„Zaraz, zaraz” – pomyślałam, jakbym się obudziła z głębokiego snu. „Skoro mamy nie ma, a ja jem jej wafelki, to kto u licha je zrobił?”.
Tata jakby czytał w moich myślach...
– To Helenka je zrobiła – powiedział. – Okazało się, że robi je identycznie jak mama. Prawda, jaki zbieg okoliczności?
Omal się nie udławiłam! Nie było lekko, ale w końcu wyciągnęliśmy z niego, że Helenkę poznał na cmentarzu – grób jej męża znajdował się w tej samej alejce, co mogiła mamy. Początkowo byli wobec siebie nieufni i wymieniali się tyko informacjami, które cięte kwiaty długo zachowają świeżość i jakich środków użyć do pielęgnacji nagrobka.
Ale kiedy pewnego razu złapała ich ulewa, przeczekali ją w pobliskim barze. I tam zaczęli wspominać tych, którzy odeszli, a gdy nie przestawało padać i zamówili deser, doszli do zwierzeń, jak ciężko im bez nich.
– Po raz pierwszy od śmierci mamy pomyślałem, że może mam na świecie jeszcze bratnią duszę – powiedział tata.
Byłam tak oszołomiona, że kompletnie odjęło mi mowę, ale tato – jakby w ogóle nie widział mojego zdziwienia – mówił dalej. Najpierw wyznał, że na kurs komputerowy chodził wspólnie z Helenką i to z nią ciągle rozmawiał przez Skypa, że kupowaliśmy ubrania, bo zaprosił ją na dancing.
Kiedy oświadczył, że latem wcale nie wyjechał z kolegami na ryby, tylko do sanatorium z Heleną, odesłałam dzieci do pokojów, a potem oniemiała wysłuchałam, że czasu mu wcale nie zabierały uniwersytet trzeciego wieku, kino i majsterkowanie, tylko Helena, która z nim... zamieszkała!
Stało się to już dwa miesiące temu, lecz tato nie miał śmiałości, żeby nam o tym powiedzieć
– Ale nie ma już co zwlekać – oświadczył. – Postanowiliśmy się pobrać, przecież w tym wieku nie wypada mieszkać na kocią łapę – zachichotał.
Dopóki nie wyszedł, zachowałam spokój, ale potem nie wytrzymałam.
– Jak on mógł! – wybuchłam. – Po co mu na stare lata jakaś kobieta! I jeszcze ślubu mu się zachciało!
Powiedziałam dużo gorzkich słów o egoizmie, lekceważeniu rodziny, pamięci mamy, ale dopiero kiedy w złości syknęłam: „I może jeszcze TO będą robić”, Paweł, który do tej pory nie reagował, pozwalając mi się wykrzyczeć, ze stoickim spokojem zapytał:
– A co, myślisz że seks jest tylko dla 30-latków?
Poczułam, jakby mi ktoś wylał na głowę kubeł zimnej wody. To mój trzeźwo myślący mąż cierpliwie mi wytłumaczył, że nie możemy wymagać od rodziców, żeby zrezygnowali z przyjemności, zostawiając sobie tylko wspomnienia i opiekę nad wnukami. Przecież zasłużyli na to, by nie spędzać ostatnich lat życia w samotności.
Chociaż wciąż trudno mi się pogodzić z myślą, że ojciec nadal jest mężczyzną, a nie tylko kochającym dziadkiem i że miejsce mamy zajmie inna kobieta, zrozumiałam już, że Paweł ma rację. Patrząc na mojego męża, wiem, że sama nie chciałabym, aby po mojej śmierci zasklepił się w żalu i samotności. Nieważne, ile lat nam zostało, ważne, żeby je dobrze przeżyć.
Czytaj także:
„Po ślubie moja Kalinka zmieniła się w jędze nie do wytrzymania. Szkoli mnie jak w wojsku. Ktoś mi podmienił żonę"
„Urodziłam i mąż stracił na mnie ochotę. Woli po nocach oglądać porno niż pójść ze mną do łóżka. Czuję się jak śmieć"
„Po 12 latach pracy, dzięki której wzbogacił się on, jego dzieci i jego była żona, ja nie mam nic”