– Słyszała pani…? – tak mnie najczęściej zagadywała, gdy chciała podzielić się jakąś plotką. A ja, głupia, reagowałam na te jej zaczepki.
Stawałam i słuchałam, co ma do powiedzenia. Niby z niechęcią, niesmakiem, odrobiną zażenowania, ale słuchałam. Nigdy jej nie zbyłam, nie kazałam się odczepić, nie powiedziałam, co myślę o tych jej ploteczkach. Dlaczego? Z jednej strony nie chciałam robić sobie wroga, a z drugiej te sąsiedzkie sensacje wzbudzały we mnie niezdrową ciekawość.
Uszy więdły od samego słuchania
– A o czym? – odpowiadałam, jakby od niechcenia.
– Sz. żonę uderzył!
– Jaki Sz.? Ten spod piątki?
– A który? Przecież innego nie mamy! – uśmiechała się złośliwie najgadatliwsza z naszych sąsiadek. – Ten mały… Pomyślałaby pani, że taki karakan przywali takiej babie?
– Pani Reniu…
– No co? Taka prawda. Ona przecież dwa razy większa od niego – zachichotała. – Ale czym mu podpadła, to ja nie wiem. Przecież to spokojna kobita. Jak ciele.
– Kto tam wie, co w domach się dzieje…
– Właśnie, właśnie… Ona mu podobno pić zabraniała. No i przyszedł z pracy na cyku, chciał otworzyć barek, a ona wtedy na niego naskoczyła. No i się stało.
– A skąd pani to wie?
– Ściany mamy cienkie jak papier, droga pani. Wszystko słychać.
– Ale pani nie mieszka koło nich.
– Inni mieszkają – zachichotała.
Widać było, że powtarzanie tych wszystkich historii sprawia jej przyjemność. Zaspokaja organiczną potrzebę dzielenia się okropnościami z życia sąsiedzkiego. Bo najlepsza plotka, to opowiastka, w której znana nam osoba wychodzi na głupka, lenia, świnię, naiwniaka, oszusta czy nieudacznika… O tak, to są najsmakowitsze kąski!
Zawsze, gdy się z nią rozstawałam, byłam zła na siebie. Że ją wysłuchałam, że dałam jej pole do popisu. Przecież tego właśnie szukała – posłuchu. A ja, głupia, jej go dawałam. Czegóż to się od niej nie dowiedziałam!
Że sąsiedzi z czwartego się rozwiedli, ale mieszkają dalej razem. Że facet z drugiego przehulał pieniądze na czynsz w kasynie, a rencista z naprzeciwka stracił świadczenia, bo poszedł dziabnięty na komisję ZUS-owską. Nastolatka z piątego podobno brała dopalacze, a jej brat chodził z córką posła…
Zawsze się złościł, gdy przynosiłam opowieści
– Pani Ireno, słyszała pani, że ta spod piątki sprzedaje mieszkanie? Będziemy mieli nowych sąsiadów.
– A już wiadomo, kto to będzie. Czy ktoś spokojny? – zainteresowałam się.
– A gdzie tam, przecież dopiero mieszkanie wystawili. Ale, ale… Nie słyszała pani najciekawszego!
– Co znowu?
– Oni nie chcą sprzedać, ale muszą. Mają komornika na głowie. Zamieniają na mniejsze, bo ich nie stać…
– O matko. Szkoda ludzi. A dlaczego komornik? Co się stało?
– Nie mieli na życie i nabrali chwilówek, a teraz muszą się wynosić.
– Dużo? – zapytałam.
– Co dużo?
– No tych chwilówek?
– Pięćdziesiąt tysięcy w sumie. Sama mi powiedziała. Płakał przy tym jak bóbr. Ech, gdzie to ma rozum, no gdzie?
W domu opowiedziałam tę straszną historię mężowi, a on od razu domyślił się, skąd wiem o wszystkim.
Nazywał ją „babsztylem” i dziwił się, że ludzie są na tyle głupi, żeby się jej zwierzać. Bo niektórzy opowiadali jej o sobie… Dlaczego to robili? Chyba każdy, komu zebrało się na wyznania, odnosił wrażenie, że jego tajemnica nie zostanie powtórzona.
Myślał, że akurat o nim Renata nie opowiada. Nie wiem, skąd bierze się w nas takie przekonanie… Zawsze wydaje nam się, że jesteśmy lepsi od innych, wyjątkowi. No i mnie też się tak zdawało. Miałam złudne przekonanie, że się z Renią kolegujemy i to, co jej powiem, zatrzyma dla siebie.
Zwierzyłam się jej dosłownie kilka razy na przestrzeni tych lat. Zazwyczaj starałam się tego nie robić, ale bywało, że spotkałam ją, gdy byłam w słabszej kondycji psychicznej – zmęczona, zestresowana, przejęta, przytłoczona, zmartwiona. No i w takim stanie kilka razy coś jej tam o sobie opowiedziałam, na coś się pożaliłam.
Łatwo się domyślić, że Renia moje tajemnice też wygadała. Trudne do wyobrażenia jest to, w jaki sposób dowiedziałam się, że sąsiadka dzieli się moimi zwierzeniami z całą resztą bramy.
Ta baba tak zaplątała się w sieci kłamstw i historyjek, że opowiedziała mi plotkę o mnie samej! Tak jej się wszystko pokręciło, że do mojego wyznania przypisała inną sąsiadkę.
Nie mogłam to uwierzyć!
Zaczęło się od rozmowy o dzieciach. Mamy w klatce kilka młodych małżeństw, a jedno z nich jest szczególnie hałaśliwe. Maluchy z trzeciego piętra słychać czasem aż na parterze.
– A propos dzieci… – zagadała Renata. – Wie pani, co się ostatnio naszej Krysi z szóstego przytrafiło?
– Nie.
– Wie pani, że wnuka się dorobiła? No właśnie. Chłopak ma pół roku, a ona go wzięła do siebie samego, bez matki!
– Co w tym dziwnego? Ja też biorę.
– Tylko że ona go wzięła na tydzień. Ten jej syn, to jakiś zwyrodnialec jest, proszę pani! Razem ze swoją małżonką wymyślili sobie zagraniczną wycieczkę. Mieli taki tupet, żeby zostawić tego malca u babci. Na całe siedem dni. Wie pani, co ona przeżyła?
– Nie – odpowiedziałam, zupełnie tracąc rezon. Zrzedła mi mina, bo ja też miałam podobny problem jakiś czas temu.
Też wzięłam do siebie wnuka, bo dzieci chciały wyjechać. Nie wiedziałam, że Krysi z szóstego przytrafiła się taka sama przygoda.
– Ona przeżyła gehennę, proszę pani. Mały tak tęsknił za mamą, że nie spał całe noce. Płakał, nawet na rękach nie chciał się uspokoić. Siedem dni tak z nim walczyła… – opowiadała w najlepsze, nie bacząc na moją minę. – Nasza sąsiadka, proszę pani, była już tak zdesperowana, że nawet w nocy brali z mężem wnuka do auta i jeździli z nim dookoła bloku, żeby go uspokoić, żeby zasnął w foteliku. Szkoda kobiety, mówię pani! Ale z drugiej strony głupia była, że się zgodziła. Kto to widział, żeby półroczne dziecko zostawić i pojechać za granicę! Powinni za to karać. Opieka społeczna powinna takim ludziom zabierać dzieci…
Coś niesłychanego! Jak ona mogła?
Skończyła opowiadać i czekała, co odpowiem. Jednak mnie przez dłuższy czas żadna odpowiedź do głowy nie przychodziła. Stałam cała czerwona od wstydu, wściekła i zmieszana. Nawet nie wiedziałam, jak zareagować, co jej powiedzieć. Bo przecież ta historia tak naprawdę dotyczyła mnie, a nie sąsiadki z szóstego. To ja ją Renacie opowiedziałam trzy miesiące temu, po kolejnej nieprzespanej nocy.
Powiedziałam jej to wszystko w zaufaniu, w przypływie emocji, w sąsiedzkiej potrzebie, a ta… Sprzedawała mój problem wszystkim dookoła. Tak ochoczo i beztrosko, że nawet pomyliła mnie z inną sąsiadką. Jaką trzeba być plotkarą, jak dużo trzeba mleć ozorem, żeby pomylić bohaterki swoich opowiastek!
– Ale to ja pani tę historię opowiedziałam! – wydusiłam w końcu z siebie, zupełnie zaskoczona.
– Jaką historię? – teraz ją zatkało.
– No tę z wnukiem. To mnie go córka zostawiła na tydzień!
– Nie. Co pani? To ta z szóstego mi opowiadała – pierwsze oznaki wątpliwości pojawiły się na jej twarzy.
– Przecież to woziliśmy małego autem w nocy. Powiedziałam o tym pani tutaj, na klatce schodowej, bo już ledwo patrzyłam na oczy, taka byłam niewyspana i sfrustrowana.
– No tak, pamiętam, ale tamta też… Ta z szóstego też wzięła wnuka…
– Wie pani, co, pani Reniu! Wstyd! Jeszcze mnie pani wtedy pocieszała… Mówiła, że to nie moja wina, że chciałam dobrze, pomóc córce. Zapewniała pani, że wnukowi nic nie będzie, a dzieciom potrzebny był odpoczynek.
– Bo tak było. U pani to co innego. Ja o tej z szóstego… – brnęła bez przekonania, broniąc swojej wersji zdarzeń.
– Do widzenia. Powinnam się tego po pani spodziewać. Głupia byłam, że tak się dałam omotać.
Właśnie wtedy – nieco zbyt późno, przyznaję – zdałam sobie sprawę, że stałam się przedmiotem jej ohydnych plotkarskich gierek. Że byłam na tyle nierozsądna, by jej słuchać, i na tyle naiwna, by o sobie opowiadać.
Dostałam za swoje...
Poczułam się jeszcze gorzej niż zwykle nie tylko dlatego, że zostałam przez tę babę obgadana, oceniona i wyszydzona, ale też dlatego, że często razem z nią obgadywałam, oceniałam i szydziłam…
Wtedy właśnie postanowiłam, że już nigdy nie będę rozmawiać z tą sąsiadką. I tego się trzymam. Jak trzeba, to jej „dzień dobry” odpowiem – ale tylko tyle. Udaję, że kobieta nie istnieje. Wiem, że dalej rozpuszcza o mnie ploty, że jakieś bzdury wygaduje, ale przynajmniej mam ten komfort, że nie biorę w tym udziału. Co nie zmienia faktu, że dalej mi wstyd, że tak długo słuchałam tych wszystkich wrednych historyjek.
Czytaj także:
„Moje szczęście z Patrykiem nie trwało długo. 3 miesiące sielanki przerwała tragedia, która zniszczyła mi życie”
„Mąż zbierał na nowe auto, więc zaczął wydzielać mi pieniądze na dom. Sęk w tym, że nie miał pojęcia, ile co kosztuje”
„Mężowi nie spieszyło się do nowej pracy. Całymi dniami oglądał z mamusią telenowele, a obiadki dostawał pod nos”