Siedząc w cieniu rozłożystego orzecha, z dumą i radością obserwowałam scenę rozgrywającą się przed moimi oczyma. Mój mąż, który właśnie zauważył, że mama niesie pęk gałęzi, natychmiast porzucił rąbanie drewna i do niej podbiegł.
– Mamo, dlaczego mama dźwiga? Przecież lekarz tysiąc razy mówił, że mamie nie wolno nic nosić! – oburzył się.
– Daj spokój, dyskopatia to nie rak, nic mi się nie stanie od kilku gałązek – mama próbowała protestować, ale wyszło to niezbyt przekonywująco.
Widziałam, że patrzy na mojego męża z sympatią i wdzięcznością. Kto by pomyślał, że w mojej rodzinie zapanuje taka sielanka! Czasem sama nie mogłam uwierzyć, że jeszcze trzy lata temu wszystko wyglądało zupełnie inaczej...
Zacznę od tego, że jako nastolatka nigdy specjalnie nie interesowałam się chłopakami. Oczywiście wiedziałam, że niektóre dziewczyny lubią z nimi flirtować. Zauważałam tajemnicze uśmiechy, które moje koleżanki wymieniały z chłopcami, ale mnie to kompletnie nie dotyczyło. Zdecydowanie bardziej zajmowałam się wtedy nauką.
Rodzice, których zawsze traktowałam jak najlepszych przyjaciół, powtarzali zawsze, że w życiu najważniejsze jest wykształcenie. Oczywiście, było mi trochę smutno, gdy koleżanki szykowały się na studniówkę, a ja nie poszłam, bo nie miałam z kim. Ale jakoś to przeżyłam. W końcu nie samymi imprezami żyje człowiek...
Podczas dwóch pierwszych lat na studiach bardzo ciężko pracowałam, bo tego wymagał wybrany przeze mnie kierunek. Moje współlokatorki w akademiku pochodziły z podobnych kręgów jak ja – były grzecznymi dziewczętami z tzw. dobrych domów i również zdecydowanie bardziej stawiały na naukę niż na znajomości z chłopakami.
Jasne, chodziłam od czasu do czasu na randki, ale wszystkie były bardziej koleżeńskie niż romantyczne.
Nie zrozumcie mnie źle – nie brakowało mi urody. Przeciwnie: wysoka blondynka o figurze modelki, którą byłam, z pewnością mogła się podobać. Ale ja widziałam w lustrze chudą, kościstą, zbyt wysoką dziewuchę. Miałam kompleksy.
Witka poznałam przypadkiem. Był październik, zachorowałam na anginę. Ledwo dowlokłam się do rodzinnego domu. Rodzice zapakowali mnie do łóżka, wezwany lekarz zapisał antybiotyk i tak utknęłam na tydzień. Jedyną moją rozrywką stał się laptop i telewizor, a że ten drugi rzadko oferował coś ciekawego, oddawałam się surfowaniu w sieci. Na jednej z tematycznych grup zagadał mnie on. Zaczęliśmy ze sobą pisać.
Szybko się okazało, że studiujemy w tym samym mieście. Miałam wtedy zaledwie 22 lata; byłam bardzo młoda, niedoświadczona i bardzo głupia.
Gdy wysłał mi swoje zdjęcie, poczułam, że chyba znów mam atak gorączki. Był prawdziwym przystojniakiem – brunetem o cudownych zielonych oczach. Wyzdrowiałam błyskawicznie. Chciałam jak najszybciej wracać do swego studenckiego miasta, żeby móc poznać tego chłopaka.
Jakież było moje szczęście, kiedy Witek po obejrzeniu mego zdjęcia zaproponował spotkanie! Nie przypuszczałam, że mogę spodobać się TAKIEMU facetowi.
Gdy tylko zjawiałam się z powrotem w akademiku, napisałam do niego i umówiliśmy się na najbliższą sobotę. To był listopad, nagle zrobił się straszliwy ziąb, śnieg padał na przemian z deszczem, a drogi pokryły się cienką warstwą lodu. Okropna pogoda! Nie miałam ochoty wychodzić z ciepłego pokoju, ale wyszykowałam się i wybrałam na spotkanie. Witek miał się zjawić o 17.00.
Kiedy nie dotarł na miejsce do 18.00, powinnam była unieść się honorem i wyjść. Nie zrobiłam tego, czego żałuję do dziś. Gdy już wstawałam, zdecydowana wracać i wyć w poduszkę z rozpaczy, że mnie wystawił – zadzwonił. Podobno zepsuł mu się samochód i będzie za pół godziny.
Zjawił się tuż przed 19:00, strasznie mnie przepraszając. Zaczęliśmy rozmawiać. Owszem, był przystojny, ale nie aż tak jak na zdjęciu. Po prostu to była bardzo dobra fotka.
Nie wiem, czym mnie zaślepił. Wyszukanymi komplementami? Czułymi słówkami? Namiętnymi spojrzeniami?
A może po prostu moje samotne dotąd serce bardzo pragnęło miłości...
W każdym razie wpadłam po uszy. Zakochałam się po raz pierwszy w życiu. Witek skakał koło mnie, przynosił prezenty, choć nigdy nie kwiaty, co mnie smuciło. Zaprosił mnie na wystawnego sylwestra, ale gdy zostałam królową balu miałam wrażenie, że patrzy na mnie z drwiną.
Spotykaliśmy się bardzo często, opowiadał mi o swojej rodzinie, o tym, że nigdy nie miał szczęścia do dziewczyn. Całował z pasją i wielkim pożądaniem.
Byłam wniebowzięta! I opowiadałam o swoim szczęściu wszystkim dokoła. O dziwo, moje koleżanki niespecjalnie zachwycały się Witkiem. Byłam na nie zła, a jeszcze bardziej wściekałam się na rodziców, którzy okazywali mojemu chłopakowi jawną niechęć, chociaż widzieli go raptem kilka razy w życiu, gdy przyjeżdżał do mego rodzinnego domu.
Praktycznie od początku namawiał mnie na seks, choć ja nie chciałam o tym słyszeć. Od dziecka wychowywana w katolickiej wierze wyznawałam zasadę, że należy poczekać z tym do ślubu.
Naprawdę w to wierzyłam, więc gdy Witek próbował śmielszych pieszczot, uciekałam. Kilka razy popłakałam się ze wstydu; nie chciałam, by myślał, że jestem łatwa. Chciałam być sobą.
Pamiętam, jak wprost naśmiewał się z moich zasad. Powinnam była dać mu w pysk i odejść. Zamiast tego poszłam z nim na wesele jego najlepszego kumpla...
Nie piję alkoholu, a jeśli już, to tylko symbolicznie. Nie z powodu słabej głowy, po prostu jego zapach mi przeszkadza.
Na tamtym weselu wypiłam dokładnie jeden kieliszek. Jestem tego pewna. Podeszła do mnie panna młoda i poprosiła, żebyśmy wzniosły toast i mówiły sobie po imieniu, skoro nasi faceci są kumplami. Wypiłam pół kieliszka i poszłam do toalety. Gdy wróciłam, wypiłam drugie pół.
Z reszty wesela niewiele pamiętam. Jak to możliwe po jednym kieliszku alkoholu? Gdy się nad tym później zastanawiałam, doszłam do wniosku, że Witek musiał dosypać mi do drinka jakiegoś narkotyku.
Po imprezie nocowaliśmy w rodzinnym domu Witka. Jego matka zarzekała się wcześniej, że przygotuje dla nas oddzielne pokoje, jednak słowa nie dotrzymała.
Tę noc spędziliśmy razem. Pamiętam wścibskie ręce Witka, jego oddech cuchnący alkoholem i moje protesty. Nie dość, że obściskiwał mnie przemocą, to jeszcze wyśmiewał się z mojego wyglądu.
– Jakie tym masz małe piersi! A jaki płaski tyłek! – mówił i dalej robił swoje.
Wiem, że się opierałam, ale nie pamiętam, czy do czegoś doszło. Nie mogłam uciec, bo moje ciało nie słuchało wtedy żadnych poleceń. Odpływałam. Byłam na wpół przytomna i kompletnie bezsilna.
Rano Witek odwiózł mnie do domu jak gdyby nigdy nic. I tak zaczął się najgorszy tydzień mojego życia... Zbliżały się ostatnie egzaminy przed obroną, a mnie na dodatek spóźniał się okres. Napisałam do Witka, że podejrzewam ciążę, choć przecież nie miałam pojęcia, czy to możliwe.
Witek się nie odzywał. Nie napisał nic, ani jednego słowa, kompletna cisza. Rodzice byli zrozpaczeni, mama dała mi w twarz. A ja? Chciałam umrzeć, zniknąć, wyparować, byle tylko przestać cierpieć.
Zrobiłam test ciążowy, wypadł negatywnie. Trochę uspokojona poszłam na egzaminy, a tydzień później dostałam okres. Napisałam Witkowi SMS-a: „Jesteś wolny”. Oczywiście nie odpowiedział. Nigdy więcej się nie spotkaliśmy. Ten człowiek złamał mi serce, odebrał dziewczęcą godność, zrujnował dobre stosunki z rodzicami i moją samoocenę. Nigdy w życiu mu tego nie zapomnę...
Jakoś się pozbierałam, zdałam egzaminy i zaczęłam studia magisterskie. Od tej pory jednak żyłam w samotności. Bałam się zbliżyć do jakiegokolwiek faceta, a myśl o kontakcie fizycznym wzbudzała we mnie prawdziwy wstręt. Nie mogłam pozbyć się wspomnień o tamtej nocy, o kpinach z mojego ciała i odrzuceniu.
Minęło półtora roku, kontakty z rodzicami jakoś udało się posklejać, w końcu jestem ich jedyną córką. Studia szły mi świetnie, życie toczyło się spokojnie. Aż wreszcie zaczęła mi dokuczać samotność.
Miałam 24 lata, wokół mnie ludzie łączyli się w pary, koleżanki były w poważnych związkach, zakładały rodziny.
Patrząc na nie, czułam pustkę. Ale wówczas też zrozumiałam, że jestem wolna. Witek nie może mnie już skrzywdzić. Nikt nie może, bo jestem mądrzejsza. Nauczyłam siebie cenić i akceptować.
I wtedy właśnie poznałam Janka.
To było wieczorem na uczelni. Zawróciłam po szalik zostawiony w auli po zajęciach. Zderzyliśmy się w drzwiach i upadłam, a po chwili poczułam, jak podnoszą mnie silne męskie ręce. O dziwo, dotyk tych dłoni nie wzbudził we mnie strachu. Były ciepłe i delikatne.
Spojrzałam w górę i uśmiechnęłam się do tego faceta. Miał wielkie szare oczy, które patrzyły na mnie z troską i dziwnym błyskiem, ciemne włosy i elegancki garnitur biznesmena. Janek wracał akurat z pracy, gdy jego młodsza siostra zadzwoniła, prosząc, by odebrał ją z uczelni. Chwilę po naszym zderzeniu zawiadomiła go, że jednak wróci z koleżanką.
Wtedy on zapytał, czy nie zechciałabym zjeść z nim kolacji. Miała to być rekompensata za pechowe zderzenie. Nie mogłam odmówić takiemu mężczyźnie!
Tak się zaczęło... Janek wydał mi się zupełnie inny niż Witek – spokojny, ułożony, inteligentny, zaradny, a przede wszystkim prawdomówny. I to chyba przyciągnęło mnie do niego najbardziej.
Nasze spotkania były cudowne, Na każdą randkę Janek przynosił mi kwiaty i całował w rękę. Prawdziwy mężczyzna, a nie jakiś chłystek! Staliśmy się przyjaciółmi, on opowiadał mi o bolesnej dla niego utracie matki i swoich poprzednich dziewczynach. Ja jemu o Witku i o tym, jak bardzo ten facet mnie zranił. Podobno nie powinno się opowiadać takich rzeczy. Ale my musieliśmy się po prostu wygadać.
Łączył nas pech do związków, umiłowanie dla literatury i mnóstwo innych rzeczy. Lubiliśmy podobną muzykę i te same dania, śmialiśmy się na filmach w tym samym momencie. Janek był delikatny, czuły, cudowny. Gdy mnie pierwszy raz przytulił, pomyślałam, że w jego ramionach mogłabym spędzić resztę życia.
Po dziewięciu miesiącach naszej znajomości oświadczył mi się. Rodzice go pokochali, ja go pokochałam, a gdy po półtora roku znajomości powiedzieliśmy sobie sakramentalne: „tak” – czułam się najszczęśliwszą kobietą na ziemi.
Bardzo bałam się naszego pierwszego razu i moich ewentualnych oporów. Na szczęście jego miłość, jego uwielbienie dla mnie i delikatność sprawiły, że było wspaniale. Okazało się też, że Witek jednak nie zdołał mnie skrzywdzić. Widocznie za bardzo się upił, a może to ja tak ostro mu się opierałam? Wiem jednak, że to Janek był moim pierwszym mężczyzną.
O Witku nie myślę, bo i nie ma o kim. Cieszę się, że zniknął. Ja mam moją rodzinę, mam Janka i prawdziwą miłość.
I niczego więcej mi nie trzeba.
Więcej prawdziwych historii:
„Teściowie chcą ukraść mi wesele. Wszystko mamy opłacone, a oni wymyślili, że podłączy się do nas ich drugi syn”
„Przyłapałam męża z młodszą i ładniejszą ode mnie bździągwą. Przyprowadził ją nawet na naszą 30 rocznicę...”
„Latami oszukiwał mnie, że zostawi dla mnie żonę. Gdy się jej pozbyłam... oświadczył się innej”