„Starsi ludzie naprawdę nie chcą, żeby dzieci organizowały im życie. Emerytura to czas na odpoczynek, a nie przygody”

Pies dla starszych ludzi to zły pomysł fot. Adobe Stock, aletia2011
„Moje pożegnanie z psem zmiękczyłoby najtwardsze serce, ale najwyraźniej Dawid miał serce z kamienia. Nawet się nie zawahał, zabierając Arka. Patrzyłam zza firanki, jak wsiadają do samochodu. Arek kilkakrotnie odwracał łeb, jakby oczekiwał, że zaraz do nich dołączę… Przepłakałam cały wieczór. Dom bez Arka wydawał się pusty, zimny i nieprzytulny”.
/ 26.06.2023 22:30
Pies dla starszych ludzi to zły pomysł fot. Adobe Stock, aletia2011

Wybrałam się na cmentarz. Chciałam uporządkować grób rodziców, zmienić stroik na spokojniejszą kompozycję kwiatową, zapalić znicze. Na szczęście było słonecznie i bezwietrznie. W przypadku tej wizyty uznałam to za atut. Zapakowałam do bagażnika potrzebne artykuły i ruszyłam na skraj miasta, gdzie leżał cmentarz komunalny. By oszczędzić sobie długiego marszu pomiędzy kwaterami, zaparkowałam przy bocznym, nieoficjalnym wejściu. Stamtąd miałam znacznie bliżej do grobu. Nie ucieszyło mnie, że mój samochód był jedynym na dzikim parkingu, co oznaczało, że w tej części cmentarza najprawdopodobniej będę sama. Nie należę do specjalnie strachliwych, ale mimo wszystko poczułam się nieswojo. A jak się potknę, walnę głową o jakiś nagrobek i stracę przytomność?

Nawiedziła mnie nieproszona myśl

Za nią natrętnie pchały się kolejne nieprzyjemne wizje, jak leżę bez czucia na ziemi, zamarzam, a moje zesztywniałe zwłoki odnajdują dopiero po kilku dniach. Raz uruchomiona wyobraźnia z trudem daje się okiełznać, więc za tym obrazem napływały następne, coraz bardziej ponure. Moje ciało nadgryzione przez dzikie zwierzątka, podziobane przez ptaki…

– Głupia! – zganiłam samą siebie dziarskim głosem. – Patrz pod nogi, to się nie wywalisz. Pamiętaj, masz robotę.

Pomogło. Po chwili znalazłam się przy nagrobku rodziców i zajęłam się czynnościami porządkowymi. Zdjęłam wypalone znicze. Przyniesioną szmatką starannie przetarłam szary granit i zaczęłam wyjmować przyniesione ozdoby. Wieniec z barwnych nieśmiertelników prezentował się niemal radośnie. Po zapaleniu żółtych zniczy zmówiłam krótką modlitwę za zmarłych i zaczęłam się zbierać do powrotu. Zapakowawszy stary stroik i wypalone lampiony do reklamówki, ruszyłam w kierunku kontenera na śmieci. Tam go zauważyłam. Słaniał się na nogach i był wyraźnie wystraszony, ale na mój widok lekko zamachał ogon. Pewnie komuś uciekł. Pobiegł gdzieś na oślep, a teraz błąka się, nie potrafiąc trafić do domu. Przyklęknęłam i wyciągnęłam rękę w kierunku psa.

– Chodź do mnie, biedaku – przemówiłam łagodnie.

Postąpił kilka niepewnych kroków w moim kierunku. Jęzor zwisał mu smętnie, a oczy patrzyły smutno.

– Pewnie chcesz pić, co?

Podeszłam do stojącego obok kranu i na wieczko znicza nalałam trochę wody. Podsunęłam psu to zaimprowizowane naczynie. Popatrzył na mnie, a potem dopadł do wody i chciwie zaczął chłeptać. 

– Co z tobą zrobić? – zastanawiałam się na głos. – Nie chcę zostawiać cię tu samego, ale… pójdziesz ze mną? W końcu się nie znamy…

Wyglądał na rasowego i młodego.

Taki arystokratyczny psi nastolatek

Pies jakby zrozumiał moje rozterki. Przydreptał bliżej i nieśmiało polizał mnie po dłoni. No i wzruszyłam się, i już wiedziałam, że na pewno go tu nie zostawię. Ostrożnie zawiązałam mu na szyi pasek od płaszcza i lekko pociągnęłam za tę prowizoryczną smycz. Pies posłusznie poszedł za mną. Gdy dotarliśmy do samochodu, bez protestu wskoczył na tylne siedzenie, gdzie skulił się w kłębek i zasnął. Najwyraźniej był oswojony z motoryzacją. Po drodze wstąpiłam do supermarketu, by kupić kilka puszek psiego jedzenia. Ogrom oferty przytłoczył mnie. Nigdy nie miałam psa, więc nie wiedziałam, co wybrać. W końcu zdecydowałam się na karmę z kurczakiem. Skoro zwierzak najprawdopodobniej od paru dni nie jadł, więc najlepiej zacząć od lżejszego pożywienia. Zaopatrzona w jedzenie, piłeczkę, smycz i parę innych psich drobiazgów, wróciłam do samochodu.

Psiak wciąż spał. Przyglądałam mu się chwilę uważnie. Brakowało mu obroży, ale nie sprawiał wrażenia bezpańskiego. A sądząc z tego, że nie bał się mnie jakoś specjalnie i grzecznie wsiadł do samochodu, w którym zaraz zasnął, nie doświadczył złego traktowania ze strony ludzi. Już w domu pozwolił sobie wytrzeć łapki i łapczywie pochłonął połowę psiej puszki. Więcej wolałam mu na razie nie dawać. Kiedy znowu ułożył się do snu, zrobiłam mu zdjęcie i usiadłam do komputera. Na swoim fejsie zamieściłam anons o znalezieniu psa i poprosiłam znajomych o udostępnienie tej wiadomości. Wydrukowałam też kilka ulotek, które rozlepiłam w strategicznych punktach miasta. Niestety, odzewu nie było. Znajomi, owszem, polubili wiadomość, niektórzy gratulowali mi nowego przyjaciela, inni dopytywali się, jak go nazwałam, nikt jednak nie rozpoznał zwierzaka ani się do niego nie przyznał.

– Wygląda na to, że jakiś czas u mnie pomieszkasz – powiedziałam do psa. – Więc trzeba by cię jakoś nazwać. Znalazłam cię na cmentarzu… Cmentarek… Arek! Będę cię nazywać Arkiem. Może być?

Najwyraźniej mogło, bo pies ewidentnie się ożywił

Wołałam go nowym imieniem z różnych kątów mieszkania, i za każdym razem reagował prawidłowo, czyli przychodził. Czyżbym przypadkiem trafiła jego prawdziwe imię? Uzupełniłam wiadomość na fejsie o informację, że znajda reaguje na imię „Arek”, ale nadal nie dostałam żadnego sygnału od właścicieli. Zrobiłam mu legowisko ze starej kołdry, w kąciku ustawiłam miskę z wodą. Dwa razy dziennie dawałam mu po pół puszki jedzenia, starannie obserwując, czy zwierzak nie ma sensacji żołądkowych. Nie miał. Zauważyłam też, że był nauczony porządku – kiedy chciał wyjść, stawał przy drzwiach i piszczał.

– Jesteś dobrze wychowanym psem – chwaliłam go, głaszcząc rudą sierść.

Arek przyjmował moje pieszczoty i komplementy z zadowoleniem. A ja, choć był u mnie raptem trzy dni, zdążyłam przywyknąć do jego obecności w moim życiu. Po trzech kolejnych dziwiłam się, jak w ogóle mogłam dotąd egzystować bez psa. Po dwóch tygodniach zrezygnowałam z prób odnalezienia jego właścicieli. Skoro go nie szukali, to nie zasługiwali na tak cudowną istotę jak Arek. Zlikwidowałam anons na fejsie. Wzięłam psa do weterynarza, założyłam mu książeczkę zdrowia, siebie wpisując jako właścicielkę. Poznawaliśmy się. 

– A co? – mrugnęłam porozumiewawczo do Arka. – Teraz jesteś mój i biada temu, kto będzie twierdził inaczej.

Oczywiście musiałam nieco przeorganizować swój plan dnia. Wcześniejsze pobudki, by przed pracą zaliczyć spacer z wymagającym ruchu seterem (poszukałam w necie, jaka to rasa). Powroty do domu zaraz po pracy, bo przecież Arek czeka, tęskni i się niepokoi. Z tego samego powodu skończyły się też wieczorne wypady ze znajomymi do pubu.

Poznawaliśmy się z Arkiem coraz lepiej

Wiedziałam już, że przepada za prażonymi orzeszkami z puszki, a on odkrył, że nie lubię, gdy skacze mi łapami na ramiona i liże mnie po twarzy. Oboje uwielbialiśmy weekendy i długie spacery za miastem, podczas których ja ćwiczyłam rzuty kijem, a on aportowanie. I nagle tę nasza sielankę zakłócił telefon.

– Pani Julia? – upewniał się męski głos. – Dawid z tej strony. Dzwonię w sprawie psa…

– Jakiego psa? – poczułam w sercu lodowate ukłucie.

– Psa, którego pani znalazła. Należy do nas. Kiedy mógłbym go odebrać?

– Hola, hola, nie tak szybko! – postanowiłam zawalczyć o Arka. – Na jakiej podstawie twierdzi pan, że to wasz pies?

– Rozpoznałem go na zdjęciu. Poza tym, data zaginięcia się zgadza…

– To mnie nie przekonuje – upierałam się. – Proszę przyjechać i zobaczymy. Jeśli pies pana nie rozpozna, nie ma mowy, żebym go oddała.

Umówiliśmy się na następny dzień. Przez cały wieczór głaskałam Arka, pasłam smakołykami i pozwalałam mu leżeć na kanapie. Próba przekupstwa? Być może, ale przecież w miłości i na wojnie wszystkie chwyty dozwolone, a ja zdążyłam już Arka pokochać. On też się chyba do mnie przywiązał, ale… kto tam wie, jakimi względami kieruje się psie serce. Może tylko był mi wdzięczny za ratunek. W każdym razie nie zaszkodzi go trochę porozpieszczać, dumałam podstępnie, podsuwając mu kolejny kawałek kabanosa. Następnego dnia wzięłam urlop na żądanie i poszłam z Arkiem na długi spacer. Było i rzucanie piłeczką, i aportowanie kijów, i zabawa w chowanego. Wszystko, co lubił. Po powrocie nakarmiłam go, a potem długo szczotkowałam mu sierść. Chciałam, by pięknie się prezentował przed – oby już byłym – właścicielem. W zanadrzu miałam kilka argumentów, z których koronnym miało być zdjęcie psa sprzed miesiąca i jego obecny wygląd. Gołym okiem było widać, że Arkowi jest u mnie lepiej. Kiedy zabrzmiał dzwonek do drzwi, byłam bardzo zdenerwowana. Arkowi udzielił się mój nastrój, bo powarkiwał cicho. Otworzyłam.

Na progu stał młody mężczyzna

No, może nie młodzieniaszek, miał już po trzydziestce i w kącikach oczu rysowały się pierwsze zmarszczki.

– Dzień dobry, jestem Dawid – przedstawił się i zaraz zawołał: – Ares, Ares! Chodź, pieseczku…

Arek zareagował umiarkowanie. Wprawdzie nie okazał jawnej wrogości, ale entuzjazmu też nie. Pomachał ogonem i tyle. Nie rzucił się na przybysza, by lizać go po twarzy, za to jakby przywarł mocniej do mojej nogi.

– Nie poznaje pana! – powiedziałam z satysfakcją. – Poza tym skoro przez miesiąc nie zainteresował się pan losem swojego psa, widać tak naprawdę wcale pana nie obchodzi. Uważam sprawę za zamkniętą. Żegnam.

– Proszę pozwolić mi się wytłumaczyć. – Dawid nie dał za wygraną. Cóż, rasowy pies jest cenny. – Mam wszystkie dokumenty i mogę wyjaśnić, dlaczego dopiero teraz się zgłaszam. Ale nie będę tego robił w progu.

Westchnęłam i niechętnie wpuściłam go do środka.

– Tylko proszę się streszczać. Zaraz muszę wyjść z Arkiem na spacer.

– Pani Julio – zaczął ugodowo – chodzi o to, że pies należy do moich rodziców. Mieszkają za miastem. To starsi ludzie, nie korzystają z internetu, rzadko bywają w centrum. Psa kupiliśmy im z siostrą na Wielkanoc. Mieliśmy nadzieję, że zwierzak trochę rozrusza staruszków, wypełni pustkę, jaka powstała, gdy my wyjechaliśmy za granicę. Oboje z siostrą pracujemy w Berlinie, dlatego Ares nie bardzo mnie poznaje…

– Wszystko pięknie – przerwałam mu. – Ale gdzie dowód, że mówi pan prawdę?

Sięgnął do kieszeni i wyciągnął psią książeczkę oraz kilka zdjęć, które pokazywały Arka w różnych stadiach rozwoju, w towarzystwie zaawansowanej wiekiem pary. Chyba Dawid i jego siostra to jakieś późne dzieci, pomyślałam, oglądając kolejne fotografie, na których Dawid i podobna do niego młoda kobieta bawili się z psem.

– Tyle wystarczy? Czy będę musiał sądownie udowadniać, że pies należy do mojej rodziny?

No i skończyła się uprzejmość, a pojawił sarkazm podszyty groźbą. Musiałam więc sięgnąć po najpoważniejszy argument.

– Ale dlaczego szuka pan go dopiero teraz? To barbarzyństwo! Zdążyłam się przywiązać do Arka, a on do mnie. Gdyby nie ja, zdechłby z głodu i pragnienia. Odchuchałam go, odkarmiłam, a teraz mam go oddać? Kto mi zagwarantuje, że znowu nie ucieknie? A jak stanie mu się wtedy coś złego?

Trafiłam w czuły punkt

Mężczyzna spojrzał na mnie łagodniej.

– Rodzice długo nie przyznawali się, że Ares zaginął. Może liczyli na to, że sam się znajdzie, a może nie mieli pojęcia, w jaki sposób prowadzić poszukiwania. Ja, gdy przed tygodniem się dowiedziałem, od razu zacząłem działać. Jestem pani bardzo wdzięczny za pomoc i opiekę nad Aresem, i oczywiście pokryję wszelkie koszty, jakie pani poniosła…

Niech się pan wypcha! – wybuchnęłam.

Byłam zła. Na niego i na złośliwy los, który daje i odbiera.

– Proszę! Tu jest jego smycz, zapas jedzenia, zabawki… – łzy, które starałam się powstrzymać, płynęły mi teraz po twarzy. – Ale z jednego musi pan sobie zdać sprawę. Ten pies nie nadaje się dla starszych ludzi. Arek potrzebuje dużo ruchu, zabawy. Oni mu tego nie zapewnią…

Zapadła cisza. Wydawało mi się, że upłynęła wieczność, nim usłyszałam upragnioną zgodę Dawid pokiwał głową ze zrozumieniem.

– Teraz już wiem, że gordon seter nie był najlepszym pomysłem na prezent dla naszych rodziców. Właściwsza byłaby jakaś mniejsza i mniej ruchliwa rasa, no ale stało się… Chodź, Ares, pożegnaj się z panią i idziemy.

Moje pożegnanie z psem zmiękczyłoby najtwardsze serce, ale najwyraźniej Dawid miał serce z kamienia. Nawet się nie zawahał, zabierając Arka. Patrzyłam zza firanki, jak wsiadają do samochodu. Arek kilkakrotnie odwracał łeb, jakby oczekiwał, że zaraz do nich dołączę… Przepłakałam cały wieczór i pół nocy. Dom bez Arka wydawał się pusty, zimny i nieprzytulny. Kiedy usnęłam, śniło mi się, że pies znowu uciekł i błąka się po bezdrożach. Rano obudziłam się z bolącą głową i opuchniętymi oczami. Czułam się tak, jakby mi ktoś umarł. W ponurym nastroju przetrwałam do wieczora. Starałam się pogodzić z rzeczywistością, choć wszystko buntowało się we mnie z powodu jawnej niesprawiedliwości losu. Wczesnym rankiem obudził mnie telefon.

– Pani Julio, tu Dawid. Sprawy się pokomplikowały.

– Chryste, co się stało?! Coś z Arkiem? Nie upilnował pan, choć tak prosiłam!

– Nie, nie z Arkiem. Moja mama się poślizgnęła i złamała nogę. Ojciec nie da sobie rady z opieką nad mamą i Aresem. Czy może mogłaby pani… – prośba zawisła w powietrzu i poczułam ciepły promyk nadziei.

Tyle że teraz ja musiałam być twarda.

– Zaraz, zaraz. Ustalmy jedno. Pies to nie podrzutek. Przyjmę go, ale pod warunkiem, że już na stałe.

Moment zawahania.

– Muszę to skonsultować z ojcem.

W słuchawce zapadła cisza

Wydawało mi się że upłynęła wieczność, zanim usłyszałam upragnioną zgodę. Jak na skrzydłach jechałam pod wskazany adres, aby odebrać Arka. Psia radość, kiedy mnie zobaczył, zdawała się nie mieć granic. Tylko z grzeczności zainteresowałam się stanem zdrowia dawnej właścicielki i dowiedziałam się, że do wypadku doszło podczas spaceru z Arkiem. Nie dziwota, że tak łatwo zgodzili się go oddać. Od roku Arek jest ze mną. A Dawid często nas odwiedza. Niby pod pozorem sprawdzania, czy z psem wszystko w porządku. Upiera się też, aby nadal ponosić połowę kosztów utrzymania Arka, jakby był nasz wspólny. Już nie protestuję, bo nie wiedzieć kiedy Dawid stał mi się na tyle bliski, że przestało mnie to krępować. Podobnie jak jego spojrzenia zdradzające typowo męskie zainteresowanie – mną jako kobietą, a nie nową panią Aresa. Czy coś z tego będzie? Kto wie… Nie wierzę w związki na odległość, ale ostatnio Dawid coraz częściej wspomina o chęci powrotu do Polski.

Czytaj także:
„Mąż był całym moim światem, gdy zmarł, wpadłam w czarną rozpacz. Mimo to już na pogrzebie zakochałam się w sąsiedzie”
„Mój narzeczony zmarł miesiąc przed naszym ślubem. Zabrał do grobu nasze plany, marzenia, całą miłość i szczęście”
„Zaręczyłam się jeszcze w klasie maturalnej. Gdy ukochany przedwcześnie zmarł, nie umiałam się z nikim związać do 30-stki”

Redakcja poleca

REKLAMA