„Lucyna zagięła na mnie parol, zbałamuciła i chciała puścić z torbami. Przez nią na lata straciłem wiarę w miłość”

Oszukany mężczyzna fot. Adobe Stock, Antonioguillem
„Lucyna nie była cierpliwa. Po kilku miesiącach gdy wpadłem naprawić karnisz, złapała mnie za koszulę, popchnęła na kanapę i zaczęła całować. No cóż, byłem prawiczkiem i nic nie wiedziałem o kobietach. Owinęła mnie sobie wokół paluszka. Mało brakowało i puściłaby mnie kantem”.
/ 22.11.2021 12:24
Oszukany mężczyzna fot. Adobe Stock, Antonioguillem

Już jako dziecko byłem bardzo nieśmiały. W przedszkolu przed każdym przedstawieniem umierałem ze strachu. W podstawówce zawsze miałem świetne oceny z klasówek i dwóje z odpowiedzi ustnych.
W liceum zacząłem zauważać dziewczyny. Tylko co z tego? Nie odważyłem się zagadnąć do żadnej. Poszedłem raz na szkolną dyskotekę i… przestałem dwie godziny w kącie. Więcej nie zaryzykowałem. Studniówkę odpuściłem. Mama próbowała mnie namówić, żebym zmienił zdanie, przekonywała, że będę żałował, że studniówkę ma się raz w życiu. Nie dała rady.

Moim hobby była matematyka. Ku zdziwieniu rodziców – humanistów – rozwiązywanie zadań traktowałem jako rozrywkę. Im bardziej skomplikowane, tym lepiej. Dlatego po maturze wybrałem matematykę. Mama zmusiła mnie, żebym pojechał na obóz dla roku zerowego. Nigdy jej nie powiedziałem, jaki to był koszmar. Alkohol, trawka i seks. Tym zajmowali się wszyscy. Oprócz mnie. Ja starałem się być niewidzialny.

Pana Ryszarda, zegarmistrza z naszej ulicy, znałem od dziecka. Ale zaprzyjaźniłem się z nim dopiero na studiach. Poszedłem do niego z popsutym zegarkiem po dziadku, który znalazłem w szufladzie taty. Pan Ryszard długo oglądał masywnego „sikora”.

– Piękna rzecz – cmoknął. – Ale zdobyć do niego części nie będzie łatwo. Chociaż jak pomożesz, to może coś wymyślimy.

Zgodziłem się. Pan Ryszard rozłożył mechanizm na części. Pokazał mi, które trzeba wymienić. Przez kolejne miesiące odwiedzałem sklepy ze starociami i pchle targi i kupowałem stare zegarki. W końcu udało nam się skompletować wszystkie części. Zegarek dałem tacie na urodziny. Miał łzy w oczach. Dziadek zginął w czasie wojny, tata był pogrobowcem – znał go tylko ze zdjęć. Ten zegarek to był jego jedyna pamiątka po nim.

Cieszył się moją pasją

A ja zacząłem odwiedzać pana Ryszarda coraz częściej. Podobała mi się jego praca. Dłubanina i misterne dopasowywanie do siebie elementów. Pan Ryszard wynajdywał w składziku kompletnie popsute zegary i dawał mi je do naprawy. Czasem zajmowało mi to tydzień, czasem dwa miesiące. Potem zegar sprzedawaliśmy. A ja dostawałem swoją działkę. Po drugim roku powiedziałem rodzicom, że rzucam studia:

– Zostanę czeladnikiem u pana Ryszarda.

Nie byli zachwyceni. Tata poszedł do mojego mistrza na poważną rozmowę.

– OK, zgadzam się. Pan Ryszard mówi, że masz do tych zegarów smykałkę. Jeśli to jest to, co chcesz robić… Pamiętam, ile radości mi sprawiłeś tym zegarkiem dziadka. Rób to dla innych.

Kolejne lata spędziłem w warsztacie pana Ryszarda. Zrobiłem papiery mistrzowskie i powoli zacząłem się rozglądać za własnym lokalem.

– Marcin, daj spokój. Ja już dawno podjąłem decyzję, że jak uznam, że jesteś gotów, to przekażę ci firmę. I to jest chyba ten moment. Ja już prawie nie widzę, ręce mi się trzęsą. U córki w Wałczu czeka na mnie pokój. Teraz twoja kolej.

W tym czasie tata był już bardzo chory. Wiedziałem, że bardzo chce doczekać dnia, w którym się usamodzielnię. Z okazji przejęcia przeze mnie firmy urządziliśmy małą uroczystość. Wystawiliśmy na chodnik stolik i kilka krzeseł, zapraszaliśmy przechodniów na lemoniadę i rozdawaliśmy ulotki z informacją o zmianie właściciela. Tata nie wstawał już z wózka, ale dzielnie wytrzymał dwie godziny.

– Jestem z ciebie dumny, synku – uściskał mnie. – Nigdy ci nie mówiłem, ale nienawidziłem swojej pracy. Cieszę się, że ty będziesz robił to, co kochasz.

Tata zmarł dwa miesiące później. Zostaliśmy z mamą sami. Wcześniej planowałem, że kupię mieszkanie, ale na razie musiałem odłożyć to na później. Mama była w bardzo złym stanie psychicznym, nie mogłem jej zostawić samej. Potem okazało się, że dobry moment nie nadszedł ani za rok, ani za trzy, ani za pięć.

Miałem 35 lat i byłem starym kawalerem mieszkającym z mamą. Wtedy do kawalerki za ścianą wprowadziła się pani Lucyna, czterdziestokilkuletnia rozwódka. Sąsiadka lubiła eksponować swoje bujne kobiece kształty. Nosiła obcisłe bluzeczki z wielkimi dekoltami, mocno się malowała i pachniała intensywnymi piżmowymi perfumami. Widywałem ją prawie codziennie. Wpadała pożyczyć a to soli, a to cukru, a każda taka wizyta kończyła się herbatką. Myślałem, że sąsiadka chce się zaprzyjaźnić z mamą.

To dla mnie tak często nas odwiedza…

Musiała mi powiedzieć o tym wprost, bo jak potem tłumaczyła, „nie chwytałem żadnych aluzji”. No cóż, byłem prawiczkiem i nic nie wiedziałem o kobietach. Kiedy pani Lucyna prosiła, bym rozmasował jej kark, naprawdę myślałem, że chodzi o masaż. Gdy ocierała się o mnie biodrem w kuchni, martwiłem się, że tak u nas ciasno. A gdy wpadałem naprawić kran i otwierała mi w przezroczystym peniuarze, szybko zamykałem za sobą drzwi, żeby w przeciągu się nie przeziębiła.

Pani Lucyna nie była cierpliwa. Po kilku miesiącach, gdy wpadłem naprawić karnisz, złapała mnie za koszulę, popchnęła na kanapę i zaczęła całować. Byłem przerażony, nie wiedziałem, co robić. Od jej perfum zaczęło mi się kręcić w głowie. Poczułem też, że choć moja głowa nie wie, jak się zachować, to moje ciało i owszem. Wieczorem Lucyna dopięła swego.

Mama, gdy się zorientowała, co się dzieje, próbowała ze mną porozmawiać.

– Synek. Nie ufam jej. Uważaj. Ja wiem, że to twoja pierwsza kobieta i że jesteś szczęśliwy, ale ona nie jest szczera.

Nie słuchałem. Uważałem, że mama po prostu boi się mnie stracić i że mówiłaby tak o każdej kobiecie, którą bym poznał. Lucyna okręciła mnie sobie wokół palca. Najpierw nakłoniła mnie, żebym się do niej przeprowadził.

– Mamę będziesz odwiedzał, przecież jest za ścianą – tłumaczyła.

Już po kilku dniach zaczęła narzekać na ciasnotę.

– Przydałaby się szafa na twoje rzeczy, ale gdzie ją tu postawić? To nie jest mieszkanie dla dwojga – powtarzała.

Potem zaczęła mówić, że mamie to chyba trzech pokoi nie potrzeba.

– I pewnie czynsz wysoki, a mama to chyba nie ma zbyt dużej emerytury?

Wyjaśniłem, że za mieszkanie płacę ja.

– No jak to? Mieszkasz u mnie i się nie dokładasz, a utrzymujesz mieszkanie, które stoi praktycznie puste? – oburzyła się.

Ten jej kuzyn zachowuje się trochę podejrzanie

Mówiła o tym tyle razy, że zacząłem się z nią zgadzać.

– Mamuś, wiesz, może zamienimy się na mieszkania? Tobie tylu metrów nie potrzeba, a nam z Lucyną ciasno się robi – wspomniałem któregoś dnia.

– Oj, synuś, synuś. Co ta kobieta z tobą zrobiła – mama ciężko westchnęła.

Nakrzyczałem na mamę, że jest uparta i nie chce mojego szczęścia.

– Synku. Jak chcesz to się mogę przeprowadzić, nie ma sprawy. Ale zacznij myśleć samodzielnie, proszę cię.

Nie słyszałem, co mama mówiła dalej, bo już pobiegłem zanieść Lucynie wspaniałą wiadomość, że się przeprowadzamy. Lucyna zaczęła się szarogęsić w mieszkaniu już dwa dni później. Przestawiała meble, wieszała na ścianach swoje obrazki. Ja tymczasem przenosiłem rzeczy mamy do kawalerki. Po miesiącu zamiana mieszkań stała się faktem. Po kolejnym Lucyna zapytała, czy mógłby u nas przez chwilę pomieszkać jej kuzyn.

– Wrócił z zagranicy, nie ma gdzie się podziać. A przecież mamy wolny pokój.

Byłem ciągle zakochany po uszy i gotów zgodzić się na wszystko. Kuzyn wprowadził się tydzień później. Krępy, umięśniony, typ kulturysty. Mało mówił, wychodził z domu przede mną, wracał późno. Po miesiącu zacząłem jednak dopytywać Lucyny, czy kuzyn już znalazł mieszkanie. Coś zawsze odmrukiwała.
A mama była coraz bardziej nerwowa.

– Synek, uważaj. Ta para mi się nie podoba. Wiesz, że jak idziesz do pracy, to „kuzyn” zaraz wraca? Ja wiem, że ty mi nie uwierzysz, ale ja słyszę różne rzeczy. Oni tam moim zdaniem… – nie dałem mamie dokończyć. Ofuknąłem ją, że zmyśla, i trzasnąłem drzwiami.

Bomba wybuchła kilka tygodni później. Po powrocie do domu zastałem w salonie Lucynę, kuzyna, moją mamę i Tereskę, która pracowała w urzędzie dzielnicy i była mojej mamy chrześnicą.

– Jesteś. No to czytaj! Gdyby nie Tereska, to oboje byśmy skończyli na bruku – mama podetknęła mi pod nos jakiś świstek. – Nie wiem, co czego posunęłaby się dalej ta kobieta, ale na razie chciała wymeldować z mieszkania ciebie i zameldować tego tu pana Waldka. I wiesz co? Podała się za mnie! Rozumiesz?

Zrozumiałem. Dawno podejrzewałem, że Lucyna nie jest szczera. Ale nie chciałem się sam przed sobą przyznać, że jestem idiotą. Ale teraz nie miałem już wyjścia.

– Wynoście się – warknąłem.

Waldek zmierzył mnie groźnie wzrokiem, ale gdy wspomniałem o policji, grzecznie poszedł się pakować.
Dwa dni później wszystkie rzeczy Lucyny były już w kawalerce, a mamy z powrotem u nas. Lucyny więcej nie spotkałem. Kilka tygodni później w kawalerce zamieszkało dwóch studentów.

Ta klientka przychodzi trzeci raz w tym tygodniu…

Nasze życie wróciło do normy. Cztery lata temu mama zachorowała. Przestała wstawać z łóżka, cierpiała. 
Zmarła pół roku temu. Zostałem sam. I zacząłem się zastanawiać, po co i dla kogo mam dalej żyć. Wstawałem rano, szedłem do pracy, siedziałem tam do nocy. I tak codziennie. Ludzi prawie nie widywałem. Zajmowaniem się restaurowaniem starych zegarów, praca przy jednym zajmowała mi dwa, trzy miesiące. Czasem ktoś wpadł wymienić pasek w zegarku czy baterię. Pięć minut roboty i po sprawie.
Nawet przez myśl mi nie przeszło, że ta wymiana baterii zmieni moje życie.

– Widzi pan, te zegary jak się psują to wszystkie naraz – odezwała się klientka. Spojrzałem na nią zdziwiony. Kobieta się uśmiechnęła. – Pan mnie nie pamięta? Byłam tu dwa dni temu. Po baterię do tego zegarka – kobieta pokazała na przegub.

Coś bąknąłem, że niby tak, ale prawda była taka, że pamiętałem zegarki, nie ludzi. Ale teraz przyjrzałem się klientce. Miała sympatyczną, okrągłą twarz. Spod wełnianej czapki wystawały ciemne loki. Na oko kilka lat młodsza ode mnie. Usłyszałem szczekanie. Okazało się, że pod drzwiami stoi mały bury kundel.

– To Kapsel, trochę się niecierpliwi – wyjaśniła.

– Proszę go wpuścić, chętnie poznam Kapsla – zaproponowałem.

Sam od jakiegoś czasu myślałem o psie. Mógłby siedzieć ze mną w pracy, miałbym do kogo gębę czasem otworzyć. Klientka uchyliła drzwi i kundelek, radośnie machając ogonem, wpadł do środka. Pogłaskałem go, oddałem zegarek, przyjąłem pieniądze. Za klientką zamknęły się drzwi. A ja zorientowałem się, że mi smutno. Na szczęście klientka miała w domu więcej zegarków. Bo już dwa dni później zaraz po dzwonku sygnalizującym otwarcie drzwi usłyszałem szczekanie.

– A to wy – zawołałem i wyjątkowo dziarsko ruszyłem za ladę. – Jakaś reklamacja?

– Nie, ale widzi pan, ja lubię zegarki, mam ich kilkanaście. Złote, srebrne, kolorowe. No i pech taki, znowu bateria – klientka wyglądała na zakłopotaną, ale pięknie się uśmiechała.

Ze zdziwieniem odkryłem, że w tym zegarku baterii nie ma wcale, ale wiadomo – klient ma rację. Zastanawiałem się, co zrobić, żeby zatrzymać klientkę chwilę dłużej. Miałem ochotę z kimś pogadać.

– Jeszcze chwilka, tu muszę dokręcić – mruczałem. – A piesek to z panią do pracy chodzi? – zagadnąłem.

– A skąd, jestem nauczycielką, musi zostawać w domu, choć bardzo tego nie lubi. Dwa dni temu znów pogryzł mi kanapę.

– To może go będzie pani do mnie podrzucać. Przyda mi się towarzystwo. A chyba się polubiliśmy – sam byłem zdziwiony, że to powiedziałem. I natychmiast pożałowałem. Czułem, że jestem cały czerwony. Klientka popatrzyła na mnie pytająco. Wiedziałem, że się zbłaźniłem.

– Mówi pan poważnie? To byłoby super, bo ja mieszkam dwie bramy dalej. Na Kapsla już się zaczęli skarżyć sąsiedzi, nie wiedziałam, co robić.

Odetchnąłem z ulgą. Udało mi się nie zrobić z siebie idioty. Wieczorem tamtego dnia poszliśmy na wspólny spacer z Kapslem. Potem Basia – wreszcie poznałem jej imię – zaprosiła mnie na herbatę. Następnego dnia rano przyprowadziła do mnie psa. Złapałem się na tym, że ciągle patrzę na któryś z zegarów. Kapsel spał grzecznie.

– Oj, chyba to ja bardziej nie mogę się doczekać powrotu twojej pani – powiedziałem do niego.
Punktualnie o 16 zadzwonił dzwonek.

– Jestem! Jak było?

Kapsel zerwał się i zaczął podskakiwać wokół swojej pani. Chętnie zrobiłbym to samo, ale trochę nie wypadało.

– Doskonale, byliśmy raz na spacerku, popatrzyliśmy na kaczki. Idę teraz na pierogi. Może dołączycie? Kapsla wpuszczą, mam tam znajomości – wyrzuciłem z siebie na jednym oddechu. I po raz drugi w tym tygodniu sam siebie zaskoczyłem.

– Pierogi? Super, umieram z głodu. Te dzieciaki to naprawdę potrafią dać człowiekowi w kość – ucieszyła się Basia.

– Dzień dobry, pani Zosiu. Z mięsem jak zwykle poproszę. I jeszcze porcję ruskich tym razem.

Pani Zosia spojrzała na mnie i wyjrzała zza baru. Na widok Basi uśmiechnęła się do mnie i podniosła kciuk. Oczywiście spiekłem raka, ale (zaskakując sam siebie po raz trzeci) odpowiedziałem takim samym gestem.

– Marcin, ty tam nie romansuj, tylko zamawiaj, bo umieram z głodu – zawołała z głębi sali Basia. Pani Zosia mrugnęła do mnie i pomachała rękę.

– Sio, sio. Niech już idzie. Szybciutko. Trzymam kciuki.

Czytaj także:
„Zostawiłam męża, zabrałam córkę i odeszłam do kochanka. Wróciłam do niego, bo próbował odebrać sobie życie”
„Zaniedbałam męża, bo przez lata byłam służącą własnych córek. Nawet przeprowadziłam się do jednej, żeby pilnować wnuków”
„Kobieta mojego życia zmarła mi na rękach rok temu. Zabrała ze sobą całą radość, miłość i szczęście”

Redakcja poleca

REKLAMA