„Lokalny portal opisał wypadek mojego dziecka. Obcy ludzie wyzywali mnie w sieci, pisali, że nie zasługuję na bycie matką”

Chciała odbić mi męża, ale miała poczucie winy fot. Adobe Stock, Inna Vlasova
„Przeraziłam się, czytając komentarze: >>Dziecko bawiło się z matką w ogródku. Matka nie zauważyła, że dziecko wchodzi na wysoki murek? Więc co to za matka?<<. Inna osoba pisała: >>Szkoda, że z powodu nieodpowiedzialnych rodziców najbardziej cierpią niewinne dzieci<<. Nikt nie wnikał, jak było naprawdę, nie pytali o moją wersję wydarzeń”.
/ 03.03.2023 10:30
Chciała odbić mi męża, ale miała poczucie winy fot. Adobe Stock, Inna Vlasova

Fakt, nie dopilnowałam własnego dziecka. Ale kto z nas nie popełnia błędów? Poniosłam wystarczającą karę – drżałam z niepokoju o zdrowie mojej małej córeczki, czego nie życzę żadnej mamie. Naprawdę nie zasłużyłam na piekło, które zgotowali mi ludzie po wypadku mojej Amelki.

W myślach setki razy wracałam do tego dnia

Analizowałam, zastanawiałam się, co by było, gdybym wtedy nie spuściła jej z oczu. Byłam już na skraju szaleństwa. A wszystko zaczęło się tak zwyczajnie. Amelka – miała wówczas trzy lata – bawiła się na podwórku przed domem. Byłam tam z nią, ale że zostawiłam na gazie zupę, to co jakiś czas zaglądałam do kuchni, aby sprawdzić, czy nic się nie przypala.

Przecież tak robią setki matek – próbował mnie przekonać po tej tragedii mój mąż. – Nie zaniedbałaś Amelki, po prostu zdarzył się nieszczęśliwy wypadek, na który nie miałaś wpływu.

Dobrze, że chociaż on wówczas był po mojej stronie…

– Nie, nie – kręciłam głową. – Nie powinnam była jej zostawić.

Amelka puszczała właśnie bańki mydlane i w kółko prosiła mnie, abym dołączyła do zabawy.

– Mama, oć! – wołała.

– Słoneczko, idę tylko na chwilę do kuchni. Bądź grzeczna, mama za dwie minutki wróci i pobawimy się razem – powiedziałam.

Może gdybym wtedy od razu wróciła do niej, a nie poszła do toalety, udałoby mi się zapobiec nieszczęściu? Tymczasem kiedy wychodziłam z domu, Amelka właśnie spadała z tego pechowego murku. Jakim cudem ona na niego w ogóle weszła? Byłam przekonana, że nie potrafiłaby się na niego wspiąć, poza tym zawsze była grzeczną dziewczynką i nie w głowie jej były tego rodzaju psoty. Ten obraz będę miała przed oczami do końca życia! Niczym na zwolnionym filmie widziałam, jak Amelka spada z murku, a po chwili usłyszałam głuchy odgłos uderzenia jej główki o beton. W jednej chwili zrobiło mi się jednocześnie zimo i gorąco, na kilka sekund straciłam władzę w nogach. Otrząsnęłam się i podbiegłam do Amelki, która, niestety, się nie ruszała. Zajęło mi to dosłownie sekundę, a przez moją głowę zdążyły się przewinąć najczarniejsze myśli. Cała byłam jednym wielkim pragnieniem. Pragnieniem, aby moja córeczka otworzyła oczy.

Działałam automatycznie

Nie wiem, skąd przyszło mi do głowy, żeby sprawdzić puls i ułożyć ją w pozycji bocznej. Wyjęłam z kieszeni telefon i wezwałam karetkę. Amelka była nieprzytomna. Ten widok prześladuje mnie każdego dnia. Taka malutka, bezbronna, nieruchoma… To było straszne! W szpitalu lekarze kazali mi czekać. Nie mam pojęcia, ile czasu upłynęło, ale po upływie dłuższej chwili zjawił się w szpitalu mój mąż.

– Wszystko będzie dobrze, wyjdzie z tego – zapewnił, tuląc mnie mocno.

To moja wina, jak mogłam zostawić ją samą? Na litość boską, ona ma dopiero trzy lata! Jestem okropną matką… jak mogłam… jak mogłam… – powtarzałam w kółko.

Nie potrafiłam zapanować nad sobą. W końcu udało mi się opowiedzieć Antkowi, co się stało. Wysłuchał mnie w ciszy. Nie miałam odwagi spojrzeć mu w oczy. Bałam się, że zobaczę w nich oskarżenie.

Wypadki się zdarzają – próbował mnie przekonać. – Nie ma w tym twojej winy, kochanie.

– Gdybym tam z nią wtedy była…

– Marzenko, uspokój się, proszę. Poczekajmy na lekarza.

Nasza córeczka odniosła poważny uraz głowy. Doktor poinformował nas, że już odzyskała przytomność, ale wciąż czekali na wyniki badań. Dopiero wówczas mogli nam coś więcej powiedzieć. Jeszcze kiedy byłam w szpitalu, zadzwoniła do mnie moja mama. Nie zdążyłam jej poinformować o wypadku, lecz… ona już wiedziała! Podobno na lokalnym portalu informacyjnym pojawiła się notatka o groźnie wyglądającym wypadku małej dziewczynki, o którym donieśli sąsiedzi z najbliższych domów. Nie podano naszych personaliów, ale zamieszczono zdjęcie ulicy, na której stoją cztery domy, w tym nasz.

– Rany boskie, podobno już piszą o nas na osiedlowym portalu informacyjnym – zwróciłam się do Antka, kiedy zakończyłam rozmowę.

– Ludzie szukają sensacji, nie przejmuj się – wzruszył ramionami.

Na szczęście tomografia komputerowa głowy niczego nie wykazała. Wypadek groźnie wyglądał, spowodował chwilową utratę przytomności, jednak lekarze nie zauważyli niczego niepokojącego, dzięki Bogu. Dużo spokojniejsza, wystukałam na smartfonie adres portalu internetowego, na którym zamieszczono informację, i przeraziłam się, czytając komentarze: „Gdzie była wówczas matka?”. Cytuję: „dziecko bawiło się z matką w ogródku. Matka nie zauważyła, że dziecko wchodzi na wysoki murek? Więc co to za matka?”, „Szkoda, że z powodu błędów nieodpowiedzialnych rodziców najbardziej cierpią niewinne dzieci…”.

To było straszne!

Nikt nie znał prawdy o zdarzeniu, a internauci zdążyli wylać na mnie pomyje! A to był dopiero początek. Po dwudniowej obserwacji Amelka mogła wrócić do domu. Na szczęście lekarze uznali, że poza utratą przytomności wywołanej uderzeniem, upadek nie wiązał się z żadnymi negatywnymi skutkami dla naszej córeczki. Skończyło się na strachu, chociaż wyglądało to nieciekawie. Tymczasem informację o wypadku spowodowanym „zaniedbaniem matki” podchwyciły również inne portale. Mąż uspokajał mnie, tłumaczył, że takie historie najlepiej się sprzedają, ale ja nie mogłam tego zrozumieć. Jakim trzeba być człowiekiem, żeby zarabiać na nieszczęściu innych?! Antek miał racje, ludzie lubią takie historie…

Tych kilka tygodni po wypadku najchętniej wymazałabym z pamięci. Mąż namawiał mnie, abym zaprzestała czytania tych bzdur, ale to było silniejsze ode mnie. Nie mogłam uwierzyć, że ktoś zapałał do mnie aż tak jawną nienawiścią, nie znając mnie ani mojej historii! Sugestie, że pewnie żyję na koszt państwa, korzystając z pomocy opieki społecznej, a w chwili, gdy moja córka spadła z murku, ja pijana spałam w domu, należały do najdelikatniejszych uwag. Nie brakowało epitetów powszechnie uznanych za obraźliwe. Ludzie pisali: „Takim kobietom powinno się odbierać dzieci, to nie matka, to suka!” czy „Co robiła, kiedy jej dziecko potrzebowało pomocy? To sprawa dla reportera!”. Ktoś nawet zasugerował, że to wina obecnego rządu, który jest zbyt pobłażliwy w swojej polityce prorodzinnej… Przeżyłam horror, prawdopodobnie nigdy nie zapomnę tych chwil grozy, kiedy nie wiedziałam, co będzie z moją małą córeczką, ale nie jestem złą matką!

Ludzie, opamiętajcie się! Kto dał wam prawo, aby oceniać innych? Nikt nie zadał sobie trudu, aby poznać moją historię, zapytać o moją wersję wydarzeń. Zostałam zlinczowana. Gdyby nie ogromne wsparcie męża i bliskich, moja psychika mogłaby tego nie przetrwać. Spotkałam się z jawnymi przejawami nienawiści. Ktoś może powiedzieć „to przecież tylko internet”, ale w rzeczywistości przerażająca jest moc tego medium. Zapewnia nam anonimowość, co wielu wydaje się równoznaczne z prawem do niszczenia życia innym. Dziś wychodzę z apelem: nie oceniajcie, zanim nie wysłuchacie drugiej strony. Bezpodstawnymi oskarżeniami możecie zrujnować komuś życie.

Czytaj także:
„Działałam jak lep na nieudaczników, którzy bawili się moim kosztem. Dopiero, gdy jeden wrobił mnie w dziecko, otrzeźwiałam"
„Zaszłam w ciążę w wieku 15 lat. Liczyłam, że mama pomoże mi wychować dziecko. Jej propozycja mnie przeraziła”
„Niczego nie pragnęłam bardziej niż macierzyństwa. Gdy moja siostra urodziła, uknułam plan, żeby odebrać jej syna”

Redakcja poleca

REKLAMA