„Lekarz wprost mi powiedział, że muszę wziąć kredyt, żeby się wyleczyć. Na fundusz to może mi co najwyżej plasterek przykleić”

Lekarz powiedział mi, że muszę wziąć kredyt na leczenie fot. Adobe Stock, fizkes
„Czy panu doktorowi po prostu nie chce się leczyć na fundusz, a umowę podpisał, żeby ściągać do siebie pacjentów i takimi opowieściami skłonić do leczenia za pieniądze? Na wszelki wypadek zapisałam się na wizyty jeszcze w dwóch gabinetach. W jednym mam termin za 84 dni, w drugim za 92. Ciekawe, co tam usłyszę? Opieka medyczna w tym kraju to fikcja!”.
/ 11.01.2023 11:15
Lekarz powiedział mi, że muszę wziąć kredyt na leczenie fot. Adobe Stock, fizkes

Niby nic trudnego, gabinetów dentystycznych w naszym mieście nie brakuje. W centrum na każdej ulicy są przynajmniej trzy. Nowoczesne, świetnie wyposażone, z miłą obsługą. Tyle że prywatne. Kiedyś regularnie je odwiedzałam, bo zęby mam słabe jak chyba nikt na świecie. Po każdej wizycie płakałam na widok rachunku, ale cieszyłam się, że mam z czego płacić. Teraz jednak moje konto świeciło pustkami, bo jeszcze przed pandemią straciłam pracę, którą dorabiałam do niskiej emerytury. Do tej pory nie znalazłam dodatkowej fuchy, bardzo często brakowało mi do pierwszego.

Prywatna wizyta u dentysty?

Za co najmniej kilkaset złotych, bo czułam, że to będzie leczenie kanałowe? O tym mogłam jedynie pomarzyć… Łyknęłam garść tabletek przeciwbólowych i zajrzałam do internetu, na strony NFZ, żeby dowiedzieć się na jaką pomoc mogę liczyć w ramach funduszu. Gdy skończyłam, byłam pełna nadziei. Z tego co przeczytałam wynikało bowiem, że moja „trójka” łapie się jeszcze na refundację. Nawet wtedy, gdy leczenie jest kanałowe. A na dodatek stomatolog ma obowiązek przyjąć mnie jeszcze tego samego dnia, bo cierpię z bólu.

Wzięłam więc w pracy wolny dzień i powlokłam się do najbliższego gabinetu opatrzonego tabliczką NFZ. Byłam przekonana, że najpóźniej wieczorem będę mogła odetchnąć. Ależ byłam naiwna… Początek wyglądał obiecująco. Pani w rejestracji była bardzo miła. Gdy usłyszała, ile tabletek łyknęłam, aż za głowę się złapała.

– Ma pani szczęście, bo jeden z pacjentów akurat odwołał wizytę. Doktor za chwilę panią przyjmie – uśmiechnęła się.

– Naprawdę? To wspaniale. Bardzo dziękuję. Wcześniej zawsze chodziłam do dentysty prywatnie… Ale teraz… – zaczęłam tłumaczyć.

– Zaraz, zaraz, to pani chce się leczyć na NFZ? – uśmiech zniknął jej z twarzy.

– Tak. A to coś zmienia?

– Owszem. I to dużo. Pacjentów w ramach funduszu przyjmujemy w poniedziałki i środy. A dzisiaj, jak zapewne pani zauważyła, jest czwartek – odburknęła.

Ale ja jestem z bólem, i to potwornym… Mam wrażenie, że mi czaszkę rozsadzi…

– Nic na to nie poradzę – wzruszyła ramionami. – Poniedziałki i środy. Po południu. O tam, na tamtej tablicy, jest informacja na ten temat.

– No dobrze, to niech mnie pani zapisze na poniedziałek. Nie mam siły chodzić gdzie indziej. Łyknę kolejne opakowanie tabletek i może jakimś cudem wytrzymam jeszcze kilka dni.

– Na poniedziałek? Chyba pani żartuje. Najbliższy wolny termin mamy za sześć tygodni. Nawet dla tych z bólem – podkreśliła ostatnie zdanie.

– Że co? Nie wytrzymam tyle!

– To już nie mój problem. Mówię, jak jest. To zapisać czy nie? – niecierpliwiła się.

– Naprawdę nic się nie da zrobić wcześniej? – spojrzałam na nią błagalnie.

– Przecież powiedziałam. Albo decyduje się pani na płatną wizytę prywatną, albo widzimy się za sześć tygodni.

– Nie… Rezygnuję… Chyba jednak spróbuję w innym gabinecie…

Jej uprzejmość cała wyparowała

– Jak pani chce. W każdym razie życzę szczęścia – ucięła.

Nie rozumiałam, co ma na myśli, mówiąc o tym szczęściu, ale nie zdążyłam zapytać, bo zajęła się kolejnym interesantem. Uśmiechała się do niego promiennie. Tamtego dnia odwiedziłam jeszcze trzy gabinety oraz dwie kliniki stomatologiczne świadczące usługi w ramach NFZ. I wszędzie odsyłano mnie z kwitkiem. Prywatnie? Proszę bardzo, wizyta może być jeszcze dziś. Doktor przyjmie panią nawet między pacjentami. Fundusz? Trzeba czekać. Już teraz wiedziałam, o co chodziło z tym szczęściem. Nie pomagały tłumaczenia, że bardzo cierpię, nie pomagało przypominanie, że według prawa powinnam dostać się do gabinetu jeszcze tego samego dnia, nie pomagały groźby, że napiszę skargi do wszystkich świętych. Panie w rejestracji były nieugięte. Jedna stwierdziła nawet z przekąsem, że przepisy swoje, a życie swoje, bo na przykład jej mama dostała termin do kardiologa dopiero za osiem miesięcy, mimo że na skierowaniu było napisane: „pilne”. I musiała iść prywatnie, bo bała się, że nie doczeka.

„Jak człowiek nie ma wyjścia, to musi płacić” – powiedziała na koniec.

Naprawdę nie mogłam sobie pozwolić na taki wydatek, więc zapisałam się tam, gdzie na wizytę miałam czekać „tylko” cztery tygodnie. Na samą myśl, że będę cierpieć jeszcze przez miesiąc, aż się rozpłakałam, ale cóż… Głową muru nie przebiję. Nie pamiętam, jak przetrwałam te cholerne cztery tygodnie. Nie pamiętam, bo nie chcę pamiętać. Powiem tylko, że chwilami naprawdę miałam ochotę sobie głowę uciąć, a tabletkami przeciwbólowymi omal się nie zatrułam. Jakoś jednak przetrwałam i doczekałam się na wizytę. Leczenie trwało niemal miesiąc, bo wdało się ropne zakażenie, ale trzy dni temu dobiegło końca.

O Boże, wreszcie mam ten horror za sobą – westchnęłam z ulgą.

– Sama jest pani sobie winna. Gdyby pani regularnie chodziła do stomatologa, robiła przeglądy, to by pani tak nie cierpiała – burknął lekarz.

Ogarnęła mnie złość, ale jakoś opanowałam nerwy.

– Wiem, że zaniedbałam zęby, ale zamierzam to teraz naprawić. Nie chcę więcej przeżywać czegoś takiego. Proszę mnie zapisać na następną wizytę. Na pewno mam jeszcze coś do leczenia. O, ta lewa dwójka nie wygląda dobrze, i jedynka… O resztę nie pytam, bo wiem, że refundacji nie ma.

– Czyli dalej upiera się pani przy leczeniu na NFZ?

– Niestety… Nie stać mnie na prywatne wizyty. Naprawdę.

W takim razie muszę odmówić.

– Słucham?! Dlaczego?

– Szczerze? Bo to nie ma sensu. Funduszowe plomby do niczego się nie nadają. To fikcja, a nie leczenie. Wypadają najdalej po pół roku. Jak ktoś ma malutki ubytek, to nie ma problemu. Po prostu zakłada się drugą. Ale u pani to niemożliwe. Jak plomba wypadnie po leczeniu kanałowym to próchnica rozwija się piorunem i ząb nadaje się już tylko do wyrwania.

– Chce pan powiedzieć, że za pół roku mogę stracić tę trójkę, którą mi pan dziś zaplombował?

– Niestety. Jeśli więc chce pani ratować resztę zębów albo szybko wymienić plombę w trójce na lepszą, proszę jakoś zebrać pieniądze. Wziąć kredyt w banku albo poprosić o pożyczkę kogoś z rodziny. A w ramach funduszu? To ewentualnie kamień pani mogę zdjąć.

– A jakbym mimo pańskich ostrzeżeń chciała zaryzykować, bo wolę złą plombę niż żadnej? Chyba musi pan mnie przyjąć. Ma pan przecież podpisaną umowę z NFZ.

– Mam, ale jak każdy lekarz zobowiązałem się przede wszystkim nie szkodzić. Z tą trójką pani pomogłem, bo nie było innego wyjścia. Ale reszty nie tknę. Proszę pytać gdzie indziej – uciął i znacząco spojrzał na zegarek, dając mi do zrozumienia, że czas mojej wizyty dobiegł końca.

Wyszłam z gabinetu oszołomiona

I nie mogę wyjść z tego stanu do dziś. Czy panu doktorowi po prostu nie chce się leczyć na fundusz, a umowę podpisał, żeby ściągać do siebie pacjentów i takimi opowieściami skłonić do leczenia za pieniądze? Na wszelki wypadek zapisałam się na wizyty jeszcze w dwóch gabinetach. W jednym mam termin za 84 dni, w drugim za 92. Ciekawe, co tam usłyszę? Czy też będą narzekać na funduszowe materiały i odeślą mnie gdzieś indziej? Jeśli tak, to chyba napiszę pismo do NFZ i zapytam, czy stomatologia w ramach funduszu to fikcja i przytoczę przedstawione mi przez lekarzy argumenty. Albo zadzwonię do telewizji i poproszę, żeby zajęli się tym tematem.

Chcę się wreszcie dowiedzieć, czy „państwowe” leczenie zębów ma sens. Jeśli tak, to niech odpowiednie urzędy zajmą się tymi dentystami. Niech nie opowiadają bzdur, tylko robią, co mogą.

Czytaj także:
„Miałam jedną zasadę: nigdy nikomu nie pożyczam pieniędzy. Złamałam ją raz. Straciłam kasę i przyjaciółkę”
„Mąż dawał mi 200 zł miesięcznie, a resztę pieniędzy wydawał na kochankę. Nie pracowałam, więc nie miałam głosu”
„Koleżanka zazdrościła mi pieniędzy i pozycji. Sama nie umiała zapracować na swój sukces, więc odebrała wszystko mnie”

Redakcja poleca

REKLAMA