„Lekarz kazał mi załatwić ziemskie sprawy i wybrać sobie wygodną trumnę. Mam rozliczyć się z życiem”

zamyślony mężczyzna fot. Getty Images, Westend61
„Siedziałem nad kartką papieru z długopisem w ręku. Zapisałem punkt 1 – wyrównać rachunki z Mateuszem, punkt 2 – naprawić relacje z Alicją. Nie miałem pomysłu, jak to zrobić. I szybko dodałem na kartce punkt 3 – Mateusz zabezpieczy przyszłość Alicji!!! – postawiłem mnóstwo wykrzykników”.
/ 03.11.2023 10:30
zamyślony mężczyzna fot. Getty Images, Westend61

W ostatnich miesiącach nie czułem się najlepiej. Byłem nieustannie zmęczony i słaby. Bardzo dużo pracowałem i sądziłem, że stąd biorą się moje dolegliwości.

Myślałem, że jeszcze trochę pożyję

Niestety, nie mogłem zwolnić tempa. Miałem długi i małą firmę świadczącą usługi komputerowe. Konkurencja była olbrzymia, żeby utrzymać się na rynku, musiałem zasuwać bardziej niż inni. Pracowałem bez urlopu, nierzadko w weekendy, byle tylko wywiązać się z umów i spełnić wymagania klientów.

Pewnego dnia organizm powiedział dość. Nagle przestałem słyszeć i rozumieć, co mówią do mnie współpracownicy, nie wiedziałem, gdzie jestem i co robię. Zawieziono mnie na SOR, dali mi jakąś kroplówkę i po kilku godzinach odesłali do domu.

– Panie Tadeuszu, organizm dał panu ostrzeżenie – powiedział surowym tonem lekarz SOR. – Trzeba to poważnie potraktować, musi się pan jak najszybciej dokładnie przebadać. Proszę się zgłosić do lekarza pierwszego kontaktu.

Nie będę ukrywał, że trochę się przestraszyłem i po kilku tygodniach siedziałem naprzeciw doktora, który uważnie przeglądał wyniki moich badań. Jego twarz nie wyrażała żadnych uczuć. Pomyślałem, że ten wyraz ma specjalnie wyćwiczony, by pacjenci nie domyślili się, jaka jest prawda.

– Nie mam dla pana dobrych wiadomości – w końcu odłożył na biurko wyniki. – Myślę, że powinien pan jak najszybciej pozałatwiać zaległe sprawy! – spojrzał mi prosto w oczy. – Jeśli takie pan ma, oczywiście – nie musiał mówić nic więcej, zrozumiałem diagnozę.

To był celny cios. Zadrżałem, zrobiło mi się zimno, po czym gwałtowna fala gorąca uderzyła mi do głowy. A więc to już – pomyślałem. – To już koniec!

Ile mam czasu? – spytałem cicho. Spodziewałem się złych wiadomości, ale na wyrok nie byłem przygotowany.

– To wie tylko On – lekarz wymownie wzniósł oczy do nieba – według mojej wiedzy trzy miesiące, może dłużej. Oczywiście trzeba będzie za jakiś czas jeszcze powtórzyć badania, ale…

Wyszedłem z gabinetu jak pijany. Nie wiedziałem, co się dzieje wokół mnie. Szedłem w kierunku wyjścia, ręką trzymając się ściany. Potknąłem się o krzesło i usiadłem. Miałem ochotę krzyknąć, że nie chcę umierać, ale z przerażenia nie mogłem wydobyć z siebie głosu. Boże, dlaczego mnie to spotkało?! Miałem dopiero 60 lat, jeszcze kawał życia przede mną! A przynajmniej tak sądziłem.

Nie wiedziałem, co teraz zrobić

Poczułem się, jakby mi przybyło co najmniej 20 lat. Nie miałem siły, by podnieść się z krzesła i iść do domu. Nie wiem, jak długo siedziałem w poczekalni, na jakiś czas straciłem kontakt z rzeczywistością. Po prostu nie wiedziałem, co robić, dokąd iść, czy z kimś porozmawiać, zwierzyć się, co mnie spotkało, czy milczeć jak grób. A może po prostu napić się wódki, o wszystkim zapomnieć i zwyczajnie żyć?

Dawno temu gdzieś przeczytałem o facecie, który podobnie jak ja dowiedział się od lekarza, że to już koniec. Sprzedał wszystko i wyjechał w egzotyczną podróż, o jakiej zawsze marzył, w podróż życia. Może i ja powinienem tak zrobić? A może na koniec raz a dobrze się zabawić?! Wynająć jacht i gdzieś popłynąć, coś zobaczyć. A może skoczyć ze spadochronem?!

Zawsze chciałem sprawdzić, jak to jest. Nigdy nie miałem okazji, a teraz nie mam już nic do stracenia! Było tyle niespełnionych marzeń, może właśnie teraz jest okazja, by niektóre zrealizować. Przecież, do jasnej cholery, coś mi się od życia należy! Chyba zasłużyłem na odrobinę przyjemności?

Wyszedłem z przychodni. Szedłem przez park, a przez głowę przelatywały mi setki myśli. „Niech ci się nie zdaje, że coś dostaniesz za darmo – przypomniałem sobie słowa babci – za wszystko w życiu trzeba płacić. Prędzej czy później los wystawi ci rachunek”.

Ten cholerny lekarz kazał mi załatwić zaległe sprawy, jeśli takie mam. Pewnie, że mam, każdy ma. Jest jedna sprawa, która gnębi mnie od bardzo dawna. Dwadzieścia pięć lat temu wraz z Mateuszem, moim wspólnikiem, prowadziłem doskonale prosperującą firmę w branży komputerowej. Rozwijaliśmy się, zatrudnialiśmy coraz to nowych ludzi. Rośliśmy w siłę. Doskonale zarabialiśmy.

Ja zajmowałem się stroną techniczną, on finansową. Chorobliwie nienawidziłem papierkowej roboty. Mateusz wręcz przeciwnie, był w tym bardzo dobry. Doskonale orientował się w przepisach podatkowych. Był w tej dziedzinie mistrzem. Miałem do niego zaufanie. To było latem. Mateusz był na zagranicznym urlopie. Pojechał z rodziną do ciepłych krajów. Po miesiącu miał wrócić i mnie zmienić.

Mieliśmy umowę, że podczas wakacji zawsze jeden z nas jest w firmie. Tymczasem do firmy nadeszły listy windykacyjne z banków. Przez chwilę sądziłem, że to pomyłka. Niestety, szybko okazało się, że Mateusz bez mojej wiedzy zaciągnął w bankach duże pożyczki. Jako wiceprezes do spraw finansowych miał do tego prawo i z niego skorzystał. Rzecz w tym, że pieniądze nie znalazły się na koncie firmy – to znaczy były tam, ale bardzo krótko – Mateusz wszystko przelał na swoje konta.

Wspólnik mnie oszukał

Nie miałem pojęcia o kredytowych manewrach wspólnika. Nie interesowałem się sprawami finansowymi, bo zawsze wszystko działało jak w zegarku. Ufałem Mateuszowi jak bratu. Wykorzystał to i zostałem z gigantycznymi długami. Negocjowałem z bankami najdogodniejsze raty, ale niewiele to dało. Cały majątek firmy poszedł na spłatę zadłużenia. Straciłem wszystko, ale część długu pozostała. Spłacałem ją jeszcze przez wiele lat.

Byłem głupi i naiwny, że wierzyłem w jego uczciwość. Mateusz oczywiście nie wrócił z urlopu. Zniknął gdzieś w ciepłych krajach. Nie poleciał na Teneryfę jak zapowiadał, nie było go ani jego rodziny na liście pasażerów. Nie wiedziałem, gdzie się ukrył. Chyba rok temu przypadkiem spotkałem go na ulicy. Po prostu wpadliśmy na siebie.

– Nie spodziewałem się, że cię jeszcze zobaczę – powiedział zdziwiony.

– Myślałeś, że siedzę w więzieniu czy że zdechłem z głodu? – spytałem zdenerwowany spotkaniem.

Miałem ochotę złapać go za szyję i udusić drania. Wiele razy o tym marzyłem. Opanowałem się.

– Pogadajmy – wskazałem pobliską kawiarnię – chyba tyle mi się należy! Wiesz, że ufałem ci bezgranicznie? Dlaczego mi to zrobiłeś? Czy ty wiesz, że do dzisiaj ciągną się za mną twoje długi?

– Tadek – Mateusz uśmiechnął się wrednie – to była niepowtarzalna okazja. Ciebie nie interesowały pieniądze, zachowywałeś się jakby nie istniały, bo miałeś je zawsze, kiedy potrzebowałeś. A to ja na nie harowałem. Po prostu wykorzystałem okazję i wziąłem, co mi się należało.

– Nie wziąłeś, tylko ukradłeś – powiedziałem dość głośno, ale na szczęście nikt się nami nie interesował. – Ponadto ja także ciężko pracowałem na sukces tej firmy. To moje pomysły były sprzedawane klientom, ty nas chroniłeś przed pazernością fiskusa.

– No właśnie – Mateusz był bardzo pewny siebie – i doszedłem do wniosku, że muszę coś z tego mieć. Ale jeśli jesteś w trudnej sytuacji, mogę ci jakoś pomóc ze względu na dawne lata… – znowu na jego twarzy pojawił się wredny uśmieszek. – To jest moja wizytówka – wsunął mi kartonik do kieszonki w marynarce.

– Pocałuj mnie w dupę – odpowiedziałem wkurzony i wyszedłem z kawiarni.

Co za łajdak! – pomyślałem – nawet nie powiedział „przepraszam”. Byłem wściekły i rozżalony, ale wiedziałem, że nic nie mogę zrobić. Minęło ponad 20 lat i nastąpiło przedawnienie jego przestępstw. Podejrzewałem, że Mateusz o tym wiedział i dlatego wrócił do kraju. Nic mu już nie groziło.

Już wiedziałem, co muszę załatwić

– Tak, to jest sprawa, którą przed śmiercią muszę załatwić – powiedziałem do sobie. – Skoro życie wystawiło mi rachunek, ja powinienem wystawić rachunek Mateuszowi.

Teraz dotarło do mnie, że moje kłopoty zdrowotne zawdzięczam właśnie byłemu wspólnikowi. Przez niego harowałem ponad siły, by przeżyć i nie trafić do więzienia za długi. Była jeszcze jedna sprawa, która nie dawała mi spokoju: Alicja, moja nieślubna córka. Nie widziałem jej od dnia narodzin, czyli od 25 lat. Wprawdzie płaciłem jej matce alimenty, ale dziecka nie widywałem. Wtedy wydawało mi się, że będzie mi przeszkadzała w pracy i karierze. Gdy zrozumiałem, że to głupie, przestraszyłem się, że jest już za późno.

Teraz nadszedł czas, by naprawić krzywdę, jaką wyrządziłem własnemu dziecku. Nie miałem pojęcia, jak wygląda. Nie wiedziałem, czy wyszła za mąż i ma dzieci, a ja jestem dziadkiem. Co robi, gdzie pracuje? Muszę się spotkać z Alicją, chciałbym ją przeprosić i błagać o wybaczenie. Nie zwrócę jej straconych lat, lat bez ojca, ale może uda mi się choć trochę wynagrodzić jej wyrządzone krzywdy.

Siedziałem nad kartką papieru z długopisem w ręku. Zapisałem punkt 1 – wyrównać rachunki z Mateuszem, punkt 2 – naprawić relacje z Alicją. Zapisałem, ale nie miałem pomysłu, jak to zrobić. I szybko dodałem na kartce punkt 3 – Mateusz zabezpieczy przyszłość Alicji!!! – postawiłem mnóstwo wykrzykników.

Natychmiast pojawiły się wątpliwości: przecież dobrowolnie tego nie zrobi! Muszę obmyślić sprytny plan. Muszę się spieszyć, nie wiem, ile jeszcze czasu mi zostało, może góra dwa miesiące! Odnalazłem wizytówkę, którą mi wsunął do kieszonki, gdy się widzieliśmy. Postanowiłem do niego zatelefonować. Najpierw jednak spokojnie się zastanowiłem, co mu powiem. Muszę sprawić, by poczuł się pewny siebie, dać mu odczuć, że zwracam się do niego o pomoc. Choroba, śmiertelna choroba będzie dobrym powodem. Wybrałem jego numer.

– Halo! – odebrał po czwartym sygnale.

– Cześć, tu Tadek – powiedziałem bardzo poważnym tonem. – Czy moglibyśmy się spotkać? – spytałem łagodnie. – Będę w tej kawiarni co wtedy, OK?

– Przyjdę na pewno! – odpowiedział.

Powiedziałem mu o mojej sytuacji

W oczekiwaniu na byłego wspólnika układałem plan działania. Podczas naszej poprzedniej rozmowy deklarował mi pomoc, nie wiedział, że jestem śmiertelnie chory, ja zresztą także nie wiedziałem. Wezmę go na litość i przerażenie. Ludzie boją się chorób, zwłaszcza tych… Boją się nagle stracić wszystko, nie wyobrażają sobie, jak to jest stanąć nagle przed nieuniknionym, przed przeznaczeniem.

– Dzięki, że zechciałeś się ze mną spotkać – powiedziałem, gdy pojawił się w kawiarni. – Sporo lat minęło, gdy ostatni raz rozmawialiśmy.

– Sporo, masz rację! Ale to nie moja wina – Mateusz sądził, że będziemy rozmawiali o dawnych czasach, że będę go atakował, żądał pieniędzy, był gotów do obrony.

– Wiesz, nie chcę rozmawiać o winie, to teraz już nie ma znaczenia, było, minęło – byłem bardzo pojednawczy. – Zapomnijmy o tym. Widzisz, nie będę ukrywał, lekarz kazał mi pozałatwiać wszystkie sprawy, dlatego chciałem się z tobą spotkać.

– Co znaczy: pozałatwiać sprawy? – Mateusz był szczerze zdziwiony. – Jaki lekarz?

– Cóż – byłem serdeczny prawie jak za dawnych czasów – zdiagnozowano u mnie śmiertelną chorobę. Podobno mam jeszcze miesiąc, a może dwa życia przed sobą. Lekarz powiedział, że tylko On to wie – uniosłem oczy w górę – dlatego chciałem się pojednać. Nie chcę umierać ze świadomością, że dzieli nas konflikt. Wybaczam ci wszystko!

Tego się Mateusz z pewnością nie spodziewał. Był nastawiony na żale, na żądanie pieniędzy, na wszystko, tylko nie na takie wyznanie. Widziałem to po jego oczach. Rozmawialiśmy ponad dwie godziny. Opowiedziałem mu o życiu, o diagnozie i o tym, że koniecznie chcę pozałatwiać wszystkie niezakończone sprawy.

– Pomogę ci, Tadzik, słowo, że ci pomogę – Mateusz był bardzo przejęty moją sytuacją. – Mam pieniądze, stać mnie na sfinansowanie leczenia. Mam wielu lekarzy wśród znajomych… Chłopie, nawet do Szwajcarii można będzie pojechać albo do USA, tam są doskonałe kliniki. Wszędzie, gdzie będzie trzeba.

– Za kilka tygodni będę miał kolejne badania – powiedziałem. – wtedy będę więcej wiedział. Ostatnim razem lekarz nie dawał mi żadnej nadziei.

– Nie martw się na zapas – Mateusz patrzył mi prosto w oczy. – To nie pomaga w leczeniu, zrób te badania i pojedziemy do Szwajcarii.

– Dzięki, Mateusz, dajesz mi nadzieję – powiedziałem na zakończenie spotkania. – Odezwę się niebawem.

Druga ważna sprawa to naprawić relacje z Alicją. Rok może dwa lata temu Laura, jej matka, poinformowała mnie, że córka skończyła studia i mój obowiązek alimentacyjny wygasł. W liście był zapisany numer telefonu. Wystukałem go na komórce.

– Słucham – poznałem głos Laury.

– Mówi Tadeusz – głos mi się trochę łamał ze wzruszenia – chciałbym porozmawiać, a właściwie to zobaczyć się z Alicją.

– Odbiło ci? Po tylu latach? – zdziwiła się Laura. – Przecież ona cię nigdy nie widziała, nie zna cię…

– Ale przecież jestem jej ojcem i chciałbym ją zobaczyć, bo nie mam…

– Nie ma jej w domu, zapytam ją, gdy wróci, i zadzwonię do ciebie – powiedziała Laura i szybko się rozłączyła.

Dla córki byłem całkiem obcy

Właściwie nie powinienem się dziwić, że potraktowała mnie jak intruza. Nie utrzymywaliśmy żadnych kontaktów. Przekazywałem pieniądze i na tym koniec, ale smutno mi było, że nawet nie zdążyłem powiedzieć, dlaczego telefonuję właśnie teraz. Po dwóch dniach Laura oddzwoniła z krótką informacją:

– Alicja nie chce cię widzieć – stwierdziła. – Jesteś dla niej obcym człowiekiem i nie widzi powodu, żeby to zmieniać. Ja natomiast proszę, abyś uszanował jej decyzję – dodała. – Może kiedyś zmieni zdanie. Musisz jej dać czas.

– Rozumiem – odpowiedziałem. – Szkoda, bo ja… A zresztą nieważne. Cześć!

Chciałem na koniec powiedzieć, że nie mam czasu, by czekać, bo jestem chory, i to jest ostatnia niezałatwiona sprawa, ale zrezygnowałem. Nie chciałem litości… Zostały mi rachunki z Mateuszem. Nawet podobało mi się to, jak bardzo przejął się moją sytuacją. Uwierzyłem, że naprawdę chce mi pomóc. Rzecz w tym, że ja już nie wierzyłem w skuteczność tej pomocy. Pamiętałem to, co mówił lekarz: „Ma pan mało czasu!”. Rzeczywiście, czułem się coraz słabszy.

Mateusz po powrocie do kraju kupił piękny duży dom w P., miał tam spory ogród. Żył samotnie, żona i dzieci zostały za granicą. Byłem u niego kilka razy, by poznać zwyczaje domu i wszystko, co było mi potrzebne do realizacji planu. W połowie maja przyjechałem do P. wieczorem. Samochód zostawiłem dwie przecznice dalej. Nikt nie widział auta ani mnie w pobliżu domu.

Za pomocą internetu wyłączyłem monitoring na posesji wewnątrz domu. Znałem się na tym, komputery to moja specjalność. Nie było żadnej rejestracji. Nikt się nie dowie, że tu byłem. Mateusz siedział przy stole i coś pisał. Jednym okiem zerkał na gigantyczny telewizor wiszący na ścianie. Przywitał mnie jak starego domownika, nie wstał od stołu tylko machnął ręką na powitanie.

– Siadaj, Tadzik, masz już wyniki? – spytał. – Przepraszam, jeszcze minuta i będę do twojej dyspozycji, muszę pilnie skończyć tę notatkę.

– Wyników nie mam, wciąż czekam – powiedziałem.

To była ostatnia sprawa

Podszedłem do niego z tyłu i sterroryzowałem go plastikowym pistoletem. Był unieruchomiony. Zwinąłem papiery leżące na stole i położyłem swoje wcześniej przygotowane. To były dwie umowy. Na mocy pierwszej Mateusz sprzedawał mi swoją posiadłość na Mazurach, na mocy drugiej mieszkanie na Żoliborzu. Uwolniłem mu prawą rękę. Podpisał te dokumenty.

Z otwarciem sejfu nie miałem żadnych kłopotów. Szyfr znałem z monitoringu, gdy kilka dni wcześniej skierowałem pokojową kamerę na sejf. Wewnątrz było trzysta tysięcy euro. Zabrałem je bez skrupułów i wyszedłem kasując wszystkie nagrania z monitoringu Mateusza. W żaden sposób nie mógłby udowodnić, że kiedykolwiek się u niego pojawiłem.

To była spora niespodzianka

Następnego dnia zostawiłem u notariusza testament, w którym cały majątek przekazałem Alicji. Przynajmniej ją zabezpieczyłem. Nikt nigdy nie dowie się, skąd to wszystko miałem. Trzy dni później znowu siedziałem w gabinecie vis-á-vis lekarza, który analizował moje wyniki. Im dłużej to robił, tym bardziej zmieniał mu się wyraz twarzy. To nie był już brak emocji. Wręcz przeciwnie – facet był szczerze zdziwiony, a jego oczy zrobiły się okrągłe jak dwa księżyce w pełni.

– To niemożliwe! – mamrotał do siebie. – To niemożliwe!

– Panie doktorze, kiedy?! – spytałem. – Załatwiłem swoje sprawy, tak jak pan radził! Kiedy?

– Co kiedy? – spytał, jakby nie rozumiał, o czym mówię

– Kiedy, do cholery, umrę? – wkurzyłem się i wstałem z krzesła gotów rzucić się na lekarza. – Dawał mi pan mało czasu, to było niedawno, więc pytam, kiedy?

– Co się panu tak spieszy? – odpowiedział radośnie. – Nie wiem, kiedy, musimy jeszcze powtórzyć badania, ale wygląda na to, że stał się cud! Jest pan zdrowy, nie ma raka! Jest pan absolutnie zdrowy! – uśmiechnął się szeroko.

Dać mu w ryj czy wyskoczyć przez okno? – spytałem sam siebie, po czym opadłem na krzesło. – A jeśli mimo wszystko wpadną na mój ślad… – przebiegło mi przez głowę.

Czytaj także:
„Nie dałam synowi kasy na nowe mieszkanie, więc uknuł plan. Chciał zrobić mi krzywdę, by przejąć konto z pokaźną sumką”
„Użyczyłam teściowej mieszkanie do schadzek z kochankiem. Teść to gbur, więc niech się kobieta na stare lata wyszaleje”
„Siostra wyczekiwała śmierci babci, bo liczyła na spadek. Gdy poznała jej testament doznała szoku”

Redakcja poleca

REKLAMA