– To wyjątkowo podły biznes, który opiera się na marzeniach i ludzkiej naiwności – tłumaczył ojciec.
Sam nie grał nawet w totolotka. Wpadł w złość, kiedy chciałem pojechać na wyścigi konne. W sumie wcale mu się nie dziwiłem. Jego dziadek jeszcze przed wojną przegrał w karty rodzinny dom. Ta smutna historia fatalnie wpłynęła na ich losy i stale powracała podczas rodzinnych spotkań. Krótko mówiąc – od dziecka byłem uodporniony na pokusy hazardu…
Ale życie stawia człowieka w sytuacjach, których nigdy by się nie spodziewał. Po dwudziestu trzech latach pracy i wspinania się po szczeblach kariery z dnia na dzień zostałem na bruku. Zmieniła się struktura firmy, kierownictwo i pomysły na dalszy dynamiczny rozwój.
Tacy jak ja okazali się balastem
Po roku szukania innej pracy zrozumiałem, że jej nie znajdę – byłem za stary i za mało nowoczesny. Moja żona początkowo dzielnie starała się mi pomóc, ale z czasem stres zaczął robić swoje. Coraz częściej się kłóciliśmy, coraz mocniej się od siebie oddalaliśmy. Mogłem poprosić o pomoc synów, ale jestem na to zbyt dumny.
Odkąd się usamodzielnili, dawali sobie radę sami – tak zostali wychowani. Spłacali kredyty, mieli małe dzieci. Nie wyobrażałem sobie, że miałbym teraz korzystać z ich pomocy. W lutym elektrownia zagroziła wyłączeniem nam prądu, a kablówka odłączyła sygnał. Moja żona zaczęła wszędzie chodzić na piechotę – odmówiła jazdy autobusem na gapę, żeby nie tłumaczyć się kontrolerom. Budziłem się w nocy zlany potem, prawie przestałem spać.
Tego dnia sprzedałem w lombardzie zegarek. Trzymałem w ręce 100 złotych i wiedziałem, że nie rozwiążą żadnego z naszych problemów. Po prostu kupimy trochę jedzenia na kilka dni… Wtedy pojawiła się ta desperacka myśl. Gdybym postawił te ostatnie 100 złotych w kasynie? Może los się odwróci? Oczywiście przypomniał mi się ojciec i jego poglądy na temat hazardu.
– Jasne, tato. Łatwo powiedzieć – powiedziałem w duchu. – Przepracowałeś całe życie na bezpiecznym etacie w państwowym przedsiębiorstwie. Umarłeś, niewiele wiedząc o konkurencji, bezrobociu, kredytach, kapitalizmie…
Do kasyna ubrałem się w najlepsze spodnie i marynarkę. Mimo pięćdziesiątki na karku jestem wysportowany. Przez całe lata grałem w piłkę ręczną, kiedyś nawet społecznie byłem trenerem. Dzięki temu jestem szczupły i wyglądam na kogoś, kto o siebie dba, czyli wciąż można mnie wziąć za zamożnego. Nie chciałem, żeby ktoś w kasynie zorientował się, że przyszedłem postawić ostatnie 100 złotych…
Po wejściu do kasyna od razu wymieniłem pieniądze na żetony. Zdecydowałem się na ruletkę. Może dlatego, że znam zasady. Zacząłem w najprostszy sposób. Jak mówią: wóz albo przewóz. Postawiłem wszystkie moje żetony na czerwone. Szansa była pół na pół. Krupier zakręcił kołem. Padło czerwone 11. Wygrałem drugie tyle.
Potem znów zagrałem va banque. Wszystko, co miałem, postawiłem na pierwszy tuzin i też wygrałem, bo wypadło 6. Teraz jednak zarobiłem już dwa razy tyle, ile postawiłem. Za trzecim razem postawiłem całość na rząd i znów wygrałem – pięciokrotność postawionej kwoty! Miałem już 2 tysiące złotych.
Zarobiłem na życie do końca miesiąca…
Pomyślałem sobie, że szczęście mi sprzyja, bo gram po raz pierwszy w życiu. Fart debiutanta. Mam swoje pięć minut. Nie mogę czekać. Muszę teraz, natychmiast postawić na dużą wygraną. I nie mogę się wahać. Przyszedłem tu ze 100 złotymi. Jeżeli przegram, wyjdę z tą samą sumą i zapomnę. Jeżeli jednak los ma mi pomóc, jeżeli szczęście faktycznie jest po mojej stronie, to właśnie teraz muszę podjąć ryzyko!
Postawiłem 1900 złotych na czarne 29. Dlaczego na czarne 29? A dlaczego nie? Kulka długo przeskakiwała w rulecie. W końcu się zatrzymała. Niewiarygodne… Na czarnym numerze 29…
Rozległy się brawa. Krupier przesunął w moją stronę wysokie słupki żetonów. Wygrałem grubo ponad 60 tysięcy. Zebrałem żetony i wstałem od stołu. Krupier wykonał zapraszający gest, ale ja skierowałem się prosto w stronę kasy. 60 tysięcy to dużo pieniędzy. A co dopiero kiedy wygrałeś je w kasynie, czyli zarobiłeś masę pieniędzy zupełnie za nic…
Wymieniłem żetony na gotówkę i wyszedłem z kasyna. Byłem już na ulicy, kiedy nagle ogarnęła mnie złość na siebie. 60 tysięcy? Na ile nam to wystarczy? Na rok? Dlaczego przerwałem dobrą passę? Przecież sprzyjało mi szczęście! Przecież mogłem grać dalej! Jeszcze mogę grać dalej… Muszę po prostu wrócić do stołu…
Zawróciłem. Natychmiast wymieniłem całą wygraną na żetony. Ruszyłem w stronę stołu do ruletki, kiedy na mojej drodze wyrósł krępy mężczyzna w garniturze. Przez chwilę miałem wrażenie, że skądś go znam, ale się myliłem.
– Ochrona kasyna. Proszę za mną…
Nie miałem pojęcia, o co może chodzić.
– Nie rozumiem… Pan mnie z kimś pomylił. Ja właśnie idę grać…
Ochroniarz był spokojny, ale niewzruszony.
– Proszę pójść ze mną. Jeżeli będzie się pan opierał, będę zmuszony wezwać policję.
Pomyślałem, że nie będę się sprzeciwiał. Szybko to wyjaśnię i wrócę do stołu. Kiwnąłem głową. Ochroniarz zaprowadził mnie do niewielkiego pokoju ukrytego na zapleczu sali. Było tam kilka osób i dużo więcej monitorów. Zrozumiałem, że jestem w centrali ochrony kasyna, skąd obserwuje się zarówno gości, jak i krupierów. Ochroniarz wskazał mnie komuś, kto wyglądał na szefa.
– Widziałem, jak ten człowiek ukradł żetony z automatu. Nasz stały gość grał na dwóch jednocześnie, odwrócił się akurat, a ten pan zgarnął jego żetony…
Poczułem, jak krew uderza mi do głowy
– Jak pan śmie?! Niczego takiego nie zrobiłem, nie jestem złodziejem! Jestem uczciwym człowiekiem! – krzyczałem.
Obok mnie wyrosło nagle dwóch kolegów ochroniarza. Ich szef przyglądał mi się uważnie.
– Będziemy zmuszeni pana zrewidować. Weźcie pana na osobistą…
Opór nie miał sensu. Poszedłem z dwójką ochroniarzy do pokoju obok, zdjąłem buty, marynarkę, koszulę. Pod koniec rewizji zmienili nieco ton, a jeden nawet uśmiechnął się przepraszająco. Byłem czysty. Niczego, poza rzecz jasna moimi żetonami, nie znaleźli. Niczego nie mogli znaleźć.
– Bardzo pana przepraszam… – szef ochrony był chyba szczerze zaskoczony. – Nasz kolega fatalnie się pomylił. Otrzyma naganę i poniesie konsekwencje finansowe. Proszę wybaczyć tę nieprzyjemną sytuację, ale obowiązują nas ścisłe procedury. Jeżeli otrzymamy takie zgłoszenie, musimy je natychmiast sprawdzić. To w interesie bezpieczeństwa naszych gości. W ramach przeprosin proszę przyjąć drobny prezent od firmy – do końca wieczoru jest pan gościem baru na koszt kasyna…
Nic nie odpowiedziałem. Bez słowa wyszedłem z pokoju ochrony, wymieniłem żetony z powrotem na pieniądze i natychmiast opuściłem kasyno. Byłem wściekły. Przez głupotę jakiegoś ochroniarza straciłem szansę życia. Mogłem wrócić do domu jako milioner, rozwiązać wszystkie problemy, odkuć się, zacząć nowe życie…
Kiedy przyszedłem, mojej żony Joasi jeszcze nie było. Tego dnia obiecała pomóc siostrze przy dzieciach. Był to delikatny sposób, w jaki moja szwagierka i jej mąż od pewnego czasu próbowali nam pomóc. Joasia zawsze wracała z jakimiś kotletami, sałatką, ciastem albo bluzką, która ponoć była już za mała na siostrę…
Położyłem na stole w kuchni 60 tysięcy złotych. Mogłem przynieść milion, gdyby nie tamten kretyn. Próbowałem sobie wyobrazić, jak na kuchennym stole wyglądałby milion…
Godzinę później ktoś zadzwonił do drzwi. Joasia miała klucze, więc pospiesznie schowałem pieniądze do szuflady i otworzyłem. W drzwiach stał ochroniarz z kasyna – ten, który oskarżył mnie o kradzież żetonów. Odezwał się, zanim zdążyłem cokolwiek powiedzieć:
– Pan mnie nie pamięta z tamtych czasów, prawda? To było tyle lat temu…
– Nie. Za to dziś pana świetnie poznaję. Zepsuł mi pan wieczór, zrobił ze mnie złodzieja, zmarnował moją dobrą passę. Bo coś się panu nagle przywidziało…
Ku mojemu zaskoczeniu ochroniarz uśmiechnął się i w tym momencie rzeczywiście wydał mi jakoś znajomy. Przedstawił się, ale nigdy nie miałem dobrej pamięci do nazwisk.
– To było dwadzieścia lat temu. Trenował pan za darmo grupę chłopaków z ulicy, takich początkujących gangsterów. Mieliśmy wystąpić w turnieju, ale nie mieliśmy butów. Pan te buty załatwił. Jeden z chłopaków, tuż przed meczem, sprzedał je na bazarze, żeby kupić narkotyki dla brata, który wyszedł z paki… Wszyscy byli za wykluczeniem tego chłopaka z drużyny. Tylko pan go bronił, bo pan rozumiał, że zrobił to, bo musiał. I pan kupił te buty jeszcze raz. I myśmy w nich zagrali. A potem trafiłem do klubu i do szkoły sportowej. Wyrwałem się stamtąd, nie zostałem gangsterem. No, bo to ja byłem, trenerze…
Teraz sobie go przypomniałem
Michała. Kędzierzawego, pryszczatego dryblasa o nieufnym spojrzeniu. Sam nie wiem, dlaczego wtedy tak postąpiłem. Intuicja mówiła mi, że zasługuje na drugą szansę.
– No, to ładnie mi się dziś odwdzięczyłeś… – powiedziałem ponuro.
Roześmiał się.
– Pan był dziś pierwszy raz w kasynie, prawda? Od razu pana poznałem i od razu zobaczyłem, że nie jest pan graczem, tylko człowiekiem w potrzebie. Pracuję tam siódmy rok, widziałem wiele paskudnych historii i wielu zniszczonych ludzi.
Widziałem, jak trafił pan pojedynczą liczbę w ruletce. Ucieszyłem się. A jeszcze bardziej, kiedy zobaczyłem, że pan wychodzi. Trafić, wygrać – to nic. Nie ma większej sztuki w kasynie, niż umieć wyjść we właściwym momencie. Ale pan wrócił. Żeby postawić wygraną jeszcze raz i przegrać wszystko. Nie ma takich serii. Wyczerpał pan limit szczęścia, trenerze. Musiałem zrobić coś, żeby pana powstrzymać. Nawet kosztem tego, że będzie trochę nieprzyjemnie, rewizja i tak dalej… Ale dzięki temu obraził się pan i wyszedł. To było niezbędne, żeby uratować te pańskie 60 tysięcy, kupę kasy…
Im dłużej Michał mówił, tym mocniej docierało do mnie, że ma rację. Prawdopodobieństwo, że będę dalej wygrywał, spadało z każdym rzutem krupiera. A gdybym wygrał kolejny raz, ale wcale się nie zatrzymał? I tak przegrałbym wszystko!
Podobno w takich momentach w naszym mózgu powstaje coś, co odbiera nam zdolność chłodnej oceny sytuacji. Jakaś dziwna substancja – działająca jak narkotyk. Michał musiał mieć rację. O narkotykach wiedział przecież dużo więcej ode mnie…
– Niech pan mi wierzy, w kasynie nie ma cudów. Kasyno zawsze wygrywa… Przerwałem mu.
– Dlaczego po prostu do mnie nie podszedłeś? Nie przywitałeś się i nie powiedziałeś „Nie graj już, matole, bo stracisz wszystko”?
– Gdyby zdążył pan postawić żetony na stole, byłoby za późno na cokolwiek. Musiałem zatrzymać pana dużo wcześniej. Poza tym nie wolno mi zaczepiać klientów. W kasynie wszędzie są kamery i wszyscy są non stop obserwowani. My też. Gdybym podszedł i zaczął rozmowę, musiałbym się potem dużo gęściej tłumaczyć z tego niż z pomyłki. U ochroniarza lepsza już nadgorliwość niż łamanie regulaminu…
– Ale przecież twój szef powiedział mi, że dostaniesz naganę. I że poniesiesz konsekwencje finansowe…
Michał machnął ręką
– Wielkie rzeczy. Nie dadzą mi pełnej premii na kwartał. Jakoś to przeżyję.
– Wiedziałeś, że to się tak skończy. A mimo to mnie zatrzymałeś. Dzięki, Michale…
– To pan mnie zatrzymał, trenerze. Wtedy. Gdyby nie pan, byłbym dziś żołnierzem gangu. Może choć trochę się panu zrewanżowałem – za tamte buty… – powiedział.
Zrobiłem herbatę i prawie do powrotu Joanny rozmawialiśmy o piłce ręcznej. Michał był przez kilka lat niezłym zawodnikiem, sport pozwolił mu ułożyć sobie życie. Miałem wtedy nosa, a mój ówczesny gest miał zdumiewająco dobre skutki…
Zanim Michał wyszedł, zapytałem go jeszcze, skąd wiedział, gdzie mieszkam. W kasynie trzeba pokazać dowód, ale w tych nowych nie ma adresu. Michał tylko uśmiechnął się tajemniczo.
– Kasyno to dziwne miejsce, trenerze. Jak się tam pracuje, zna się różnych ludzi i wiele można załatwić…
Kiedy Joanna wróciła i pokazałem jej pieniądze, dotarło do mnie, że jestem głupcem. Moja żona rozpłakała się ze szczęścia.
– Mirek, to jest masa pieniędzy… To nam z nieba spadło… Spłacimy dług w spółdzielni, będziemy mieli na prąd, na życie! Będziemy szukać dalej, znajdziemy coś, damy radę…
Tego wieczoru zrozumiałem trzy ważne rzeczy. Po pierwsze: pokochałem kobietę mądrzejszą od siebie. Po drugie: nigdy nie zostanę hazardzistą. Po trzecie: mam szczęście i pieniądze, więc z pewnością znajdę też wyjście z trudnej sytuacji.
Czytaj także:
„Siostra okrada swoją córkę. Gdy dałam małej pieniądze na chrzest, urodziny czy komunię, jej matka wydała je na siebie”
„Mąż przeliczał czas z rodziną na pieniądze. Mówił, że nie opłaca mu się przyjeżdżać do dzieci, bo szkoda benzyny”
„Mój brat jest nierobem i darmozjadem. Mama prawie umarła, bo za moje pieniądze pojechał w góry z nową kochanką”