„Ledwo wiązałam koniec z końcem, ale moja córka żyła jak pączek w maśle. Utrzymywałam leniwą imprezowiczkę”

Znienawidziłam mamę, gdy ułożyła sobie życie po śmierci taty fot. Adobe Stock, astrosystem
„– Sporo ostatnio imprezujesz – skomentowałam kwaśno jej nieobecności. – Kiedy ty szukasz pracy? – Zaufaj mi, mamo. Jeszcze tylko dwa tygodnie – poprosiła. Ciężko jednak zaufać komuś, kto śpi do południa, kiedy człowiek wypruwa sobie żyły, by utrzymać dom i upadającą firmę. Przez te dwa tygodnie byłam więc bardzo spięta i rozdrażniona”.
/ 16.05.2023 16:30
Znienawidziłam mamę, gdy ułożyła sobie życie po śmierci taty fot. Adobe Stock, astrosystem

Kiedy byłam młoda, lubiłam balować. Chyba właśnie dlatego przymykałam oko, kiedy moja córka spędzała całe noce na imprezach, a potem odsypiała je do popołudnia. Myślałam, że jak się wyszumi, to potem łatwiej jej się będzie ustatkować. Na szczęście była świetną studentką.

– Jak egzaminy? – zapytałam pod koniec jej piątego roku na filologii.

– Dobrze – wzruszyła ramionami. – Przecież zawsze mam dobre oceny.

– No to czemu się nie cieszysz? – zdziwiłam się.

Faktycznie, Patrycja była bardzo zdolna

Zdobycie dyplomu magistra nie było dla niej wielkim wyzwaniem.

– To wielki sukces!

– Jasne – była wyraźnie zniechęcona. – I co potem? Studia się kończą, a ja co? Zasilę szeregi bezrobotnych magistrów…

Pocieszałam ją, jak mogłam, ale wiedziałam, że widmo bezrobocia straszy studentów po nocach. No, właściwie to raczej chyba po porankach i przedpołudniach, bo znajomi mojej córki, identycznie jak ona sama, mieli nieco przesunięte godziny aktywności i snu.

– O której wróciłaś? – zapytałam którejś środy, kiedy Pati wyłoniła się ze swojego pokoju o pierwszej po południu.

– Jakoś przed czwartą rano – ziewnęła.

– Jest środek tygodnia… – zaczęłam. – Co to za okazja do imprezowania?

– Żadna okazja, po prostu się spotkaliśmy ze znajomymi – odparła lekko. – Okazje dopiero będą, bo w przyszłym miesiącu dwie dziewczyny mają urodziny, a kolega robi parapetówkę. No i wszyscy się przymierzamy do oblewania dyplomów! Będzie się działo!

Zauważyłam, że Patrycja ożywia się tylko, kiedy planuje jakieś nocne balangi. Zawsze przed imprezą uzgadniała razem z gospodynią czy gospodarzem, co podać do jedzenia, gdzie ustawić kieliszki i jaką muzykę grać. Kiedy jej przyjaciółka wyprawiała urodziny w klubie, to Patrycja załatwiała wszystko z didżejem i obsługą. Wymyśliła nawet motyw przewodni imprezy: „Wszystko niebieskie”. Pamiętam, że byłam pod wrażeniem, oglądając zdjęcia. Wszyscy byli ubrani w tonacji błękitno-granatowej albo choćby mieli takie elementy stroju, tort urodzinowy był ozdobiony lazurową polewą, na stołach stały niebieskie świeczki i kwiaty, a solenizantka dostała w prezencie komplet srebrnej biżuterii z turkusikami.

Wszystko to sama wymyśliłaś? – upewniłam się.

– No – przytaknęła. – Nawet pamiętam kiedy. Na wykładzie z literatury staroromańskiej. Nudziłam się straszliwie, więc wymyśliłam formułę przyjęcia…

Mówi się, że dyplom magistra filologii polskiej jest bardzo ekologiczny, bo to świetny kawałek makulatury.

Złośliwe to, ale niestety prawdziwe

Patrycja miała wprawdzie wyższe wykształcenie, ale żadnych widoków na pracę. Wraz ze studiami skończyło się też jej stypendium i w domu zrobiło się krucho z finansami.

– Nie martw się, mamo, poszukam pracy w supermarkecie – usiłowała poprawić mi humor.

– Córcia, nie po to studiowałaś, żeby teraz na kasie siedzieć… – sprzeciwiłam się. – Poszukaj czegoś w swoim zawodzie albo przynajmniej czegoś, co da ci satysfakcję! Póki co ja mogę nas utrzymywać.

Niestety i moją branżę dotknął kryzys. Jestem zawodową kucharką, przez trzydzieści lat pracowałam w stołówkach szkolnych i przedszkolnych. Pięć lat temu założyłam swoją firmę, która wygrała przetarg na dostarczanie obiadów do szpitala dziecięcego. Wydawało mi się wtedy, że to pewne pieniądze – przecież dzieci zawsze będą chorować, a szpital ma obowiązek karmić pacjentów. Stało się jednak tak, że szpital stracił jakieś ministerialne czy budżetowe pieniądze i musiał zamknąć dwa oddziały. Zapotrzebowanie na mój catering spadło więc o połowę… Kto prowadził działalność gospodarczą, wie co to oznacza. Stawki ZUS zostają niezmienione, koszty stałe nadal trzeba ponosić, tylko wpływy maleją. Po dwóch miesiącach takiej okrojonej działalności musiałam zwolnić pracownicę pomagającą mi w kuchni. Po kolejnym zaczęłam sama dowozić ugotowane posiłki. Sześć tygodni później bank przysłał mi pismo z żądaniem spłaty zaległych rat leasingu za furgonetkę…

Nie możesz zamknąć działalności, mamo! – Patrycja przestraszyła się, kiedy jej powiedziałam o swoich kłopotach. – W dzisiejszych czasach firma cateringowa ma ogromny potencjał! Mogłabyś obsługiwać przyjęcia, dowozić dania na imprezy domowe albo lunche na konferencje…

Popatrzyłam na nią z uśmiechem

Pati była młoda i bardzo mnie kochała, to jasne, że wierzyła, iż moje potrawy mogą podbić podniebienia szerokiej rzeszy klientów, ale rzeczywistość była brutalna. Byłam tylko kucharką z zapleczem kuchennym oraz furgonetką z chłodnią w leasingu. Dobrze gotowałam, to fakt, ale kompletnie nie znałam się na marketingu. Jak miałabym zdobywać zamówienia od firm czy osób prywatnych?

– Proszę cię, mamo, nie zamykaj działalności jeszcze przez miesiąc, okej? Mam pewien plan – przekonywała córka i zgodziłam się na to, choć raty za furgonetkę już podjadały moje osobiste finanse.

Przez miesiąc praktycznie jej nie widywałam. Kiedy wstawałam o czwartej, żeby przygotować śniadania i obiady dla dzieci ze szpitala, córka jeszcze spała. Kiedy miałam przerwę w środku dnia, już po zawiezieniu pierwszej partii posiłków, a przed przystąpieniem do szykowania podwieczorków i kolacji, ona buczała w kuchni ekspresem do kawy. Kiedy wracałam z drugiego kursu do szpitala, siedziała przed komputerem. Często też wychodziła na całe wieczory.

– Sporo ostatnio imprezujesz – skomentowałam kwaśno jej nieobecności. – Kiedy ty szukasz pracy?

– Zaufaj mi, mamo – poprosiła. – Jeszcze tylko dwa tygodnie.

Ciężko jednak zaufać komuś, kto śpi do południa, kiedy człowiek wypruwa sobie żyły, by utrzymać dom i upadającą firmę. Przez te dwa tygodnie byłam więc bardzo spięta i rozdrażniona. Parę razy zrobiłam Patrycji wyrzuty, że wciąż nie ma pracy, a tylko bawi się gdzieś wieczorami.

Obiecałaś, że pomożesz mi z firmą! – przypomniałam. – Może więc zaczniesz wcześniej wstawać, by mi pomóc gotować albo zawieziesz posiłki do szpitala?

Zawsze, kiedy wybuchałam, starała się mnie uspokoić i powtarzała, że ma jakiś plan, który już prawie zrealizowała. W końcu nie wytrzymałam i kazałam go sobie przedstawić, bo straciłam nadzieję, że uda mi się dalej utrzymywać nas obie.

– Okej – posadziła mnie w fotelu przed swoim komputerem. – Nie chciałam cię rozpraszać, mamo, ani robić ci złudnych nadziei, ale wygląda na to, że udało mi się to, co zamierzałam. Zobacz!

Pokazała mi długą listę jakichś nazwisk

Co kilka linijek pojawiała się nazwa firmy.

– To nasza baza klientów! – objaśniła podekscytowana. – Widzisz te nazwiska? To kontakty do osób, które odpowiedziały na mój newsletter!

– Na co?

Na newsletter, czyli taką reklamę przesyłaną pocztą elektroniczną – wyjaśniła. – Wysłałam tego trochę. Bo widzisz, teraz jest popyt na usługi kompleksowe. Ludzie nie chcą już tylko, żeby ktoś im dowiózł sałatkę i rybę po grecku na domowe przyjęcie. Chcą, żeby ktoś zorganizował im całą imprezę! Wybrał muzykę, udekorował lokal, pomógł wysłać zaproszenia… Potrafię to wszystko zrobić, a do tego mam dodatkową atrakcję: wymyślam im motyw przewodni!

Czyli taki jak „wszystko niebieskie”? – upewniłam się.

– Nie tylko – roześmiała się. – Mam kilkadziesiąt różnych pomysłów i scenariuszy! Od „Barokowego balu” z papierowymi maskami przez „Na pirackim statku” po „Noc Szeherezady” z wynajętą tancerką brzucha!

Byłam zdumiona tym, jak profesjonalnie to wszystko zrobiła. W tym jej newsletterze były nawet zdjęcia ilustrujące poszczególne scenariusze imprez, a na osobnych fotografiach widniały apetyczne potrawy. Wreszcie zrozumiałam, do czego zmierza.

Więc po to chciałaś, bym zostawiła firmę? – wykrzyknęłam. – Ja będę przygotowywać dania na przyjęcia i je rozwozić, a ty zajmiesz się oprawą tych imprez?

– Dokładnie! Podoba ci się mój pomysł na biznes?

Podobał mi się bardzo. A chyba najbardziej to, że mogłam pracować z córką. Z zadowoleniem patrzyłam, jak robi coś, co sprawia jej przyjemność i jest w tym coraz lepsza. Dzisiaj jesteśmy małą, dwuosobową firmą organizującą „przyjęcia i eventy” – podobno tak to się marketingowo nazywa. Interes się kręci, bo Pati ma fantastyczne pomysły, a ja wciąż doskonalę sztukę kulinarną.

Czytaj także:
„Miałam jedną zasadę: nigdy nikomu nie pożyczam pieniędzy. Złamałam ją raz. Straciłam kasę i przyjaciółkę”
„Mąż dawał mi 200 zł miesięcznie, a resztę pieniędzy wydawał na kochankę. Nie pracowałam, więc nie miałam głosu”
„Koleżanka zazdrościła mi pieniędzy i pozycji. Sama nie umiała zapracować na swój sukces, więc odebrała wszystko mnie”

Redakcja poleca

REKLAMA