Nerwowo poprawiłem krawat, raz za razem zerkając na zegarek. Kiedy w końcu odezwał się domofon, byłem już nieźle wściekły.
– Co tak długo, mamo? – rzuciłem zniecierpliwiony, biorąc od niej siatkę z zakupami. – Wiesz, że powinienem już być w firmie.
– Ciesz się, że w ogóle się zgodziłam. Zawsze dzwonicie do mnie w ostatnim momencie, jakbym nie miała swojego życia – narzekała, biorąc na ręce płaczącego Kubę. – Dalej ma gorączkę?
– Trzydzieści siedem i pięć. I jest bardzo marudny – dodałem, chwytając za torbę z laptopem. – To ja już naprawdę muszę lecieć – ruszyłem w stronę drzwi.
– Po kim on tak choruje? Ty w jego wieku byłeś okazem zdrowia, nawet lekarze się dziwili, jak to możliwe – pokiwała głową, tuląc do siebie płaczącego Kubusia.
– Pewnie po mamusi – mruknąłem, krzywiąc się złośliwie.
Rano znowu pożarliśmy się z Aldoną o jakąś głupotę i byłem w kiepskim nastroju, a kolejna choroba syna też nie poprawiała mi humoru. Raz, że znowu nie wyśpię się, dwa, że leki coraz droższe, a trzy, że ta bieganina od lekarza do lekarza zaczyna mnie wykańczać. Wczoraj pediatra powiedział, że to normalne. Dzieci chorują, bo ich układ odpornościowy nie jest jeszcze w pełni rozwinięty i nic się na to nie poradzi. Tylko jakoś mało mnie to pociesza, pomyślałem, wciskając guzik windy. W dodatku dochodziły problemy z Aldoną, z którą kłóciłem się już praktycznie o wszystko. Czasem zastanawiam się, czy to przez to, że jej ciąża zaskoczyła nas na samym początku naszego związku?
To było jaj grom z jasnego nieba
Poznałem ją w nocnym klubie i zakochałem się od pierwszego wejrzenia. Wysoka, szczupła i opalona blondynka przyciągała spojrzenia, ale to ze mną wyszła tamtego wieczoru. Zaczęliśmy się spotykać, ale jeszcze dobrze nie zdążyliśmy nacieszyć się sobą, kiedy powiedziała mi, że jest w ciąży. I zaraz dobiła nas proza życia – kłótnie z moimi rodzicami, bo nie chcieli jej zaakceptować, załatwianie milionów formalności związanych ze ślubem, w końcu wspólne mieszkanie, które nie okazało się taką sielanką. A później przyjście na świat Kuby. Maluch wywrócił nasze życie do góry nogami.
Nieprzespane noce, podkrążone oczy żony i jej brak ochoty na dawne igraszki, ciągłe wizyty teściów, wszystko to sprawiało, że coraz częściej skakaliśmy sobie do oczu, pomyślałem, wyjmując z kieszeni dzwoniącą komórkę.
– Przyjedź po mnie o 16.00. Trzeba kupić małemu kurtkę, odebrać twoje garnitury z pralni, zapytać w aptece o ten nowy lek – wyliczała moja żona i poczułem się jeszcze bardziej zmęczony.
Obiecałem, że będę. Czekała na mnie pod swoją firmą. Obok niej stał jakiś facet. Wysoki, ubrany w skórę. Na oko typ mafiosa, jeden z tych, którzy lubią się kręcić wokół cudzych żon.
– Chodź, mamy mnóstwo spraw do załatwienia – pociągnąłem ją za rękę, posyłając gościowi w skórze mordercze spojrzenie. – Kto to był? – zapytałem w samochodzie.
– Wojciech – mruknęła.
– Wojciech, czyli kto? – drążyłem z uporem maniaka.
– Czyli mój były facet, okay?! – warknęła, zapalając papierosa.
– Miałaś tyle nie kopcić – zwróciłem jej uwagę.
– Teraz będziesz mi nawet papierosy wyliczać?! – oburzyła się, uchylając okienko od strony pasażera.
– Długo z nim byłaś? I co to za koleś, pracuje z tobą? – nagle poczułem, że jestem wściekle zazdrosny.
„Co to ma znaczyć? Stoi sobie z tym fagasem pod firmą, jakby nadal ich coś łączyło!” – ponure myśli uparcie mnie męczyły. I czemu pierwszy raz o tym słyszę?!
– Teraz to tylko kolega z pracy, nie bądź śmieszny.
– Kolega – mruknąłem, zjeżdżając na lewy pas.
Może ona mnie oszukała?
Byłem wściekły. Przypomniałem sobie jej opowieści o jakimś facecie, który złamał jej serce tuż przed tym, kiedy ją poznałem. Podobno był miłością jej życia, może to ten? I dalej z nim pracuje. Cholera! – zacisnąłem ręce na kierownicy, zastanawiając się, czy to możliwe, żeby Aldona mnie zdradzała albo kłamała? Zakupy wlokły się w nieskończoność, do domu wróciłem skonany. Moja mama też była zła.
– Miałam tu być do 16.00, a jest prawie 19! Ostatni raz godzę się na coś takiego – oznajmiła, podając mi Kubę. – Cały dzień płakał, powinniście chyba iść z nim do lekarza.
– Byliśmy wczoraj – powiedziałem ponuro, biorąc synka na ręce.
Kiedy moja mama wyszła, Aldona ostentacyjnie zamknęła się w łazience, oznajmiając, że musi odpocząć.
– A ja to nie? – warknąłem, a Kuba zawtórował mi płaczem.
Cholera! – zakląłem w duchu. Włączyłem mu dobranockę i zabrałem się za przeglądanie gazety, kiedy zadzwoniła moja komórka.
– Słuchaj, muszę się z tobą spotkać. Stary, jestem załamany, ale nie będę o tym gadał przez telefon – powiedział mój kumpel Witek.
– Ale co się stało? – dociekałem, jednak nie chciał mówić.
– Jeśli dasz radę, wpadnij zaraz do „Karafki”, siedzę w loży, na górze.
Pomyślałem, że w sumie to świetna okazja, by wyrwać się z domu. Oznajmiłem więc żonie, że Witek ma kłopoty i muszę wyjść. Aldona była wściekła, ale zupełnie mnie to nie obeszło. I tak stale wyręczałem ją w domowych obowiązkach, mam chyba prawo wyskoczyć na piwo, pomyślałem, dzwoniąc po taksówkę. W „Karafce” było tłoczno. Witek wyglądał fatalnie. Podkrążone oczy, wymięta koszula, źle zawiązany krawat.
– Dobra, stary. Mów, co się dzieje – powiedziałem, siadając naprzeciwko.
Spojrzał na mnie w milczeniu, później pokiwał głową, jakby wahał się, czy mnie wtajemniczać w swoje sprawy.
– Malwina nie jest moją córką – powiedział w końcu cicho.
– Co? – aż zakrztusiłem się piwem.
– To, co słyszysz. Agata kłamała od samego początku i kłamałaby nadal, gdyby nie przypadkowa wizyta w szpitalu. Tam się wydało, nie zgadza się grupa krwi i moje ojcostwo jest wykluczone. Rozwodzę się – wyrzucił z siebie jednym tchem.
Byłem w szoku. Raz, że żal kumpla, a dwa, że wróciły moje własne wątpliwości. Dopiłem piwo, jeszcze raz analizując wszystko od początku. Pamiętam, jak Aldona powiedziała mi o ciąży. Ledwo ją znałem, a już wpadliśmy. A jeśli była w ciąży już wcześniej, a mnie potraktowała jak pierwszego lepszego frajera, który oszołomiony jej wdziękami od razu zaprosił ją do swojego życia? – zastanawiałem się, dopijając kolejne piwo. Nagle wszystko zaczęło się układać w jedną całość. Te ciągłe choroby syna, przeszłość Aldony... Po czwartym piwie zwierzyłem się Witkowi z dręczących mnie obaw.
– Zrób test na ojcostwo, będziesz miał jasność – stwierdził. – To proste. Pobierasz dzieciakowi wymaz z buzi, wysyłasz do laboratorium, za kilka dni masz pewność.
Wróciłem do domu, wciąż myśląc o słowach kumpla. To przecież takie proste i zarazem tak przerażające. Miałbym pewność, że... No właśnie, że co? – zastanawiam się, zaglądając do pokoju Kuby. Mały spał uśmiechnięty z rączkami zarzuconymi za głowę. Nagle zdałem sobie sprawę, jak bardzo go kocham. Przypominałem sobie, jak się urodził, strach o tę kruchą istotkę, jego pierwsze słowo i pierwszy krok. Czy to ma jakieś znaczenie, co wykaże durna analiza? – myślę, cicho zamykając drzwi od pokoju małego. Przecież bez względu na wyniki badań DNA, to JA jestem jego ojcem. W stu procentach – uśmiecham się pod nosem, idąc w stronę sypialni. Aldona śpi. Kładę się koło niej, poprawiając jej kołdrę.
– Kocham cię – mruczę jej do ucha, chociaż wiem, że mnie nie słyszy.
Więcej listów do redakcji:
„Moje dzieci uważają, że obowiązkiem dziadków jest zajmowanie się wnukami. Ja mam swoje życie”
„Moja dziewczyna jest o 18 lat młodsza. To dużo, ale łączy nas szczere uczucie. Czy to może się udać?”
„Pijany kierowca tira spowodował wypadek, w którym omal nie zginęła moja żona. Tego dnia wracała od kochanka”