Kiedy patrzę wstecz na to, co się wydarzyło, czuję się jak głupia staruszka. Całe swoje życie pracowałam ciężko, by zapewnić sobie i swojej rodzinie godne życie. Ale najważniejsze było dla mnie dobro mojego jedynego syna, Łukasza. Dla niego byłam gotowa poświęcić wszystko, nawet moje własne oszczędności. Niestety gorzko pożałowałam mojej hojności. Teraz, gdy potrzebuję swoich pieniędzy, zrozumiałam, że straciłam je raz na zawsze.
Mój syn, Łukasz, miał 25 lat i choć powinien już dawno stanąć na własnych nogach, prowadził hulaszczy tryb życia. Zamiast znaleźć pracę, poświęcał swoje dni na imprezy i leniuchowanie. Myślałam, że to tylko chwilowy etap, że w końcu dojrzeje i zrozumie, jak ważne jest samodzielne utrzymanie się. Z drugiej strony, byłam matką i nie potrafiłam powiedzieć mu "nie". Gdy tylko potrzebował pieniędzy, to je ode mnie dostawał.
Przez lata mojej ciężkiej pracy, cały zarobek przeznaczałam na potrzeby Łukasza. Pokrywałam jego rachunki, opłacałam czynsz, dawałam mu pieniądze na jedzenie. Wiedziałam, że to nie jest właściwe, ale jako matka nie potrafiłam powiedzieć mu "nie". Zawsze tłumaczyłam sobie, że to tylko na chwilę, że w końcu zacznie sam zarabiać.
Rozmowy z nim nic nie dawały
Jednak z czasem okazywało się, że mój syn potrzebuje coraz więcej, i więcej. I nagle setki zmieniły się na tysiące. Po jakimś czasie dotarło do mnie, że sama z trudem wiążę koniec końcem. Po opłaceniu rachunków i podstawowych produktów tak naprawdę niewiele zostawało mi na przyjemności. A przecież nie zarabiałam kokosów i Łukasz powinien był to wiedzieć.
W końcu zrozumiałam, że muszę podjąć decyzję, której unikałam przez lata. Nie mogłam pozwolić, aby syn nadal mnie wykorzystywał. Pewnego dnia postanowiłam, że poważnie z nim porozmawiam.
— Synku, obawiam się, że tak już dłużej być nie może. Powiedz mi, kiedy zamierzasz wreszcie znaleźć pracę? Ciągle tylko spędzasz czas na imprezach...
— Spoko, mama, mam jeszcze trochę czasu. Coś na pewno się znajdzie...
— Samo się nie znajdzie. Trzeba włożyć trochę wysiłku, trzeba być odpowiedzialnym. Nie mogę już dłużej utrzymywać cię ze swoich oszczędności. Wszystko, co zarabiam, idzie na twoje wydatki. Dziecko drogie... — prosiłam, błagałam.
— Przecież jesteśmy rodziną, nie? Weź przestań, kiedy mam się bawić, jak nie teraz?
— Tak, jesteśmy rodziną, ale nie możesz polegać na mnie bez końca. Musisz wziąć odpowiedzialność za swoje życie. Co się stanie, kiedy już nie będę miała oszczędności? Co wtedy zrobisz?
Ale Łukasz jedynie wzruszył ramionami i odwrócił się w stronę drzwi.
— Nie przejmuj się tak. W końcu coś się uda. Muszę iść, spotykam się z chłopakami na piwie.
Czy było mi przykro, że się tak do mnie zwracał? Oczywiście, ale wtedy nie potrafiłam jeszcze wykazać się asertywnością. Wmawiałam sobie, że matczyna miłość niejedno zniesie. Bardziej przeszkadzały mi konkretne jego nawyki, przyzwyczajenia i decyzje. Bo to wszystko odbijało się na stanie mojego portfela.
Czułam, że mam coraz mniej pieniędzy z miesiąca na miesiąc, już nie wspominając o oszczędnościach, które skurczyły się do rekordowo niskiej kwoty. Przypomniałam sobie, na co poszła jedna trzecia mojej ostatniej wypłaty. Ach tak, na randkę z dziewczyną. Wmawiałam sobie, że może jeśli syn zapłaci za nią na mieście, to wreszcie sobie kogoś znajdzie na stałe, a potem się ustatkuje i to zmobilizuje go do zmiany trybu życia. Jak się okazało, nic z tego.
Zrozumiałam, że jestem w potrzasku
Jednak po jakimś czasie dotarło do mnie, jaki błąd popełniłam. Stałam się niewolnikiem własnego syna. To on dyktował warunki, ja tylko płaciłam. Czułam się wykorzystana, ale nie potrafiłam temu przeciwdziałać. Dopiero gdy straciłam dotychczasową płynność i stabilność finansową, zrozumiałam, że jestem w potrzasku.
Było to piękne, słoneczne popołudnie. Właśnie wróciłam z pracy. Usiadłam przy stole w kuchni, przeglądając e-maile. Nagle zauważyłam wiadomość od mojego szefa, informującą mnie o nagłej restrukturyzacji firmy i planach związanych z redukcją zatrudnienia. Serce zaczęło mi walić mocno. Grunt osunął mi się pod nogami.
To był szok. Przecież wiedziałam, że jestem jedną z wielu osób, które stracą pracę w wyniku tych zmian. Ale martwy strach ogarnął mnie, gdy pomyślałam o tym, co to oznacza dla mojej sytuacji finansowej. Wiedziałam, że nie mam już żadnych oszczędności, by opłacić rachunki. Przez lata moje wynagrodzenie szło na pokrywanie potrzeb Łukasza, a teraz, gdy ja potrzebowałam pomocy, nie miałam nikogo na kogo mogłabym liczyć. Wszystko zaczynało się układać w jedną straszną prawdę - za chwilę nie będę miała z czego żyć.
Przeszło mi przez myśl, że teraz Łukasz wreszcie zrozumie, jak ważna jest samodzielność. Może teraz będzie musiał stanąć na własnych nogach i zacząć brać odpowiedzialność za swoje życie.
— Łukasz, mam dla ciebie złe wieści. Straciłam pracę. Nie będę już miała żadnego dochodu. — rzekłam bez ogródek jeszcze tego samego dnia.
— O matko, serio? Masakra! Ale... To co teraz zrobisz? Nie masz żadnych zaskórniaków
Co JA zrobię? Niebywałe... On nadal uważał, że to tylko mój problem, że on, dorosły facet, nie ma z tym nic wspólnego. Jak można było być tak nieczułym? Łzy napłynęły mi do oczu.
Zostawił mnie samą bez środków do życia
— Nie, nie mam — odparłam rozżalona. — Wszystko zawsze wydawałam na ciebie. To jest moment, w którym musisz wreszcie znaleźć pracę. Tyle razy ci o tym mówiłam, ale teraz nie masz już wyjścia. Tak swoją drogą, to nigdy nie usłyszałam podziękowania. Było tylko żądanie.
— Mama, ale wiesz... Ty się na to godziłaś...
Wiecie co było w tym wszystkim najgorsze? Że on miał rację.
Czułam się bezsilna i bezbronna. W końcu uświadomiłam sobie, że muszę stanąć na własnych nogach i coś zmienić. I, co najważniejsze, mój syn musi wydorośleć.
Ale wtedy było już za późno. Łukasz, który przez lata wyciskał ze mnie kasę jak sok z cytryny, z dnia na dzień oznajmił, że wyjeżdża za granicę. Wspominał coś o pracy sezonowej, ale jakoś sobie tego nie wyobrażałam. Może i coś zarobi, ale pewnie zaraz wszystko przepuści. Zresztą, nie wspomniał nic o pomocy materialnej dla mnie, więc podejrzewałam, że tak to właśnie będzie wyglądać.
Ja wiedziałam jedno. Zostałam sama, bez środków do życia i bez wsparcia, na które po cichu jednak liczyłam. Co mnie teraz czeka? Zapewne miesiące poszukiwań nowej pracy. Mam nadzieję, że wszystko się naprostuje. I potem już każdą złotówkę będę odkładać wyłącznie dla siebie.
Czytaj także:
„Mój syn to dorosły facet, a nadal ciągnie ode mnie kasę. Po co ma pracować, skoro mamusia daje mu pieniążki na wszystko?"
„Syn bezczelnie skubał mnie z pieniędzy. Wyprowadził się z domu, żeby żyć niezależnie… ale na mój koszt”
„Syn wybłagał, bym sprzedała mieszkanie, a pieniądze wydała na jego dom. Straciłam mieszkanie, pieniądze i syna”