„Latami nie zaglądałam na strych starego domu. Nie spodziewałam się, że pod warstwą kurzu czeka na mnie lepsza przyszłość”

emerytka fot. iStock by Getty Images, shapecharge
„Robota trwała dłużej niż początkowo planował. Co prawda ze sprzątaniem strychu uwinął się w miesiąc, więc budowlańcy mogli rozpocząć prace zgodnie z harmonogramem. Problem w tym, że wszystkie graty zapełniły dwa pomieszczenia”.
/ 23.11.2024 07:15
emerytka fot. iStock by Getty Images, shapecharge

W samym sercu naszego miasteczka, przy głównym Rynku, znajduje się Kamienica pod Sokołem – budynek wzniesiony przez mojego przodka przeszło sto dwadzieścia lat temu. Przez kolejne pokolenia ta rodzinna posiadłość zawsze miała kogoś z rodu fundatora mieszkającego na najwyższym, trzecim piętrze. Dziś ja sama zajmuję to przestronne mieszkanie, które wydaje się zbyt duże, odkąd moje dzieci i wnuki poszły na swoje.

Odziedziczyłam ten dom

Pierwsze i drugie piętro zostały podzielone na cztery niezależne mieszkania przeznaczone do wynajęcia. Parter natomiast zawsze pełnił funkcje handlowe. Początkowo działał tam sklep oferujący buty i dodatki dla panów, potem salon fryzjerski, a w okresie przedwojennym można było tam kupić mięso. Aktualnie pomieszczenie zajmuje bank spółdzielczy.

Na nieszczęście dach budynku w tym roku zaczął pilnie wymagać naprawy. Będąc osobą gospodarną i przezorną, odkładałam systematycznie pieniądze, żeby mieć na czarną godzinę. Dzięki temu fundusze na remont były dostępne od ręki, udało się też trafić na grupę fachowców, którym akurat przepadła jedna robota i mogli rozpocząć prace już za cztery tygodnie. Pojawiła się jednak inna przeszkoda.

Kiedy kierownik ekipy remontowej wszedł na górę, dosłownie oniemiał. Zwyczajnie nie miał jak przejść dalej. Ten ogromny strych, który miał grubo ponad sto metrów, przypominał jeden wielki bazar ze starociami – wszędzie pełno rupieci, które zbierały się tutaj przez dziesiątki lat.

– No widzi pan… – próbowałam wyjaśnić. – Tak mnie mama wychowała, że szkoda wszystko wyrzucać i tak jakoś… się nazbierało.

Musiałam to uprzątnąć

Wydał z siebie głębokie westchnienie.

– Wie pani, bez porządnego sprzątania się nie obejdzie. Sprzęt się tu nie zmieści, my zresztą też nie.

– Mogę wziąć się za porządki od razu – odpowiedziałam pospiesznie, bojąc się, że zmieni zdanie.

– Nie chodzi o małe porządki – odparł pod nosem. – To wszystko musi zniknąć.

– Przecież nie mam gdzie tego przenieść! – Krzyknęłam przerażona.

Obrzuciłam pomieszczenie spojrzeniem. Minęła już dekada od mojej ostatniej wizyty. Przyniosłam wtedy zepsutą piekarenkę elektryczną, która wciąż znajdowała się w tym samym miejscu. Posłałam fachowcowi proszące spojrzenie.

– Czy moglibyście ogarnąć ten bałagan? – Spytałam, starając się nie okazać zbyt wielkiego przejęcia, choć czułam niepokój w środku.

Nie dałabym rady tego zrobić samodzielnie. Nie dlatego, że brakuje mi fizycznej siły, ale determinacji. Bo przecież ten strych skrywał całą historię mojej rodziny zapisaną w przedmiotach. Chciałam, żeby ktoś inny się tym zajął.

– W żadnym razie – zaprotestował stanowczo. – To nie leży w zakresie naszych obowiązków. Jeszcze przez przypadek wyrzucimy coś wartościowego i będą problemy. Wchodzimy dopiero gdy pomieszczenia są puste. Takie mamy zasady.

Potrzebowałam pomocy

– No to problem – westchnęłam. – Sama nie dam rady tego wszystkiego przejrzeć nawet w ciągu miesiąca.

Na twarzy majstra pojawił się cień niezadowolenia – w końcu mógł stracić robotę – ale szybko się rozjaśniła.

– Coś mi przyszło do głowy – powiedział z uśmiechem, wyciągając telefon.

Ktoś zapukał do mnie wcześnie rano. Za drzwiami stał chudy młodzieniec w okularach, wyglądający na studenta. Na pewno nie przekroczył dwudziestki. Przypominał bardziej typowego mola książkowego niż człowieka od ciężkiej roboty.

– Witam panią – odezwał się uprzejmie. – Nazywam się Jan i studiuję historię. Od wujka słyszałem, że szuka pani kogoś do pomocy.

– Rzeczywiście, chodzi o strych – odpowiedziałam. Szczerze mówiąc, spodziewałam się kogoś bardziej rosłego.

– Nie zatrudnili mnie do noszenia, tylko do wybierania wartościowych rzeczy – powiedział. – A tak w ogóle to jestem silniejszy niż wyglądam. Wujek zawsze powtarza, że z takiego chuderlaka jestem niezły siłacz. Dobra, sprawdźmy co tam można znaleźć na górze.

Miałam skarb

Złapałam za pęk kluczy i ruszyliśmy. Kiedy otworzyliśmy strych, jego oczy rozbłysły z podekscytowania i od razu wślizgnął się między stare graty. Dzięki swojej drobnej budowie mógł się przeciskać między wszystkimi starymi rzeczami.

– Proszę się nie przejmować i spokojnie wrócić na dół! Mam prowiant i coś do picia – usłyszałam jego wołanie. – To trochę potrwa.

Kiedy wróciłam do domu, przyszło mi do głowy, że po zakończeniu zwiedzania chętnie zje coś domowego. Widok szczupłego młodzieńca od razu obudził we mnie matczyne odruchy. Od razu wzięłam się za gotowanie rosołu, przygotowanie makaronu i upieczenie ciasta. Zjawił się jak już się ściemniało.

Choć był cały umorusany i wyglądał na wykończonego, widać było że ma świetny humor. Najpierw poszedł doprowadzić się do porządku, a gdy już czysty i w świeżych ciuchach usiadł do talerza gorącej zupy, nie można go było powstrzymać od gadania.

– Matko święta, to prawdziwa kopalnia skarbów u pani – powiedział, pochłaniając kolejne łyżki zupy.

– E tam, to tylko jakieś starocie… – machnęłam ręką.

Znał się na rzeczy

– Każdy staroć, który da się dobrze sprzedać, jest skarbem – wyjaśnił. – Samo ogarnięcie tego wszystkiego zajmie pewnie ze dwa tygodnie, a znalezienie kupców na te kolekcjonerskie przedmioty może się ciągnąć miesiącami, ale jestem pewien, że w końcu znajdą nabywców.

– O czym pan mówi? Jakich nabywców? – Zapytałam zdezorientowana.

– W sklepach z antykami i na internetowych serwisach aukcyjnych. Co można sprzedać? Przede wszystkim prasę. W ośmiu pudłach odkryłem stare magazyny, w tym niemal cały zestaw „Kuriera Codziennego” z roku 1939. Za pojedynczy numer tej gazety antykwariaty płacą około dziewięćdziesięciu złotych. Dodatkowo odkopałem parę starych telefonów. Pierwszy pochodzi chyba z epoki, gdy panie nie wychodziły z domu bez kapelusza i rękawiczek. Drugi to CB27. Niedawno widziałem identyczny na aukcji, ktoś zapłacił za niego blisko dwa tysiące! – mówił z entuzjazmem.

– Jest też sporo mebli. Co prawda trzeba je odnowić, ale mam znajomego specjalistę od takich prac. Obecnie ludzie szaleją za takimi przedmiotami. Te porządki przyniosą pani całkiem niezły zarobek.

Moja babcia i mama byłyby ze mnie dumne, widząc taką oszczędność. Z tym że…

– Kompletnie nie mam pojęcia, od czego zacząć, kochany Janku – wyznałam szczerze.

Obiecał się tym zająć

– I właśnie dlatego przyda się pani specjalista taki jak ja! – odpowiedział z wyraźną satysfakcją, wskazując na swoją wątłą klatkę piersiową.

– To jak, pomożesz mi w tym wszystkim? Za odpowiednią prowizją, rzecz jasna – zaznaczyłam.

Najwidoczniej miał już czas to wszystko sobie poukładać w głowie, więc odpowiedział natychmiast:

– Jasne. To znaczy bardzo chętnie. Każdy student ucieszy się z dodatkowego zarobku. Ogarnę wszystko, wystawię co wartościowe na sprzedaż i będzie super. O, i jeszcze coś: znalazłem stary gramofon. Do tego piętnaście płyt. Wszystkie oryginalne, sprzed wojny! Istny rarytas, pani Mario!

– Słuchaj, a nie potrzebujesz może pokoju do wynajęcia, złotko?

– Mógłbym się zastanowić – odpowiedział z wahaniem. – Akademik to nie moja bajka, problem w tym, że nie dam rady finansowo. W Poznaniu ceny za wynajęcie nawet małego pokoju są tak wysokie, że student nie ma szans tego opłacić – powiedział z rezygnacją.

– No to załatwione. Będzie cię stać na własny kąt – oznajmiłam. – Zrobimy tak: w zamian za drobną pomoc w codziennych sprawach dostaniesz u mnie nocleg, jedzenie i pranie. Co ty na to?

– Jasne!

Przyjęłam go pod dach

– I jak smakuje zupa, partnerze?

– Palce lizać! – pochwalił. – Poproszę dokładkę!

Robota trwała dłużej niż początkowo planował. Co prawda ze sprzątaniem strychu uwinął się w miesiąc, więc budowlańcy mogli rozpocząć prace zgodnie z harmonogramem. Problem w tym, że wszystkie graty zapełniły dwa pomieszczenia, które miały służyć mu jako kwatera.

Fakt, sporo rzeczy wylądowało w kontenerze na śmieci – stwierdził, że nie są warte zachodu. Natomiast meble, które uznał za zabytkowe, w przeciągu tygodnia zabrał kolega Janka. Widziałam po jego zachowaniu, że jest przeszczęśliwy z transakcji. Od razu pokazał to konkretnie – dał mi pokaźny zadatek i przyrzekł uregulować całą należność w ciągu sześciu miesięcy.

Janek regularnie organizował aukcje, dbał o odpowiednie zapakowanie przedmiotów i organizację wysyłki. Co tydzień pokazywał mi wyciąg z banku, tłumacząc dokładnie, skąd wzięła się każda wpłata. Kwota robiła wrażenie – uzbierało się ponad trzydzieści tysięcy złotych.

Do czasu, gdy robotnicy zakończyli prace remontowe, ze wszystkich znalezisk ze strychu został tylko stary zegar, który Janek z wielką satysfakcją zamontował na ścianie mojego salonu. Przedstawił mi szczegółowe rozliczenie co do grosza, a ja poczułam się wyjątkowo zamożna. Tak bardzo, że od razu powiedziałam Jankowi, że może mieszkać u mnie tak długo, jak tylko chce.

Maria, 68 lat

Czytaj także:
„Gdy spełniło się nasze marzenie o dziecku, mąż zaczął dziwnie się dystansować. Nie mogłam uwierzyć w jego wyznanie”
„Po rozwodzie kisnę w domu. Koleżanki traktują mnie jak złodziejkę mężów, a ja wcale nie mam ochoty na żadne romanse”
„Córka ukrywała przed nami ciążę. Chyba chciała stanąć w naszym progu i oznajmić, że znalazła dziecko w kapuście”

Redakcja poleca

REKLAMA