„Potrzebna była kwarantanna, by uratować nasze małżeństwo. Na nowo poznałam męża i prawie nie wychodziliśmy z łóżka”

Szczęśliwe małżeństwo fot. Adobe Stock, georgerudy
„Co się z nami stało? Czemu nie umiemy już wymieniać myśli, poglądów, spierać się o sprawy ważne, dyskutować całą noc nad jedną kwestią. No i seks… Wirus wirusem, kwarantanna kwarantanną, a czas od ostatniego razu można liczyć w miesiącach. Czułam, że go tracę”.
/ 10.01.2022 08:01
Szczęśliwe małżeństwo fot. Adobe Stock, georgerudy

Słyszałyście, słyszałyście? – Dorota, nauczycielka geografii, wpadła do pokoju nauczycielskiego, wymachując telefonem. – Od jutra zamykają szkoły! Wojewoda właśnie ogłosił!

Ponieważ pokój nauczycielski w szkole znajdującej się w niewielkiej miejscowości nie posiada takich ekstrawagancji jak telewizor czy komputer z internetem, posiłkowałyśmy się telefonami. Faktycznie: walka z wirusem trwa, szkoły do zamknięcia.

– No dobrze, ale zajęcia zamierają czy mamy ogarniać na szybko jakiś e-learning? – dopytałam, bo jako nauczycielkę polskiego żywo mnie to interesowało. Zazwyczaj to my miałyśmy najwięcej lekcji z uczniami w tygodniu, my byłyśmy zawalone pracami domowymi po uszy.

– Jak zwykle dowiesz się ostatnia… – ironizowała Irenka, matematyczka i jednocześnie dyrektorka szkoły. – No, dziewczyny, do domów, sio. Już po siedemnastej, nic tu po nas. Będę dawać znać, jak się coś wyjaśni.

Cóż, jak mus, to mus. No i nie ma tego złego…

Dwa tygodnie laby w środku roku szkolnego to rzecz nie do pogardzenia. Albo i więcej, bo coś nie wierzyłam, że tak szybko pokonają tego wirusa, który szalał po całym świecie. Szkoda tylko, że mój mąż całymi dniami pracował jako kurier. Skoro ludzie ograniczali osobiste kontakty, przesyłek było więcej niż zwykle.

Nazajutrz okazało się, że zamknięcie szkół nie oznacza ferii, a my, nauczyciele, mamy opracowywać dla dzieciaków zadania i sprawdzać je, gdy kwarantanna się skończy. Cudownie. Trzydzieści zeszytów razy cztery klasy. Bagatela, po prostu. Westchnęłam w duchu. No, ale na władzę ani wirusa w koronie nie poradzę.

Usiadłam przy moim wiekowym laptopie i zanim mąż wrócił z pracy, opracowałam harmonogram czytania lektur, zadań i pisania wypracowań dla każdej z klas na najbliższy tydzień. Spojrzałam na zegarek. Dziewiętnasta, a tego mojego wciąż nie ma. Zadzwoniłam do niego, ale nie odbierał.

Poczekałam do dziewiątej i wtedy naprawdę zaczęłam się martwić. Zastanawiałam się właśnie, do kogo zadzwonić w pierwszej kolejności – do matki, dyspozytorki, kolegów – kiedy Jarek stanął w drzwiach.

– Rany boskie, co się z tobą działo? Nie raczysz zadzwonić, a ja tu z nerwów od zmysłów… – przerwałam, dostrzegłszy na jego twarz zmęczenie i napięcie. – Co jest?

– Przepraszam, zatrzymali nas na parkingu. Nie wiedzieliśmy, jak długo to potrwa, potem rozładował mi się telefon.

– Na parkingu? Czemu?

– Wczoraj dostarczałem paczkę do klienta, którego dzisiaj zabrało pogotowie, na zakaźny. Zadzwonił chwilę po tym, jak sanepid poinformował go, że jedzie do szpitala. No i mamy z Bolkiem kwarantannę. Ty też, rzecz jasna.

Nawet się ucieszyłam. Znowu przyszło mi do głowy, że nie ma tego złego. Niby mieszkamy razem, a nic nie robimy razem. Nie mamy czasu ani ochoty, żeby pogadać, spędzić wspólnie wieczór, bo praca, i to na różne zmiany, bo dzieci, bo joga, Netflix, szkoła angielskiego… Teraz mamy odpust na większość zobowiązań i zajęć, więc możemy skupić się na sobie, na budowaniu związku, więzi, uczucia…

– Kotku… – podeszłam do Jarka, składając usta do pocałunku.

Powstrzymał gestem dłoni te zapędy.

– Nie ma opcji. A jak cię zarażę? Trzymaj się ode mnie z daleka!

I to by było na tyle, jeśli chodzi o budowanie bliskości, pomyślałam. Trudno. Jarek włożył wszystkie ubrania do pralki i nastawił na najwyższą możliwą dla nich temperaturę, po czym zrobił sobie „wyparzającą” kąpiel.

– Natrzeć cię spirytusem? – zakpiłam zza drzwi i poszłam szykować kolację.

Robiąc kanapki, uświadomiłam sobie, że mamy jedzenia na śniadanie i najwyżej obiad. Większe zakupy miałam zrobić pod koniec tygodnia, korzystając z wolnej soboty. A tu niespodzianka i właściwie nie wolno nam nawet drzwi otwierać.

Co z moimi butami, które czekały na odbiór u szewca? Co z wizytą u dentysty, bo Jarkowi wypadła plomba? Co z wizytą kontrolną u kardiologa, na którą zapisywałam się podczas ostatniej bytności u niego dwa lata temu? Co z wiosennymi zakupami, bo Jarkowi przydałaby się nowa kurtka, a mnie buty?

Okazało się, że ten cudowny, nadprogramowy urlop oznacza dosłownie siedzenie kamieniem w domu, niezależnie od tego, co się wcześniej zaplanowało i z kim się umówiło.

– Jarek, co my będziemy jeść? – zapytałam męża, który wyszedł właśnie z łazienki.

– To jest zasadne pytanie. Przecież nie będę teraz zarabiał.

– Z tym damy sobie radę. Ja pytam: co będziemy jeść podczas kwarantanny, jak kupimy środki czystości, co będziemy robić?

– Ty masz na bank jakieś nieprzeczytane książki, ja wreszcie się wyśpię. A zakupy… Podobno służby mają się tym zająć, a jak nie, to poprosimy kogoś, żeby podrzucał nam pod bramę. Kotku, to tylko dwa tygodnie, a nie dwa lata.

Też prawda. Tyle, ile trwa przeciętny urlop, o którym się mówi, że minął jak z bicza trzasnął. W dodatku ja miałam swoje obowiązki jako nauczycielka, więc część dnia zleci – planowałam kolejne kroki – wizyty u lekarzy przełożymy, buty od szewca odbiorę później, po domu i tak nie będę w nich chodzić.

Kładąc się spać, wreszcie wyłączyliśmy budzik, ustawiony zazwyczaj na piątą. Pierwszego dnia kwarantanny wstaliśmy dobrze po ósmej. Nie pamiętam już, kiedy ostatni raz wstałam tak późno. Nawet na urlopie zrywałam się wcześnie, bo atrakcje czekały, a czas mijał. Teraz mogliśmy z czystym sumieniem cały dzień nie wychodzić z łóżka. Co też zamierzałam uczynić.

Zajęcia łóżkowe… Hm…

Nieważne, że mój partner jeszcze spał. Pocałowałam go i włożyłam w ten pocałunek całą wyspaną siebie. Dawno nie kochaliśmy się rano, więc postanowiłam wykorzystać fakt, że teraz możemy. Jednak kiedy Jarek rozbudził się na tyle, by zrozumieć, do czego zmierzam, odsunął mnie na odległość ramienia.

– Zwariowałaś? – powiedział.

– Chrzanić wirusa. Jak się miałam zarazić, to się już zaraziłam.

– Nic z tego! – Jarek wyskoczył z łóżka i uciekł do łazienki.

Świetnie. No to jeden zabijacz czasu mogę wykreślić z grafiku. Ani całowania, ani migdalenia się, ani kochania. Nie to nie, prosić się nie będę. Przygotowałam śniadanie z resztek chleba, wędliny i twarożku. Ugotowałam ostatnie dwa jajka. Sytuacja robiła się mało zabawna.

– Zadzwoń tam, skąd mieli dostarczać jedzenie, albo o kolacji możesz zapomnieć.

– Zamówimy pizzę.

– Na śniadanie? I obiad? I kolację też?

– Czemu się tak denerwujesz? – spytał, pojawiając się w drzwiach kuchni ze szczoteczką do zębów.

– A czemu ty jesteś taki spokojny? Wiem, że to raptem dwa tygodnie, ale to zawsze jakiś przymus, narzucane odgórnie zakazy i nakazy, plus niepewność. A jeśli któreś z nas jest zarażone albo oboje? A jak zabraknie nam żywności i nikt nie będzie chciał nam pomóc? Ze strachu przed zarazą? Słyszałeś, co niektórzy mówią o tych w kwarantannie, że sami są sobie winni, że zamurować w piwnicy, a chleb i wodę spuszczać w wiadrze, że… śmiej się, śmiej!

Moje czarnowidztwo się nie sprawdziło

Dwójka znajomych obiecała robić nam zakupy i podrzucać pod drzwi. Tak więc z głodu nie umrzemy. Na obiad zamówiliśmy jednak pizzę, bo kwarantanna strasznie męczy i nie chciało nam się gotować. Obejrzeliśmy film. Jarek nawet zapalił zapachowe świece, które zazwyczaj mu przeszkadzały, jako zbieracze kurzu.

Obejrzeliśmy drugi film. Zapadł zmrok. Obejrzeliśmy trzeci film. I poszliśmy spać. Drugiego dnia zarządziłam porządki. Skoro dysponujemy kupą czasu, którego poza domem spożytkować nam nie wolno, to przynajmniej ten dom będzie lśnił.

Nie ma też jak dobra, porządna kłótnia ze współmałżonkiem, kiedy nie możecie wyjść na wino do przyjaciółki ani na piwo z kumplami. A przy porządkach trzeba się pokłócić, taka tradycja, wiadomo. Drugi dzień spędziliśmy więc na pucowaniu, myciu i ścieraniu, a wieczorem, obrażeni i milczący, oglądaliśmy kolejne dwa filmy.

Przymusowa kwarantanna, czyli konieczność przebywania wyłącznie we własnym towarzystwie obnażyła nas, a to, co ujrzałam, nie było ładne… Dotąd też niby widziałam tego człowieka codziennie. Spaliśmy w jednym łóżku, całowałam na do widzenia, gdy wychodziliśmy do pracy. Po pracy rozmawialiśmy, kto zrobi zakupy, co będzie na kolację i niech wreszcie wyniesie śmieci. W takim trybie mijały nam lata, aż tu nagle przy okazji kwarantanny odkryłam, że wcale go nie znam.

Jak to znudziła mu się muzyka Pink Floyd?

Kiedyś słuchaliśmy ich razem od rana do wieczora! I dlaczego mam zakładać słuchawki? Przecież tego nie da się słuchać cicho! I co on ma do moich chipsów cebulowych? Od kiedy on taki wrażliwy, że mu się niedobrze robi od samego zapachu? Co?! Mam od razu po zjedzeniu małej paczki szorować zęby i myć ręce?! Odbiło mu zupełnie.

W tle leciały kolejne wieści na temat wirusa albo jakiś film, a z naszych ust nie padało jedno słowo komentarza. Co się z nami stało? Czemu nie umiemy już wymieniać myśli, poglądów, spierać się o sprawy ważne, dyskutować całą noc nad jedną kwestią. No i seks… Wirus wirusem, kwarantanna kwarantanną, a czas od ostatniego razu można liczyć w miesiącach.

– Jarek… ty kogoś masz, prawda? – wypaliłam bez zastanowienia.

Ręka męża, trzymająca łyżkę z zupą, zawisła w powietrzu.

– Że co? – spytał cicho.

– Masz kogoś. Nie rozmawiamy ze sobą, nie śpimy ze sobą, gadamy o pierdołach, zakupach, śmieciach, i nie lubisz już Pink Floydów, na pewno kogoś masz!

Rozpłakałam się i uciekłam do sypialni. Po chwili drzwi się otworzyły i wszedł Jarek. Odwróciłam się od niego. Po pierwsze dlatego, że był wstrętnym dziwkarzem. Po drugie dlatego, żeby na mnie nie patrzył. Może inne kobiety potrafią płakać ładnie i uroczo, tak że mają tylko mokre oczy. Ja od razu mam napuchnięty nos i czerwone oczy, i co chwila, bynajmniej nie uroczo, smarkam.

– Naprawdę sądzisz, że mógłbym cię zdradzić?

– A co innego mam sądzić? To się wydaje logiczne. Idź sobie stąd.

– Ale ja cię kocham.

– Przeszkadza ci wszystko, co robię i lubię. Chipsy cebulowe, muzyka, moje głośne chodzenie po domu…

– Bo tupiesz jak słoń! – roześmiał się. – Ale dzięki temu wiem, kiedy wracasz z pracy, bo słyszę cię już na schodach. Nikogo nie mam. Nikogo poza tobą – uściślił. – A ludzie się zmieniają. To, że przejadły mi się piosenki, których słuchaliśmy dziesięć lat temu, i to, że nie znoszę zapachu cebuli, chipsów i serowego popcornu, nie znaczy, że cię zdradzam. Kotek, no, spójrz na mnie. Faktycznie, przyznaję, przestaliśmy ze sobą rozmawiać. I spędzać czas, jak należy. Nie wiem czemu. I żałuję, że tak jest. Ale mamy dwa tygodnie, no, już niecałe, żeby znaleźć odpowiedź i poznać się na nowo.

– Co? – spytałam zachrypniętym głosem, sięgając po chusteczkę.

– Jesteś najpiękniejszą kobietą na świecie. I moją. Teraz tylko moją. – Pocałował mnie. Tak jak mąż powinien całować ukochaną żonę. Nie wiem, co go wstrzymywało wcześniej. Myślałam, że mu się znudziłam, że już nie lubi seksu ze mną, że może są jakieś inne względy… Muszę go zapytać...

– Hej, przecież wirus…! – wykrzyknęłam, odsuwając się od niego.

To były ciekawe dni. Poza godzinami, które musiałam poświęcić na wrzucanie do internetu informacji dla moich uczniów, prawie nie wychodziliśmy z łóżka. Znowu zaczęliśmy rozmawiać. To nie zawsze były łatwe tematy i przyjemne rozmowy. W wielu kwestiach nie zgadzaliśmy się ze sobą, ale potrafiliśmy powiedzieć, że szanujemy nasze odmienne zdania, że musimy znaleźć kompromis, zamiast kłócić się i obrażać. Bo nadal się kochamy, bo nadal jesteśmy dla siebie ważni, o czym zapomnieliśmy.

Oglądaliśmy filmy przytuleni, a nie każde w swoim kącie kanapy. I pogryzaliśmy różnorakie orzeszki, które smakowały i jemu, i mnie, a które znajomi dorzucili do ostatnich zakupów. I do upadłego słuchaliśmy razem Iron Maiden. No, do dwudziestej trzeciej, kiedy sąsiadka z dołu zaczęła walić w rurę od kaloryfera. Wtedy przenieśliśmy się z częścią rozrywkową do sypialni. Część rozrywkowa przeciągnęła się do późnej nocy.

To było niesamowite…

Na nowo poznawać człowieka, którego znałam od piętnastu lat. Nie wszystko mi się w nim podobało. Jemu we mnie też. Nad częścią tych cech mogliśmy pracować, resztę postanowiliśmy olać, stwierdzając, że starych drzew się nie przesadza i że na coś musimy narzekać.

Po dwóch tygodniach, skoro żadne z nas nie zachorowało, mogliśmy wyjść z domu na spacer. Do sklepu. Ja nadal nie mogłam odebrać butów od szewca. Jarek musiał żyć z ubytkiem plomby, bo dentyści nie przyjmowali do odwołania, ale za to mógł wrócić do pracy. Ja zostałam w domu, ponieważ szkoły zamknięto na dłużej. Uspokajałam uczniów klas ósmych, że na pewno uda im się zdać przesunięty egzamin, podsuwałam kolejne lektury i testy do wykonania.

O dziewiętnastej do domu wszedł ogromny bukiet pięknych tulipanów, z moim mężem na doczepkę.

– Dawno nie dawałem ci kwiatów – powiedział. – I mam dla ciebie niespodziankę. Wziąłem jeszcze tydzień urlopu. – Uśmiechnął się i przekręcił zasuwkę w drzwiach, odgradzając nas od zewnętrznego świata...

Czytaj także:
„Ojciec wojskowy to moje przekleństwo. Zniszczył mój związek, chciał mną dyrygować i traktował życie jak koszary”
„Żyłam w dobrych relacjach z byłym mężem i jego nową partnerką. Moja matka nie mogła tego zrozumieć”
„Gdy moja siostra umierała, ja walczyłam ze sobą. Nie chciałam opiekować się jej córką z Zespołem Downa”

Redakcja poleca

REKLAMA