„Kuzynka wygrała swojego męża w pokera. Cwaniak działał na 2 fronty i nie mógł się zdecydować, więc baby stanęły do walki”

kobieta gra w pokera fot. Adobe Stock, RomanR
„– Tyle lat minęło, a ja nadal nie rozumiem, jakim cudem wygrałam – wzdycha kuzynka. – Pamiętam tylko, że ona miała strita w kolorze. Zaczęła się puszyć i głupio uśmiechać, więc odczekałam dla większego efektu i powoli, spokojnie, bez słowa pokazałam swoje karty: miałam królewskiego pokera w treflach”.
/ 01.03.2023 12:30
kobieta gra w pokera fot. Adobe Stock, RomanR

Moja kuzynka Bożenka uwielbia przyjmować gości. Zawsze szykuje pyszne jedzenie, wystawia dobre trunki, piecze tort bezowy… Opowiadać też lubi. Tym razem przy deserze wspomina, jak ponad trzydzieści lat temu pojechała do Ciechocinka i tam rozegrała partię życia!

– Pamiętam, cała byłam potłuczona po rozwodzie – wzdycha. – Nie chciałam się z nikim wiązać, ale on od razu mi wpadł w oko. Teraz jest łysy jak kolano, ale wtedy miał czarną czuprynę!

– Józik miał ciemne włosy? – dziwię się, bo te resztki, co zostały, są jakiegoś mysiego koloru

– Pewnie! – zaklina się kuzynka. – I oczy jak dwa węgle. Choć za okularami. I młodszy był o jakieś piętnaście kilo! Zresztą ja też. 

Pokazuje zdjęcia, na których faktycznie widać szczupłego pana i postawną blondynkę. Bardzo się zmienili, jednak żeby uniknąć tych porównań, pytam:

– No to jak to było z tymi kartami? Opowiedz, Bożenko…

Kuzynka nakłada sobie ciasta, Józik dolewa żonie wiśnióweczki i zaczynają się wspomnienia.

Na smutki najlepszy jest nowy chłop

Przyjechała wtedy do Ciechocinka w ciężkim smutku, bo jej pierwszy mąż nie tylko okazał się bezwstydnym wiarołomcą, ale też ograbił ją ze wszystkiego, czego się wspólnie dorobili.

– Brał jak swoje – mówi kuzynka. – Siły nie miałam się z nim kłócić, a on przyjeżdżał i pakował do furgonetki pościel, garnki, odkurzacz, mikser, nawet obrazy ze ścian! Zabrał mi lodówkę i telewizor. Zostałam w prawie pustej chałupie. Spałam na zarwanej leżance, bo kanapę też zabrał, jak mnie nie było w domu!

Na wspomnienie dawnych lat Bożenka dostaje rumieńców.

– Chciałam umrzeć! – ciągnie. – Nie spałam całe noce, więc w końcu poszłam do rejonu po prochy na uspokojenie. Trafiłam na starą lekarkę, która mnie wysłuchała i postawiła do pionu.

„Kobito, zamiast się zamartwiać, powinnaś skakać z radości, że się pozbyłaś durnia i złodzieja! Jest dureń, bo cię nie docenił, a złodziej, bo okradł – podsumowała. – Bierz tyłek w troki i wyjedź gdzieś daleko. Odpocznij, pobaw się, poznaj innych ludzi. Masz jedno życie!”.

Kuzynka miała zaległy urlop, więc wykupiła pełnopłatne wczasy w Ciechocinku, i pojechała. Pierwsze dwa dni w ogóle nie wychodziła z pokoju. Dostała łóżko w czteroosobowym. Jej współlokatorki na razie o nic nie pytały, korzystały z urlopu, spacerowały, opalały się na ławkach w Parku Zdrojowym i wychwalały zalety solankowych tężni. Wreszcie nie wytrzymały…

– Co pani wyprawia? – zapytała jedna z nich. – To głupota tak siedzieć w zamknięciu! Niech pani wyjdzie z nami na spacer albo na wieczorek zapoznawczy…Zrobimy panią na bóstwo!

Kilka godzin później Bożenka spojrzała w lustro i prawie siebie nie poznała. Miała na sobie cudze ciuchy, zakręcone włosy; była umalowana, w kolczykach i ładnym naszyjniku. Od razu poczuła się lepiej!

– Widocznie z kobietami tak jest, że dla nich najlepsze lekarstwo na smutki to nowa kiecka!

– I nowy chłop! – dodaję.

– Prawda – przytakuje kuzynka. – Nowy chłop jest koniecznie potrzebny. Mnie się udało! Jak tylko weszłam do sali, gdzie miał być ten wieczorek, od razu go zobaczyłam. Jakby mnie piorun trafił, tak się poczułam…

Kiedy zagrali pierwszy kawałek, Bożenka modliła się, żeby do niej podszedł. I chyba to wyczuł.

– Tak było? – pytam, a Józik z przekonaniem kiwa głową.

– Tak było. Nie spuszczała ze mnie oka. Ale był jeden problem, bo ja przez te dni, kiedy ona siedziała w zamknięciu, poznałem jedną babkę i z nią przyszedłem na te tańce. Nie mogłem się od razu odwrócić na pięcie, chociaż mnie ciągnęło w inną stronę!

– Ale w końcu się zdecydowałeś? – domyślam się.

– Ilu zabiegów to wymagało! Koledze z pokoju obiecałem flaszkę, żeby tylko prosił do tańca tę moją znajomą. On z nią na parkiet, a ja do Bożenki… Jak ją wziąłem w ramiona, wiedziałem, że łatwo nie wypuszczę!

Józik i Bożenka patrzą na siebie tak, jakby znowu mieli w sobie tamten żar i ciekawość siebie. Nie ma znaczenia, że minęły lata, że oni fizycznie się zmienili, postarzeli, pewnie trochę zbrzydli. Siebie widzą inaczej, niż widzi ich reszta świata.  

Tamta damulka nie chciała Józia oddać

– Co było dalej? – pytam.

– Jeszcze parę dni tak się czaiłem. Na spacery chodziliśmy całą grupą, w pijalni wód też byliśmy razem… Obserwowałem Bożenkę i coraz bardziej mi się podobała. Ale i ta pierwsza nie popuszczała cugli!

– Koniec turnusu się zbliżał, a on nie mógł zdecydować, którą woli – kuzynka wtrąca swoje trzy grosze. – Nie miałam żalu. Tamta bardzo ładna, miała fajne ubrania, zawsze była jak spod igły! No i na stałe mieszkali blisko siebie, a ja dwieście kilometrów dalej. Miał dylemat!

Uśmiecha się do swojego Józika i ciągnie:

– Nie chciałam go przyciskać. Nauczyłam się, że nic na siłę!

Po koniec jesiennego turnusu popsuła się pogoda. Lał deszcz, więc zaczęli się spotykać w kawiarni uzdrowiskowej, gdzie można było posiedzieć przy kawce i napoleonce. Już nie pamiętają, kto zaproponował karty. Okazało się, że wszyscy grają w oczko, tysiąca, remika i makao.  Ta babka Józika chciała się pewnie popisać, bo nagle wypaliła:

– To wszystko to są zabawy dla dzieciaków na koloniach. Dorośli siadają do w poważnej gry, na przykład pokera!

Patrzyła na Bożenkę wyzywająco. Wszyscy wiedzieli, jaka się toczy między nimi rywalizacja, i co, a właściwie kto jest stawką, więc zaczęli podpuszczać:

– Nie daj się, Bożena! Sprawdzisz, czy masz szczęście w kartach, czy w miłości!

Kuzynka nienawidziła kart.  Całe dzieciństwo miała przez nie spaprane, bo jej tatuś był hazardzistą i za te obrazki oddał spokój rodziny. Grał nałogowo. Kiedy przychodził dzień wypłaty, obie z matką czatowały przed fabryką, żeby go dorwać i odebrać kasę, ale zawsze się wymknął. Wracał po paru dniach bez grosza i płakał, że to był ostatni raz. Klęczał przed matką Bożenki, za nogi ją łapał i przysięgał, że skończy z kartami… Nigdy nie dotrzymywał słowa.

Bożenka ociera łzy i ciągnie:

– Jak mama umarła, zrobił szulernię z naszego mieszkania. Przez sen słyszałam: pas, sprawdzam, podbijam… Spałam za szafą, dusił mnie smród papierochów. Nieraz byłam świadkiem bijatyki, bo ktoś się chciał odegrać, a już nie miał za co… Nic dziwnego, że zaraz po skończeniu szkoły wyprowadziłam się na sublokatorkę. Cudem uratowałam mieszkanie, bo ojciec tak je zadłużył, że gdyby nie pomoc znajomej, która pracowała w ADM-ie, wyrzuciliby go na bruk. Latami spłacałam ten kredyt, co go wtedy zaciągnęłam!

Ojciec Bożeny chorował na cukrzycę. Pod koniec życia oślepł, więc musiała się znowu do niego przeprowadzić, żeby nie zginął z głodu i brudu. Do końca opowiadał, że marzy o kartach. Dla niej były przeklęte!

Wtedy w Ciechocinku najpierw w ogóle nie chciała więc słyszeć o pokerze, ale tamta dziunia wzięła ją na bok i zapytała:

– Wiesz, o co zagramy?

O co, czy o kogo? – zapytała Bożenka domyślnie.

– Dobra. O kogo! Która z nas przegra, wycofuje się i znika z jego oczu. Dobra?

– Skąd mam mieć pewność, że dotrzymasz słowa?

– Ryzykuj. Ja też ryzykuję.

– Dobra, ale to nasz układ. Nikt o tym nie będzie wiedział.

– Boisz się, że on się obrazi? Nie ma obawy. Chłopy są próżne jak pawie! Tylko się ucieszy.

– Ale przecież grałybyśmy o niego jak o jakąś rzecz!

– Dlatego nie musi o niczym wiedzieć. Wchodzisz w to?

Musiała przysiąc, że już nigdy nie zagra

Ten jeden raz poczuła się córką swojego ojca. Krew jej zaszumiała w żyłach. Końce palców zamrowiły, jakby je wsadziła we wrzątek. Zapragnęła grać – i wygrać. Pokazać tej larwie, że potrafi, że ją rozniesie w puch!

Dziwne, ale Bożenka niewiele wiedziała o pokerze. Że są pięćdziesiąt dwie karty, że wygrywa ich najlepszy układ, że się licytuje i trzeba umieć blefować. No więc zrobiła taką minę, jakby była mistrzynią, a tych pięć osób, które się do nich dwóch dołączyły, mogły jej czyścić buty!

– Tyle lat minęło, a ja nadal nie rozumiem, jakim cudem wygrałam – wzdycha kuzynka. – Pamiętam tylko, że ona miała strita w kolorze. Zaczęła się puszyć i głupio uśmiechać, więc odczekałam dla większego efektu i powoli, spokojnie, bez słowa pokazałam swoje karty: miałam królewskiego pokera w treflach! Kumple mojego ojca nieraz opowiadali o takim układzie, ale zdarzał się on gdzieś i komuś. Żaden z nich nigdy nie miał takiej karty. Ojciec zapewniał, że wtedy można grać o wszystko!

– Więc miałaś ją na widelcu… Dotrzymała słowa? Zmyła się?

– Owszem, tylko najpierw poleciała z ozorem do Józika i wszystko mu wykablowała! Że jest jak pajac do wygrania albo przegrania, że się nim bawię, no i nie można mi ufać, skoro gram w pokera jak zawodowiec.

– Wściekł się?

– Jeszcze jak! Wyjechał bez pożegnania. Kolegom z pokoju mówił, że durne baby nie będą go obracały w swoje strony! Dwa miesiące się nie odzywał.

– Dwa miesiące i siedemnaście dni – koryguje Józik – Ciężko było, bo gdzie się obróciłem, tam mi ona stała w oczach jak żywa! Wreszcie nie wytrzymałem…

– Jak go wtedy zobaczyłam w drzwiach z bukietem czerwonych róż, jakby świat pojaśniał. Cały dzień przegadaliśmy, wszystko mu opowiedziałam, o swoim porąbanym dzieciństwie, małżeństwie, i o tym, że przedtem nigdy nie grałam w karty. Kazał mi przysięgać, że to był pierwszy i ostatni raz! – Bożenka kładzie dłoń na wydatnej piersi. – Potem przyszła noc i już nie rozmawialiśmy…

Uśmiecha się do wspomnień. Józik patrzy na małżonkę z czułością, a ona dodaje:

– Dotrzymałam słowa. Kiedy do Józika przychodzą koledzy i grają w remika, ja robię kolację, parzę kawę albo herbatę i siadam z nimi, ale nie biorę kart do ręki. Tylko sobie patrzę…

Józik kiwa głową, a światło lampy odbija się od jego łysiny.

– Powiem wam – dodaje kuzynka – że tata napsuł mi dużo krwi, ale ten jeden raz pomógł! Jestem pewna, że to on wtedy licytował i rozdawał karty. Inaczej nie da się tego wytłumaczyć!

Czytaj także:
„Mąż wyjechał do Irlandii za pieniądzem i zaczęliśmy się od siebie oddalać. Postanowiłam zawalczyć o nasze małżeństwo”
„Mąż po 17 latach małżeństwa odszedł do 28-letniej kochanki. Po 2 latach wrócił i chciał grać na dwa fronty”
„Miałam dość kpin z mojej samotności, więc na rodzinną imprezę wynajęłam faceta. Popełniłam duży błąd – zakochałam się”

Redakcja poleca

REKLAMA