„Kuzynka bez cienia żenady wprosiła się do nas na weekend. Jest samotną matką, więc wszystko jej się należy?”

kobieta, która nie cierpi swojej kuzynki fot. Adobe Stock, New Africa
„Dorota to pasożyt społeczny, a jej synowie są rozpieszczeni do granic możliwości. Patryczek zjadł półtorej pizzy, potem hot-doga i słodki napój. Wymiotował dalej, niż widział. Dorota ubolewała, że nie mamy telewizora i udajemy wegetarian”.
/ 13.11.2022 07:15
kobieta, która nie cierpi swojej kuzynki fot. Adobe Stock, New Africa

Prognozy mówiły, że to ostatni taki ładny weekend tej jesieni. I choć mieliśmy inne plany, cała rodzina zdecydowała: jedziemy na wieś. Maciek rzucił, że zadzwoni do Miśków. Przytaknęłam. Miśki to nasi przyjaciele: Ania i Michał. Ich dzieci są w wieku naszej córki, więc jak jedziemy gdzieś razem, to przy okazji mamy ją z głowy.

– To widzimy się na miejscu – usłyszałam głos męża.

Super. Miśki jadą! Z Anią i Michałem znamy się od studiów. Od zawsze trzymamy się razem. Nasze dzieci, choć chodzą do szkół na dwóch różnych końcach miasta – bardzo się lubią i doskonale rozumieją. Od urodzenia spędzali ze sobą wakacje i weekendy, więc w sumie nie ma się czemu dziwić. Nasza Lilka ma 17 lat, Antek Misków prawie 18, a jego siostra Mela 16.

Wieś, na którą jechaliśmy, to nasz dom nad Liwcem odziedziczony po dziadkach Maćka. Po gruntownym remoncie jest tam teraz mnóstwo miejsca do spania na piętrze i wielki salon z kuchnią i kominkiem na dole. Do tego dwa hektary łąki i zejście do rzeki. Na miejscu każdy może robić co chce.

Miśków nie traktujemy jak gości

Nie musimy ich zabawiać. Kto chce to czyta, spaceruje, jeździ rowerem. Pełen relaks. Gotujemy wspólnie albo jemy kiełbasę z ogniska. A wieczorem siadamy z winem na tarasie i gadamy, aż padniemy. W miasteczku zatrzymaliśmy się przy supermarkecie. Chleb, masło, jajka, ziemniaki, kiełbasa. I dużo wina.

Gdy pakowałam zakupy do bagażnika, usłyszałam dzwonek komórki – mama. Zdziwiłam się, bo rozmawiałyśmy dwie godziny wcześniej. Zadzwoniłam, żeby jej powiedzieć, że wyjeżdżamy.

– Co tam? – rzuciłam wesoło do słuchawki.

Ale gdy wysłuchałam monologu mamy, przestało mi być do śmiechu.

– Mamuś, jak mogłaś. To miał być taki miły weekend… Przecież wiesz, jaka ona jest – wykrztusiłam z siebie.

W ostatniej chwili przyszedł mi do głowy pomysł, jak uratować chociaż dzisiejszy wieczór.

– No trudno, stało się. Ale wiesz, okazało się że Lilka ma jakieś zajęcia i dlatego pojedziemy dopiero jutro. To przekaż Dorocie.

– Jezu, ktoś umarł? – zapytał Maciek, gdy wsiadłam do auta z ponurą miną.

– Gorzej. Mama zaprosiła nam na weekend Dorotę.

– Nie… – westchnęła Lilka. – I pewnie jeszcze z Patryczkiem? To ja wracam do domu. Zawieź mnie na PKS.

Maćkowi też zrzedła mina

– Słuchajcie, ale powiedziałam, że będziemy dopiero od jutra. Przynajmniej tyle… – próbowałam pocieszyć męża i córkę, ale chyba za bardzo mi nie wyszło.

Dorota to kuzynka. Upiorna. Moja mama wzięła ją pod swoje skrzydła, gdy Dorota przyjechała z Kozienic do Warszawy do liceum. Ja już wtedy studiowałam i mieszkałam z Maćkiem. Mama przelała swoje macierzyńskie uczucia na Dorotę. Gdyby nie moja mama, Sebastianek chodziłby pewnie brudny i głodny Dorota zaszła w ciążę jeszcze przed maturą. Szkoły nie skończyła. Ojciec dziecka, kolega z podwórka, ulotnił się, gdy tylko dowiedział się o dziecku. Dorota doszła do wniosku, że jako samotna matka nic nie musi. Nie musi zdobyć wykształcenia, pracować. Żyła na garnuszku państwa i mojej mamy.

Jej jedynym zajęciem w ciągu dnia było malowanie paznokci i oglądanie telenowel w telewizorze. A metody wychowawcze ograniczały się do włączania synkowi, Sebastiankowi, telewizora i kupowania mu słodyczy. Gdyby nie moja mama, dziecko prawdopodobnie chodziłoby brudne i głodne. Dorota nie interesowała się ani polityką, ani kulturą, ani sportem. Podejrzewałam, że nie ma pojęcia, jak nazywa się prezydent Polski. Gdy próbowałam jej tłumaczyć, żeby nie dawała dwulatkowi czipsów albo żeby czasem mu poczytała zamiast włączać kreskówki, odpowiadała z wyższością, żebym się nie wtrącała, bo ona jako matka wie lepiej.

Ucieszyłam się, gdy dostała od miasta mieszkanie socjalne

Miałam nadzieję, że moja mama będzie mogła trochę odpocząć. Nic z tego. Dorota co rano zjawiała się u niej z Sebastiankiem i znikała na długie godziny. Gdy urodziła się Lilka, staraliśmy się w jej wychowanie nie angażować rodziców. Mamę poprosiłam o opiekę nad nią dosłownie kilka razy, gdy naprawdę nie mieliśmy innego wyjścia – na przykład Maciek był w delegacji, a ja musiałam zostać dłużej w pracy. Albo były 40. urodziny naszego przyjaciela i chcieliśmy pójść razem. Mama zawsze odmawiała, bo akurat musiała zająć się Sebastianem, ponieważ Dorota gdzieś wychodziła. „Ona jest sama, muszę jej pomóc” – słyszałam.

Wiedziałam, że tłumaczenie, że kuzynka nie pracuje i nie ma nic innego do roboty, nie pomoże. Dziś Sebastianek ma 24 lata. Waży 140 kilo, jest na zasiłku i całe dnie spędza grając w gry komputerowe. Mieszka w kawalerce Doroty, która z drugim synem, 10–letnim Patryczkiem, dwa lata temu znowu wprowadziła się do mojej mamy.

Ciociu, tak trochę głupio, żeby dorosły chłopak mieszkał z mamusią. Potrzebuje przestrzeni, ma swoje sprawy – tłumaczyła kuzynka. A moja mama udawała, że wierzy w te argumenty. Patryczek był owocem jednego z tych „wyjść” Doroty. Został poczęty w toalecie dyskoteki (nie wiem czemu, ale moja kuzynka uznała, że wszyscy powinni znać szczegóły) z osobnikiem, którego widziała wtedy po raz pierwszy i ostatni w życiu. Patryczek był gorszą wersją starszego brata. Wychowywany tak samo na czipsach i kreskówkach, już miał nadwagę. Ale Sebastian był zawsze cichy i zamknięty w sobie. Patryk miał ADHD, uwielbiał krzyczeć i siać zniszczenie. Na samą myśl, że spędzimy razem weekend, tak jak moja córka miałam ochotę wsiąść w PKS i wrócić do domu…

Zapakowaliśmy zakupy i pojechaliśmy na wieś

– Co jest, nawet nie poczekaliście? – zdziwiła się Anka, gdy zobaczyła, że jeszcze przed przyjazdem jej i Michała wypiliśmy z mężem flaszkę wina.

– Wyjątkowa sytuacja. Musieliśmy – wyjaśniłam.

Gdy jej powiedziałam, co nas czeka, opadła z jękiem na kanapę.

– No tak. Z tej flaszki jesteście rozgrzeszeni. Ale skoro resztę dnia mamy dla siebie, to z tego korzystajmy – zawołała i podała mężowi butelkę i korkociąg.

Nie oszczędzaliśmy się tamtego wieczoru. W czwórkę przy ognisku wypiliśmy z sześć win. Piliśmy, objadaliśmy się pieczonymi kiełbasami i śpiewaliśmy Kaczmarskiego prawie do świtu. Obudził mnie telefon. Dorota.

– No cześć, kuzynka. To o której ruszacie? Weźmiecie mnie i Patryka?

Cholera, kłamstwo ma krótkie nóżki.

– No wiesz… Hmmmm… My już jesteśmy w drodze, przepraszam. Ale i tak byście się nie zmieścili, bo wieziemy dwa fotele. Lilka jedzie z Anią i Michałem. Odbierzemy was z dworca PKS, tylko daj znać o której! – w końcu wymyśliłam kolejne kłamstwo.

Dorota nie była zadowolona

Przez chwilę łudziłam się, że niewygody podróży spowodują, że z niej zrezygnuje, ale nic z tego.

– No dobra, zadzwonię i dam znać, o której dojedziemy – powiedziała.

To oznaczało, że mamy jakieś cztery godziny na zatarcie śladów naszej wczorajszej libacji. I znalezienie dwóch foteli. Zerwałam się z łóżka i zaczęłam wszystkich budzić.

– Nie ma czasu. Mobilizacja. Nałgałam strasznie Dorocie. Potem wszystko wyjaśnię, ale teraz mamy robotę. Anka, jedziemy do komisu z meblami. Tego, gdzie rok temu kupiłyśmy ten stoliczek. Wytłumaczę ci po drodze. A wy do sprzątania. Dom ma wyglądać tak, jakbyśmy przyjechali dopiero dziś. Pościelcie łóżka i zasypcie ognisko. No już!

Gdy w samochodzie wyjaśniłam Ance, dlaczego musimy natychmiast kupić dwa fotele, moja przyjaciółka dostała ataku śmiechu.

– Jezu, Domiś, co ci strzeliło do głowy?

– Mądra jesteś, jasne. Ciekawe, co ty byś wymyśliła wyrwana ze snu – burknęłam.

W komisie kupiłam jedyne dwa fotele, jakie tam stały

Były obrzydliwe. Miałam nadzieję, że Dorota nie zauważy, że są zupełnie nie w moim guście. Ledwie zdążyłyśmy dowieźć je do domu, zadzwoniła.

– Będziemy na dworcu za 45 minut, pa!

Popatrzyliśmy na siebie smutno. Koniec miłego weekendu. Dorota najpierw kazała się zawieźć do Biedronki. Nakładła do koszyka piw, czipsów, żelków i gotowych zestawów na grilla. Przy kasie okazało się, że zapomniała portfela. W ogóle mnie to nie zdziwiło. Dorota na pewno uważała, że jest gościem i nie ma powodów, żeby wydawała swoje pieniądze. Nic nie powiedziałam. Nawet kiedy okazało się, że na dnie koszyka leży plastikowy karabin, który wrzucił tam Patryczek.

Pożałowałam tego, gdy tylko dotarliśmy do domu. Okazało się, że karabin można było napełnić wodą i strzelać. Patryczek w ciągu pięciu minut znalazł kran, napełnił zabawkę i zmoczył nas wszystkich oraz podłogę. Dorota w ogóle nie zwracała uwagi na wyczyny syna. Wytargała na werandę leżak, otworzyła sobie piwo i z telefonu puściła na cały regulator jakieś disco. Michał i Maciek nagle poczuli potrzebę pójścia na spacer. Nasze dzieci ochoczo zawołały, że idą z nimi. Na placu boju zostałam tylko ja i Ania.

Dorota uznała, że to doskonały moment na dziewczyńskie pogaduchy. Przez dwie godziny opowiadała nam o swoich paznokciach, widzianych na wyprzedaży szałowych sukienkach i jakimś Waldku, którego poznała w urzędzie pracy. W ogóle jej nie przeszkadzało, że żadna z nas ani razu się nie odezwała. Dorota śmiała się z własnych żartów, sama sobie przytakiwała i płynnie przechodziła z jednego tematu na drugi, nie wiadomo jak i kiedy.

W pewnym momencie zorientowałam się, że od kilku minut moja kuzynka opowiada nam o swoich problemach z higieną intymną… Spojrzałam na Ankę. Wyglądała, jakby miała zaraz zwymiotować. Gestem pokazała mi, że idzie po wino. Nie miałam jej jak uprzedzić, żeby nie przynosiła prosecco, bo nawet nie zdążymy go spróbować.

Dorota piła głównie piwo, ale bąbelkami, szczególnie darmowymi, też nie gardziła. Anka przyniosła wprawdzie dwa kieliszki, ale Dorota, o nic nie pytając, wylała ze szklanki resztkę piwa i napełniła ją połową zawartości naszej butelki. Zanim wypiła wino duszkiem, udało mi się nalać sobie i Ance po kieliszku. To, co zostało w butelce, po chwili trafiło znowu do pustej już szklanki Doroty.

Na wsi nie mieliśmy telewizora. Gdy Patryczek znudził się już bieganiem ze swoim karabinem, krzyczeniem „tararara” i oblewaniem wszystkiego wodą, zaczął się dramat.

– Mamo, co ja mam robić?! – wył.

– Na górze są książki – zaryzykowała Anka.

– Książki są dla ch…! – wrzasnął.

– Skąd ty znasz takie słowa? – zapytałam odruchowo i od razu tego pożałowałam.

– Od brata! Ch…, k… – dzieciak zaczął wykrzykiwać wszystkie znane sobie wulgaryzmy.

A jak repertuar mu się skończył, zaczynał od nowa

– Dorota, błagam cię – zaapelowałam do kuzynki.

– A co ja mogę? Dziecko musi się wyszumieć – kuzynka rozłożyła bezradnie ręce i stwierdziwszy, że wina już nie ma, poszła do kuchni po kolejne piwo. Anka spojrzała na zegarek.

– Boże, dopiero 14… To będzie długi weekend.

Gdy nasi panowie i młodzież wrócili ze spaceru, zagoniłyśmy ich z Anką do obierania ziemniaków. Mieliśmy je zjeść z sałatą i sadzonymi jajkami. Wszyscy przepadaliśmy za tym daniem. Ale gdy jedzenie wjechało na stół, Patryczek wpadł w histerię.

– Mamo, kiedy będzie normalny obiad?! Chcę kotleta i frytki!

Dorota westchnęła głęboko. Ale zamiast powiedzieć synowi, żeby nie marudził i jadł co podano, odsunęła się gwałtownie od stołu. Mamrocząc pod nosem coś o oszczędzaniu na gościach, poszła do kuchni. Wyjęła z lodówki karkówkę z Biedronki i cały czas coś do siebie mówiąc, usmażyła ją na patelni. Patryczek zjadł całe opakowanie. Na koniec beknął, otarł tłuszcz z brody rękawem i bez słowa pobiegł do szafki. Wyciągnął stamtąd paczkę czipsów i zaczął pałaszować.

Dorota nie protestowała, więc nic nie powiedziałam. Wieczorem rozpaliliśmy ognisko. Kolejny błąd. Patryczek, spuszczony na chwilę z oka, o mało nie spalił nam domu. Złapał płonącą gałąź i pobiegł z nią na werandę. Zanim ktoś zdążył zareagować – palił się już jeden z kupionych w komisie foteli. Na szczęście Antek zachował zimną krew. Złapał za schowaną pod schodami gaśnicę i zgasił pożar. A potem ochrzanił Patryczka. Chyba po raz pierwszy w życiu dzieciak usłyszał parę słów prawdy. Był w takim szoku, że zanim dostał spazmów, przez kilka minut stał z rozdziawioną buzią i tylko mrugał oczami.

Patryczek zjadł półtorej pizzy, potem hot-doga

Ale gdy w końcu się rozryczał, słychać go było pewnie w promieniu co najmniej 100 kilometrów.

– Zostaw go, odsuń się! – Dorota wpadła w furię.

Nakrzyczała na Antka, na Ankę, na mnie. Nie doczekałam się przeprosin za zniszczony fotel (Dorota nie musiała wiedzieć, że i tak oba zamierzałam wyrzucić na śmietnik). W końcu zabrała syna na górę. Domyślam się, że na pocieszenie dostał czipsy i żelki. Sobie na ukojenie nerwów Dorota zaaplikowała kolejne prosecco, które znalazła w lodówce. Gdy wróciła do ogniska, już ledwie trzymała się na nogach.

Próbowała przekonać Michała, żeby zagrał jakiś hit Ich Troje. Gdy odmówił, zaczęła śpiewać a capella. Chwilę później próbowała z Michałem tańczyć. Zaprotestował dopiero, gdy złapała go za tyłek. Razem z Maćkiem, pomimo jej protestów, zaprowadziliśmy ją do łóżka.

– Uff. Teraz mam ochotę tylko w milczeniu popatrzeć na ogień – westchnęłam.

Reszta się ze mną zgodziła

Miśki pojechali do domu niedługo po śniadaniu.

– Mela ma klasówkę, musimy wracać – Anka jak chciała, to umiała kłamać bardzo przekonująco.

My musieliśmy wytrzymać do obiadu.

– To może się zwiniemy i zjemy pizzę w miasteczku? – zaproponowałam.

Akurat ta propozycja spodobała się także naszej córce. Patryczek zjadł półtorej pizzy, potem wciągnął jeszcze hot-doga na stacji benzynowej. Wszystko popił jakimś ohydnym kolorowym napojem. W rezultacie zanim dojechaliśmy do domu, wszystko zwymiotował. Na szczęście głównie na kolana swojej matki.

– Nic się nie stało, i tak miałem jechać do myjni – zapewnił Dorotę mój mąż.

Ale przeprosin i tak się nie doczekaliśmy. W domu miałam tylko siłę wziąć kąpiel i pójść spać.

– Odpoczniesz jutro w pracy – pocieszył mnie Maciek i zgasił światło.

Tydzień później opowiedziałam wszystko mamie.

– Boże, nic mu nie jest? Czy wy rozumu nie macie, żeby pozwalać dziecku bawić się ogniem? – oberwało mi się, gdy opowiedziałam jej o fotelu i pożarze. – I co z tego, że Dorota zna inne piosenki niż wy? I słucha innej muzyki? Nie macie monopolu na dobry gust… – skomentowała fragment o Ich Troje​. Obmacywanie Michała mama przemilczała. A wypadkowi w aucie byliśmy sobie winni sami: – Kto słyszał, żeby nie mieć w aucie torebki, a szczególnie jak się jeździ z dziećmi.

– Mamo, ale mieliśmy przypuszczać, że będziemy jeździć z dziećmi? To Dorota powinna wiedzieć, że jej syn źle znosi jazdę autem. No i nie pozwalać mu jeść tego całego syfu… – zaprotestowałam. Kolejny błąd.
– A co, miała dziecko zagłodzić? Słyszałam, że nagle próbowaliście udawać wegetarian. Żałować gościom kawałka mięsa, naprawdę…

Dałam sobie spokój

Mama, normalnie rozsądna kobieta, w przypadku Doroty zachowywała się jak ślepa i głucha. Niestety, najgorszy moment roku jest dopiero przed nami, kiedy mama zaczyna operację „sylwester”. W tym roku wystartowała dopiero tuż przed świętami, przy niedzielnym obiedzie:

– Macie już jakieś plany sylwestrowe? – rzuciła mimochodem przy zupie.

A gdy Dorota wyszła do łazienki, przechyliła się i wyszeptała mi do ucha:

– Biedna Dorota, nie ma żadnych znajomych. Tak się poświęca dla dzieci. Pewnie znowu powita Nowy Rok ze mną przed telewizorem.

Ostateczny atak mama przypuści w czasie wigilijnej kolacji. Starannie wybierze moment. Zaraz po podzieleniu się opłatkiem albo po zaśpiewaniu jakieś wyjątkowo podniosłej i wzruszającej kolędy.

– To jak Dorotko, zostaniesz ze mną w sylwestra? Bo Dominika i Maciek na pewno mają jakieś plany. I starej matki nie odwiedzą…

Wtedy będę musiała dokonać wyboru…

Skłamać – pomimo Wigilii, rodzinnej atmosfery, dzielenia się opłatkiem. Wymyślić na poczekaniu historyjkę na tyle pogmatwaną, żeby było oczywiste, że Dorota na tę imprezę z nami pójść nie może – przyjęcie u kolegi Maćka z pracy połączone z zaręczynami; bal, na który dostaliśmy zaproszenia w prezencie, a bilety dawno się skończyły…

A potem będę musiała pamiętać o moim kłamstwie, pilnować, żeby się nie wygadać i opowiadać zmyślone historie ze zmyślonej zabawy. A mama będzie mnie wbijać w poczucie winy, snując opowieści, jak to Dorota wypiła za dużo wina i płakała, aż w końcu zasnęła na kanapie… Albo… powiedzieć prawdę. Że jak zwykle spotykamy się ze znajomymi u nas na wsi. I że oczywiście Dorota jest mile widziana i może przyjechać w każdej chwili. Za to znienawidzi mnie mąż i przyjaciele. A już po kilku godzinach obecności kuzynki znienawidzę samą siebie… Mamo, dlaczego mi to robisz? 

Czytaj także:
Ciotka była taką jedzą, że mąż uciekł od niej na tamten świat. Ciągnęliśmy losy, u kogo nocuje
Mój mąż miał kompleks - on był robotnikiem, ja lekarką. To dlatego usprawiedliwiał przemoc
Syn jest ode mnie młodszy o 13 lat. Jego matka zginęła w wypadku, ja już wtedy znałam jego ojca

 

Redakcja poleca

REKLAMA