„Kumpel zrobił sobie ze mnie chłopca na posyłki. Odwalałem za niego czarną robotę, a na koniec i tak to on dostał awans”

Przemęczony mężczyzna fot. Adobe Stock, Fabio
„Czy miałem poczucie niesprawiedliwości?​ Miałem, ale próbowałem sobie wmówić, że widocznie to on nadaje się na kierownicze stanowisko, skoro właśnie jemu takie powierzono. Nigdy nie byłem zawistny, jeśli coś się komuś udawało, zazwyczaj się cieszyłem. Tym razem jednak nie mogłem”.
/ 05.03.2023 10:30
Przemęczony mężczyzna fot. Adobe Stock, Fabio

Wróciłem do domu wieczorem. Paulina czekała z kolacją, ale najpierw musiała dać jeść dzieciom, więc moja porcja była już chłodnawa.

– Znowu dałeś się wrobić? – spytała.

– Zaraz tam wrobić – mruknąłem.

– Szymon potrzebował wyjść wcześniej, więc poprosił, żebym zrobił za niego raporty. Menedżer chce mieć je jutro rano na biurku.

Żona popatrzyła na mnie i pokiwała głową.

– A ile ci zapłaci za tę dodatkową robotę? – spytała.

– No wiesz?! – oburzyłem się. – Przecież to mój kolega.

– Kolega… – w jej ustach zabrzmiało to jak obelga. – Ciekawe, czy on mówi o tobie tak samo.

Rozłożyłem ręce. Nie miałem pojęcia, jak mówi o mnie Szymon. Chociaż… Ktoś mi kiedyś powiedział, że „frajer”. Możliwe. Szymon nigdy nie był zbyt delikatny.

– Zrozum, on jest od niedawna na nowym stanowisku, jeszcze nie ze wszystkim sobie radzi
– próbowałem usprawiedliwić człowieka, którego znałem od dzieciństwa.

– Na stanowisku, mówisz? – wycedziła Paulina. – Na tym samym, które powinno się należeć tobie?

Wzruszyłem ramionami.

– Widocznie ktoś na górze uznał, że on lepiej się na nim sprawdzi.

Pokręciła głową z niedowierzaniem i westchnęła ciężko.

– Tobie już chyba nic nie pomoże. Naprawdę nie widzisz, jak on cię wykorzystuje? I nie tylko on! Przecież już co drugi dzień zostajesz dłużej w pracy albo przynosisz ją do domu.

Miała rację. Sam widziałem, że coś jest nie tak. Ale kiedy ktoś mnie prosi o przysługę, po prostu nie umiem odmówić. Żona nieraz próbowała mi uświadomić, że powinienem się jakoś z tym uporać, nauczyć się mówić „nie”, lecz jakoś tego nie czułem. Jeżeli ktoś potrzebuje pomocy, należy mu pomóc, a nie szukać wymówek albo chować głowę w piasek. Powiedziałem to Paulinie, zresztą po raz kolejny.

– Kochanie – odrzekła spokojnie. – Przecież to należy do jego obowiązków. Bierze dodatek za kierownicze stanowisko, więc powinien się wywiązywać z tego, co do niego należy. Tym bardziej teraz, kiedy powinien dawać przykład.

– Właśnie teraz potrzebuje pomocy – zaprotestowałem. – Wiesz, że przybyło mu obowiązków…

– A już z poprzednimi zupełnie sobie nie radził – weszła mi w słowo. – Nie dość, że z niego niezły leń, to jest jeszcze nieuczciwy.

– Dlaczego nieuczciwy? – zdziwiłem się.

Westchnęła ciężko.

– Dobry z ciebie człowiek – powiedziała. – Bardzo dobry. Naprawdę nie widzisz, że Szymon cię wrednie wykorzystuje? Ty odwalasz za niego robotę, a on potem przedstawia to tak, jakby sam ją wykonał.

Wzruszyłem ramionami. Przecież robiłem to z własnej woli, żeby pomóc koledze. Zresztą, innym też robiłem przysługi.

– O tak, robisz przysługi wszystkim, którzy cię o to poproszą! – zawołała Paulina. – Nikomu nie potrafisz odmówić. Oczywiście z wyjątkiem mnie, kiedy błagam cię po raz tysięczny, żebyś zrobił wreszcie porządek z tymi półkami, które kupiliśmy dwa miesiące temu i jeszcze leżą w paczkach!

Kiedyś chciałem zostać księdzem

Spodziewałem się, że moja żona wyciągnie ten argument, ale i tak nie miałem na niego odpowiedzi. Bo przez te dwa miesiące rzeczywiście regularnie przynosiłem pracę do domu albo zostawałem dłużej w firmie.

– Co ja z tobą mam – westchnęła. – Naprawdę nie potrafisz odmawiać?

– Jeśli się komuś odmawia pomocy, to przecież grzech jest – odparłem.

– Grzech to jest tak rozpuścić ludzi, żeby weszli na głowę! – zirytowała się.

– Naprawdę nie rozumiesz, że cię wykorzystują? Najbardziej oczywiście Szymuś, ale inni też!

– Chyba nie umiem inaczej – rozłożyłem ręce. – Gdybym komuś nie udzielił pomocy, miałbym wyrzuty sumienia.

Machnęła ręką i wyszła, mrucząc coś o mojej niepoprawności i nieporadności. W sumie miała trochę racji. Już w szkole podstawowej pozwalałem bez protestów odpisywać zadania domowe, a nawet pisałem za mniej zdolnych kolegów wypracowania. Mniej zdolnych albo leniwych, takich jak Szymon. Z nim znaliśmy się właśnie jeszcze ze szkoły.

Był inteligentny, sprytny, a przede wszystkim posiadał urok osobisty, który mu zjednywał ludzi i nieraz wybawił z opresji. A ja byłem po prostu solidny, solidności zaś na ogół się nie docenia. Potem, po ogólniaku, nasze drogi się rozeszły, bo on został studiować we Wrocławiu, a ja wybrałem się aż do Lublina, na Katolicki Uniwersytet Lubelski. To był jeszcze czas, kiedy zastanawiałem się, czy nie wybrać seminarium, jednak jakoś nie potrafiłem znaleźć w sobie powołania, tej iskry, która sprawia, że człowiek nie ma wątpliwości.

Ksiądz, do którego udałem się po radę, postawił sprawę uczciwie – wątpliwości może mieć każdy, ale jeśli bardziej pociąga mnie życie świeckie, nie ma sensu, żebym wstępował do stanu duchownego.

– W razie czego zawsze zdążysz zahaczyć się w jakimś zakonie – powiedział. – Nigdy nie wiadomo, jak ci się życie potoczy i co cię spotka. Ale, prawdę mówiąc, nie widzę w tobie wielkich zadatków na kapłana.

Trafił do mojego zespołu

Ulżyło mi po tej rozmowie. Bo miałem takie poczucie, że odmawiając Bogu poświęcenia siebie w jego służbie, w jakiś sposób go obrażam. Ktoś powie, że to bzdura, a ja po prostu taką mam naturę. Nie umiem odmawiać i tyle. Tamten ksiądz mi pomógł podjąć właściwą decyzję, bo dwa lata później poznałem na ślubie przyjaciół Paulinę i zakochałem się bez pamięci.
To ze względu na nią wróciłem do Wrocławia, chociaż kuszono mnie pracą na uczelni. Miłość była ważniejsza, a moja przyszła żona nie chciała się przenosić na drugi koniec Polski.

Zacząłem pracę w biurze projektowym, oczywiście nie przy desce kreślarskiej, tylko w logistyce. Obowiązków miałem sporo, a współpracownicy szybko się zorientowali, że zawsze można liczyć na moją pomoc. A kiedy już się zorientowali, czasem wykorzystywali ten fakt. Nie było jednak tak źle do chwili, kiedy pojawił się Szymon. Kiedy wszedł do mojego pokoju, obaj się mocno zdziwiliśmy, a potem nastąpiło serdeczne przywitanie.

– Myślałem, że zostałeś po tamtej stronie Wisły! – zawołał mój stary kumpel.

– A ja myślałem, że jak wybyłeś na Zachód zaraz po studiach, to już tu nie wrócisz! – powiedziałem.

Byłem pewien, że pojawił się u nas jako przedstawiciel jakiejś firmy, z którą albo zawieramy kontrakt, albo ona chce przedstawić ofertę. Okazało się jednak, że Szymon podejmuje pracę.
Nie wiem, jak to załatwił, pewnie swoim urokiem osobistym, ale został przydzielony do mojego zespołu, chociaż wakat był gdzie indziej w naszym pionie.

Na początku nawet się cieszyłem, ale szybko wyszło na jaw, że nie starał się pracować ze mną z wielkiej przyjaźni. Chciał mieć pod ręką kogoś, kto będzie mu pomagał. I tak to poszło… Wykonywałem za niego wiele czynności, a na koniec to on dostał awans po odejściu dotychczasowego kierownika.

Czy miałem poczucie niesprawiedliwości?

Miałem, ale próbowałem sobie wmówić, że widocznie to on nadaje się na kierownicze stanowisko, skoro właśnie jemu takie powierzono. Nigdy nie byłem zawistny, jeśli coś się komuś udawało, zazwyczaj się cieszyłem. Tym razem jednak nie mogłem. W dodatku Paulina wierciła mi dziurę w brzuchu, że daję się wykorzystywać, a ona ma tego dość.

– Inni dostają wysokie premie, awansują, a ty jak ta mrówka tylko tyrasz za ochłapy!

Nie chodziło jej o pieniądze, tylko o zasadę. Sama zarabiała bardzo dobrze i uważała, że za moją harówkę też powinienem dostawać tyle, ile mi się należy, a nie załatwiać sprawy za innych. Pomysł wpadł mi do głowy podczas jednej z niedzielnych mszy. Ksiądz miał właśnie kazanie oparte na przypowieści o pracy w winnicy Pańskiej.

Wikary przyjął mnie w swoim pokoju. Z początku chciał, żebyśmy poszli do konfesjonału, ale wytłumaczyłem mu, że chcę porady, a nie rozgrzeszenia. Był nieco zdziwiony, bo ludzie rzadko przychodzą z takimi osobistymi sprawami inaczej niż do sakramentu pokuty. Usiedliśmy na wygodnych krzesłach, a wikary spojrzał na mnie uważnie.

– Proszę mówić – zachęcił. – Jaki ma pan problem?

– Mam prośbę na początek – odparłem. – Jesteśmy w jednym wieku, niech ksiądz mówi mi po imieniu.

– Skoro pan… Skoro tak chcesz i będzie ci łatwiej, nie widzę problemu.

Zacząłem swoją opowieść właśnie od czasów szkolnych. Ponieważ moje życie nie składało się ze zbyt wielu zakrętów, nie trwała ona bardzo długo. Ksiądz słuchał, nie przerywając. Musiałem przyznać, że umiał słuchać. Patrzył to na mnie, to gdzieś w przestrzeń nad moim ramieniem, bo zbyt długi kontakt wzrokowy bywa męczący, ale przez cały czas czułem, że jest skupiony na moich słowach. I rzeczywiście tak było, bo kiedy zaczął zadawać pytania, żeby uszczegółowić parę rzeczy, mogłem stwierdzić, że zapamiętał wszystko.

– A zatem twoim problemem jest brak umiejętności powiedzenia „nie” – podsumował.

– Nie potrafię odmawiać, kiedy ktoś jest w potrzebie. Bo papierosów, alkoholu czy narkotyków umiem jak najbardziej.

– W psychologii to się nazywa brak asertywności – odrzekł. – Jednak w tobie to tkwi głęboko, gdzieś na poziomie samej wiary. Boisz się, że odmawiając pomocy, popełnisz grzech.

– Właśnie, doskonale ksiądz to nazwał.

Popatrzył na mnie spod zmrużonych powiek.

– A zdajesz sobie sprawę, że takim postępowaniem również popełniasz grzech? I to niejeden!
Słysząc to, potrząsnąłem głową z niedowierzaniem.

– Przecież pomoc bliźniemu… – zacząłem, ale umilkłem, bo podniósł rękę, żeby mnie uciszyć.

– Pomoc tak, ale nie wyręczanie. Wiesz, co to są grzechy cudze.

Zastanowiłem się.

– Coś takiego kiedyś było na religii, ale chyba nie zapamiętałem.

– Zazwyczaj wymienia się ich dziewięć – wyjaśnił ksiądz. – Przedstawię te, które ciebie dotyczą, bo nie namawiasz i nie zmuszasz innych do czynienia zła. Ale jest coś takiego jak zgoda na grzech. W twoim przypadku pozwalasz otoczeniu, żeby cię wykorzystywało. Ten twój przyjaciel przecież popełnia grzech lenistwa, nie wykonując tego, co do niego należy. Inni, którzy nie potrzebują koniecznie twojego wsparcia, tylko korzystają z niego z wygodnictwa, również grzeszą. A ty im w tym pomagasz.

Patrzyłem na niego z wytrzeszczonymi oczami. Nigdy nie podchodziłem do tego w taki sposób.

– Zatem zgadzasz się na złe postępowanie i w nim uczestniczysz. To już dwa grzechy cudze. A do tego, jeśli dobrze rozumiem, przed żoną próbujesz współpracowników usprawiedliwiać. To trzeci grzech cudzy, czyli usprawiedliwianie i bronienie sprawców. Tak postępując, chcąc nie chcąc, skłaniasz innych do grzechu. I to już czwarty symptom.

– Ale… ale… – zająknąłem się, nie bardzo wiedząc, co powiedzieć. – Ale jeśli nie pomogę, ci ludzie ucierpią, narażą się na gniew przełożonych…

– I odbiorą zasłużoną karę – odpowiedział twardo ksiądz. – Jeżeli ty jesteś w stanie zrobić własną pracę i bierzesz na barki ich obowiązki, to znaczy, że nie są nimi przeciążeni. Co innego, gdyby chlebodawca wymagał pracy ponad siły. Wówczas należałoby się przeciwstawić właśnie jemu.

Zamyśliłem się nad słowami wikarego. Była w nich prawda i gorycz. Tak, gorycz – bo dowiedziałem się właśnie, że od wielu lat prawie dzień w dzień grzeszę. To przerażające i zaskakujące. Lecz jeśli wgłębić się w takie rozumowanie, przedstawi się ono jako głęboko słuszne. Przecież lenistwo jest jednym z grzechów głównych, a ten, kto pomaga w jego popełnianiu… No właśnie. Faktycznie pomagałem! Szczególnie Szymonowi.

I pal licho niesprawiedliwość związaną z awansem. Ja go po prostu w pewnym sensie deprawowałem! Rozmowa z księdzem trwała jeszcze jakiś czas. Dopytywałem o szczegóły, umacniałem się w przekonaniu, że trzeba coś zmienić w swoim życiu. No i potrzebowałem konkretnej porady, co z tym wszystkim począć. Na twarzy Szymona odmalowało się głębokie zdumienie.

– Jak to nie weźmiesz tych zestawień? – zapytał. – Przecież zawsze je robiłeś.

– Robiłem, ale tym razem nie zrobię – odpowiedziałem, chociaż bardzo wiele mnie to kosztowało. – To należy do twoich obowiązków, kierowniku, nieprawdaż?

Patrzył na mnie ze zmarszczonymi brwiami.

– No, niby tak – rzekł po chwili milczenia. – Ale zawsze ty to robiłeś. Ja nie mam czasu…

– Ja też nie go mam – przerwałem mu. – Nie mogę przez trzy albo cztery dni w tygodniu zabierać pracy do domu albo zostawać dłużej. Też chcę odpocząć, wyjść z żoną do kina, zrobić rzeczy, na które nie mam czasu, bo przez cały czas dłubię przy cudzych papierach.

Dużo mnie to kosztowało…

Nie tylko Szymon przyglądał mi się z uwagą i pewnym zszokowaniem. Zza pozostałych trzech biurek wlepiały się we mnie oczy współpracowników.

– Jezu, człowieku, zlituj się – jęknął mój kumpel. – Ja nawet nie wiem, jak to ugryźć.

No tak, ksiądz miał rację z tymi cudzymi grzechami. Szymon nawet pewnie nie wiedział, do czego te dokumenty służą. A kierował zespołem… I to była moja wina, że się nie nauczył.

– Pokażę ci, o co w tym chodzi, ale dopiero jak skończę bieżącą pracę. Podejdę do twojego gabinetu za jakąś godzinę.

– Zrób je ten ostatni raz, a potem mi pokażesz – poprosił.

Powiem szczerze, że byłem bliski złamania się i przyjęcia takiego rozwiązania. Jednak przypomniały mi się słowa księdza: „Nie daj się namówić na tak zwany ostatni raz, bo okaże się przedostatnim, a potem następny też będzie ostatni, i tak to pójdzie”.

– Przyjdę do ciebie za godzinę, kierowniku – powtórzyłem, kładąc nacisk na tego „kierownika”.
Odwrócił się na pięcie i wyszedł. W pomieszczeniu zapanowała cisza.

– Czyli co, mogę zapomnieć o tym, żebyś zrobił mój raport? – zapytała wreszcie Kasia.

– Chętnie ci pomogę – odparłem – ale kiedy naprawdę będziesz miała nóż na gardle.

Współpracownicy popatrzyli na mnie jeszcze przez chwilę, a potem wrócili do swoich obowiązków. Nie mieli pojęcia, z jakim trudem przeciwstawiłem się Szymonowi i jak ciężko było wygłosić kwestię do koleżanki. Ale po jakimś czasie zacząłem odczuwać ulgę, a przede wszystkim dziwną radość. Po prawie czterdziestu latach życia zacząłem ustawiać stosunki z ludźmi we właściwy sposób. Będę teraz musiał tylko w tym wytrwać. No i oczywiście dopilnować, żeby nie przesadzić w drugą stronę i nie stać się nieużytym mrukiem…

Czytaj także:
„Mój przyjaciel zdradził żonę z dziewczyną, którą ja zaprosiłem na randkę. Bezczelny jeszcze śmie przychodzić do mnie po radę!”
„Dziewczyna kumpla to lafirynda, która zdradza go na lewo i prawo. Na moich oczach obściskiwała się z jego przyjacielem”
„Mój kumpel żył lepiej i zarabiał więcej ode mnie. Myślałem, że nasza znajomość pompuje mu ego, dlatego ją zerwałem"

Redakcja poleca

REKLAMA