Pobraliśmy się z Basią 30 temu temu. To był dobry czas. Co prawda nie mieliśmy nic, bo oboje pochodzimy z biednych rodzin, ale się kochaliśmy. Byliśmy młodzi, pełni zapału. Myśleliśmy, że jeśli połączymy siły, to damy radę nawet góry przenosić. Ciężko harowaliśmy, by jakoś się urządzić. Ja pracowałem w drukarni, żona jako pielęgniarka w szpitalu. Oboje zasuwaliśmy po godzinach, odkładaliśmy każdy grosz. Ale opłacało się. Gdy miasto przyznało nam mieszkanie, mieliśmy je za co urządzić.
Sześć lat po ślubie przyszedł na świat Maciek, dwa lata później drugi syn – Artek. Znowu było ciężko, bo przez kilka lat Basia siedziała w domu z dziećmi, ale nie narzekaliśmy. Jakoś udawało nam się związać koniec z końcem. Wiedziałem, że gdy żona wróci do pracy, odetchniemy. I tak się stało. Czas mijał, a nam powodziło się coraz lepiej. Gdy synowie dorośli, zaczęliśmy rozmawiać z Basią o kupnie domku na wsi. Nawet sobie jeden upatrzyliśmy. Na skraju lasu, niedaleko rzeki. Marzyliśmy, że będziemy tam spędzać każdy weekend. A na starość przeprowadzimy się na stałe.
Nigdy nie kupiliśmy tego domku. Zanim podjęliśmy ostateczną decyzję, straciłem pracę. Drukarnia została zlikwidowana i cała załoga wylądowała na bruku. Początkowo się tym nie przejąłem. Byłem pewien, że szybko znajdę nowe zajęcie. Miałem umiejętności i doświadczenie… Ale mijały kolejne miesiące, a ja ciągle nie miałem pracy. Okazało się, że drukarzy nikt już nie potrzebuje. I że powinienem zdobyć nowy zawód.
Nowy zawód? 10 lat przed emeryturą?
Nie podobało mi się na bezrobociu i było mi wstyd, że to żona utrzymuje cały dom. Próbowałem zaczepić się na budowie. Ale tam też mnie nie chcieli. Usłyszałem od kierownika, że jestem za stary. Może gdybym był fachowcem, tynkarzem, glazurnikiem albo hydraulikiem, to zajęcie by się znalazło. A tak, do widzenia, tam są drzwi.
Po tamtej rozmowie oklapłem. Odechciało mi się szukać pracy. Myślałem, po cholerę mam gdzieś chodzić, płaszczyć się, a potem wysłuchiwać, że się nie nadaję. Lepiej posiedzieć w domu na kanapie. Basi oczywiście się to nie spodobało. Codziennie gderała, dopytywała się, czy byłem na jakiejś rozmowie, czy już coś znalazłem. Gdy tego słuchałem, krew mnie zalewała. Coraz częściej dochodziło do awantur. Kiedyś w zasadzie nigdy się nie kłóciliśmy. A teraz wrzaski, krzyki, wymówki, pretensje. Aby tego nie słuchać, zamykałem się w drugim pokoju lub wychodziłem z domu, trzaskając drzwiami.
Tamtego dnia też snułem się bez celu po ulicach, bo nawet głupiego piwa nie miałem za co kupić. I wtedy natknąłem się na Pawła, kumpla z dawnych lat. Od razu zaczął ciągnąć mnie do pubu. Broniłem się, bo przecież nie miałem grosza przy duszy, ale od razu powiedział, że stawia. Nie zamierzałem opowiadać Pawłowi o swoich kłopotach. Zwłaszcza gdy zobaczyłem jego wypchany portfel. Było mi głupio, że jemu świetnie się powodzi, a ja jestem goły jak święty turecki. Ale po piątym piwku coś we mnie pękło. Rozkleiłem się na dobre. Gdy skończyłem, spojrzał na mnie ze współczuciem.
– O kurczę, faktycznie jesteś w czarnej d.… Ale wiesz co? Chyba mam na to lekarstwo – uśmiechnął się.
– Masz dla mnie robotę?
– W pewnym sensie tak.
– A co to za zajęcie? – dopytywałem się.
– To nie miejsce i czas na takie rozmowy. Dziś pijemy! Przyjedź jutro koło drugiej pod ten adres. Wtedy wszystko ci powiem – wręczył mi wizytówkę. A potem zamówił kolejne piwa. Pod koniec spotkania byłem wniebowzięty! Nie dość, że dobrze dałem sobie w czub, to jeszcze robotę sobie załatwiłem.
Następnego dnia stawiłem się pod wskazanym adresem. Była to małe, przerobione na biuro mieszkanko w kamienicy. Paweł już na mnie czekał. Zapytał, czy żyję po naszym wczorajszym spotkaniu, a gdy przytaknąłem, od razu przeszedł do rzeczy. Powiedział, że od kilku lat handluje przez internet tytoniem i chce, żebym został jego cichym wspólnikiem.
– Słucham? Stary, ja się nie znam na biznesach…
– I nie musisz. Sam sobie ze wszystkim świetnie radzę!
– To do czego ci jestem potrzebny?
– Jak by ci tu powiedzieć… Żona się ze mną rozwodzi. Przyłapała mnie na romansach i zamierza z pieniędzy ograbić. Jej adwokat już węszy, sprawdza moje firmy. Jeśli nie ukryję przynajmniej części dochodów, to mnie w samych skarpetkach zostawi.
– Ciągle nie rozumiem…
– O rany, jeśli pieniądze z tytoniowego interesu będą wpływać na twoje konto, to przy podziale majątku małpa figę dostanie. Bo nie będzie czego dzielić. Oczywiście dostaniesz za tę fatygę wynagrodzenie. Powiedzmy, dwa procent od obrotu. Interes świetnie się kręci, więc ręczę ci, że nie będziesz narzekać.
– No nie wiem, ale to pewnie trzeba jaką firmę założyć… Podatki i „zusy” płacić… Za dużo zachodu – wahałem się.
– Jaką firmę? Z choinki się urwałeś? Miliony ludzi handluje przez internet prywatnie – spojrzał na mnie z politowaniem.
– No niby tak. Ale powiedz mi tak naprawdę, czy to na pewno tylko o tytoń chodzi?
– Człowieku, czy ja wyglądam na gangstera? Nie bawię się w jakieś dopalacze, prochy czy inne tego typu badziewie. A zresztą, co to za pytania? Ja tu chcę ci pomóc, a ty fochy stroisz. Jak nie chcesz zarobić, to nie, bez łaski. Bez problemu znajdę innego chętnego – naburmuszył się.
– Spokojnie, nie wkurzaj się. Pytam, bo nie chcę wpakować się w kłopoty. Ale skoro mówisz, że wszystko jest legalne…
– Na sto procent. No, bierzesz tę robotę, czy nie? Bo nie mam czasu na gadanie.
– Biorę, oczywiście, że biorę – odparłem szybko. Bałem się, że straci cierpliwość i znajdzie kogoś innego na moje miejsce. Nie chciałem przegapić takiej okazji.
Handlowałem tym tytoniem prawie rok. Oczywiście teoretycznie, bo zajmował się tym Paweł. Ja nawet nie wiedziałem, gdzie on się ogłasza w tym internecie. Raz w miesiącu chodziłem do banku, wypłacałem pieniądze z konta i mu oddawałem. Odpalał mi z tego przyzwoitą działkę, którą grzecznie zanosiłem Basi. Nie miała pojęcia, czym się zajmuję. Czułem, że nie spodoba jej się, że pomagam kumplowi ukrywać dochody przed żoną, więc powiedziałem, że pracuję w hurtowni. Tak się ucieszyła, że nawet nie wypytywała o szczegóły. Codziennie rano grzecznie wychodziłem z domu i jechałem na ryby lub odwiedzałem któregoś z kumpli. Po południu wracałem na obiadek… Podobał mi się taki układ! Pieniądze wpadały do kieszeni za frajer, w domu znowu miałem spokój. Słowem, żyć nie umierać.
Idylla skończyła się po dziesięciu miesiącach
Paweł odebrał ode mnie pieniądze i oświadczył, że kończy ze mną interesy.
– Ale dlaczego? Przecież tak dobrze nam szło – jęknąłem zawiedziony.
– Jestem po rozwodzie i podziale majątku, więc nie muszę już kręcić. A poza tym zamykam ten biznes. Konkurencja duża, a o dobry tytoń coraz trudniej – westchnął.
– W porządku, rozumiem… Ale gdybyś kiedyś jeszcze potrzebował cichego wspólnika, to wal do mnie jak w dym.
– W najbliższym czasie nie zamierzam się żenić. Ale będę o tobie pamiętał. Przyrzekam – uśmiechnął się i wręczył mi kilka stówek premii.
Żałowałem, że nasza współpraca już się kończy, ale cieszyłem się, że tak mnie ładnie na koniec potraktował. Żona nie była zachwycona tym, że znowu jestem bezrobotny. Przez dwa tygodnie dała mi spokój, ale potem się zaczęło. Codziennie gderała, dopytywała się, czy już znalazłem jakieś zajęcie. Po tej pracy u Pawła trudno było mi się zmobilizować, więc przyznam szczerze, niespecjalnie się starałem.
Owszem, dzwoniłem to tu, to tam, ale gdy tylko ktoś pytał mnie o wiek albo zawód, odkładałem słuchawkę. Znowu coraz częściej dochodziło między nami do awantur. Któregoś dnia nazwała mnie nawet leniem i nieudacznikiem! Tak się wtedy wkurzyłem, że starym zwyczajem wyszedłem z domu, trzaskając drzwiami. Miałem nadzieję, że może znowu zdarzy się cud i napatoczę się przypadkiem na jakiegoś starego kumpla, który zaproponuje mi wyjście z tej przykrej sytuacji.
Poczułem nagle, jak zimny pot spływa mi po plecach…
Cud się nie wydarzył, choć łaziłem po mieście chyba ze dwie godziny. Kiedy wróciłem, w domu panowała złowieszcza cisza. Byłem zaskoczony, bo żona w takich sytuacjach dokładała mi od progu do pieca. A tu nic. Ostrożnie zajrzałem do kuchni. Basia siedziała przy stole i czytała jakieś pismo. Była biała jak ściana. Gdy mnie dostrzegła, jej twarz zmieniła barwę na purpurową.
– Co ty najlepszego narobiłeś?! – wrzasnęła, wymachując kartką.
– Co to jest? – zapytałem słabym głosem.
– Pismo ze skarbówki! Listonosz przed chwilą przyniósł.
– Do mnie? – zdziwiłem się.
– Do ciebie.
– To dlaczego otworzyłaś?
– Bo jestem twoją żoną! I nie powinniśmy mieć przed sobą żadnych tajemnic! – ryknęła. – Wiesz, co tu jest napisane? – zapytała.
– Co takiego?
– Że wszczynają wobec ciebie postępowanie kontrolne za okres, kiedy pracowałeś w tej hurtowni papierosów. Możesz mi łaskawie powiedzieć, o co tu chodzi?
– Nie mam pojęcia! Pewnie jakaś pomyłka – machnąłem ręką.
– Ja ci dam pomyłka! Mów natychmiast, co to była za praca, bo nie ręczę za siebie!
Opowiedziałem. Co miałem robić. Znam żonę i wiem, że by nie odpuściła. Do rana by nade mną siedziała i suszyła mi głowę. Wyznałem więc wszystko jak na świętej spowiedzi. O Pawle, jego sprawie rozwodowej i handlu tytoniem. Im dłużej mówiłem, tym żona robiła się coraz bardziej przerażona.
– Ty idioto, dałeś się wykorzystać. Twój cudowny kumpel zrobił z ciebie słupa.
– Kogo?
– Słupa! Nachapał się na twoje konto, a ty teraz będziesz płacił! Z torbami przez ciebie pójdziemy, z torbami – rozpłakała się.
Nie wierzyłem. W głowie mi się nie mieściło, że Paweł mógł mnie tak oszukać. Przecież zapewniał, że wszystko jest legalne! Uciekłem przed wrzaskami Basi do łazienki i natychmiast do niego zadzwoniłem. Miałem nadzieję, że wszystko mi wyjaśni. Niestety, choć próbowałem z dziesięć razy, po drugiej stronie słuchawki odzywał się ten sam komunikat: „abonent niedostępny, abonent niedostępny”. Wtedy przemknęła mi przez głowę myśl, że Basia może mieć rację. Poczułem, jak nogi się pode mną uginają i zimny pot spływa mi po plecach.
Wizyta w skarbówce potwierdziła przypuszczenia żony. Do końca miałem nadzieję, że może to wszystko nieprawda. Niestety urzędników nie obchodził fakt, że zostałem perfidnie wykorzystany przez Pawła. Twierdzą, że tamtego będzie szukać policja, ale dla nich pieniądze za handel tytoniem jestem winien ja. Już sprawdzają moje konto bankowe i liczą. To nie wszystko. Kilka dni później do sprawy włączyli się celnicy. Twierdzą, że muszę jeszcze zapłacić akcyzę za tytoń. I że będzie tego ponad pół miliona złotych. Choćbym do końca życia harował, nigdy tego nie spłacę! Przeklęty Paweł! Pewnie żyje gdzieś sobie jak pączek w maśle i śmieje się z mojej naiwności. Niech go szlag! Niech go jasny szlag!
Przy życiu trzyma mnie tylko nadzieja, że zanim umrę, to jeszcze gdzieś spotkam tego łajzę na ulicy. A wtedy nogi mu z d… po wyrywam. I nie tylko.
Czytaj także:
„Nienawidzę mojej matki, ale w Wigilię jestem dla niej miła. Nie chcę, żeby babcia mnie wydziedziczyła”
„Żona ukryła przede mną chorobę psychiczną. Dowiedziałem się o tym po ślubie. Nie pisałem się na życie z chorą kobietą”
„Syn to nieodpowiedzialny drań. Nie dba o swoje dzieci, a już kolejnej zmajstrował brzuch. Nie tak go wychowałam”