„Kumpel przez głupotę wpakował się w niezłe bagno. Wyciągnąłem go z niego, ale musiałem złamać prawo i zasady etyki”

mężczyzna odbiera telefon od przyjaciela fot. Adobe Stock, deagreez
„– Zeznasz, że szła jezdnią – pouczyłem go. – Nie miała na sobie żadnego elementu odblaskowego, dlatego zauważyłeś ją w ostatniej chwili. Najwyżej spróbują zarzucić ci jazdę z nadmierną prędkością, jednak upieraj się, że jechałeś mniej więcej zgodnie z przepisami. Potwierdzą to ślady hamowania. Podobnie jak to, że próbowałeś zapobiec nieszczęściu”.
/ 21.10.2022 17:15
mężczyzna odbiera telefon od przyjaciela fot. Adobe Stock, deagreez

Telefon obudził mnie w środku nocy. Miałem za sobą długi, ciężki dzień, więc komórka trochę ujadała, zanim po nią sięgnąłem. Może bym się zresztą nawet nie obudził, gdyby żona nie szturchnęła mnie w plecy.

– Znów cię gdzieś wzywają – przewróciła się na drugi bok.

Była przyzwyczajona do nocnych telefonów. A także do tego, że po nich wychodzę z domu, a wracam czasem dopiero wieczorem albo nawet następnego dnia.

Jednak dzisiaj nie miałem dyżuru, powinienem spać spokojnie aż do szóstej trzydzieści. Spojrzałem na wyświetlacz. Nie, to nie był nikt z firmy. Mój kumpel Miłosz. Czego mógł chcieć o drugiej w nocy? Miałem ochotę odrzucić połączenie i wyciszyć telefon, ale nie mogłem z dwóch względów. Po pierwsze, musiałem być w zasięgu, bo zawsze coś może się zdarzyć, a po drugie, Miłosz był moim przyjacielem od czasów ogólniaka. Takich ludzi się nie lekceważy.

Odebrałem z westchnieniem.

Musisz mi pomóc! – usłyszałem zamiast powitania. – Wpakowałem się w niezłe bagno…

Z miejsca przestałem być śpiący. Miłosz miał kłopoty, i na pewno poważne, skoro dzwonił o tej porze.

– Mów.

Chyba kogoś zabiłem… Nie wiem, ale chyba tak.

– Zabi… – zacząłem, ale zamilkłem, bo uświadomiłem sobie, że żona nie powinna tego słyszeć.

Przypomniał mi moją dawną obietnicę

Wstałem i poszedłem do kuchni.

Jak to zabiłeś?!

– Przyjedź, błagam…

– Zawiadomiłeś policję? – spytałem przytomnie.

– Ależ skąd! Do ciebie dzwonię. Przyjedź, pomóż mi, ja nie chcę iść do więzienia.

Czekał na mnie przed wsią oddaloną od miasta pięć kilometrów. Jego samochód stał na poboczu i miał wyłączone światła. Mógłbym go nawet przeoczyć, gdybym nie wypatrywał przyjaciela.

– Co się stało?

Potrąciłem kogoś – głos mu się załamał.

– Kogo?! Kiedy i gdzie?!

Przez dłuższą chwilę nie mogłem z niego nic wydobyć, dopiero kiedy dosłownie nim potrząsnąłem, zaczął opowiadać bardziej składnie. Wracał z jakiegoś spotkania, na którym zawarł dobry kontrakt. Był w znakomitym humorze – włączył radio, które głośno grało, podśpiewywał sobie nawet.

– Nie zauważyłem tego człowieka! – mówił gorączkowo. – Wyrósł jak spod ziemi, nie zdążyłem nawet zahamować… Nie miałem szansy.

Spojrzałem na jego wóz, który teraz oświetlały reflektory mojego. Rzeczywiście, miał dość mocno wgniecioną maskę.

– Zatrzymałeś się, podszedłeś do  osoby, którą potrąciłeś?

– Nie, nie. Bałem się… Zadzwoniłem do ciebie!

– W którym miejscu to było? Jedziemy tam zaraz!

Starsza kobieta leżała w rowie przy drodze. Nie żyła, to mogłem stwierdzić z całą pewnością. Nie wiem, czy zginęła w momencie wypadku, czy umarła nieco później. Obejrzałem miejsce zdarzenia.

– Ona nie szła jezdnią – stwierdziłem. – Zgarnąłeś ją z pobocza!

Próbował zaprzeczać, ale machnąłem tylko ręką. A potem zbliżyłem się nagle do niego i pociągnąłem nosem, zanim zdążył się cofnąć.

Piłeś! – oburzyłem się. – Mówiłem ci tysiąc razy, że kiedyś to jeżdżenie na podwójnym gazie cię zgubi! Wiesz, że to okoliczność dodatkowo obciążająca przed sądem?

W jego załzawionych oczach malowało się przerażenie.

– Pamiętasz, jak kiedyś mówiłeś, że dla każdego z przyjaciół raz w życiu zrobisz wszystko, żeby go ratować? – zrobił pauzę. – No to właśnie przyszedł ten moment.

Skrzywiłem się z niechęcią. W pamięci odżyło tamto wspomnienie.

Zacząłem zacierać ślady przestępstwa...

To była kameralna impreza. Zwołałem przyjaciół, gdy zakończyłem aplikację. Oficjalnie już uczciłem nominację do zawodu, ale spotkaliśmy się w ścisłym gronie starych przyjaciół – czterech facetów znających się jak łyse konie.

– Panowie, pamiętajcie, jak już będę pracował, a także niewątpliwie piął się po szczeblach kariery, wszyscy możecie na mnie liczyć. Nie zapomnę o was.

– A gdybym popełnił przestępstwo? – zapytał Miłosz, czyli ostatnia osoba, której by to groziło.

– Wtedy zrobię wszystko, by to zatuszować, ukręcić łeb sprawie. Ale zrobię to dla każdego tylko raz! I już nigdy więcej!

Uśmiechali się, gdy to deklarowałem, a ja mówiłem zupełnie poważnie. I święcie wierzyłem we własne słowa. Byłem młody i głupi. Ale też nigdy bym wówczas nie przypuszczał, że zostanę postawiony w tak paskudnej sytuacji przez przyjaciela… Miłosz był wtedy jeszcze bardzo porządnym, dobrze wychowanym młodym człowiekiem, który nie sięgał zbyt często po alkohol, nawet na imprezach bardzo się ograniczał.

Wróciłem do rzeczywistości. Cóż, skoro słowo się rzekło, musiałem coś zrobić. Ta kobieta już nie żyła, a sądząc po jej wieku, nie osierociła małych dzieci…

Zacząłem podeszwą buta ścierać ślady na poboczu.

– Rusz się! – warknąłem. – Trzeba dokładnie zatrzeć ślady opon w tym miejscu. Też nie miało cię gdzie zarzucić, pijaku jeden!

Zaczął mnie gorliwie naśladować. Kiedy uznałem, że już wystarczy, zażądałem, by dał mi kluczyki od   samochodu. Był zdziwiony, ale mi je przekazał. A ja cofnąłem jego samochód o jakieś dwieście metrów, rozpędziłem go i ostro zahamowałem tuż przed miejscem, w którym potrącił kobietę. Rozległ się pisk opon, na asfalcie zostały ślady.

Zeznasz, że szła jezdnią – pouczyłem Miłosza. – Nie miała na sobie żadnego elementu odblaskowego, dlatego zauważyłeś ją w ostatniej chwili. Najwyżej spróbują zarzucić ci jazdę z nadmierną prędkością, jednak upieraj się, że jechałeś mniej więcej zgodnie z przepisami. Potwierdzą to ślady hamowania. Podobnie jak to, że próbowałeś zapobiec nieszczęściu.

Spojrzałem na jego twarz, na której malowało się przerażenie.

Masz wódę w samochodzie?

– Gdzie tam!

– Prawdę mów! Jak znam życie, gdzieś zadołowałeś butelczynę.

– Ale po co…

– Nie dyskutuj! Jeśli nie masz, trzeba będzie kupić i wrócić tutaj!

Sięgnął do schowka, wydobył buteleczkę o pojemności zero dwa. Aż mnie skręciło ze złości.

– Teraz zrobimy tak. Ja jadę do domu. Nie widzieliśmy się, rozumiesz? Wykasuj z telefonu mój numer, wyczyść go z listy połączeń. A potem wezwiesz policję…

– Co?! – wytrzeszczył na mnie oczy, jakby dopiero do niego dotarło, po co urządzam ten cały cyrk. – Jaką policję? Miałeś mi pomóc, a nie wystawiać mnie glinom!

Musiał postąpić zgodnie z instrukcjami

Pokręciłem głową, a potem najspokojniej, jak umiałem, wytłumaczyłem temu idiocie, żeby nie liczył na to, że go nie namierzą. Wystarczy, że ktoś widział po drodze jego wóz, że na trasie fotoradar cyknął mu zdjęcie, co przy jego technice jazdy jest prawdopodobne… I dzięki temu, jak po nitce do kłębka, dochodzeniowcy dotrą do niego. I to szybciej, niż mu się zdaje.

– Właśnie ryzykuję moją karierę i być może odsiadkę, jeśli coś sknocisz, dociera to do ciebie? – zakończyłem. – Zrobisz, jak mówię, albo pieprzę wszystko i radź sobie sam! Dzwonisz na alarmowy, zawiadamiasz policję i pogotowie, przyjeżdżają, składasz zeznania. Nieumyślne spowodowanie śmierci, w dodatku z winy pieszego – wszystko będzie na to wskazywać. Nie dostaniesz nawet wyroku w zawiasach. Oficjalnie nie uciekłeś z miejsca wypadku, ale próbowałeś udzielić pomocy, tylko że ofiara już nie żyła. Rozumiesz?

Kiwał w milczeniu głową. Był w szoku, ale zaczęło do niego docierać, że zdoła się wykaraskać.

A co z tą wódką? – zapytał, patrząc na butelkę w dłoni.

– Wypij. Ale tyle, żeby cię za bardzo nie ścięło – poleciłem.

– Co?!

– Wypij – powtórzyłem. – Wezmą cię na badanie, a ono wykaże alkohol. A tak zeznasz, że napiłeś się dopiero po wypadku. Zbadają cię jeszcze raz, stwierdzą, że poziom alkoholu wzrasta, a to znaczy, że mówisz prawdę. Inaczej bekniesz za prowadzenie pod wpływem.

Zaczął mi dziękować, ale nie chciałem tego słuchać. Jeśli wszystko miało się udać, powinien jak najszybciej zacząć działać.

– Jeszcze jedno. Od dzisiaj może mi się pan nie kłaniać.

Wytrzeszczył oczy. Naprawdę nie rozumiał, o co mi chodzi!

– Zażądałeś ode mnie złamania prawa i etyki zawodowej. Zastępca szefa prokuratury zacierający ślady przestępstwa! Czy ty sobie to wyobrażasz? A najgorsze, że gdybyś zachowywał się jak człowiek i nie chlał przed jazdą, ta kobieta by żyła.

– Ale mnie nie wystawisz, co?

Pokręciłem głową. Od chwili, kiedy dałem się w to wciągnąć, jechaliśmy na tym samym wózku. Co więcej, musiałem postarać się przejąć tę sprawę w prokuraturze, by ją umorzyć. Nie przypuszczam, by któryś z kolegów dał się na to wszystko nabrać. Wprawdzie zamaskowałem prawdziwy przebieg zdarzeń, ale to było szyte zbyt grubymi nićmi. Policjanci nie będą się nad sprawą rozwodzić, ustalą okoliczności i prześlą ją do nas. U nich Miłosz sobie poradzi. Ale jak nic załamałby się podczas ostrzejszego prokuratorskiego przesłuchania. Nigdy nie miał jaj.

Czytaj także:
„Dla męża wyzbyłam się wszystkich swoich pasji. Kocham go, ale tęsknię za swoim życiem, za podróżami i wolnością”
„Gdy dzieci wyfrunęły z gniazda, poczułam wielką pustkę w sercu. Musiałam zrobić coś szalonego, by znów poczuć, że żyję”
„Dałam szefowi serce na dłoni, a on podtarł sobie nim tyłek. Mój wyczekany awans dał lafiryndzie z dekoltem po pępek”

Redakcja poleca

REKLAMA