Bogdan patrzył na mnie z mieszaniną złości, pretensji i pogardy. Miałem już dość jego warczenia, podnoszenia głosu i obrażania mojej skromnej osoby. Najchętniej bym sobie poszedł i zostawił go samego ze swoim żalem, ale chciałem, żeby coś zrozumiał. W tej chwili jednak nie był chyba w stanie przyjąć moich argumentów. Nic dziwnego, bo z jego punktu widzenia nie miałem racji ani prawa czegokolwiek udowadniać
Był wściekły, zawiedziony i urażony
– Cholera, jak nie chciałeś mi pomóc, trzeba było od razu powiedzieć! – warknął. – Znalazłbym kogoś innego, z mniej wrażliwym sumieniem, idioto jeden.
– Przecież chciałem pomóc – oburzyłem się. – Ale tak wyszło…
– Naprawdę samo wyszło? – zadrwił.
– Ciebie przy tym nie było?
– Nie wygłupiaj się – mruknąłem.
– Ja się wygłupiam?! – znów podniósł głos. – To ja spuściłem w kiblu taką forsę?! Dwadzieścia pięć patyków! Wiesz, ile trzeba na to tyrać?
– Pewnie, że wiem – wzruszyłem ramionami.
– Właśnie. A tutaj taki traf! Naprawdę myślałem, że mamy kupę szczęścia i wreszcie los się do mnie uśmiechnął.
Westchnąłem w duchu. Jak miałem mu to wytłumaczyć?
– Naprawdę aż tak ci zależało na tej forsie? – spytałem.
– Człowieku, wiesz, ile zarabiam, prowadząc ten sklepik? – spytał z goryczą. – Te pieniądze bardzo by mi pomogły.
– Przecież nie umrzesz z głodu – próbowałem go mitygować.
– Niech cię szlag! – warknął. – Po co ja z tobą gadam? Powinieneś dostać w mordę i do widzenia. I oddać mi to, co straciłeś! To nie był twój szmal.
– Twój też nie – zauważyłem.
– Ale bardziej niż twój – odparował.
Pokręciłem głową. Znaliśmy się od wielu lat, więc nie miałem wielkich wątpliwości co do jego poglądów na życie, ale mógłby chociaż raz zrozumieć, że w każdym drzemie chociaż odrobina przyzwoitości. Powiedziałem mu to.
– Szkoda, że ta twoja przyzwoitość nie spała mocniej – burknął. – Albo nie obudziła się kiedy indziej. Że sam jesteś idiotą, nie znaczy, że musisz robić idiotów z innych!
Co miałem mu powiedzieć?
Rzeczywiście dostałem ataku wyrzutów sumienia w najgorszym możliwym momencie, jednak jego przy tym nie było. Nie widział rozpaczającego starszego człowieka, dla którego te pieniądze to było coś w rodzaju wybawienia. Inna rzecz, że wpakowałem się w tę sytuację na własne życzenie. Mogłem przecież odmówić przysługi. Pewnie Bogdan by się na mnie pogniewał, nie odzywał przez jakiś czas, ale nie byłoby tej całej awantury, a za parę tygodni znów poszlibyśmy razem na piwo. A teraz nie wiedziałem, jak to się skończy.
Znaliśmy się z Bogdanem od podstawówki. Nigdy nie był grzecznym chłopcem, zresztą o mnie też nie dało się tego powiedzieć. Pewnie dlatego przypadliśmy sobie do gustu od samego początku. Mój kumpel miał zawsze nieco lepkie ręce, ale nigdy nie posuwał się do poważnych kradzieży. Ot, skubnąć coś matce z portfela, jakiś baton w sklepie… Pewnie dlatego, kiedy kilkanaście lat temu założył własny interes, chyba jako pierwszy w okolicy zainstalował kamery i uważnie obserwował kupujących. Wiadomo – każdy sądzi według siebie.
Nie będę opowiadał, że i mnie się nie zdarzyło brać udziału w takich drobnych kradzieżach. To było nawet ekscytujące schować coś do kieszeni i wyjść, nie płacąc. Zostaliśmy złapani z Bogdanem ze dwa razy, ale ponieważ to była tak zwana niska szkodliwość czynu, kończyło się na pouczeniach. Nieco rozzuchwalony tym Bogdan zaczął podkradać też bardziej cenne rzeczy, ale trochę przysiadł, kiedy dostał nadzór kuratorski. Potem nasze drogi nieco się rozeszły, bo ja poszedłem do technikum, a on do szkoły zawodowej. Spotykaliśmy się jednak w miarę często, kontakt nigdy się nie urwał.
To znaczy, z wyjątkiem okresu, kiedy Bogdan dostał wyrok i ponad rok przesiedział w więzieniu. Co ciekawe, nie chodziło o jakieś kradzieże, ale o udział w bójce. Mężczyzna, którego pobił, wylądował w szpitalu, więc zrobiło się poważnie. Bogdan wprawdzie twierdził, że to tamten go zaczepiał, jednak nie było świadków, a to mój przyjaciel miał cokolwiek zszarganą opinię.
Po wyjściu z zakładu karnego pracował dorywczo tu i tam, a wreszcie postanowił założyć rodzinę. Musiał się ustatkować. Nie wiem, jak ze swoją przeszłością zdołał zdobyć kredyt na rozkręcenie małego biznesu, ale mu się udało. I dobrze. Z czasem w sklepie pojawiła się też kolektura gier liczbowych i jakoś się to kręciło.
A ponieważ mieszkałem niedaleko, parę ulic od sklepiku, bywałem tam gościem. No i zachodziliśmy do swoich domów, chociaż rzadko całymi rodzinami, bo nasze żony coś się nie mogły zanadto polubić. Bywa. Ale miło było od czasu do czasu wypić z kumplem jakiegoś browarka pod dobry meczyk.
To dwadzieścia pięć tysięcy!
Dzień przed przykrą rozmową Bogdan zadzwonił do mnie i poprosił, żebym koniecznie wpadł do jego sklepu. Trochę mi to nie pasowało, jednak był tak podekscytowany, że zwyczajnie nie mogłem mu odmówić. Kiedy wszedłem, rozejrzał się uważnie po pomieszczeniu, wszedł między półki, sprawdził na ekranie monitoringu, czy ktoś się nie kręci, a potem wywiesił na drzwiach tabliczkę „Zaraz wracam”.
– Rany, a co to za konspiracja? – zdziwiłem się i trochę zaniepokoiłem.
Bogdan od dawna nie miewał dzikich pomysłów, ale wiadomo to, czy coś mu się w głowie nie wylęgło?
– Słuchaj… – zaciągnął mnie na zaplecze, wyjął portfel, a z niego kartonik. – Wiesz, co to jest?
– Zdrapka – odpowiedziałem. – Coś z nią nie tak?
– Wręcz przeciwnie, coś z nią bardzo tak! – powiedział z uśmiechem kumpel.
– To nie tyle zdrapka, ile dwadzieścia pięć tysięcy!
– Wygrałeś? – zdumiałem się. – Wolno ci grać jako pracownikowi totalizatora?
– Nie pracownikowi, tylko ajentowi, który obsługuje kolekturę, ale nie o to chodzi. To nie ja go kupiłem, tylko taki jeden gość, który grywa regularnie. Ciekawy typ, skreśla zawsze te same liczby. To znaczy w różnych grach różne, ale w każdej te same. No, z osobna, bo to zależy od gry…
– Dobra, dobra! – uniosłem ręce w geście protestu. – Daj już spokój, bo się zaplączesz o własne nogi i przewrócisz. Rozumiem, o co biega. To bez znaczenia, bo nie chodzi o kupon, prawda? No i co?
– No i ten kretyn wygrał, ale zaraz zgubił tę zdrapkę. Rozumiesz? Gra i gra w różne gry, a udało mu się w takie coś za dwa złote wygrać. Pierwszy raz w życiu mu się poszczęściło i tak się cieszył, tak mu łapki drżały z podniecenia, że zamiast włożyć kartonik do portfelika, to położył go obok. A ten sobie grzecznie spłynął w szparę pod ladą. Na szczęście nikt tu akurat nie stał, więc mogłem spokojnie go wydobyć.
– I co, nie szukał go potem?
– Szukał, ale powiedziałem, że nie mam o niczym pojęcia. Widziałem na własne oczy, jak go chowa, więc musiał zgubić gdzieś indziej. Może w domu? Pewnie przeorał całą chałupę – roześmiał się Bogdan.
– No okej, ale co chcesz z tym zrobić? Po co mnie wołałeś?
Popatrzył na mnie jak na idiotę, a ja od razu pojąłem, w czym rzecz. Oto trzymał w dłoni niezłą sumkę, ale sam nie mógł jej podjąć, nie ryzykując, że ktoś się dowie. Wygrana padła w jego kolekturze, a gdyby się zrobiło głośno o mężczyźnie, który zgubił zdrapkę, pierwsze podejrzenia padłyby na niego, jeśliby osobiście odebrał wygraną.
Do tego właśnie byłem mu potrzebny
– Na pewno nie chcesz oddać tej zdrapki właścicielowi? – spytałam pro forma, bo wiedziałem, jaka będzie odpowiedź.
– Odbiło ci?! Oddać? Znasz powiedzenie „kijem tego, kto nie pilnuje swego”? Nie ukradłem mu zdrapki, sam ją zgubił. Weźmiesz to i pojedziesz do wojewódzkiego oddziału, bo takie sumy to już tam wypłacają. Ciebie nikt nie będzie podejrzewał. Ważne, żeby zgłosić się przed tym gościem, bo prędzej czy później może mu przyjść do głowy, żeby spróbować tam odzyskać forsę, i narobi szumu.
– To możliwe tak załatwić sprawę? – spytałem.
– Wątpię – wzruszył ramionami. – Ale kto wie? To dwadzieścia pięć tysi, jest o co powalczyć. To jak, pomożesz? Odpalę ci oczywiście działkę. Dziesięć tysięcy.
Zastanowiłem się. Taka suma piechotą nie chodzi… Wprawdzie to nieładnie zabrać człowiekowi wygraną, ale w jednym Bogdan miał rację – przecież nikt kuponu nie ukradł! Cholera, a może takie postępowanie to jednak jest kradzież? Odetchnąłem głęboko.
– Dawaj – powiedziałem. – Jutro to załatwię. Mam do roboty na popołudnie, pojadę rano.
Miał bladą twarz i łzy w oczach
I pojechałem. Pod oddział wojewódzki, nazywany chyba terenowym, dotarłem koło dziesiątej. Serce biło mi mocno, a w dodatku dręczyły mnie wątpliwości. Nie mogłem spać, myśląc o tym, co mam zrobić. Żona pytała nawet, dlaczego się kręcę w łóżku i wstaję co chwila, więc jej nakłamałem, że mam niestrawność. Burknęła, żebym zażył kropli żołądkowych.
W końcu darowałem sobie to ciągłe bieganie. Usiadłem w dużym pokoju przed telewizorem i rozmyślałem. Kusiło mnie, żeby powiedzieć o wszystkim lepszej połowie, jednak jak ją znam, zażądałaby, żebym oddał kupon prawowitemu właścicielowi. A poza tym, te dziesięć tysięcy to byłby niezły zaskórniaczek i zastrzyk finansowy na nowe zestawy wędkarskie. Nie, żona nie powinna o niczym wiedzieć.
Niemniej, gryzło mnie sumienie. Usypiałem je myślami o tym, co będę mógł sobie kupić za niespodziewaną wygraną. Mówią, że los jest ślepy, ale chyba nie zawsze, skoro Bogdan bystrym oczkiem zauważył taki dar. Pewnie wszystko przebiegłoby zgodnie z planem, gdybym pod samym oddziałem nie zobaczył starszego mężczyzny opierającego się o filar. Nie wyglądał na menela, wręcz przeciwnie, był schludnie ubrany.
Tyle że miał bladą twarz i łzy w oczach. Ludzie, jak to bywa w centrum miasta, nie zwracali na niego uwagi, ale mnie się aż tak nie śpieszyło. Powiem więcej, chciałem odsunąć trochę chwilę, kiedy wejdę do środka i zrealizuję wygraną. Jakoś mnie to jednak cały czas gniotło. Wczoraj w sklepie cała sprawa nie wydawała się taka jakaś… niesprawiedliwa.
– Coś się stało? – zapytałem. – Pomóc w czymś?
Starszy pan spojrzał na mnie, westchnął ciężko.
– W niczym mi pan nie pomoże – rzekł. – Straciłem dużo pieniędzy…
Zachwiał się, oparł jeszcze mocniej o filar. Wziąłem go pod łokieć i zaprowadziłem na najbliższą ławkę. Utykał wyraźnie.
– Ktoś pana okradł? – spytałem.
Potrząsnął głową.
– Nie, proszę pana. Zgubiłem taką zdrapkę z wygraną. W kolekturze schowałem ją do portfela, a w domu okazało się, że jej nie ma. Nawet pan nie wie, jak się cieszyłem. Bo widzi pan, piętnaście lat temu straciłem nogę. Mam protezę, ale taką dość marną, z ubezpieczenia. A gdybym miał te pieniądze, mógłbym sobie kupić lepszą, taką, żeby mnie nie ugniatała i nie obcierała, kiedy idę gdzieś dalej.
Dopiero teraz poznałem tego mężczyznę
Widziałem go przecież nieraz na osiedlu, kilka razy też w sklepie Bogdana. Tylko wtedy nie miał na sobie garnituru, no i wyglądał całkiem czerstwo, dlatego go od razu nie skojarzyłem. No bo i sam byłem mocno rozkojarzony.
– A w której kolekturze kupił pan ten los? – spytałem. – Może w sklepie „U Bogdana”?
Wyrzuciłem to wbrew sobie, wiedząc, że nie będzie już odwrotu, jeżeli starszy pan potwierdzi. A byłem tego pewien.
– Skąd pan wie? – spytał.
– Bogdan mi mówił, że jeden z klientów szukał zwycięskiego kartonika ze zdrapki.
Teraz on mi się przyjrzał uważnie.
– A tak, pan mieszka na naszym osiedlu. A co pan tutaj robi?
– Przypadkiem przechodziłem – skłamałem. – Mam coś do załatwienia w urzędzie miasta.
Sięgnąłem do wewnętrznej kieszeni kurtki. Ogarnęło mnie poczucie odrealnienia, jakby to, co się działo, dotyczyło kogoś innego. Pokonując ostatni opór, wyjąłem z portfela zdrapkę.
– Znalazłem to dzisiaj, kiedy byłem rano w sklepie – kłamałem dalej. – Leżało sobie przy drzwiach wejściowych. Tam jest taki załom, a szedłem akurat od tamtej strony… Zobaczyłem, że to właśnie ta wygrana. Wziąłem zdrapkę, żeby później pana znaleźć i oddać…
Wiem, ta opowieść kupy się nie trzymała, a już na pewno logika musiała się poczuć mocno obrażona. Starszy pan jednak tak się ucieszył, że nie zwrócił uwagi na zupełną niespójność moich zeznań.
– Boże, są jeszcze uczciwi ludzie na tym świecie! – szepnął.
Zrobiło mi się trochę głupio, bo gdybym go nie spotkał po drodze, to odebrałbym nagrodę… Inna rzecz, jak bym się czuł ze świadomością tego, co zrobiłem.
Będę mógł spokojnie zasnąć!
– Jesteś idiotą – Bogdan powtórzył to chyba dziesiąty raz.
– A ty co byś zrobił na moim miejscu? – spytałem.
Niepotrzebnie, bo wiedziałem doskonale. Przecież wiedział, komu zginęła zdrapka. Nie powiedział mi, że chodzi o niepełnosprawnego mężczyznę, tylko ciągle gadał o jakimś tam gościu.
– Jak to co?! – wściekł się. – Wziąłbym forsę, durniu.
Przyjąłem jego wybuch ze spokojem.
– Może i jestem durniem, ale przynajmniej będę dzisiaj spać spokojnie – odpowiedziałem.
Odwróciłem się i wyszedłem. W drzwiach doleciało mnie jeszcze:
– Nie pokazuj mi się więcej na oczy, frajerze.
Na zewnątrz uśmiechnąłem się do siebie. Może i nie jestem jakimś superporządnym człowiekiem, ale dobrze jest pozostać w zgodzie z sumieniem. Nawet jeśli się straci całe dziesięć tysięcy…
Czytaj także:
„Mój przyjaciel zdradził żonę z dziewczyną, którą ja zaprosiłem na randkę. Bezczelny jeszcze śmie przychodzić do mnie po radę!”
„Mój przyjaciel czuł się winny śmierci znajomego. Ta tragedia zniszczyła mu życie i zmieniła je w koszmar”
„Mój przyjaciel prawie wpakował się do więzienia dla pieniędzy. Nie myślał o rodzinie, pazerność odebrała mu rozum”