Obiektywnie patrząc, Marta to naprawdę fajna laska… Kiedy udało mi się na chwilę zapomnieć, że jest moją żoną, śliniłem się jak przedszkolak na widok czekolady. A potem wpadałem do domu i gnałem jak szalony do sypialni, gdzie czekała pod prześcieradłem i wszystko mijało jak ręką odjął.
– Nie dam rady tak na komendę! – wybuchnąłem wreszcie za którymś razem. – To nienaturalne!
Nie jestem ślepy i widziałem, że ma mi za złe moją postawę. Ale nic nie mogłem na to poradzić…
– Mnie też nie jest łatwo – wysunęła się spode mnie i obróciła do ściany. – Mierzenie temperatury, liczenie dni… Zero romantyzmu!
Zapowiadał się kolejny beznadziejny wieczór. Znów Marta będzie płakać, ja obiecam cuda na kiju, a w końcu każde zaśnie w kokonie żalu, snem twardym jak tektura.
Nagle zadzwoniła moja komórka. Nie odebrałem, nie wybaczyłaby mi tego. Wyszedłbym na bezdusznego gnoja. Po trzech minutach znów…
– Może chociaż sprawdź, kto to – burknęła niechętnie. – Skoro już nie pomyślałeś, żeby wyłączyć.
Pewnie, jak nie kijem go, to pałką.
– Lidka – zdziwiłem się, widząc na wyświetlaczu nazwisko dziewczyny, która zajęła nasze dawne mieszkanie. – Mamy zaległe opłaty? Może znalazła sto funciaków, które posiałaś gdzieś w tamtym roku?
Marta wzruszyła ramionami. Niby, że znów jej wypominam?
Okazało się, że kumpel jest w mieście
Odebrałem, ale odezwał się facet. Cholera, znam ten głos... Kuba? Co on robi w Londynie? Przecież mieszka w Oslo, nawet się ożenił z jakąś Norweżką z tego, co wiem.
– Kuba – szepnąłem, a Marta kazała mi przełączyć na tryb głośnomówiący, żeby słyszeć rozmowę.
No proszę, chyba z wrażenia, że dzwoni nasz dawny kumpel, z którym nie widzieliśmy się od lat, zapomniała o mojej łóżkowej wpadce.
Okazało się, że kumpel od tygodnia jest w Londynie. Tak, z Britt-Marie, poza tym to Szwedka, mógłbym to sobie zakonotować. Akurat dla niej to ważne, mniej więcej jak dla mnie to, że nie jestem Rosjaninem. Przeprowadzili się, żeby zmienić powietrze, nie wiadomo na ile.
– Co cię tak dziwi? – żachnął się. – Dwa lata wśród Angoli, a z ciebie wciąż wyłazi chłop pańszczyźniany uwiązany do ziemi. Ludzie podróżują! Jeżdżą po świecie. Co chwilę zmieniają miejsce swojego pobytu.
Wyjaśnił krótko: skoro i tak wynajmują mieszkanie, to co za różnica gdzie? On jest informatykiem, robotę znajdzie wszędzie, Britt-Marie jako tłumaczka pracę wozi ze sobą. Żyć nie umierać.
– To jak, może odnowimy ślady zapachowe? – rzucił. – Jakieś balety, a na razie, bo chwilowo jestem bez mojej pani, piwko w pubie?
Propozycja była jak brzytwa podana tonącemu: mogła nas uratować przed kolejnym wylewaniem żalów z powodów seksualnych, ale mogła też uciąć nam rękę. Cóż, czekałem – niech Marta zdecyduje, nie zamierzam potem ruski rok słuchać, że wolę kolegów niż seks z nią.
– Halo! Jesteś tam, Radek? – zniecierpliwił się wreszcie Kuba.
Żona westchnęła i skinęła głową.
Ubierałem się, a jednocześnie próbowałem rozgryźć tę nagłą decyzję.
– Strasznie jestem ciekawa tej całej Britt-Marie – sypnęła się wreszcie Marta. – Wiesz, krążą plotki, że to nie jest najwierniejsza z żon. Podobno daje na prawo i lewo.
– To może zostanę? – zaproponowałem. – A jak to zaraźliwe?
– Jestem urodzoną monogamistką. Idź i przynieś smakowite wieści.
Tłukłem się więc autobusem i przeklinałem pomysły ślubnej, która ubzdurała sobie, że nie będziemy wychowywać dzieciaka w polskim getcie. Potomka, jak na razie, ani widu ani słychu, siedzimy w warunkach porównywalnych z poprzednimi, za to gęby nie ma do kogo otworzyć. Na dole emeryci, z boku rodzinka z trzema szpetnymi ponad wszelką miarę chihuahua, a na górze jakiś gej z Japonii. Marta twierdzi, że to artysta, choć nie wiem, skąd ma takie informacje. Na moje oko czubek, wcale bym się nie zdziwił, jakby trzymał psie mięso w lodówce. Ale podobno mamy doskonałą sytuację wyjściową, choć jak dotąd tylko do kłótni.
Mój przyjaciel, co tu kryć, wyglądał świetnie. Opalony, choć to dopiero początek wiosny, wyluzowany... Po piwku złapaliśmy klimat, wspominaliśmy dawne czasy, wkurzenie, gdy wuefista wywalił nas z reprezentacji szkolnej, pogróżki, że nic z nas nie wyrośnie...
– Teraz patrz, chłopie – powiedziałem. – Siedzimy sobie w Londku i grzmocimy stouta. A belfer pewnie ma głodową emeryturę i czeka kwartał na wizytę u kardiologa – dodałem. – Boże, ale manto dostałem wtedy od starego!
– A mnie się zabronili z tobą spotykać, bo namawiałeś mnie do złego.
Ja?! No to już przesada, przecież to Kuba z nas dwóch miał zawsze głupsze pomysły. Teraz też zaproponował po jeszcze jednym, a ja zawahałem się: Marta nie będzie zachwycona, gdy przyjdę wstawiony.
Po co nam właściwie to dziecko?
Odkąd staramy się o dziecko, muszę ograniczać trunki, bo ponoć to osłabia plemniki. Trochę dziwna koncepcja, biorąc pod uwagę, ile razy ludzie wpadają właśnie po pijaku, ale jakby coś miało być nie tak, nie chciałbym być obarczany wyłączną winą do końca życia.
– Chcecie mieć dziecko? – zdziwił się Kuba, kiedy powiedziałem mu o swoich wątpliwościach. – Już teraz, w tak młodym wieku? Chłopie!
Nasłuchałem się o podróżach kumpla i samemu mi się to wydało dziwne. Przecież jeszcze nic w życiu nie widziałem. Nigdzie nie byłem, nawet na głupiej Majorce, gdzie Angole wyjeżdżają na weekend. I nagle poczułem żal do żony. Przecież razem planowaliśmy podróże, od samego początku! Uczyliśmy się geografii do matury i powtarzaliśmy sobie, że kiedyś zobaczymy te wszystkie wspaniałe miejsca, a teraz co? Stać nas było tylko na to, żeby doczołgać się do Londynu?
– Czemu chcesz sobie brać na głowę takie obowiązki? – dopytywał Kuba. – Przecież ledwo skończyłeś trzydziestkę! Masz mnóstwo czasu.
– Marta twierdzi, że to odpowiedni moment… – wyjaśniłem. – Może jej bije zegar biologiczny?
Jednak zdaniem Kuby, moja żona po prostu zaczęła się nudzić i potrzebowała nowych wyzwań. Stąd pomysły o niańczeniu bachorów.
Kumpel pokrzepiony nową butelką, przez dobre pół godziny rozwijał swoją odkrywczą koncepcję. Utknęliśmy w ślepej uliczce: znamy się z Martą jak łyse konie, oboje byliśmy dla siebie pierwszymi kochankami. Nuda, brak perspektyw na zmiany i rutyna. Oni z Britt-Marie, to zupełnie co innego! Mają wolny związek, nie duszą się. Każde może próbować z kim innym, byleby nie robiło z tego tajemnicy. I, według Kuby, taka sprawdzona miłość jest prawdziwa. Wciąż do siebie wracają, bo to, co ich łączy, wykracza daleko poza seks.
Miałem dość, w głowie mi się kłębiło i nawet nie chciałem dociekać szczegółów, choć w innych okolicznościach z pewnością byłbym ciekaw. Pragnąłem tylko wrócić i zapytać żonę, dlaczego właściwie musimy mieć dziecko już teraz.
– Radek, przecież wałkowaliśmy to sto razy! – tłumaczyła mi w łóżku. – Nasz związek stanął w miejscu. Powinniśmy zrobić krok naprzód, żeby się rozwijać.
– Czyli nudzisz się ze mną?! – prawie wrzasnąłem. – Nudzisz?!
Przytuliła się i stwierdziła, że głuptas ze mnie, jakich mało. Kocha mnie i dlatego chce, żebyśmy związali się jeszcze mocniej. Dzieckiem. W końcu nie ma nic, co bardziej łączyłoby dwoje ludzi niż wspólna odpowiedzialność za małego człowieka. Nie zabrzmiało to zachwycająco.
– No, to teraz mów, co u Kuby – poprosiła żona. – Czy ta jego faktycznie strzela go po rogach?
– Sama ją zapytasz, umówiłem nas na następną sobotę w Hyde Parku – mruknąłem, niezbyt szczęśliwy z takiego obrotu rozmowy.
Marta była zadowolona, a ja pełen urazy. Niech sobie określa swoje motywacje, jak chce, mnie zdecydowanie bardziej pasowała tutaj koncepcja Kuby. Jak to było? Nuda, rutyna i brak perspektyw?
Jesteśmy małżeństwem nie bliźniętami
Usunąłem się, żeby przetrawić. Trochę się przeziębiłem, więc zgłosiłem to, wiedząc, że Marta wykreśli mnie na razie z seksualnego grafiku. Ciekawe, kto pierwszy przyjdzie w łaski! Przez cały tydzień nie zdarzyło się nic ciekawego. No, może tyle, że żona poznała tego Japońca z góry. Utknęli razem w windzie w czasie awarii, facet dostał ataku paniki a ona, jak przystało na podporę służby zdrowia, udzieliła mu pierwszej pomocy, a nawet odprowadziła do mieszkania. Miała rację, to artysta – robi niesamowite zdjęcia! Jesienią ma wystawę, zaprosił ją.
Taka była zachwycona, że nawet nie zauważyła, jak bardzo czułem się zraniony. Cholerna egoistka, jak mogłem tego wcześniej nie dostrzec!
W sobotę, tak jak było umówione, spotkaliśmy się z Kubą i Britt-Marie w Hyde Parku i od tamtego momentu nasze życie nabrało niesamowitego przyspieszenia.
Magiczna para… Była w nich taka nonszalancja i lekkość! Ona, wręcz pulsująca feromonami, nawet nie tyle obiektywnie piękna, co niebywale seksowna, a sam Kuba przy niej wydawał się jakiś silniejszy i bardziej męski niż zazwyczaj.
– Są niesamowici! – stwierdziła Marta, gdy nocą wróciliśmy do domu. – Jak pantera z treserem albo toreador z wściekłym bykiem… Aż ciary idą. Fajnie, że przyjechali.
Jasne, zawsze to lepsze niż nudzić się z mężem, który nie ma nic do zaoferowania oprócz swoich plemników. Zresztą te i tak są najwyraźniej całkowicie do bani.
Tamtego wieczoru przeżyłem szok, bo uświadomiłem sobie, jak okropnie sztampowi jesteśmy… Pielęgniarka i hotelowy manager, prowadzący żałosne i przewidywalne życie na przedmieściach, z ambicjami jak tysiące podobnych osobników ludzkich dookoła. Czy tak właśnie wyobrażałem sobie życie?!
Odtąd właściwie każdy weekend spędzaliśmy z Kubą i Britt-Marie. Pozwiedzaliśmy okoliczne zamki, paliliśmy trawkę w parku botanicznym, ale głównie imprezowaliśmy. Nawet nie wiedziałem, że tyle fantastycznych klubów jest w Londynie! Marta w tym czasie jakby odżyła, odłożyła na razie plany rozrodcze i zaczęła znowu brać tabletki. W maju wyskoczyliśmy w czwórkę do Pragi, w planach był także wspólny urlop w Hiszpanii. Nareszcie czułem, że żyję, a nie przyglądam się tylko zza szyby, jak inni korzystają z uroków egzystencji.
W którąś sobotę, moją żonę wyraźnie upatrzył sobie jakiś przystojniaczek, kręcił się obok na parkiecie, przysiadał przy barze... Wydawała się spłoszona, więc postanowiłem o tym pogadać.
– Słuchaj, Martuś, jeśli masz ochotę, baw się z nim – wyjaśniłem. – Przecież to tylko zabawa.
– Nie będzie ci przykro? – spytała.
– Nie, no coś ty! – zaśmiałem się. – Jesteśmy małżeństwem, a nie bliźniętami syjamskimi!
Flirtowała więc przez cały wieczór i było to okropnie ekscytujące, jeśli mam być szczery. Cholernie mi się podobała, z włosami rozwianymi w tańcu, kręcąca biodrami, uśmiechnięta z przymrużonymi oczami… Kiedy wróciliśmy już do domu, porwałem ją prosto pod prysznic i kochaliśmy się tak zapamiętale, jakby to był nasz pierwszy raz.
Wirowała na parkiecie z jakimś gachem
– Uważaj – szepnęła. – Nie jestem pewna, czy środki już działają… Nie chcemy teraz dziecka, prawda?
Jasne, że nie! Czekała na nas Hiszpania, a potem cały świat! Przestaliśmy rozmawiać o pracy, zresztą, o czym tu gadać? Nie mogłem pojąć, po co wcześniej zarzucałem żonę informacjami o problemach w hotelu, po co wypytywałem, co nowego w szpitalu? Nadmierna bliskość jest zdecydowanie przereklamowana, to takie zlewanie się dwóch osób w jedną – czemu niby miałoby to służyć? Mieliśmy być parą, nie pieprzoną hermafrodytą!
– Widzę, że w końcu załapałeś – pochwalił mnie Kuba, gdy mu wyłożyłem swoje odkrycia na basenie.
– Zapomniałem, jaką Marta jest fantastyczną laską – przyznałem.
– Fakt. Nawet się dziwiłem, co widzi w takim nudziarzu jak ty – roześmiał się, a ja go szturchnąłem.
Bez przesady z tym nudziarzem!
Urlop w Hiszpanii to była prawdziwa bajka. Upały, plaża, drinki, nocą rajd po klubach. Czasem na dyskotekach zamienialiśmy się żonami, opowiadając przypadkowym znajomym wymyślone życiorysy. Funkcjonowałem w rozkosznym zawieszeniu między jawą a snem. Ostatniego wieczoru postanowiliśmy wszyscy we czwórkę, że idziemy do klubu, ale tym razem w nieco innej konfiguracji. Ja z Kubą, a Marta z Britt-Marie i udajemy, że się nie znamy. Wszystkie chwyty dozwolone.
– Jak bardzo wszystkie? – spytała moja żona.
– Jak uważasz – uśmiechnąłem się. – To zielona noc.
Wyszliśmy wcześniej, gdy dziewczyny robiły się na bóstwa… Chociaż raz nie musiałem czekać na Martę przysłowiowych „tylko pięciu minut”, które zawsze przedłużały się w nużące kwadranse!
Siedzieliśmy w barze zagadując dwie Polki, które przyjechały szukać przygód, gdy weszły nasze żony. Jakby Kuba mnie nie szturchnął, pewnie bym ich nie poznał! Marta była w obcisłej mini, pożyczonej od Britt-Marie, włosy miała postawione na żel i niesamowity wyzywający makijaż. Przez chwilę wydawało mi się niemożliwe, że to moja żona…
Nie zdążyły nawet zająć stolika, gdy zakręcili się koło nich jacyś faceci, i po chwili zobaczyłem Martę wirującą na parkiecie w objęciach wysokiego napakowanego bruneta. Wszystko było takie ekscytujące! Widok obcej męskiej ręki na pośladku żony, jej przymknięte oczy, gdy pozwalała się całować oparta o filar.
Polki gdzieś zniknęły, niewykluczone, że to Kuba wykorzystał moją nieuwagę i zwinął je na plażę. Teraz tuliła się do mnie niezła Niemka i najwyraźniej miała ochotę na więcej. Zastanawiałem się, czy skorzystać, gdy zobaczyłem, że Marta żegna się ze swoim facetem i wychodzi. Może źle się poczuła? Nie wiedziałem, co robić, czekałem chwilę, licząc, że wróci, a kiedy tak się nie stało, też się wymknąłem i ruszyłem plażą do hotelu.
W pokoju było ciemno i pusto. Czyżby nie dotarła na miejsce? Nie, jest. Już leży w łóżku. Rozebrałem się i wśliznąłem obok niej:
– Pani tutaj taka samotna? – przytuliłem się do niej podniecony.
Byłem napalony, zastanawiałem się, w jaką grę gramy. Odkryłem kołdrę i zacząłem zsuwać się w dół, całując po drodze jej nagie ciało.
– Daj mi spać – syknęła. – Spadaj!
A cóż to znowu za foch? Może jednak machnęła szybki numerek z brunetem gdzieś po drodze? Zapytałem, ale nie raczyła odpowiedzieć.
Nie wierzę, to musi być jakiś żart!
Na drugi dzień w samolocie wyjęła z torby książkę i kompletnie wyłączyła się z towarzystwa. Byłem zaintrygowany, co tym razem wymyśliła, choć i trochę zły, bo Kuba i Britt-Marie posyłali sobie dwuznaczne uśmieszki.
Dopiero w domu wybuchła prawdziwa burza z piorunami. Tak, zgadzała się na imprezy, bo chciała mnie uszczęśliwić, ale ma dość, nie będzie udawać kogoś, kim nie jest, żebym wykrzesał z siebie odrobinę namiętności. Tak, traktowała poważnie, gdy zarzucałem jej, że jest mną znudzona, ale teraz widzi, że jest dokładnie odwrotnie. Nie kocham jej dla niej samej, ma mi po prostu dostarczać podniet. Takie małżeństwo to kpina z bliskości!
Myślałby kto, że się umartwiała!
– Kuba i Britt-Marie tak żyją i są szczęśliwi – broniłem się. – Przynajmniej nie duszą się nawzajem!
– To sobie do nich idź – poradziła zjadliwie. – Tu już będą tylko nudy, ciężka praca i sprawy dnia codziennego. Potrzebuję normalnego partnera, a nie Piotrusia Pana!
Kompletnie jej odwaliło. Byłem wściekły. Znowu się zaczyna! I co, mam czekać jak potulny baranek, żeby znów dać się wkręcić w tryby? Paskudnie wyglądała z tą złością, zupełnie nie przypominała cudownej nimfy, jaką grała jeszcze wczoraj.
Która z nich była prawdziwa?
– Ta teraz, nie łudź się – powiedziała zimno, kiedy ją o to spytałem. – Zastanów się nad sobą: chcesz się mną bawić jak dziecko kolejką, czy żyć jak odpowiedzialny mężczyzna?
Jezu, zupełnie jak moja matka! I co teraz, wstrzyma mi kieszonkowe, odetnie od komputera?
Pożarliśmy się na całego i koniec końców spakowałem się i wyniosłem do hotelu, gdzie mogłem liczyć na pokój dla pracownika. Myślałem, że zadzwoni, gdy już ochłonie, ale nie… Zawziąłem się, nie to nie. Nadal w weekendy balowałem z przyjaciółmi, uciąłem sobie nawet mały romansik z Britt-Marie i, mówiąc szczerze, im dłużej byłem sam, tym bardziej mi się to podobało. Czasem tęskniłem za żoną, ale wiedziałem, że powrót do małżeńskiego życia będzie dla mnie zgubą, poza tym, na Boga, to nie ja powinienem przepraszać za grzechy!
A kiedy wreszcie dojrzałem do tego, żeby się z Martą spotkać, okazało się, że zniknęła… Przeprowadziła się, zmieniła pracę. Kamień w wodę. Znajomi nie wiedzieli, gdzie przepadła, jej rodzina w Polsce nie chciała ze mną gadać. W marcu tego roku dostałem pozew rozwodowy. Nie powiem, zdziwiłem się. W pierwszej chwili właściwie nie uwierzyłem. To jakiś żart? W piśmie był numer kontaktowy, więc natychmiast zadzwoniłem.
– Słuchaj, skończmy z tym cyrkiem – poprosiłem ugodowym tonem. – Przecież się kochamy.
Kuba z Britt-Marie wynieśli się ostatnio z Londynu, tym razem do Francji, miałem więc dużo czasu na rozmyślania. I zacząłem tęsknić.
– Ja cię kocham – poprawiłem się. – Zachowałem się jak dupek.
– Jestem w ciąży i zamierzam wyjść za mąż – zastrzeliła mnie informacją. – Nie sprawiaj problemów, chyba że chcesz utrzymywać dziecko. Dopóki pozostajemy małżeństwem, prawnie jest twoje.
– Co ty… mówisz? – jęknąłem.
– Do widzenia na rozprawie – powiedziała i rzuciła słuchawką.
Dzisiaj jadąc autobusem do pracy, zobaczyłem ją na ulicy. Szła pod rękę z… tym popapranym artystą z góry! Zamieniła mnie na niego? Nie, to musi być jakiś żart!
Czytaj także:
„W sypialni z Emilem nie było fajerwerków, więc zażyczyłam sobie otwartego związku. Sama zacisnęłam sobie pętlę na szyi”
„Od lat nie czułam dotyku męża, przypominał sobie o mnie tylko wtedy, gdy zgłodniał. Dzięki zdradzie narodziłam się na nowo”
„Porzuciłem spokojne życie i szczęśliwą rodzinę dla młodziutkiej kochanki. Zachciało mi się wrażeń, to teraz mam za swoje”