„Ktoś codziennie za mną chodził i mi groził. Myślałam, że to mój były, a to była... żona mojego szefa”

Kobieta będąca ofiarą stalkingu fot. Adobe Stock
Ktoś za mną chodził, śledził mnie. Nie jestem strachliwa, ale kiedy w drzwiach mojego mieszkania znalazłam wbity nóż, struchlałam.
/ 12.04.2021 13:14
Kobieta będąca ofiarą stalkingu fot. Adobe Stock

Wiele niebezpieczeństw czyha na samotną kobietę w wielkim mieście. Noszenie gazu pieprzowego w torebce dodaje pewności siebie, trzymanie się zasad pozwala unikać kłopotów, kilka zajęć z samoobrony też nie zaszkodzi. Ale czy można się zabezpieczyć na każdą sytuację? Czy da się wszystko przewidzieć? Nigdy nie wiesz, na kogo trafisz w ciemnej uliczce… Miałam okazję przekonać się o tym na własnej skórze.

Śledził mnie każdego dnia

Miesiąc temu dorobiłam się cienia. Ktoś zaczął za mną chodzić, kiedy wracałam z pracy. Z początku myślałam, że to przypadek – ot, ktoś wraca do domu o tej samej porze i tą samą trasą co ja. Ale kiedy sytuacja powtarzała się każdego dnia przez okrągły tydzień, zrobiłam się ostrożniejsza. Próbowałam dostrzec, kim jest osoba wyłaniająca się z uliczki za firmą, ale światła latarni rzucały cienie na twarz mojego prześladowcy. Widziałam tylko za duży płaszcz i czapkę uszankę. Czasem, gdy dotarłam do domu i wyjrzałam przez okno, widziałam tego człowieka na dole, stojącego na chodniku i spoglądającego w moje okna. Nigdy nie wykonywał żadnego ruchu, więc nie wiedziałam, czy powinnam się bać czy śmiać. Może to tylko nieśmiały wielbiciel? Ktoś z biura, kto dokładnie wie, o której kończę pracę? Ta opcja podobała mi się znacznie bardziej od alternatywy.

Minął tydzień, potem drugi, a cień nie znikał. W piątek poszłam do kina z paroma koleżankami i przez cały film byłam świadoma, że siedzi z tyłu sali, nadal w płaszczu, nadal w czapce. Straciłam go z radaru, kiedy przeniosłyśmy się do baru. Po kilku drinkach zaczęło mnie to nawet bawić i opowiedziałam o wszystkim koleżankom. Zareagowały dokładnie tak, jak się spodziewałam.
– Ty masz własnego stalkera? – zdziwiła się pierwsza, jakbym w jej mniemaniu nie mogła się nikomu podobać, nawet wariatowi.
– Jejku, zazdroszczę ci! To takie ekscytujące – stwierdziła druga, jakbym właśnie się pochwaliła, że mam romans.
– Mój Maciek tylko siedzi na kanapie, zero inwencji. To chyba ta obrączka tak go obciąża, że tyłka podnieść nie może…
– Masz coś, żeby się bronić? – zaniepokoiła się trzecia. – Chcesz mój paralizator? Mogę ci załatwić pistolet gazowy, jak chcesz. Tereska… pamiętacie Tereskę z liceum? Nosi taki przy sobie i mówi, że jak raz pogoniła kiboli, to mało nóg nie połamali.

Krótko mówiąc, niewiele mi pomogły. Prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie. A przysłowiowa bieda czaiła się tuż za rogiem. Bo zaraz po moim wypadzie na miasto, w sobotę rano, kiedy wychodziłam do sklepu po bułki, znalazłam prezent od mojego cienia wbity w drzwi tuż nad judaszem. Prezentem był wielki kuchenny nóż. Nie poszłam na policję, bo nie jestem głupia i wiem, że to nie Ameryka. To Polska. Tutaj bez nazwiska człowieka, który faktycznie dokonał czynu, i najlepiej jego adresu, nie ma po co pokazywać się na komendzie. Ukradziono mi kiedyś rower z komórki, więc wiem, jak to wygląda. Raport będzie powoli obrastał kurzem na dnie szuflady na akta, aż w końcu zainteresuje się nim jakiś wyjątkowo głodny mól.

Ale na wszelki wypadek, wyciągając nóż, chwyciłam go przez torebkę foliową. Gdy zabezpieczyłam i schowałam „narzędzie terroru”, całokształt tego, co właśnie się wydarzyło, zwalił się na mnie jak tona cegieł. Zaczęłam się trząść i pocić. Zamknęłam drzwi na wszystkie zamki, zaciągnęłam zasłony i jak dziecko pobiegłam z powrotem do łóżka, pod kołdrę, schować się przed potworem. Strach wypuścił mnie z uścisku dopiero po jakimś kwadransie. I wtedy mogłam raz jeszcze przyjrzeć się racjonalnie swojemu problemowi.

Musiałam udawać, że wszystko jest w porządku, przynajmniej na zewnątrz. Gdybym zamknęła się w mieszkaniu i przestała chodzić do pracy, prędzej czy później mój cień by się zniecierpliwił. Być może włamałby się do środka. Po cichu, kiedy byłby pewny, że śpię… O nie, nie mogę uciekać i chować się jak mysz, bo to w żaden sposób nie rozwiąże sprawy. To był właśnie ten moment, w którym trzeba walczyć. Jak przerażająca by mi się ta perspektywa nie wydawała.

Postanowiłam zacząć działać

Od razu w poniedziałek porozmawiałam z szefem o tym, że trochę się boję o swoje bezpieczeństwo.
– To pewnie nic takiego – powiedziałam mu. – Podejrzewam, że to mój eks, który uparł się, że nadal mnie kocha. Wysyłał mi esemesy, ale go zablokowałam, więc teraz za mną łazi.
– Jeśli się martwisz, Basia może cię podwozić do domu. Żebyś nie chodziła sama – odpowiedział uprzejmie. Basia też była w gabinecie, tuż za szefem, paląc przy oknie cienkiego papierosa. Jako sekretarka doskonale wiedziałam, że ona, kierowniczka działu księgowości, i szef mają romans, choć bardzo starali się to ukrywać…
– Dziękuję, to miłe, ale wolałabym załatwić sprawę sama. Szef wzruszył ramionami.
– Twój wybór – sięgnął do szuflady i przekazał mi pęk kluczy. – To ten brązowy, okrągły. Tylko jutro do zwrotu, pamiętaj. Podziękowałam mu i opuściłam gabinet.

Kiedy nadeszła godzina zakończenia mojej pracy, zjechałam windą na parter. Ale zamiast wyjść frontowymi drzwiami, skorzystałam z otrzymanych od szefa kluczy i wyszłam tyłem, zdejmując kłódkę i łańcuch z drzwi, których nikt nie używał chyba od początku istnienia budynku. W ten sposób znalazłam się na zupełnie innej ulicy – tuż za rogiem alejki, z której zwykle wyłaniał się mój cień.

Czekał na mnie jak zawsze, w wielkim płaszczu i czapce, wychylając się zza skrzynki transformatorowej. Wyciągnęłam z kieszeni przygotowany wcześniej gaz pieprzowy i zaszłam go od tyłu. Nim zorientował się, że ktoś za nim stoi, podcięłam mu nogi i wymierzyłam spray prosto w twarz.
– Dasz mi spokój, czy mam to zrobić?! – wrzasnęłam… i chwilę później zamarłam. Rozpoznałam osobę, która leżała rozciągnięta na asfalcie. Widziałam ją na firmowym przyjęciu, uczepioną ramienia szefa. To była jego żona. Ta, którą zostawił dla księgowej Basi… Magda – tak miała na imię – zaczęła się drzeć, że jestem dziwką, że ukradłam jej męża, że jeszcze jej za to zapłacę. Była wściekła, ale nie mogła powstrzymać łez płynących po policzkach, rozmazujących makijaż. Pamiętam, że wtedy pomyślałam: „Tak wygląda kobieta zdesperowana”.

Zrobiło mi się jej żal. Opuściłam zbiorniczek z gazem i pomogłam Magdzie wstać. Głosem łagodnym, jakbym mówiła do wystraszonego dziecka, wyjaśniłam, że się pomyliła. To nie ja miałam romans z jej mężem. Spojrzała na mnie oczami wielkimi jak spodki.
Ale… ja… słyszałam, że sypia ze swoją sekretarką… Ty jesteś jego sekretarką!
Udało mi się ją uspokoić dopiero po pół godzinie. Zaproponowałam, żebyśmy porozmawiały u mnie przy kawie. Zgodziła się, w milczeniu kiwając głową, nadal mocno skołowana.

Potem zrobiłam coś, co jeszcze parę godzin temu było nie do pomyślenia – zaprowadziłam swój cień do mieszkania, przez drzwi podziurawione nożem. Rozmawiałyśmy przez pół nocy. O tym, że faceci to świnie i nie warto marnować na nich czasu, a tym bardziej zdrowia i urody. Kiedy byłam pewna, że Magda dobrze mnie zrozumiała, i kiedy obiecała, że przestanie robić dziwne rzeczy, zaproponowałam, że powiem jej, z kim naprawdę zdradzał ją mąż. Nie chciała tego wiedzieć, co najlepiej świadczyło o tym, że poczuła się lepiej.
– Chyba chwilowo coś mnie opętało – powiedziała. – Tak mi przykro. Po prostu… oddałam mu najlepsze lata życia, a on… z jakąś młodszą… – westchnęła ciężko. – Nie mieściło mi się to w głowie, musiałam zareagować.
– Doskonale to rozumiem – uśmiechnęłam się i ona też się uśmiechnęła.

Umówiłyśmy się na kawę w przyszłym tygodniu i taksówką wróciła do domu. W ten oto sposób zaprzyjaźniłam się ze swoim cieniem i czuję się dzięki temu odrobinę lepiej, pewniej, kiedy idę ulicami miasta, nawet po ciemku. Jaki w tym morał? Może taki, że nie należy bać się wyłącznie mężczyzn, bo i kobiety potrafią być groźne. A może taki, że czasem boimy się niepotrzebnie i wystarczy stawić czoła naszym lękom, by pozbyć się problemów. Osobiście staram się o tym nie myśleć. Wystarczy mi, że chwilowo wszystko jest dobrze, i kiedy podobna sytuacja, nie daj Boże, zdarzy mi się ponownie, będę gotowa do walki. 

Więcej prawdziwych historii:
„Nie płacił za czynsz i zakupy, pożyczał pieniądze i ich nie oddawał. Myślałam, że to miłość, a on mnie oskubał”
„Straciłem wszystkie pieniądze, rodzinę i godność. Od 20 lat ukrywam się przed bliskimi i wierzycielami”
„Myślałam, że jesteśmy dyskretni, ale o naszym romansie plotkowało pół miasta…”

Redakcja poleca

REKLAMA