„Kto wychowuje dzisiejszą młodzież? Kto to widział, żeby nastolatek rzucał się na starszego pana, bo ten zwrócił mu uwagę?”

Kto wychowuje dzisiejszą młodzież? fot. Adobe Stock, Brian
„– Bezstresowe wychowanie! I mamy efekty. Jeszcze chwila tego jazgotu i szlag mnie trafi! – Panowie – zacząłem. – Nie dałoby się trochę ciszej? My już siebie nie słyszymy, a chcemy w spokoju pogadać. – U siebie jesteśmy – syknął jeden z chłopaków. – Spadaj do swoich koleżków”.
/ 27.12.2022 09:15
Kto wychowuje dzisiejszą młodzież? fot. Adobe Stock, Brian

Tego dnia wstałem z taką werwą, że aż mnie to zdziwiło. Przeciągnąłem się, zrobiłem pięć skłonów i trzy przysiady.

„Nieźle jak na prawie osiemdziesięciolatka” – pomyślałem i raźnym krokiem poszedłem do kuchni.

Kawka? Chętnie, ale przecież lekarz zabronił. Trudno, niech będzie herbatka. Powędrowałem na balkon. Och – wiosna, nareszcie – westchnąłem w duchu, wciągając do płuc zupełnie inne niż zimowe powietrze. Spojrzałem w dół. Pączki na drzewach zwiastujące budzenie się przyrody. Cudownie! Na skwerku pojawili się już pierwsi przechodnie. Znałem tu niemal każdego, w końcu w tym bloku mieszkaliśmy już chyba ze czterdzieści lat. A tego dnia była niedziela.

Cóż to dla mnie oznaczało? Spotkanie z kolegami!

Przebrałem się, uczesałem i byłem gotowy. Halina też już była na nogach – robiła jajecznicę. Lubiłem ją – to znaczy i jajecznicę, i moją żonę. Spędziliśmy więc miły czas przy stole, a potem zacząłem się zbierać.

– Idziesz znowu? – zapytała.

– Pewnie – odpowiedziałem. – A dlaczego miałbym nie iść? – zdziwiłem się.

– Chłodno dzisiaj, tyłki wam przemarzną – pokręciła głową z dezaprobatą.

– Tyłki przemarzały tydzień temu, a dziś jest doskonale. Robi się coraz cieplej, słoneczko grzeje, będzie fajnie spotkać się z tymi tetrykami.

– A nie moglibyście u któregoś w domu? – zrzędziła.

– Nie, bo każdy z nich ma taką upartą żonę i by nam spokoju nie dawały – zaśmiałem się, cmoknąłem ją w czoło i wyszedłem. – Będę przed obiadem! – rzuciłem jeszcze na pożegnanie.

Na miejsce dotarłem w kilka minut. Podszedłem, starając się nie stukać laską, którą wziąłem na wszelki wypadek, bo kolana czasem odmawiały mi posłuszeństwa. Potem wyłoniłem się zza krzaka i wrzasnąłem:

– Jestem!

Aż cholera jasna! Mało zawału nie dostałem! – Stasiek podskoczył jak oparzony.

– Aż tak źle ci nie życzę – śmiałem się. – Ale uwielbiam cię straszyć!

– Wiem, ty stara pierdoło – w końcu i na jego ustach pojawił się uśmiech. – Trzeba być czujnym jak ważka – uścisnąłem jego dłoń.

– Chłopaki będą? – zapytałem, rozglądając się.

Wiesiek na pewno, Heniek też, ale Jurek ma szlaban. Żona mu zakazała wychodzić, dopóki się nie wyleczy z przeziębienia. A twoja cię puściła bez problemu?

– Marudziła oczywiście – przyznałem, sadowiąc się na ławce. – Uznała, że sobie tylko odmrozimy. Sam wiesz co.

– A widzisz! A moja mnie dziś wyposażyła, patrz – wyciągnął z torby małą poduszkę. – Są dwie, jedną już zająłem, druga może być dla ciebie. Rzecz jasna, jak przegrasz, jako nagroda pocieszenia. Bo przecież przegrasz jak zwykle, co? – uśmiał się.

– Żebyś się nie zdziwił! Dziś jestem w mistrzowskiej formie! Dawaj od razu. Jak przegram, to ci oddam!

Na przekomarzaniu się minęło nam parę minut.

W tym czasie dołączyli do nas Wiesiek i Henio

Usiedliśmy przy dwóch stolikach i się zaczęło. Pion, skoczek, wieża, goniec… Ech, co za emocje! Uwielbiałem to od zawsze, ale gra w szachy na świeżym powietrzu była naprawdę fantastyczna, nawet jeśli rozgrywałem partię z tymi dziadami. Ale po godzinie przestało być tak miło, bo zza krzaków wyłoniła się banda jakichś młodziaków i zasiadła nieopodal. Wrzeszczeli na całe gardło, a do tego klęli tak soczyście, że żaden szewc by się nie powstydził.

– Co to za jedni? – szepnął Stasiek.

– Pojęcia nie mam, w życiu ich nie widziałem – odparłem.

– A ja owszem – wtrącił się Heniek. – Ten jeden jest z naszej klatki. Jego rodzice są w porządku, witają się i tak dalej. Ale dzieciak z piekła rodem. Skumał się z jakimiś z osiedla kawałek dalej, i szaleją.

– Dzieciaki, co zrobisz – westchnąłem.

– Mają po naście lat i uważają, że wszystko im wolno – zacietrzewił się Stasiek.

My też byliśmy młodzi – uśmiechnąłem się, przestawiając kolejną figurę na planszy.

– Jasne! – Stasiek aż prychnął. – Tak się zachowywaliśmy? Dostalibyśmy manto i tyle. A teraz? Bezstresowe wychowanie! I mamy efekty. Jeszcze chwila tego jazgotu i szlag mnie trafi!

Mnie też już zaczęły puszczać nerwy, więc wstałem, podparłem się laską i podszedłem do tych koleżków.

– Panowie – zacząłem. – Nie dałoby się trochę ciszej? My już siebie nie słyszymy, a chcemy w spokoju pogadać.

U siebie jesteśmy – syknął jeden z chłopaków. – Spadaj do swoich koleżków.

Oczywiście mógłbym się wściec, ale postanowiłem ustąpić. Wróciłem do naszych stolików, usiadłem z westchnieniem. Reszta tylko wzruszyła ramionami. Ale cała przyjemność z gry się ulotniła.

Do domów wróciliśmy z marsowymi minami

– Przegrałeś? – powitała mnie małżonka.

– Nie. Chociaż w sumie tak, przegrałem, bo miałem starcie z jakimiś gnojkami – i opowiedziałem jej wszystko.

– Widzisz, mówiłam, że lepiej się spotykać u kumpli – uznała. – Teraz dzieciaki robią, co chcą. A w waszym wieku trzeba uważać. Mogą być niebezpieczni.

„W waszym wieku” – pomyślałem z przekąsem.

Ciekawostka przyrodnicza. A ta niby młódka? Raptem cztery lata młodsza ode mnie. Miałem się dać takim draniom i chować po kątach? Niedoczekanie! Tydzień później znowu pojawiłem się na skwerku. Banda tetryków już czekała z rozłożonymi planszami. Graliśmy, śmialiśmy się, było naprawdę miło. Wkrótce usłyszeliśmy jednak znajome rytmy.

– Jezu, tylko nie to – westchnął Heniek.

Tym razem się nie damy – wycedziłem.

I kiedy młodociani zasiedli obok, wstaliśmy z naszych ławeczek, tym razem wszyscy czterej.

– Dosyć tego! – zaczął Wiesio, podchodząc do nich. – Albo to przyciszycie i przestaniecie się drzeć, albo…

– Albo co? – uśmiał się tęgi blondynek z irokezem.

Albo was tym walnę! – Stasiek pogroził mu swoją laską.

– Tylko żebyś się dziadku nie zdziwił. Ojej, tak bardzo się boję! – zarechotał blondyn, a reszta mu zawtórowała. – Ja takich sprzętów nie potrzebuję, wystarczą mi ręce.

To trwało sekundy, choć mnie wydawało się, że oglądam to wszystko jak na zwolnionym filmie. Blondasek doskoczył do Wieśka i popchnął go na ławkę. Rozległ się jęk. Stasiek stał jak sparaliżowany, tylko Heniek zachował jako taki spokój i podbiegł do kolegi. My chwilę później. Podnieśliśmy Wieśka z chodnika i posadziliśmy na ławce. Prawie płakał. Wahaliśmy się, czy wezwać karetkę, ale po paru minutach Wiesio doszedł do siebie. Odprowadziliśmy go, kuśtykającego, do mieszkania. Na szczęście okazało się, że nic strasznego się nie stało – duży siniak, ale żadnych złamań – tak mnie zapewnił przez telefon.

Ja byłem jednak zły jak osa przez cały tydzień

I może to było głupie, ale postanowiłem, że trzeba draniom dać nauczkę. Naradziłem się z kolegami i w następną niedzielę… Szliśmy cichutko przez skwerek. Tym razem nie zabraliśmy plansz do gry. Dołączył do nas Jurek, jego areszt domowy już się skończył. Banda matołków siedziała tam, gdzie zawsze. Muzyczka, porykiwania – nic nowego. Tyle że tym razem chłopcy zaopatrzyli się w parę piwek i ochoczo je popijali. Podeszliśmy od tyłu. 

– Won! – wrzasnął Henio, a oni, zaskoczeni, aż podskoczyli.

– Macie się stąd wynosić, ale już! – tym razem krzyknął Stasiek.

Skoczyć nam możecie! – podniósł się znany już nam blondyn.

– Tak? To skoczymy – spokojnie powiedział Jurek, po czym zamachnął się laską i trzy razy zdzielił smarkacza po plecach.

– Pogrzało cię?! – koleś był oszołomiony.

– Ależ skąd – kolejne uderzenie. – Wy też chcecie? Bo mamy tu więcej broni – wskazał na nas, trzymających swoje laski. – Ta jest metalowa, może zrobić dużo szkody. Mam was tu więcej nie widzieć. Aha, jeszcze jedno. Już dzwoniłem na policję, bo picie w miejscu publicznym jest nielegalne, zwłaszcza jak się jest niepełnoletnim. Jakby co, jest tu monitoring. Kamera nagrała, jak popchnąłeś naszego kolegę, więc macie przechlapane. To jak?

– Spadamy! – krzyknął blondyn, trzymając się za obity kark.

Z trudem powstrzymaliśmy śmiech, widząc, jak chowają się za blokiem. Potem usiedliśmy na ławce.

Kamera? Policja? – zapytałem Jurka.

– Blefowałem. Ale na takich chyba tylko to może zadziałać. Zadziałało? Owszem.

Szanowna młodzież nie pojawiła się już w naszych okolicach, może wybrali inny skwerek. My mogliśmy spokojnie spotykać się na nasze rozgrywki. Cóż, czasem trzeba użyć broni, nawet jeśli jest to tylko… laska staruszka. Zresztą, nie takiego ostatniego na dzielnicy!

Czytaj także:
„Działałam jak lep na nieudaczników, którzy bawili się moim kosztem. Dopiero, gdy jeden wrobił mnie w dziecko, otrzeźwiałam"
„Zaszłam w ciążę w wieku 15 lat. Liczyłam, że mama pomoże mi wychować dziecko. Jej propozycja mnie przeraziła”
„Niczego nie pragnęłam bardziej niż macierzyństwa. Gdy moja siostra urodziła, uknułam plan, żeby odebrać jej syna”

Redakcja poleca

REKLAMA