Aneta jest moją przyjaciółką od wielu, wielu lat. Często wspierałyśmy się w trudnych chwilach. Kiedy więc kilka dni temu zmarł jej mąż, Krzysztof, natychmiast rzuciłam wszystko i pośpieszyłam na ratunek. I nie chodziło tu tylko o wsparcie psychiczne, ale także o pomoc w załatwianiu wszelkich koniecznych w tej sytuacji formalności. Czułam, że pogrążona w żalu i rozpaczy przyjaciółka nie będzie miała do tego głowy. W tym całym nieszczęściu miałyśmy dużo szczęścia. Gdziekolwiek poszłyśmy, spotykałyśmy się ze współczuciem i zrozumieniem. Ludzie przepuszczali nas w kolejkach, urzędnicy błyskawicznie wystawiali potrzebne dokumenty. Doradzali, do kogo powinnyśmy pójść w następnej kolejności, gdzie co złożyć.
Byłam mile zaskoczona
Tyle się mówi o znieczulicy i obojętności ludzkiej. A tu proszę, taka miła niespodzianka. Po trzech godzinach biegania po mieście zostało nam już tylko jedno: wizyta w kościele i ustalenie terminu pogrzebu. Mąż Anety nie należał być może do ludzi biegających codziennie do kościoła i przyjmujących regularnie komunię świętą, ale był katolikiem. Przyjaciółka chciała więc, żeby był pochowany po katolicku. Nie wyobrażała sobie, by mogło być inaczej. Na pogrzeb miała przyjechać cała rodzina, znajomi… Proboszcz przyjął nas w kancelarii. Oczekiwałam, że okaże przyjaciółce szacunek, udzieli w tej trudnej chwili wsparcia, złoży wyrazy współczucia. Jak na duchownego przystało. Bardzo się jednak pomyliłam. Zapytał chłodno o nazwisko i adres, otworzył wielką księgę, długo przekładał w niej kartki aż wreszcie skrzywił się, po czym oświadczył stanowczym tonem, że żadnego pogrzebu nie będzie. Powód? Aneta i jej mąż nie przyjmowali w ostatnich latach księdza po kolędzie. A więc ani on, ani w przyszłości ona, na katolicki pochówek nie zasługują.
Przyjaciółka była w szoku. Z trudem łapała powietrze, trzymała się za serce. Z przerażeniem patrzyła to na proboszcza, to na mnie. Widziałam, że nie jest w stanie wydusić z siebie nawet słowa. Dopiero po dłuższej chwili się pozbierała. Zaczęła tłumaczyć, że oboje z mężem byli katolikami, wierzyli w Boga, często się modlili. A nie przyjmowali księdza po kolędzie, bo było im wstyd, że nie mają pieniędzy na datek. Bo żyli z najniższych emerytur, bo często na lekarstwa i suchą bułkę im brakowało. Każdemu normalnemu człowiekowi by w takiej sytuacji serce zmiękło. Ale nie proboszczowi. Grzmiał, że jak ktoś chce, to pieniądze na kościół znajdzie. Ale widać oni mieli węża w kieszeni albo na mniej ważne sprawy woleli wydawać. Krzyczał, wygrażał palcem, a na jego nalanej twarzy pojawiły się niezdrowe wypieki. Słuchałam tego, słuchałam i wzbierała we mnie coraz większa złość. Nie mogłam zrozumieć, jak można tak podle traktować pogrążoną w bólu, starszą kobietę?
Jak można ją tak poniżać?
Obrażać? Przecież nie zrobiła nic złego. Jej jedyną winą było to, że nie miała pieniędzy. Co prawda przed wejściem do kancelarii obiecałam sobie, że nie będę się wtrącać do rozmowy, ale dłużej nie mogłam już milczeć.
– Dość tego dobrego! Nie pozwolę, by ksiądz dłużej znęcał się nad moją przyjaciółką! – huknęłam.
– Nie znęcam się, tylko mówię, jak jest. Nic nie poradzę na to, że prawda w oczy kole – prychnął.
– Prawda jest taka, że ksiądz ocenia parafian nie po tym, jak żyją, ale po zasobności portfela. I wysokości datków na kościół. Im portfel grubszy i datki wyższe, tym łaskawość większa.
– To kłamstwo!
– Doprawdy? Nie dalej jak pół roku temu pochował ksiądz największego bandziora w naszym mieście. Wszyscy wiedzą, że do kościoła nie chodził, że się na ludzkich łzach i nieszczęściu dorobił. A mimo to miał piękny i uroczysty pogrzeb. Ciekawe dlaczego?
– Bo w ostatnich godzinach życia żałował za grzechy, bo zrobił rachunek sumienia…
– Krzysztof też na pewno żałował… Niech więc mu ksiądz urządzi ten pogrzeb. Bardzo proszę.
– A jak nie?
– To pójdziemy gdzie indziej. Ksiądz straci pieniądze, bo nie będzie co łaska, a na dodatek wszyscy w mieście się dowiedzą, że w tym kościele bardziej ceni się bandziorów niż porządnych ludzi.
– No dobrze, tym razem zrobię wyjątek. Ale to ostatni raz!
Już chciałam mu powiedzieć, że więcej razów nie potrzeba, bo umiera się tylko jeden, ale ugryzłam się w język. Atmosfera i tak już była napięta… Pogrzeb Krzysztofa odbył się trzy dni później. Aneta zapłaciła za mszę tysiąc złotych, więc myślałam, że będzie dostojnie i uroczyście. Niestety, w trakcie kazania ksiądz nie zostawił na jej mężu suchej nitki. Wszyscy zgromadzeni usłyszeli, jakim to był potwornym grzesznikiem, bo nie przyjmował księdza po kolędzie, bo żałował pieniędzy na datki. Brzmiało to tak, jakby kogoś zamordował.
Biedna Aneta nie wiedziała, gdzie oczy podziać
Oburzona wyszłam z kościoła, bo nie byłam w stanie tego słuchać. Przed wejściem natknęłam się na pracowników firmy pogrzebowej.
– Widzę, że nie spodobało się pani kazanie – zagadnął do mnie jeden z nich.
– Nie spodobało? To mało powiedziane! Aż się trzęsę ze złości. Jak można mówić takie rzeczy na pogrzebie! Tak ranić wdowę i przyjaciół zmarłego!
– Nie wie pani? To proste. Dla pieniędzy.
– Dla pieniędzy?
– Ano tak. Po pogrzebach z takimi kazaniami ludzie zwykle zwiększają datki na kościół. Wolą już sięgnąć głębiej do kieszeni, niż w przyszłości narażać się na takie przykre słowa – odparł.
A ja pomyślałam: Boże, widzisz to i nie grzmisz?
Czytaj także:
„Mąż był całym moim światem, gdy zmarł, wpadłam w czarną rozpacz. Mimo to już na pogrzebie zakochałam się w sąsiedzie”
„Mój narzeczony zmarł miesiąc przed naszym ślubem. Zabrał do grobu nasze plany, marzenia, całą miłość i szczęście”
„Zaręczyłam się jeszcze w klasie maturalnej. Gdy ukochany przedwcześnie zmarł, nie umiałam się z nikim związać do 30-stki”