Zawsze marzyliśmy z mężem o niewielkiej działce pod miastem. Kiedy więc wiosną tego roku wreszcie udało nam się taką kupić, cieszyliśmy się jak dzieci. I pewnie nic by tej radości nie zmąciło, gdyby nie jeden drobny fakt. Goście.
Zanim zdążyliśmy się zadomowić, zaczęli zjeżdżać do nas tłumnie. I zamienili nasze życie w piekło. Pierwsze telefony rozdzwoniły się już na początku czerwca. Znajomi, rodzina… Gdy ich wcześniej prosiliśmy o pomoc przy renowacji altany lub wytyczaniu alejek, wykręcali się, jak mogli.
„Jesteśmy zajęci, teraz nie możemy, może później” – tłumaczyli się. Ledwie jednak usłyszeli, że zakończyliśmy wszystkie prace ogrodowe i niczego nie trzeba już kopać ani sadzić, chwycili za komórki i zaczęli dzwonić.
Wszystkie rozmowy wyglądały mniej więcej podobnie: „No cześć, co tam słychać? Ogarnęliście już działkę? Tak? To wspaniale! Chętnie byśmy wpadli do was na weekend. Możemy? No to do zobaczenia!”.
Na początku nie odmawialiśmy nikomu
Ba, cieszyliśmy się z tych wizyt. Było nam oczywiście trochę przykro, że wcześniej nie mieli czasu nam pomóc, ale co tam… Nie jesteśmy pamiętliwi, lubimy się spotykać z ludźmi. A po za tym, co tu ukrywać, chcieliśmy się pochwalić naszym podmiejskim rajem. Ale minęło kilka tygodni i nasz entuzjazm zupełnie zniknął.
Dlaczego? Bo uświadomiliśmy sobie, że jeśli nadal będziemy przyjmować gości, to albo narobimy sobie wrogów, albo wykończymy się finansowo i fizycznie. Zacznę od finansów.
Prawda jest taka, że nie śpimy na pieniądzach. Oboje jeszcze pracujemy, ale nie zarabiamy wiele. Na kupno działki wzięliśmy kredyt, który będziemy spłacać przez wiele lat. Musimy liczyć się z każdym groszem. Rodzina i znajomi doskonale o tym wiedzą. Niektórzy nawet dziwili się, że w dzisiejszych czasach podjęliśmy takie ryzyko.
Byliśmy więc przekonani, że nie przyjadą do nas z pustymi rękami. Przywiozą coś na i do grilla. Nie chodziło mi o to, by zapełnili nam lodówkę i barek, ale przynajmniej dołożyli się do jedzenia i picia. Przecież wiadomo, że to wszystko kosztuje.
Niestety, srodze się zawiedliśmy. Na palcach jednej ręki można było policzyć tych, którzy przytargali choćby pętko kiełbasy i kilka piw. A reszta? Rozsiadała się wygodnie na leżaczkach i czekała, aż coś podamy. Początkowo łudziłam się, że przy kolejnej wizycie się poprawią, ale nie. Efekt był taki, że po miesiącu mieliśmy puste kieszenie.
– Ludzie to dziwni są, słowo daję. Przecież wiedzą, że nam się nie przelewa, oboje jesteśmy przed emeryturą… A spodziewają się jedzenia i picia jak na weselu. Tak dłużej być nie może – zdenerwował się w końcu Krzysiek.
– Masz rację. Albo następne spotkanie będzie składkowe, albo nasi goście posiedzą sobie tylko przy chlebie i wodzie ze studni – powiedziałam do męża.
– Pomysł wspaniały. Tylko kto ich o tym uprzedzi? – westchnął.
– Ja – zgłosiłam się. – Jeśli się obrażą, to trudno. Nie zamierzam przez nich pójść z torbami – odparłam z mocą.
Pęto kiełbasy? Oj, chyba się tym nie najecie
Trafiło akurat na moją przyjaciółkę Iwonę, jej męża Piotrka i dwójkę dzieciaków. Wcześniej już byli u nas dwa razy i gościli się jak królowie. Po ich wizycie nie zostało na grillu nawet jedno marne skrzydełko, o karkówce i szaszłykach nie wspominając. Kiedy więc Iwona zadzwoniła i zapowiedziała kolejny najazd, postanowiłam się nie patyczkować.
– Kochana, tylko tym razem przywieźcie ze sobą coś do jedzenia i picia, bo w lodówce pustki – powiedziałam odważnie.
– Oczywiście. Po drodze wstąpimy do sklepu i coś na pewno kupimy – odparła.
– No i co? – zapytał mąż.
– Przyjadą z wałówką! – odparłam.
– Naprawdę?
– Tak, Iwona nawet się nie rzucała. Widzisz, wystarczy poprosić i już – uśmiechnęłam się.
Cieszyłam się, że tak łatwo poszło. Przyjechali w sobotę, rankiem. Wysypali się z samochodu i dumnie wkroczyli na działkę.
– Wyciągnijcie zakupy z bagażnika, bo w tym upale wszystko się zagotuje – powiedziałam.
– Spoko, wszystko jest tutaj – Iwona wręczyła mi reklamówkę.
W środku były cztery piwa i pętko kiełbasy.
– To wszystko? – wybałuszyłam oczy.
– Na dobry początek chyba wystarczy, prawda? – uśmiechnęła się.
– Na lichy początek – mruknęłam pod nosem i podreptałam do altanki pokroić kiełbasę.
Wyszło po kawałku wielkości dużego palca dla każdego. Gdy wróciłam, Krzysiek właśnie rozpalał grilla.
– Ale jestem głodny! Specjalnie śniadania nie jadłem, bo wiedziałem, że u was czeka na nas prawdziwa uczta – zatarł ręce Piotr.
– A najesz się taką maleńką kiełbaską? – podsunęłam mu pod nos talerz.
– To nic więcej nie będzie? – zdziwił się.
– Nie. Byłam pewna, że wy wszystko przywieziecie. Uprzedzałam Iwonę, że u nas lodówka pusta – uśmiechnęłam się przepraszająco.
– Coś tam wspominałaś. Ale myślałam, że się zgrywasz – wtrąciła się przyjaciółka.
– Nigdy nie byłam bardziej poważna – odparłam spokojnie.
– Widać się nie zrozumiałyśmy – prychnęła i znacząco spojrzała na męża.
Był skrzywiony, jakby przynajmniej kilogram cytryn zjadł. Skończyło się na tym, że zjedli szybko te nieszczęsne kiełbaski i pojechali. Gdy wsiadali do samochodu, słyszałam jak mówili, że przez nasze skąpstwo muszą jechać do jakiejś restauracji na obiad. Dobrze, że szybko ruszyli, bo bym im wtedy powiedziała, co o nich myślę.
Teraz kilka słów o zmęczeniu. Gdy zapraszaliśmy z Krzyśkiem znajomych, byliśmy pewni, że to będą takie zwyczajne, luźne spotkania. Posiedzimy, pogadamy, wspólnie przygotujemy jedzenie, drinki, a potem razem posprzątamy, pozmywamy. Nie chcieliśmy, żeby ktoś nas we wszystkim wyręczał. Oczekiwaliśmy tylko pomocy!
Niestety, aktywność naszych gości ograniczała się głównie do siedzenia, leżenia lub jedzenia. „Możesz mi podać tamto, przynieść siamto” – słyszeliśmy co chwila. W rezultacie zamiast się dobrze bawić, krążyliśmy między altanką a ogrodem jak służący. Po kilku takich weekendach mieliśmy już serdecznie dość. I postanowiliśmy się zbuntować.
Tym razem padło na kuzyna męża, Adama, i jego żonę Jolkę. W sumie w porządku z nich ludzie. Jako jedni z nielicznych przywozili ze sobą na działkę coś do jedzenia i picia.
W zamian żądali jednak iście królewskiej obsługi. Gdy więc zapowiedzieli swoją wizytę, od razu zaznaczyłam, że zasady się zmieniają.
– Jola, zapraszam was serdecznie, ale uprzedzam, że nie będziemy z Krzyśkiem koło was skakać. Też chcemy odetchnąć. Dlatego od tego weekendu obowiązuje na działce samoobsługa – powiedziałam.
– Jasne, rozumiemy to – zapewniła.
Jesteśmy bezczelni i niegościnni. Jak miło!
Przyjechali przed południem. Postawili zakupy i od razu zaczęli rozglądać się za leżakami.
– Są pod wiatą, przynieście – powiedziałam.
– Tam pewnie jest mnóstwo kurzu, a my mamy jasne ciuchy… – stwierdziła Jolka.
Już chciałam jej powiedzieć, że na działkę nie przyjeżdża się w białym ubraniu, ale machnęłam ręką. Sama przyniosłam leżaki dla wszystkich i rozstawiłam na trawie. Ledwie zagłębiłam się w swoim, gdy…
– Uff, ale gorąc. Napiłbym się czegoś – odezwał się Adam.
– Dla mnie woda mineralna z cytryną i listkiem mięty! – zaszczebiotała Jolka i spojrzała w moją stronę.
– Woda i cytryna są w lodówce, szklanki w szafce, a mięta w ogródku ziołowym. Zresztą, sama wiesz – powiedziałam i wystawiłam twarz do słońca.
– O rany, nie mam siły się ruszyć – jęknęła.
– Ja też – rzuciłam.
– To może Krzysiek przyniesie nam picie? – nie poddawała się Jola.
– On też jest potwornie zmęczony. Dlatego uprzedzałam, że dziś obowiązuje samoobsługa.
– Myślałam, że żartujesz! – zdziwiła się.
A potem, gdy dalej żadne z nas się nie ruszało, posłała Adama po napoje. Przyniósł tylko dla nich. Dzień upłynął nam w napiętej atmosferze, bo uparcie trwaliśmy z mężem przy swoim. Nie skakaliśmy przy nich jak przy angielskiej parze królewskiej. Zmusiliśmy ich, by pomogli nam przygotować grilla, a po wszystkim posprzątać.
– Przyjechaliśmy tu odpocząć, a naharowaliśmy się jak woły – westchnęła Jolka.
Kilka dni później dowiedziałam się od kogoś z rodziny, że jesteśmy z Krzyśkiem niegościnni i na dodatek bezczelni. Nie wiedziałam, śmiać się, czy płakać… Te dwie wizyty dały nam z mężem dużo do myślenia. Doszliśmy do wniosku, że nie będziemy więcej przyjmować gości. Nie mamy na to ani siły, ani nerwów, ani pieniędzy.
Czytaj także:
„Narzeczony zdradzał mnie z dwiema kochankami. Wydało się, gdy trafił do szpitala. Spotkałyśmy się przy jego łóżku”
„Związałam się z bufonem, który chciał mnie zmienić, bo nie pasowałam do jego »luksusowego« towarzystwa”
„Wyzwiska przy dziecku i oskarżanie o zdradę były codziennością. Ale gdy mąż napadł niewinnego człowieka, nie wytrzymałam”