„Koleżanki z pracy szeptały, że karierę zrobiłam przez łóżko. Pożałują tych słów, gdy poczują zemstę >>pustej lali<<”

załamana pracownia fot. iStock, Jamie Grill
„Ludzie, którzy mówią, że piękno otwiera wiele drzwi, nie rozumieją jakim kosztem to się odbywa. Zawsze byłam szufladkowana jako >>dziewczyna na jedną noc<<”.
/ 30.09.2023 15:15
załamana pracownia fot. iStock, Jamie Grill

Uroda od dawna jest moim przekleństwem. To pewnie brzmi bardzo narcystycznie i zarozumiale, ale to prawda. Ludzie, którzy mówią, że piękno otwiera wiele drzwi, nie rozumieją jakim kosztem to się odbywa. Zawsze byłam szufladkowana jako „dziewczyna na jedną noc”, „taka, co to trzeba ją zaliczyć”, „dobra laska”. Mogłam osiągać najlepsze wyniki w szkole, wygrywać konkursy, a i tak zawsze uważano, że wszystko zdobyłam przez swój wygląd.

Wszyscy widzieli we mnie pustą lalkę

Nikt nigdy nie skupiał się na moich innych zaletach, które nie rzucały się w oczy aż tak jak moja uroda – bo trzeba było ze mną chwilę porozmawiać, żeby je odkryć. Byłam inteligentna, oczytana, miałam bardzo wszechstronne zainteresowania. Te cechy rzadko kogokolwiek interesowały.

Faceci na randkach wydawali się być znudzeni moimi wywodami o literaturze czy muzyce. Spodziewali się, że będę słodką idiotką, która cały wieczór będzie słuchać ich przechwałek z pustym spojrzeniem, a potem szybko zgodzi się na wspólną noc, gdy błysną złotą kartą płatniczą. To było naprawdę przykre. Wiele razy po tego typu randkach myślałam, że wolałabym mieć znacznie mniej oczywistą urodę, a wręcz być mniej atrakcyjna, niż znosić podobne upokorzenia. 

Popełniłam jednak kiedyś błąd młodości, który jeszcze bardziej pogorszył moją sytuację. Byłam jakoś w połowie studiów, gdy przyjaciółka podsunęła mi remedium na moje bolączki.

– Ania, nie możesz tego powstrzymać, ale możesz na tym zarobić. Idź na jakieś konkursy dla miss, do agencji modelek. Wiem, że masz większe ambicje, ale kasa przecież się zawsze przyda, nie musisz tego robić do końca życia, tylko tymczasowo. Zamiast męczyć się w gastro czy jakichś sklepach, jak my wszyscy, biedni studenci! – zaproponowała.

– No nie wiem... To przecież takie płytkie! – biadoliłam.

– Pewnie, że płytkie, ale żadna praca nie hańbi. Nie będziesz musiała brać od rodziców na wakacje, na przyjemności. A może jeszcze ci się poszczęści i coś odłożysz na później.

W końcu mnie przekonała

Kilka dni później zgłosiłam się do lokalnego konkursu na miss regionu. Szczerze mówiąc, spodziewałam się tam tłumów głupiutkich, pustych laleczek, które będą obsesyjnie poprawiać włosy albo piłować paznokcie. Zaskoczyłam się: wiele dziewczyn przyszło tam z dokładnie takim samym zamiarem jak ja.

– Zbieram na studia za granicą, a tu naprawdę dobrze płacą. Dorabiam sobie też na sesjach do katalogów – wyznała mi jedna z uczestniczek, z którą stałam w kolejce do makijażystki.

– A nie boisz się, że ktoś cię zaszufladkuje jako „lalę”? Nie będą cię traktować poważnie? – zapytałam.

– I tak mnie szufladkują, już mnie to nie boli. Mam naprawdę duże szczęście, że mogę zarabiać na czymś, na co nawet nie musiałam zapracować, na mojej twarzy. Po prostu się z taką urodziłam – zaśmiała się.

„Właściwie to ma rację”, pomyślałam. Los dał mi szansę na zarobienie pieniędzy, a żadna praca przecież nie hańbi. Powinnam to wykorzystać, póki mogę. Na rozwój, ambicje i poważną karierę jeszcze będzie czas.

Wkrótce okazało się, że szczęście mi sprzyja: wygrałam konkurs na miss regionu, a także dwa kolejne lokalne konkursy piękności. Fakt, wstydziłam się trochę, gdy mama chwaliła się koleżankom, że ma „taką piękną córkę, miss regionu”. Widziałam, jak ludzie reagowali na te przechwałki. Udawali, że gratulują, ale tak naprawdę widzieli we mnie tylko pustą, pozbawioną ambicji dziewczynkę, do tego obsesyjnie skupioną na swoim wyglądzie.

Wkrótce skończyłam studia

Otrzymanie dyplomu było moją granicą „zakończenia kariery” modelki. Znalazłam pierwszą prawdziwą pracę w agencji marketingowej, gdzie zajmowałam się analizami danych. Bardzo lubiłam tę pracę, w końcu, po raz pierwszy w życiu w czymś się realizowałam i byłam dumna z tego, co robię. Niestety, uroda ponownie stała się moją zmorą.

– Widzieliście tę nową? No tak, z taką buzią to szybko zrobi karierę... – słyszałam szepty „koleżanek” plotkujących w kuchni.

Bardzo zależało mi na tym, żeby szybko udowodnić swoją wartość. Pracowałam ciężej niż ktokolwiek w firmie, nawet szefowie. Bardzo chciałam awansować i pokazać wszystkim, że jestem zwyczajnie świetna w tym, czym się zajmuję, a moja uroda nie ma tu niczego do rzeczy. Pierwsza część tego planu się powiodła: faktycznie awansowałam na starszego analityka.

Niestety, reszta moich pobożnych życzeń zupełnie się nie sprawdziła. Gdy szefowie wychwalali mnie na spotkaniach zespołu, a nawet na posiedzeniach zarządu, widziałam, jak koleżanki rzucają sobie wzajemnie porozumiewawcze, zjadliwe spojrzenia. Wiele nocy przepłakałam. Nie potrafiłam uwolnić się od łatki „laleczki”.

– Córunia, oni ci zwyczajnie zazdroszczą, bo masz wszystko: i urodę, i umysł – pocieszała mnie mama, ale nieskutecznie.

Wkrótce było tylko gorzej

Gdy po firmie rozniosła się wieść, że wygrałam konkurs na miss regionu, moja reputacja była zupełnie zrujnowana. Nie potrafiłam uciec od szydzących, protekcjonalnych spojrzeń. Koleżanki były przekonane, że to moje wizualne walory zapewniły mi awans i przychylność szefów, dlatego zaczęły podkopywać moją pozycję w firmie. A to robiły błędy i na spotkaniach przerzucały je na mnie, a to podburzały mój autorytet przy klientach.

Miałam tego dosyć. Miarka się przebrała, gdy któraś ze złośliwych bab podsunęła szefom folder z moimi zdjęciami konkursowymi – w tym takimi w bieliźnie czy stroju kąpielowym. Wtedy nawet oni zmienili nieco swój stosunek do mnie. Kilka razy nazwano mnie „kicią” czy „malutką”, patrzono na mnie pobłażliwie, gdy proponowałam swoje pomysły. Byłam traktowana przez szefostwo w sposób, który nie miał miejsca wcześniej. Byłam wściekła i postanowiłam, że mam dosyć. „Nie będę dłużej chłopcem do bicia! Nie zrobiłam niczego złego”, pomyślałam.

Wiedziałam, że audiencją u prezesa dużo ryzykuję. Nie chciałam mieć opinii „kabla” czy pieniaczki, ale czułam, że muszę zgłosić, jak jestem traktowana. Prezes, sympatyczny pan po 60, uważnie mnie wysłuchał.

– Panie Karolu, przez ostatnie dwa lata oddałam tej firmie wszystko, co miałam: energię, czas wolny, wszystko. Robiłam to, bo bardzo chciałam udowodnić, że jestem pracowita i ambitna. Ale to wszystko nie ma sensu, jeśli dalej będę traktowana jak cwaniara, która wykorzystuje swoją urodę, żeby się przebić. Już sama rozmowa o tym jest dla mnie upokarzająca: w miejscu pracy nie powinno się w ogóle dyskutować o czyimś wyglądzie – argumentowałam pewnie, choć w środku drżałam ze strachu. – Wiem, że zależy panu na tym, aby firma była przyjaznym miejscem pracy, takim, w którym szanuje się istotne wartości...

– Ależ oczywiście, pani Anno, oczywiście... – mruknął nieśmiało prezes. – Proszę się tym nie martwić. Wiem, że to łatwo powiedzieć, ale takie rzeczy się zdarzają. Nie jest pani pierwszą kobietą, która do mnie przychodzi w podobnej sprawie, w swojej karierze spotkałem już takich kilka. Nie wszystkie miały pani odwagę. Niektóre odchodziły, mimo że były świetnymi fachowcami. Pani nie chciałbym stracić.

Czułam, jak schodzi ze mnie napięcie

– To bardzo miłe, dziękuję – odparłam wdzięczna.

– Mam dla pani propozycję: kolejny awans. I tak była pani rozważana w perspektywie kolejnych zmian w firmie. Wiem, że sobie pani poradzi. Czy to utnie plotki? Może i nie. Ale da pani jakąś władzę – uśmiechnął się do mnie. – Wiele osób pozwala sobie na różne rzeczy wobec kolegów, z którymi są na równi. Ale w stosunku do szefów już nie...

Byłam zaskoczona.

– Naprawdę? Jest pan pewien, że sobie poradzę w nowej roli?

– Jak niczego innego. Jest pani świetnym pracownikiem i ja to widzę, odkąd pani do nas przyszła – chwalił prezes.

Wkrótce otrzymałam nowe obowiązki, nowe miejsce (a nawet gabinet!) i nowe... możliwości. Złośliwe koleżanki już wiedzą, że jeśli tylko będę miała taką ochotę, mogę zawalić je robotą na weekend, więc nie podskakują. Coraz rzadziej słyszę złośliwe komentarze na swój temat, a osoby, które wcześniej mnie obgadywały, dziś są coraz milsze. Wątpię, czy jest to szczere, ale to nieważne, dobre i to. W końcu nie jestem ofiarą plotek i głupkowatych spisków. Cieszę się swoją karierą i tym, że ci na górze znają moją wartość. A uroda to tylko dodatek, nie żadna karta przetargowa.

Czytaj także:
„To miała być jednorazowa przygoda, ale kochanka nie daje mi spokoju. Wystraszyłem się, gdy żona zadzwoniła ze szpitala”
„Od lat żyję w kłamstwie, a narzeczona jest dla mnie przykrywką. Wiem, że nigdy jej nie pokocham, bo nie jest facetem”
„Kupno domu na wsi to był skok na głęboką wodę. Zamiast sielanki mieliśmy mnóstwo pracy i to cud, że nie utonęliśmy”

Redakcja poleca

REKLAMA