Nie zawsze pierwszy wybór jest trafny, zwłaszcza gdy chodzi o wybory życiowe. Gdy osiągnęłam pełnoletność, wydawało mi się, że jestem już dorosła i mogę sama za siebie decydować. Dobre rady mamy puszczałam mimo uszu. Nie chciałam, żeby ktoś decydował za mnie. No i sparzyłam się! Wydawało mi się, że miłość będzie lekarstwem na wszystko i że nawet jeśli różnimy się z Pawłem pod wieloma względami, jakoś się dotrzemy.
Pierwsze tarcia zaczęły się już po ślubie. Nie potrafiliśmy się dogadać w najprostszych sprawach
Wytrzymaliśmy ze sobą dwa lata. Nie była to jednak małżeńska sielanka. Klaudia miała rok, gdy oboje podjęliśmy decyzję o rozstaniu. Moja pierwsza życiowa decyzja okazała się niewypałem. Zraziłam się do dorosłości, która okazała się nie tak łatwa i przyjemna jak myślałam. Nie było mnie stać na wynajmowanie mieszkania, zarabiałam grosze, a część z nich pochłaniały dojazdy – 20 km w jedną stronę dziennie. Razem z Klaudusią zamieszkałyśmy więc u mojej mamy.
Mama w ogóle bardzo mi pomagała; była na rencie, więc mogła zaopiekować się Klaudią, gdy ja wróciłam do pracy. Mimo że byłam młoda, sprawy sercowe odłożyłam na bok. Nie miałam kompletnie czasu, gdyż z pracy wracałam późnym popołudniem i chciałam się jeszcze nacieszyć córeczką, no i odciążyć mamę.
– Mną się nie przejmuj, Haniu, ja sobie dam radę. Pomyśl, dziecko, o sobie. Zajmowanie się Klaudusią to czysta przyjemność – mówiła moja mama. – Haniu, jeśli myślisz dalej się uczyć, to najlepiej od razu, póki mam jeszcze siły. Dziś bez wykształcenia jesteś nikim, sama matura nie wystarczy! – dodawała. – Przejrzyj oferty studiów zaocznych. W tej twojej firmie też nie wiadomo, jak długo popracujesz. Nie chcę, żebyś została bez niczego.
– Mamo, ale studia zaoczne też kosztują, poza tym nie mam gwarancji, że to coś zmieni – próbowałam oponować.
Mimo, że kiedyś tak bardzo przeszkadzały mi mamine dobre rady, wtedy ostatecznie jej posłuchałam
Zacisnęłyśmy pasa, trochę dorobiłam bawieniem dzieci, poświęcając swój urlop i zarobiłam na pierwsze czesne. Sąsiedzi mieli dwoje dzieci w wieku szkolnym, pierwsza i druga klasa, więc zależało im na tym, żeby dzieci miały opiekę podczas gdy oni byli w pracy. Przez miesiąc zajmowałam się więc Kasią i Jaśkiem, z czego najbardziej była zadowolona moja Klaudia, ponieważ nareszcie miała towarzystwo do zabawy.
Przed drugim życiowym wyborem stanęłam dokładnie rok temu, we wrześniu ubiegłego roku. Miałam za sobą drugi rok studiów licencjackich i szykowałam się do następnego. Moją Klaudusię przyjęto do przedszkola. Spowodowało to kilka zmian w naszym życiu. Po pierwsze moja mama mogła trochę odsapnąć. Po drugie nasz dom zaludnił się z miejsca nowymi koleżankami Klaudii. Moja córka okazała się bardzo towarzyską osobą i natychmiast zaprzyjaźniła się z kilkoma przynajmniej dziewczynkami z bliższej i dalszej okolicy.
Popołudniami odwiedzały moją córkę, czasem Klaudia szła pobawić się do którejś z nich. Na ogół nie miałam nic przeciwko temu, chyba że przeholowały z godziną powrotu do domu. Tamtego dnia miałam akurat coś pilnego do zrobienia wieczorem i zależało mi na tym, żeby moje „domowe przedszkole” wyniosło się jak najszybciej do siebie. Pomijam fakt, że dziewczynki były wyjątkowo śmiałe i co rusz życzyły sobie czegoś nowego do jedzenia. Zaserwowałam im już zrobione wcześniej galaretki, herbatniczki, winogrona i cukierki. Gdy usłyszałam: „Ciocia, a lodów nie masz?”, ręce mi opadły.
– Nie, nie mam – powiedziałam zgodnie z prawdą.
– Szkoda – powiedziała Sonia, śliczna blondyneczka, skądinąd bardzo rezolutna i sympatyczna.
Dwie dziewczynki uznały, że czas najwyższy iść do domu, a Sonia bawiła się w najlepsze. W końcu zawołałam Klaudię i teatralnym szeptem zażądałam, by gość jak najszybciej opuścił nasz dom.
– Mamo, ale Sonia nie może chodzić sama – odpowiedziała moja pociecha.
– To czemu nie poszła z Gabrysią i Martynką?
– Bo one nie są dorosłe. Z nimi też nie może chodzić – poinformowała mnie moja córka. – Zaraz przyjdzie po nią tata.
Mama w korytarzu co rusz wznosiła oczy ku niebu, stwierdzając, że „to karygodne, by małe dziewczynki przesiadywały u kogoś ponad trzy godziny”. Moja Klaudia też już ziewała.
Byłam wściekła, że ktoś tak podrzuca dziecko
Nie mając innego wyjścia, postanowiłam odprowadzić małą do domu, co wcale mi się nie uśmiechało. Nie mogłam zadzwonić do taty Soni, bo dziewczynka nie znała jego numeru telefonu. Poprosiłam więc mamę, by położyła Klaudię, a ja odprowadziłam małą. Na szczęście nie mieszkała daleko.
– To tutaj. Mieszkamy na drugim piętrze – powiedziała Sonia i otworzyła drzwi na klatkę schodową. – Sama się boję.
Westchnęłam głęboko i ruszyłam za nią na drugie piętro. Tak poznałam Łukasza... W bardzo nietypowych okolicznościach. Mój dzwonek do drzwi prawdopodobnie obudziłby umarłego, gdyby takowy za nimi się znajdował. Na końcu języka miałam zdrową reprymendę, co myślę o podrzucaniu dziecka na bite trzy godziny i to do późnego wieczora, gdy następnego dnia trzeba iść do pracy i do przedszkola.
Drugi raz spotkaliśmy się w przedszkolu córek
Otworzył mi zaspany mężczyzna z odciśniętą na policzku poduszką. Patrzył na mnie dość nieprzytomnym wzrokiem, dopiero gdy zobaczył Sonię, jakby trochę otrzeźwiał. O mało nie parsknęłam śmiechem, tak zabawnie wyglądał. Nawet odechciało mi się reprymendy.
– Tato... – powiedziała z wyrzutem Sonia.
– Ojej, która godzina? – zmieszał się nieszczęsny tatuś. – Już tak późno? Bardzo panią przepraszam, położyłem się na chwilę, żeby się zdrzemnąć, nie przypuszczałem, że… Jeszcze raz przepraszam i dziękuję, że przyprowadziła pani Sonię. Pani jest mamą Klaudii, prawda? A może ma pani chwilę, to zapraszam na herbatę.
Podziękowałam grzecznie, ale tatuś Soni nie dawał za wygraną i powiedział, że następnym razem Klaudia ma przyjść się pobawić do jego córki, a on w rewanżu mi ją przyprowadzi. Nawet odpowiadał mi taki układ, zwłaszcza że co drugą sobotę i niedzielę znów miałam mieć zajętą.
Spotkanie nastąpiło szybciej niż myślałam. Spotkaliśmy się w przedszkolu. Zazwyczaj to moja mama odbierała Klaudię, ale tamtego dnia wzięłam pół dnia urlopu, bo miałam wyznaczoną wizytę u dentysty. Ku radości mojej córci zdążyłam ją odebrać. Z szatni wychodziła akurat Sonia z tatą.
– O, dzień dobry! Co za miłe spotkanie – uśmiechnął się tata Soni. – To kiedy rewanżowe spotkanie?
– Nie wiem, naprawdę – odezwałam się zakłopotana. – Mam tak mało czasu. Dzisiaj wyjątkowo przyszłam po córkę do przedszkola, zazwyczaj o tej porze jestem jeszcze w pracy.
– Domyśliłem się, nigdy przedtem pani nie widziałem. A skoro już się spotkaliśmy, proponuję to uczcić. Szkoda zmarnować taki piękny dzień. Co panie powiedzą na lody?
– Tak! Tak! – wykrzyknęły obie dziewczynki.
Zostałam przegłosowana i chcąc nie chcąc, musiałam się zgodzić. Czułam się trochę niezręcznie, ponieważ nie wiedziałam, co na to mama Soni. Pomyślałam, że chyba nie byłaby zadowolona, gdyby się dowiedziała, że jej mąż zaprasza na lody mamę koleżanki córki. Ja miałam wolną rękę i nikomu nie musiałam się tłumaczyć. Jak się okazało, Łukasz również.
– A wiesz, mama Soni mieszka w Anglii z Soni wujkiem – poinformowała mnie Klaudia, gdy usiadłyśmy na ławce w parku, czekając na lody. – Popatrz jak to jest, ja nie mam taty, a Sonia nie ma mamusi!
Od początku między nami zaiskrzyło
Musiałam mieć dziwną minę, bo Łukasz zapytał, czy coś się stało. Nie wiem, czy już wtedy wiedziałam, że los nas połączy. Łukasz twierdzi, że on wiedział już od momentu, gdy zobaczył mnie w progu swego mieszkania. Zaiskrzyło pomiędzy nami i to mocno! Właściwie to połączyły nas dzieci. Stwierdziliśmy, że nie mamy nic do stracenia, a nasze dziewczynki mogą wiele zyskać. Moja mama dość szybko zaakceptowała Łukasza, choć zazwyczaj była ostrożna w ocenie. Rodzice Łukasza okazali się miłymi starszymi ludźmi.
– Życzymy wam wszystkiego najlepszego – powiedział jego ojciec. – Róbcie tak, żebyście byli szczęśliwi.
I tak zrobiliśmy! Właśnie dobiega końca nasz miodowy miesiąc. Właściwie miodowy tydzień, na który wzięliśmy z sobą obie dziewczynki. W końcu to one miały swój udział w naszym szczęściu. Za parę dni obie idą do pierwszej klasy, a ja do nowej pracy. Co prawda stanowisko bardziej odpowiedzialne, ale pensja wyższa, no i nareszcie nie muszę dojeżdżać! Obroniłam pracę licencjacką i jestem z siebie bardzo dumna!
Czytaj także:
Chciałam usidlić syna znanego adwokata. Rozstaliśmy się, a ja związałam się z jego ojcem
Moich synów wychowywały babcie. Ja nie miałam czasu, a to i tak poświęcenie że ich urodziłam
Matka ciągle była na rauszu. Najpierw chowała alkohol w szufladzie z majtkami