„Kolega z pracy wyświadczył mi drobną przysługę. Jego była żona zrobiła z tego aferę, a mnie wzięła za jego kochankę”

znajomi z pracy fot. Adobe Stock, NDABCREATIVITY
„Przechadzałam się powoli między półkami, zastanawiając się, co mam ochotę zjeść na kolację. Z zamyślenia wyrwał mnie piskliwy głosik dziecka. W pierwszym momencie absolutnie nie wzięłam tego do siebie, jednak... Nagle wyrosły przede mną jakaś dziewczynka z obrażoną miną i jej matka, na której twarzy z kolei wyraźnie malowała się wściekłość”.
/ 08.08.2022 15:15
znajomi z pracy fot. Adobe Stock, NDABCREATIVITY

Kocham ciepły letni deszcz, to prawda. Uwielbiam jak dziecko brodzić po kałużach. Ale szczerze mówiąc, nie wtedy, kiedy mam na sobie nowiutkie pantofle z zamszowymi paskami. A tak było właśnie tego dnia, gdy o wpół do piątej, jakieś pół godziny przed moim wyjściem z pracy, niebo zasnuły ciemne chmury i lunęło jak z cebra.

„O matko! – pomyślałam ze zgrozą, patrząc przez okno. – No, ale jest szansa, że może  przejdzie, zanim będę wychodziła z pracy…” – i z nadzieją spojrzałam na zegarek.

Ucieszyła mnie jego propozycja

Godzinę później za oknem nadal była ściana deszczu, zwlekałam więc z wyjściem z biura, choć był piątek i wszyscy pędzili do domu cieszyć się weekendem. Ale ja wiedziałam, ile mnie kosztowały moje nowe pantofle. „Zniszczę je jak nic! – denerwowałam się. Ale przecież na bosaka do domu nie pójdę!”.

– A ty siedzisz po godzinach? – zapytał kolega, który akurat przechodził obok mnie.

– Nie, skądże. Czekam, aż przestanie lać. Butów mi szkoda – przyznałam się.

– Butów? Aha. Fakt, są całkiem fajne – przyznał. – Rety, ale masz małą stopę! – zauważył. 

No cóż… Faktycznie nosiłam bardzo mały rozmiar, prawie dziecięcy, i właśnie dlatego trudno mi było kupić kobiece pantofle. Kiedy więc już jakieś dorwałam, to się nad nimi trzęsłam jak kwoka nad pisklętami.

– Daleko mieszkasz? – spytał Andrzej, a ja podałam nazwę dzielnicy i ulicy.

– Wiem, gdzie to jest, bo tam się przeprowadziła moja żona – pokiwał głową. – To dokładnie w przeciwnym kierunku niż mój dom. Dziś nie mogę cię podwieźć, bo się spieszę. Ale wiesz co? Mam w aucie takie małe kalosze, mogę ci pożyczyć! 

– Co takiego? – zdumiałam się.

– To kalosze mojej córki. Ona ma tylko dziesięć lat, ale nogę po mnie – uśmiechnął się.

 Spojrzałam na jego wielkie buty i także się uśmiechnęłam.

– Nie będę chodzić w kaloszach twojego dziecka – uznałam i od razu zrobiło mi się żal.

„Przydałyby się...” – pomyślałam.

Na szczęście nie przyjął mojej odmowy.

– Daj spokój, Kasi nie będą potrzebne, ten weekend spędza z mamą – usłyszałam.

– Dobra! – zgodziłam się i poszłam z nim do podziemnego garażu.

Kalosze faktycznie pasowały idealnie.

– Oddam ci je w poniedziałek – stwierdziłam radosna jak skowronek.

Spakowałam zamszowe pantofle do torby. Biegnąc na przystanek, na złość padającemu deszczowi specjalnie wskakiwałam w kałuże. W końcu miałam na sobie kalosze! Pół godziny później wysiadłam na swoim przystanku. Nadal padało, ale to nie było już moje zmartwienie. Przestało mi się tak bardzo spieszyć do domu, bo deszcz był ciepły i przyjemny.

Wpadłam jeszcze po zakupy. W niewielkim osiedlowym markecie przechadzałam się powoli między półkami, zastanawiając się, co mam ochotę zjeść na kolację.

O co ona mnie oskarża? To śmieszne!

Z zamyślenia wyrwał mnie piskliwy głosik:

– Mamo! Ta pani ma moje kalosze!

W pierwszym momencie absolutnie nie wzięłam tego do siebie, jednak... Nagle wyrosły przede mną jakaś dziewczynka z obrażoną miną i jej matka, na której twarzy z kolei wyraźnie malowała się wściekłość.

– Skąd pani ma kalosze mojego dziecka?! rozdarła się na cały sklep.

– Ja? – ocknęłam się i rozejrzałam nerwowo na boki. Znikąd ratunku, tylko półki z makaronem i konserwami. – Ja… je pożyczyłam.

Pani jest kochanką mojego byłego męża? – padło złowrogie podejrzenie.

– Ależ skąd! – zaprzeczyłam gwałtownie. – My z Andrzejem tylko razem pracujemy.

Zabrzmiało to w moim ustach dziwnie niewiarygodnie. Kiedy zdałam sobie z tego sprawę, przeszłam nagle do rozpaczliwego ataku.

– A skąd pani wie, że to są kalosze pani córki? Przecież takich kaloszy jest całe mnóstwo!

– No i właśnie dlatego je córce podpisałam, żeby się nie pomyliła w szkole! – stwierdziła zjadliwie była żona Andrzeja.

No tak… Faktycznie, dopiero teraz zauważyłam na cholewce wyraźny napis: Kaja. Zaczerwieniłam się po same koniuszki uszu.

– Niech ona je zdejmie! – usłyszałam histeryczne żądanie dziewczynki.

– Słyszy pani? – spytała matka.

Skinęłam głową i posłusznie zzułam kalosze.

Stałam jak głupia na bosaka w markecie, kiedy obie oddalały się, niosąc granatowe kalosze w drobne kwiatki. Ocknęłam się, kiedy zniknęły mi z oczu. Podłoga była chłodna, jakąś para przechodząca obok z wyładowanym po brzegi koszykiem spojrzała na mnie dziwnie, sięgnęłam więc do torby po swoje pantofle. „A jednak je zniszczę...” – pomyślałam ze smutkiem. Zaraz potem przyszło mi jednak do głowy, że do domu przecież mam tylko ze dwieście metrów. Nie przejdę ich na bosaka? Oczywiście, że dam radę!

No i przeszłam. Wydawało mi się to zabawne, a ciekawskie spojrzenia ignorowałam. A gdy myłam bose i uwalane błotem stopy, żałowałam, że nie mam numeru telefonu Andrzeja, bo wtedy mogłabym go uprzedzić, że była żona zmyje mu głowę za te kalosze. A i córka pewnie dołoży swoje trzy grosze. Dostanie mu się za... koleżeńskość!

Czytaj także:
„Córka po rozwodzie zaczęła pić. Do dziś nie wiedziałbym, że ma poważny problem, gdyby nie tamten wypadek"
„Przepisałam dom na córkę, bo liczyłam, że pozwoli mi tam mieszkać. Po latach wyrodne dziecko wyrzuciło mnie na bruk”
„Zamiast nad morzem, urlop spędziłam w szpitalu. To właśnie tam po raz pierwszy od śmierci męża moje serce zabiło mocniej”

Redakcja poleca

REKLAMA