Do niedawna byłem dla córki jedynym autorytetem, a teraz we wszystkim radziła się tego chłopaka! począwszy od marki butów czy telefonu komórkowego aż po kierunek studiów… Marek to, Marek tamto… Nasza osiemnastoletnia córka wciąż powoływała się na opinie kolegi, wybierała to, co on sugerował, podpowiadał. Co ciekawe, upierała się, że nic jej z nim nie łączy.
Ja jednak coraz bardziej miałem dość owego Marka i byłem zaniepokojony jego wpływem na córkę. Zresztą nie tylko na nią. Zauważyłem, że połowa jej maturalnej klasy była nim zachwycona i uważała go za jakiegoś guru. Rzecz nie dotyczyła tylko dziewczyn, ale też chłopców… A przecież rok wcześniej Marek był tylko jednym z kolegów, którzy chodzili z Agatą do klasy.
To prawda, uchodził za duszę towarzystwa, choć raczej błazna, który wszystkich rozśmiesza. Kiedy moja córka zaczęła o nim mówić więcej i w jakimś takim to nie „na serio”, uznaliśmy z żoną, że to po prostu początek jej pierwszej poważnej miłości.
Rozdawał kolegom prezenty
Agata powoływała się na Marka w tylu sytuacjach, że zaczęło się to robić irytujące. Dlatego postanowiłem sobie lepiej obejrzeć tego chłopaka. Przypatrywałem mu się, gdy czasem odwoziłem moją córkę lub zabierałem ze szkoły. Albo gdy wpadł ją odwiedzić z kilkoma innymi kolegami i koleżankami. I kiedy Agata zaprosiła wszystkich swoich znajomych na naszą działkę, a ja do nich zajrzałem na pół godziny, żeby sprawdzić, czy wszystko okej.
Przeprowadziłem też mały wywiad wśród innych rodziców i doszedłem do niezbyt pocieszających wniosków, którymi postanowiłem podzielić się z żoną.
– Wiesz co, mnie się wydaje, że ten Marek to złodziej.
– Słucham? – spojrzała na mnie zdziwiona
– No, złodziej. Zauważyłem, że on stara się unikać mojego spojrzenia, jakby się bał, że zobaczę coś więcej.
– A co takiego mógłbyś zobaczyć, mój Sherlocku? – zakpiła Halinka ze śmiechem.
– Że rozdaje wszystkim jakieś rzeczy. Często i dużo…
– Pewnie w ten sposób zdobywa sobie popularność, ale to jeszcze o niczym nie świadczy. Może po prostu jego rodzice są zamożni – zasugerowała.
– Sprawdzałem, nie są. Pamiętasz, jak rok temu jego matka narzekała na wywiadówce, że koszty wycieczki są za duże?
– Tak, było coś takiego. A może teraz dostali dobrą pracę? Albo on sam zaczął zarabiać? Teraz coraz młodsi pracują.
– Ale nie rozdają owoców swojej pracy! Tak robią tylko złodzieje, którym „łatwo przyszło, łatwo poszło”.
Żona wciąż była jednak sceptyczna wobec moich podejrzeń.
Powiedziała, że najlepiej będzie, jak sama wypyta Agatę o dochody Marka. Tak zrobiła i dowiedziała się, że chłopak dorabia sobie w agencji reklamowej, w której na stałe pracuje jego starszy brat. Halina uznała, że to ostatecznie wyjaśnia sprawę, lecz ja miałem inne zdanie. Agata nie potrafiła bowiem wyjaśnić, co Marek tam robi, bo podobno było to tajemnicą firmy, której brat nie pozwalał mu wyjawić. Na prośbę żony na jakiś czas odpuściłem temat Marka…
O tym, że jednak mamy problem, dowiedzieliśmy się na początku trzeciej klasy córki, kiedy Agata wyznała nam, że wybiera się na „jakieś marketingowe studia”. Niby nic nie było złego w kierunku, choć nam się marzył dla niej konkretny zawód. Zwłaszcza że była zawsze dobra z przedmiotów ścisłych i wydawało się, że może zostać inżynierem albo informatykiem. A kierunek marketingowy wybierają teraz wszyscy, szczególnie ci bez pomysłu na życie. Tak przynajmniej uważaliśmy i daliśmy to do zrozumienia Agacie.
Śmiertelnie się na nas obraziła i powiedziała, że połowa jej klasy idzie na takie studia. Dziwnym zbiegiem okoliczności była to ta połowa zakochana w Marku. Okazało się zresztą, że on sam też idzie na marketing.
– Ja nie wiem… – zdenerwowałem się, gdy omawialiśmy to z żoną. – On ich chyba jakoś hipnotyzuje, że podążają za nim jak stado baranów na rzeź. Przecież zaraz zabraknie dla nich pracy.
– Już brakuje. Mam znajomego, którego syn skończył marketing i coś tam. Połowa jego roku poszła pracować za grosze do supermarketu. Teraz brakuje inżynierów, informatyków… Trzeba z nią poważnie porozmawiać!
– Z nią nie ma co gadać, ona ma wyprany mózg.
– I co, pozwolimy, żeby zmarnowała sobie życie?
– Nie. Ale trzeba trafić do tego, który jej to pranie mózgu robi.
Byłem pewien, że ukradł te rzeczy
Idąc do Marka, nie wiedziałem, co dokładnie mu powiem. Jednak czułem, że muszę z nim porozmawiać i że to wiele wyjaśni. Choć na to, czego się wkrótce miałem dowiedzieć, nie byłem przygotowany z żadnej strony…
Spostrzegłem go, jak przed swoim blokiem razem z jakimś kilka lat starszym kolegą wypakowywał coś z niewielkiego samochodu dostawczego. Potem ten kolega wszedł do bloku, a Marek stanął obok rzeczy. Podszedłem do niego. Miałem wrażenie, że się na mój widok trochę przestraszył i mocniej oparł o wypakowany towar.
– Co pan tu robi? – spytał.
– Przyszedłem z tobą porozmawiać. O tym, jak robisz wodę z mózgu mojej córce.
– O co panu chodzi?! Ja jej nic nie robię. Tak tylko gadamy.
Widać było, że kłamie i robi wszystko, żebym nie patrzył na to, co przed chwilą wypakował z auta. Dlatego nie pytałem go o nic więcej, tylko odsunąłem zdecydowanym ruchem i otworzyłem pierwsze pudło. W środku były kartony markowych papierosów. Mimo protestów Marka zajrzałem także do samochodu. Był napakowany różnymi drogimi rzeczami, ubraniami, perfumami, alkoholami.
– Wpadłeś, synu. Idę na policję!
– Na policję?! Przecież ja nic złego nie zrobiłem!
– A to wszystko dostałeś w prezencie?! Od dawna podejrzewałem, że jesteś złodziejem!
– Ale co pan mówi, ja to legalnie dostaję… – bronił się.
– O co chodzi?! – usłyszałem.
Podszedł do nas kolega Marka, ten, z którym przed chwilą wypakowywał towar z bagażnika. Teraz pchał przed sobą wielki wózek transportowy. Przedstawił się jako Marka brat. Gdy powiedziałem mu o swoich podejrzeniach, roześmiał się tak szczerze, że nie mogłem mieć wątpliwości, że się mylę. Postanowiłem jednak nie ustępować i wciąż groziłem policją, dlatego dla świętego spokoju musiał mi wszystko wyjaśnić.
Otóż Marek był jakimś trendsetterem. Dostawał od niego (a konkretnie od agencji reklamowej, w której był zatrudniony) mnóstwo rzeczy – tylko po to, żeby je rozdać kolegom i w ten sposób wyrobić sobie u nich autorytet i przekonać ich do używania konkretnych marek. Zatrudniony został legalnie jako promotor, a ponieważ on i jego koledzy mieli po osiemnaście lat, nie można było o nic mieć pretensji. Według prawa byli pełnoletni i mogli na własną odpowiedzialność podejmować samodzielne decyzje. A że tak naprawdę nie były on samodzielne, to już zupełnie inna historia…
Po powrocie do domu opowiedziałem wszystko Agacie. W pierwszej chwili mi nie uwierzyła, ale ja nie miałem zamiaru przekonywać jej na siłę. Powiedziałem tylko:
– Zastanów się sama, przeanalizuj wszystko i dokonaj własnego wyboru. I pamiętaj, że twoje życie to przede wszystkim twoje świadome wybory, których ty sama dokonasz.
Coś musiało jednak do niej dotrzeć, bo od tego dnia już tak nie powoływała się na Marka. Chyba musiała także porozmawiać z ludźmi ze swojej klasy, ponieważ na ostatniej wywiadówce dowiedzieliśmy się od innych rodziców, że już żaden z uczniów nie wybiera się na marketing.
A ja mogę mieć tylko nadzieję, że po tym doświadczeniu moja córka i jej koledzy choć trochę mniej ufnie przyjmować będą prezenty oraz… opinie innych.
Czytaj także:
„Byłem potwornym mężem. Nie interesowałem się ani żoną, ani dziećmi. Nawet prezenty zamawiała dla nich moja sekretarka”
„Przed śmiercią mama wyznała, że jestem owocem zdrady. Przez 18 lat żyłem z myślą, że to ja zdradziłem własnego ojca”
„Sąsiadkę nazywali wariatką, bo była dziwna i stroniła od ludzi. Ale to ona uchroniła moją córkę przed niebezpieczeństwem”