„Ja haruję na budowie, a moja żona migdali się z kochankiem. Nakryłem ich w moim łóżku”

Mężczyzna, którego zdradza żona fot. Adobe Stock, SHOTPRIME STUDIO
„Kumple twierdzili, że jak żona jest miła i nie robi awantur, to pewnie ma coś na sumieniu. Te bajeczki nie mogły się tyczyć mojej Zosi. Jednak ta pewność siebie ulotniła się, gdy w mojej sypialni zobaczyłem ogromnego mężczyznę. Drań leżał po mojej stronie małżeńskiego łoża!”.
/ 20.01.2022 06:11
Mężczyzna, którego zdradza żona fot. Adobe Stock, SHOTPRIME STUDIO

Wychowałem się w niewielkim mieście na wschodzie Polski. Tu chodziłem do szkoły, tu się ożeniłem, tu niespełna rok temu urodził się mój syn. Nigdy nie ciągnęło mnie do wielkiego świata, więc miałem nadzieję, że tu przeżyję resztę swoich dni.

Niestety zakład, w którym pracowałem, splajtował. Szukałem w okolicy innego zajęcia, ale wszędzie odprawiano mnie z kwitkiem. Powoli traciłem nadzieję, że się gdzieś zaczepię. No i wtedy wpadłem na ulicy na Adama, kumpla z sąsiedniej miejscowości. Żar z nieba lał się okrutny, więc poszliśmy na piwo.

– Słyszałem, że jesteś bez roboty…  To prawda? – zapytał, gdy zaspokoiliśmy pierwsze pragnienie.

– Prawda… Chodziłem, pytałem. I nic. Jak tak dalej pójdzie, to chyba trawę z Zosią i Krzysiem będziemy jeść. A u ciebie co? Nie widuję cię ostatnio na mieście?

– A bo zasuwam w Warszawie, przy budowie wielkiego osiedla. Łatwo nie jest, ale płacą całkiem nieźle i na czas.

– To masz szczęście – westchnąłem.

– Ty też możesz mieć. Majster wspominał ostatnio, że przydałby się nam w brygadzie jeszcze jeden obrotny chłopak. Jesteś chętny?

– Czy ja wiem? Trochę za daleko. Zosia na pewno się nie zgodzi. Nie lubi, gdy ją zostawiam na dłużej samą. Zwłaszcza po urodzeniu Krzysia.

– A tam, od razu na dłużej… Majster jest w porządku. Umówił się z nami, że zasuwamy przez cztery dni w tygodniu, po dziesięć, jedenaście godzin, ale w piątek o czternastej już fajrant. Można jechać do domu na sobotę i niedzielę.

– Poważnie?

– Jasne. Kwaterę będziesz miał. Przyjmiemy cię do siebie. Dorzucisz się do wynajmu i będzie okej.

– Przyjmiemy?

– Mieszkam z takim jednym Wojtkiem z Mazur. Facet jest starszy od nas, ale w porządku. No to jak?

– Podoba mi się to, co mówisz. Pogadam z Zosią i zadzwonię.

– Tylko szybko. W poniedziałek muszę dać znać majstrowi, czy kogoś znalazłem – odparł.
Wypiłem jeszcze tylko jedno piwo, żeby mi się język w czasie rozmowy z żoną nie plątał i poszedłem do domu.

Ja też nie chcę wyjeżdżać, ale czy jest inne wyjście?

Żona, tak jak podejrzewałem, nie chciała nawet słyszeć o moim wyjeździe. Twierdziła, że nie poradzi sobie sama z synkiem, że będzie tęsknić, że nie wyobraża sobie beze mnie nawet jednej nocy. W końcu jednak się zgodziła. Chyba dotarło do niej, że jeśli mnie nie puści, wkrótce nie będziemy mieli z czego żyć. Tydzień później odprowadziła mnie na przystanek.

– Tylko pamiętaj, dzwoń codziennie. I dobrze się prowadź. Żadnych wypadów na miasto, żadnych panienek – wyliczała, gdy wsiadałem do autobusu.

Obiecałem, że będę grzeczny jak niemowlę w czasie snu. I byłem. Raz, że bardzo kocham Zosię i nie w głowie mi amory, dwa, praca na budowie w Warszawie była bardzo ciężka. Po skończonej dniówce byliśmy z Adamem i Wojtkiem tak wykończeni, że wracaliśmy prosto na kwaterę.

Oni szykowali kolację, ja dzwoniłem do Zosi. Potem zasiadaliśmy przed telewizorem, jedliśmy i gadaliśmy o męskich sprawach. Piłka nożna, samochody i takie tam. Zazwyczaj nie zwierzaliśmy się sobie z rodzinnych problemów, ale któregoś wieczoru chłopaków coś naszło.

– Ja to mam ostatnio ochotę zabić tę swoją Wandę – zaczął Wojtek. – Jak przyjeżdżam w piątek do domu, to tylko żale i pretensje. Człowiek chciałby odpocząć, przytulić się, a ona tylko nad głową trzeszczy. To źle, tamto niedobrze. Zwariować można!

– Ja mam to samo – westchnął Adam. – Ledwie próg przekroczę, a moja Eliza od razu na mnie naskakuje. Że jej ciężko samej z dzieciakami, że nie wie, w co ręce włożyć. A ja tu siedzę w Warszawie i w gwiazdy patrzę. Gdy to słyszę, to mnie jasny szlag trafia. Człowiek zaharowuje się prawie na śmierć, żeby do domu trochę grosza przywieźć, a tu żadnej wdzięczności!

– Ee, to macie słabo, współczuję. Szczerze współczuję – wtrąciłem się.

– Tak? A niby u ciebie jest inaczej? – Wojtek spojrzał na mnie spod oka.

– No pewnie! Moja Zosia to na głowie staje, żeby mi uprzyjemnić wolne dni. Wita mnie z uśmiechem, wystrojona, jakbyśmy na pierwszą randkę szli. Kolacja pod nos, ciasto świeżutkie. I jeszcze Krzysia teściom pod opiekę na jedną noc oddaje, żebyśmy mogli spokojnie pobaraszkować. Żyć nie umierać – odparłem.

Myślałem, że chłopaki wpadną w zachwyt, powiedzą, że mi zazdroszczą, a oni tylko jakoś dziwnie się uśmiechali.

– Co tak nagle zamilkliście?

– A nic. Zastanawiamy się, jak możesz tak spokojnie mówić o tej domowej sielance – odezwał się Wojtek.

– A niby czym tu się denerwować?

– Młody jeszcze jesteś, to nie rozumiesz – westchnął.

– Czego?

– Że jak ślubna w ogóle nie zrzędzi i kołków na głowie nie ciosa, to znaczy, że ma coś na sumieniu.

– A niby co?

– Sam się domyśl!

– Że co? Że niby rogi mi przyprawia? – zdenerwowałem się.

– Pewności oczywiście nie ma. Ale ja na twoim miejscu byłbym czujny. No nie? – zwrócił się do Adama.

– Tak, tak. Baby narzekanie mają we krwi. Jak nie narzekają, to jak nic zdradzają – pokiwał głową.

– A tam! Zazdrościcie, że moja Zosia jest dobra i kochana, a wasze żony to jędze i dlatego chrzanicie jak potłuczeni. Zamknijcie się, bo zaraz wam przywalę! – wrzasnąłem.

Chłopaki spojrzeli tylko na siebie znacząco.

– Patrzcie, patrzcie, naszemu Bartkowi wyjątek się trafił. Coś takiego! – zachichotał Wojtek.

– Zakochany, to ma klapki na oczach. I myśli, że jego baba to święta. A może ona właśnie w tej chwili czeka na gościa  – zawtórował mu Adam.

Wkurzony zerwałem się z krzesła.

– A żebyście wiedzieli, że święta! Nie pozwolę jej dłużej obrażać! Dawaj kluczyki od samochodu! – krzyknąłem do Wojtka. Spojrzał na mnie zdumiony.

– A gdzie ty chcesz jechać?

– Do domu! I to nie sam, ale z wami.

– Z nami? O tej porze? Co ty, zwariowałeś?

– Tak, pojedziecie i sami się przekonacie, że to ja mam rację! – nastroszyłem się.

– Nie wygłupiaj się, myśmy tylko żartowali. Twoja Zosia to najwierniejsza kobieta pod słońcem… A tak w ogóle to chodźmy już spać, bo jutro do roboty nie wstaniemy  – próbował studzić emocje Adam.

– Ale ja nie żartuję. Zbierajcie się i to już, bo inaczej poranka nie doczekacie! – wrzasnąłem i popchnąłem ich w stronę drzwi.

Uspokoiłem się dopiero wtedy, gdy posłusznie wsiedli do samochodu. Nie wiem, czy bardziej ze strachu, czy z ciekawości, ale wsiedli…

Nie wierzę, w moim małżeńskim łóżku leży wielki facet!

Na miejsce dotarliśmy po północy. W moim mieszkaniu było ciemno.

– Które to twoje okna? – zapytał Wojtek.

– A te dwa, na parterze – odparłem.

– Jedno jest otwarte – zauważył.

– Niemożliwe! Zośka za żadne skarby nie uśnie sama przy otwartym oknie. Boi się włamywaczy! Pięć razy sprawdza, zanim się położy. Wietrzy dopiero wtedy, gdy ktoś jest w domu.

– No, ale sam zobacz – upierał się.

Wytężyłem wzrok. Rzeczywiście, miał rację. Okno w naszej sypialni było otwarte i to prawie na oścież. Poczułem, jak krew odpływa mi z twarzy. „Czyżby kumple mieli rację i żona rzeczywiście przyjmowała jakiegoś gacha?” – przemknęło mi przez głowę.

– Poczekajcie tu na mnie – syknąłem i wyskoczyłem z samochodu.

Chwilę później zaglądałem już przez otwarte okno do sypialni. W pierwszej chwili nie dostrzegłem nic. Dopiero gdy wzrok przyzwyczaił się do mroku, zacząłem odróżniać jakieś kształty. I to, co zobaczyłem, omal nie doprowadziło mnie do szaleństwa.

W naszym małżeńskim łóżku leżał jakiś wielki facet. Nie miałem pojęcia, co to za jeden, ale ledwie mieścił się pod kołdrą. Na białej poduszce odbijała się jego ciemna czupryna. Nie zastanawiając się długo, podciągnąłem się na parapecie, wskoczyłem do mieszkania i rzuciłem się na niego z wrzaskiem. A potem…

Ostatnie co zapamiętałem to olbrzymią pięść wycelowaną w mój nos. I później już nic. Ciemność. Obudziłem się na podłodze. Potwornie bolała mnie twarz. Z trudem otworzyłem oczy. Pierwsze, co zobaczyłem to… teścia. Pochylał się nade mną zatroskany.

– Dobrze się czujesz? – zapytał.

– Nie wiem… Kto mnie tak załatwił? – dotknąłem nosa.

– Ja. Wskoczyłeś przez okno jak jakiś włamywacz. No to zamachnąłem się i przyłożyłem! Dopiero potem zorientowałem się, że to ty.

– Niezły ma tata cios. Co tata tu robi? Gdzie jest Zosia? – usiadłem.

– U nas. Mama kazała jej przyjechać z Krzysiem, bo mały trochę źle się czuł. Uznała, że w razie czego z naszego domu do przychodni bliżej. A ja postanowiłem przespać się tutaj. Kocham wnusia, ale jak on choruje to jest marudny.

– Aha, rozumiem…

– Ale ja niczego nie rozumiem. Co ty tu robisz w środku nocy? I to na dodatek z kolegami? – dopytywał się.

– Z kolegami?

– No tak. Jak usłyszeli twoje wrzaski, to przylecieli na pomoc. Za późno. W młodości trochę boksowałem i nie zapomniałem, jak się używa pięści – nie krył dumy.

– A gdzie oni są?

– Przed domem. Zaraz ich zawołam – odparł.

Chwilę później w mieszkaniu pojawili się Wojtek i Adam. Miny mieli nietęgie.

– No więc? Dlaczego przyjechaliście? I po co do cholery, wchodziłeś przez okno? – naciskał teść.

– Jakby ci to wytłumaczyć – zacząłem i zamilkłem.

Nie miałem pojęcia, co powiedzieć. Prawdę? Zosia była ukochaną córeczką tatusia. Gdyby dowiedział się, że kilkanaście minut temu uwierzyłem, że mnie zdradza, pewnie by mi przyłożył jeszcze raz. Udawałem więc, że staram się zebrać myśli, a tak naprawdę próbowałem wykombinować szybko jakąś bajeczkę. Jednak nic sensownego nie przychodziło mi do głowy.

– No to może ja powiem, bo pański zięć chyba nie da rady. Jest zbyt przejęty – odezwał się nagle Wojtek.

– Otóż wszystko się zaczęło dzisiejszego poranka. Bartek chodził po budowie jakiś taki markotny. Pytaliśmy, co mu jest, ale milczał jak zaklęty. Dopiero wieczorem, na kwaterze przyznał, co go gnębi… – zawiesił głos.

– No co, mów wreszcie – ponaglał go teść.

Zamarłem. Byłem pewien, że kumpel zaraz wyzna, dlaczego urządziliśmy tę wycieczkę. Zrezygnowany spuściłem głowę… 

Udało mi się nie wyjść na idiotę

– Męczył go sen! – usłyszałem.

– Sen? – teść był zdziwiony. Ja, nie ukrywam też.

– A tak, zły sen! Śniło mu się, że Zosi i Krzysiowi grozi dziś w nocy jakieś wielkie niebezpieczeństwo. I w związku z tym musi natychmiast jechać do domu. Ja tam zazwyczaj nie wierzę w takie bzdury, ale chłopaczyna był naprawdę przejęty. Ledwo doczekał końca roboty. Nie mogliśmy go z Adamem puścić samego w takim stanie, boby jeszcze na jakimś drzewie wylądował. No to wsiedliśmy razem z nim do samochodu i przyjechaliśmy, żeby sprawdzić, czy wszystko w porządku.

– Naprawdę? – teść patrzył na niego podejrzliwie.

– Jak babcię kocham! – Wojtek uderzył się w pierś – I niech pan zobaczy, sen się sprawdził. Sam pan powiedział, że Krzysio nie najlepiej się czuje.

– No tak… Rzeczywiście… Na szczęście to nic poważnego… Ale zaraz, zaraz… Nie mogłeś po prostu zadzwonić? – zwrócił się do mnie.

– Oj tato, byłem zbyt zdenerwowany, żeby logicznie myśleć – podchwyciłem historyjkę Wojtka. – A zresztą, co by to dało? Przecież jakiś łachudra mógł trzymać Zosi nóż przy szyi i kazać mówić, że wszystko w porządku. Sam musiałem sprawdzić.

– I dlatego wszedłeś przez okno?

– No tak. Zobaczyłem, że jest otwarte i od razu czarne myśli mnie naszły. No i wskoczyłem na ratunek – spuściłem skromnie oczy.

Teść zastanawiał się przez chwilę.

– Wiesz co, jak Zosia wychodziła za ciebie za mąż, to nie byłem specjalnie zadowolony. Uważałem, że mogła wybrać kogoś lepszego. Ale dziś zmieniłem zdanie. Dobry z ciebie chłopak. Dbasz o rodzinę. A to najważniejsze – poklepał mnie po plecach.

– Tak, tak, lepszego zięcia nie mógł pan znaleźć – wtrącił Wojtek. – No ale dość tego słodzenia. Musimy wracać, bo jak się spóźnimy do roboty, to nam majster nogi z tyłka powyrywa.

– Właśnie. No to do widzenia, tato. I nie mów Zosi, że tu byłem. Po co się ma biedna denerwować…

–  Nie powiem, spokojnie. To będzie nasza męska tajemnica – mrugnął do mnie porozumiewawczo.

Podróż do Warszawy upłynęła nam błyskawicznie. Może dlatego, że przez całą drogę chichotaliśmy i analizowaliśmy, jakim cudem udało nam się wybrnąć z tej głupiej sytuacji.

– To wszystko dzięki Wojtkowi. Gdyby nie jego bajka, to nie wiadomo, czym by się to wszystko skończyło. A tak, nie dość, że nie wyszedłem na idiotę, to jeszcze plusy u teścia załapałem – powiedziałem w pewnym momencie.

Czytaj także:
„Uderzyłem szefa żeby zaimponować koleżance z pracy. Chciałem, żeby uważała mnie za samca alfa”
„Byłam dumna z wnuka i widzę, że przed nim świetlana przyszłość. Choć niestety zadaje się z kryminalistami...”
„Macocha traktowała mnie jak Kopciucha, który na nic nie zasługuje. Tylko mnie żaden książę nie wyrwał z tego koszmaru”

Redakcja poleca

REKLAMA