Odkąd pamiętam, chciałam być nauczycielką. Jako nastolatka zaczytywałam się w „Ani z Zielonego Wzgórza” i wyobrażałam sobie, że gdy dorosnę, będę taka jak ona – do pracy będę chodziła z uśmiechem, a uczniowie mnie pokochają. Dorosłe życie ostudziło nieco mój zapał.
Najpierw pięć lat studiów polonistycznych. Było ciężko. Nocami czytałam książki ciężkie niczym cegły. W dzień z powiekami opadającymi ze zmęczenia słuchałam nudnych wykładów. A potem znów nocami uczyłam się do egzaminów. Ale dałam radę. Obroniłam pracę magisterską na piątkę. Tylko że potem było jeszcze trudniej. Przez dwa lata nie mogłam znaleźć pracy. Mieszkałam z rodzicami i ledwo wiązałam koniec z końcem.
Pierwszy września
Kiedy już myślałam, żeby zatrudnić się w kasie w supermarkecie i zrezygnować z wymarzonej pracy nauczycielki, dostałam wreszcie etat w szkole. Jaka byłam szczęśliwa! Cieszyłam się, jakbym Pana Boga złapała za nogi. Z niecierpliwością odliczałam dni do rozpoczęcia roku szkolnego.
Nie mogłam się doczekać, kiedy poznam swoich uczniów! Miałam lekką tremę, oczywiście, bo wiedziałam, że ciąży na mnie odpowiedzialność za wykształcenie tych dzieciaków, ale byłam też przekonana, że będę potrafiła zarazić ich swoją miłością do języka polskiego.
Pierwszy września tamtego roku wypadał w poniedziałek. Na inauguracji z ciekawością wodziłam wzrokiem po twarzach uczniów. Wydawali się tacy młodzi... Kiedy następnego dnia szłam korytarzem na swoją pierwszą lekcję, towarzyszył mi radosny harmider.
Czułam motyle w brzuchu, jak przed pierwszą randką. „To już za chwilę!” – myślałam.
Weszłam do klasy, rozłożyłam dziennik na biurku i stanęłam przy tablicy. Kiedy zadzwonił dzwonek oznaczający koniec przerwy, obserwowałam, jak uczniowie wchodzą do środka i zajmują miejsca.
W pierwszej ławce usiadł pryszczaty okularnik – typowe! Na samym końcu klasy tłoczyło się kilku chłopców ogolonych na łyso. „No nic, nikt nie obiecywał, że będę mieć w klasie samych prymusów” – pomyślałam. Przy oknie usiadła dziewczyna z dredami. „Poszukiwanie własnej drogi to przywilej licealistów” – z nostalgią przypomniałam sobie własną młodość. „Później już nigdy nie ma takiej okazji do eksperymentowania z własnym stylem”.
Nie zdążyłam nawet się przedstawić, kiedy na moim biurku wylądowała guma do żucia. Dokładnie pogryziona i uformowana w kulkę.
– Kto to zrobił? – spytałam, uważnie obserwując klasę.
Zapanowała cisza. A ja nie wiedziałam, jak się zachować. Dociekać kto rzucił gumę? Zostawić ją na biurku? Sprzątnąć? A może zmusić któregoś z uczniów do jej sprzątnięcia?
Chciałam dobrze to rozegrać, bo wydawało mi się, że od tego, co zrobię, będzie zależała moja pozycja jako nauczyciela w tej klasie. Postanowiłam nie dać ponieść się emocjom. Odwróciłam się do tablicy i zaczęłam na niej pisać swoje imię i nazwisko.
– Nazywam się Anna Schneider i będę was uczyć języka… – nie zdążyłam powiedzieć zdania do końca ani nawet napisać ostatniej litery w swoim nazwisku, kiedy kolejna guma do żucia trafiła mnie prosto we włosy.
Tego już nie zdzierżyłam. Spróbowałam wyjąć gumę, ale tylko jeszcze bardziej się przykleiła.
– No pięknie. Każdego nauczyciela tak witacie? – wkurzyłam się nie na żarty.
– W takim razie ja też mam dla was coś ekstra na przywitanie. Wyciągnijcie karteczki i… Ile jeszcze zostało do dzwonka? 40 minut? Świetnie. Przez ten czas każdy niech napisze wypracowanie na temat: „Znaczenie polszczyzny w dobie globalizacji”. Chcę się dowiedzieć, jakie znaczenie ma dla was język ojczysty.
Postarajcie się, bo zamierzam wasze prace ocenić surowo, a ocenę będę brała pod uwagę na koniec semestru. Do roboty! Ja zaraz wracam. Zostawiam otwarte drzwi do klasy i jeśli usłyszę choćby najmniejszy szmer, załatwię wam specjalną wizytę u pani dyrektor – zagroziłam i wyszłam.
Jak śliwka w kompot
Przez ostatnie kilka minut próbowałam zachować spokój, ale wewnątrz byłam roztrzęsiona. Nie takiego przywitania oczekiwałam…
Stanęłam przed lustrem w łazience i zaczęłam wyplątywać gumę ze swojej fryzury. „Co za młodzież! Co za brak szacunku! Muszę tam wrócić… Ale co mam im powiedzieć? Nie mogę im tego puścić płazem…” – w głowie kotłowało mi się milion myśli. A im intensywniej myślałam nad całą sytuacją, tym bardziej się denerwowałam. Nawet nie zauważyłam, kiedy po twarzy zaczęły mi płynąć łzy.
– Nic ci nie jest? – usłyszałam nagle za sobą męski głos.
– Nie… Wszystko w porządku… – zaczęłam szybko wycierać łzy, ale w efekcie tylko bardziej rozmazałam makijaż.
Kiedy zobaczyłam siebie w lustrze, zaczęłam jeszcze bardziej płakać. Bo jak miałam wrócić do klasy, tak wyglądając? Jak te potwory zobaczą, że się popłakałam, to dopiero będą mieli używanie!
– Spokojnie. Zaraz będzie dobrze, znajdziemy jakieś rozwiązanie… – powiedział nieznajomy.
Wyszedł z łazienki i po chwili wrócił z nożyczkami i opakowaniem chusteczek higienicznych w ręku. Stanął koło mnie i zaczął wycierać mój rozmazany tusz spod powiek. A potem powoli, włos po włosku wyciął gumę z moich włosów. Poczułam się jak mała, bezradna dziewczynka i… pozwoliłam mu się sobą zaopiekować.
Był wysoki. Miał lekko zwichrzoną czuprynę i delikatny zarost. Koszulka polo świetnie eksponowała jego szerokie ramiona, a krótkie spodenki pozwalały podziwiać idealnie umięśnione łydki. I tak cudownie pachniał. „Idealny nauczyciel wuefu. Sama chętnie poszłabym do niego na lekcję” – pomyślałam.
– Rozwiązanie? Jedyne jakie mi przychodzi do głowy to usunięcie ze szkoły całego rocznika 1993. Czy to możliwe?
– spytałam z nutą ironii w głosie.
– Co, czwarta „a” znów zalazła komuś za skórę? – skrzywił się z dezaprobatą.
– Znów? Czyli nie jestem jedyną ich ofiarą? Pocieszające… – też się skrzywiłam z niesmakiem.
Odwróciłam się do lustra. Po rozmytym makijażu nie było już śladu i tylko po lekkim zaczerwienieniu oczu można było poznać, że płakałam.
– Jestem Anka – wyciągnęłam rękę przed siebie.
– A ja Mirek – jego uścisk był stanowczy i mocny.
– Mam nadzieję, że nikt się nie dowie, że się tak rozkleiłam? Dopiero by było, gdyby się rozniosło, że pierwszego dnia w szkole poryczałam się w łazience – zawiesiłam znacząco głos.
– Jasne. Będę milczał jak grób, ale... pod jednym warunkiem! – zastrzegł.
– Po szkole dasz się zaprosić na kawę! – uśmiechnął się szeroko.
– Kawa to chyba niewysoka cena za dotrzymanie sekretu – stwierdziłam.
Ustaliliśmy, że spotkamy się w sąsiadującej ze szkołą kawiarni. Odprowadził mnie do klasy i poszedł dalej. Z duszą na ramieniu weszłam do środka, ale szepty szybko ucichły. Pod koniec lekcji miałam na biurku stosik wypracowań. Następne zajęcia upłynęły już w przyjemniejszej atmosferze, choć ciągle z obawą obracałam się tyłem do uczniów.
Fatalna pomyłka
Po pracy poszłam do kawiarni. Nawet nie wiem, kiedy minęły dwie godziny. Dawno z nikim tak dobrze mi się nie rozmawiało, jak z Mirkiem. Na początku tylko zastrzegłam: „Nie gadamy o szkole, bo muszę się odstresować”. Okazało się, że podobają się nam te same filmy, że słuchamy podobnej muzyki...
Kiedy wyszliśmy z kawiarni, gadaliśmy jedno przez drugie. Nie pamiętam, które z nas zaproponowało, żeby wstąpić jeszcze do baru na jedno piwo. Wypiliśmy trzy. Tematy z kulturalnych zeszły na nieco bardziej intymne… Gdy opowiadał mi o tym, co najbardziej lubi w kobietach, złapał mnie za rękę:
– Uwielbiam zadbane dłonie. Takie jak twoje… – znacząco zawiesił głos. – I usta. Lekko rozchylone, są jak obietnica… Zaczęliśmy się całować, zanim skończył zdanie. W pośpiechu zapłaciliśmy rachunek i wyszliśmy z knajpy. Odprowadził mnie do domu, a po drodze całowaliśmy się jak wariaci. Przystawaliśmy pod ścianami bloków, przysiadaliśmy na parkowych ławkach. Czułam się jak nastolatka. Piwo szumiało mi w głowie, w brzuchu fruwała mi chmara motyli...
Kiedy rano obudziłam się z bólem głowy, wiedziałam, że za bardzo poniosło mnie poprzedniego wieczoru. Łyknęłam tabletkę, wzięłam prysznic i w pośpiechu ruszyłam do pracy. Do szkoły wpadłam, gdy dzwonił dzwonek. Biegiem ruszyłam po dziennik i kilka minut spóźniona weszłam do klasy. Czwarta „b” – kolejni okropni maturzyści...
– Dzień dobry. Nazywam się Anna Schneider i będę was uczyć polskiego. Wczoraj waszym kolegom z czwartej „a” zafundowałam na przywitanie kartkówkę, ale wam jej oszczędzę, jeśli będziecie zachowywać się jak na maturzystów przystało. Na początek… – urwałam w pół zdania, bo...
W oczy patrzył mi ON. Mój wuefista. Mój wczorajszy niedoszły kochanek. „Jak to możliwe? Czy moje policzki płoną równie intensywną czerwienią co jego?” – …sprawdzę listę obecności – wydukałam powoli.
„To niemożliwe” – powtarzałam sobie w myślach. Skonsternowanym uczniom zadałam wypracowanie, tłumacząc, że dzięki temu będę mogła poznać ich lepiej. Przez kolejne czterdzieści minut chodziłam po klasie, ukradkiem spoglądając w stronę Mirka. „Jak to się stało?” – zadawałam sobie pytanie. „On musiał wyjść z zajęć wuefu, ale co robił w toalecie dla nauczycieli? Jak mogłam nie zauważyć, że to dzieciak?”– czułam się jak idiotka.
Zadzwonił dzwonek, moje wybawienie. Ale nie wszyscy uczniowie wyszli. On został. Patrzył na mnie wyczekująco.
– To, co się wczoraj stało, to była pomyłka. Proponuję, żebyśmy oboje o tym zapomnieli – zaproponowałam.
– Anka! Wczoraj było cudownie. Przez dwie godziny rozmawialiśmy, a ja myślałem tylko o tym, że spotkałem kobietę idealną. Mam gdzieś to, że jesteś moją nauczycielką. To, co wczoraj nam się zdarzyło, było wyjątkowe – zaprotestował.
– Dzieciaku, co ty mówisz?! To niemożliwe! Jesteś moim uczniem. To, co się stało wczoraj, nie powinno mieć miejsca. To jest karalne, rozumiesz? Mogę stracić pracę! – zdenerwowałam się. – Mirek, zapomnij… – urwałam, bo uczniowie z kolejnej klasy zaczęli zajmować miejsca.
– Nie zapomnę – rzucił, odchodząc.
Od tamtego dnia minęło kilka miesięcy. Zapanowałam nad czwartą „a”. Jestem surowa i wymagająca. Na zajęciach w czwartej „b” także nie spuszczam z tonu. Czasem ukradkiem spoglądam w stronę Mirka. Zdarza się, że nasze spojrzenia się spotykają. Przeszywa mnie wtedy dreszcz. Ale szybko się otrząsam.
Listy, które znajduję na biurku, czytam nocami ze łzami w oczach, ale rano drę je i wyrzucam do śmietnika. Do końca roku szkolnego już niedługo. Potem każde z nas pójdzie w swoją stronę. On wyjedzie na studia, ja zajmę się edukacją kolejnego rocznika. Tak marzyłam o pracy nauczycielki, nie mogę teraz pozwolić sobie na romans, który przekreśliłby moje szanse na karierę.
W weekend umówiłam się ze szkolnym wuefistą. W czasie ostatniej rozmowy tłumaczył mi się, dlaczego od dwóch lat nie przeczytał żadnej książki… W końcu zapomnę o Mirku, prawda?
Więcej listów do redakcji: „Teściowa to hetera, która ciągle mnie krytykuje i poucza. W uszach mam tylko jej ciągły jazgot”„Nasza miłość przetrwała życiowe burze, a pokonały ją drobne nieporozumienia. Mąż odszedł bez wyjaśnienia”„Mąż zdradził mnie z moją przyjaciółką, a ja postanowiłam, że już zawsze będę sama. Życie zdecydowało inaczej...”