„Syn i synowa uważali, że całe życie podporządkuję im i opiece nad wnuczką. Po moim trupie... Dałam im nieźle popalić”

Babcia z wnuczką fot. Adobe Stock, picsfive
„Byłam zadowolona, że syn z synową dostali wreszcie nauczkę, która, miałam nadzieję, nie pójdzie w las. Skoro nie dało się z nimi porozumieć ani prośbą, ani groźbą, musiałam posunąć się do drobnego podstępu. Może wyciągną wnioski?"
/ 28.06.2021 16:37
Babcia z wnuczką fot. Adobe Stock, picsfive

– Kasia zastanawia się nad powrotem do pracy, ale nie wiemy, co zrobić z Julką. Trochę żal nam oddawać ją do przedszkola – powiedział mi pewnego wieczoru mój syn.

Julka, moja pierworodna wnuczka, miała cztery latka. Jej mamie kończył się właśnie urlop wychowawczy. Co gorsza, syn został ostatnio zdegradowany i teraz zarabiał sporo mniej. Kaśka musiała więc wrócić do pracy, bo zaczęło być u nich krucho z pieniędzmi. Poza tym wiadomo, jakie są teraz czasy: kto nie pilnuje swojego stołka, może go w końcu stracić, a synowa była zatrudniona w wydziale podatków naszego magistratu i szkoda byłoby pozbywać się tak dobrej posady.

– Możemy zatrudnić nianię, ale wtedy niemal wszystko, co zarobi Kasia, będziemy musieli przeznaczyć na jej opłacenie – podsumował Tomek smutno.

Synku, oczywiście ja mogę się nią zająć – oznajmiłam mu bez chwili wahania. – Nie pozwolę, żeby moja jedyna wnuczka trafiła do jakiegoś przedszkola albo w ręce obcej kobiety. Już ja się napatrzyłam w telewizji, jak takie baby obchodzą się z niczego nieświadomymi maluchami. Wreszcie będę miała trochę czasu na przyjemności…

Stanęłam przed dylematem: własne przyjemności czy pomoc najbliższym?

Tak naprawdę w chwili, w której to powiedziałam, nie zdawałam sobie sprawy, na co się piszę. Zupełnie jakbym zapomniała, jak to jest opiekować się małym dzieckiem… Tym bardziej że nie byłam typową babcią, która siedzi w domu całymi dniami i nie ma co ze sobą zrobić. Doskonale pamiętam swoją radość, kiedy przechodziłam na emeryturę. Cieszyłam się, że wreszcie będę miała czas na swoje przyjemności: plotki z przyjaciółkami, spotkania koła gospodyń miejskich, próby chóru w naszym kościele i oczywiście zajęcia organizowane w ramach Uniwersytetu Trzeciego Wieku, na który niedawno się zapisałam. Byłam przekonana, że nie zabraknie mi pomysłów na zagospodarowanie wolnego czasu.

Teraz jednak, kiedy stanęłam przed dylematem: swoje przyjemności czy pomoc bliskim – jak zwykle wybrałam to co moim zdaniem było najważniejsze, czyli rodzinę. Bo w głębi ducha uważałam, że przy dobrej organizacji wszystko da się pogodzić, tym bardziej że moja synowa pracowała tylko do godziny 15.00, co pozwalało mi mieć nadzieję, że popołudnia pozostaną do mojej dyspozycji.

Z przyjemnością zajmę się Julcią, tylko proszę was, nie zapominajcie, że mam też swoje pasje – zapowiedziałam. Młodzi obiecali, że będą korzystać z mojej pomocy tylko w ściśle określonych godzinach i każdego dnia popołudnia będę miała wolne. Wierzyłam im na słowo, tym bardziej że Tomek codziennie punktualnie o godzinie 15.00 podjeżdżał samochodem pod magistrat po żonę, a droga do domu zajmowała im nie więcej niż pół godziny. Oznaczało to, że najpóźniej koło godziny 16.00 będą mnie zmieniać w opiece nad wnuczką.

Wydawało się, że obie strony były zadowolone z takiego obrotu sprawy. Ja, bo mogłam się wykazać jako pełnoetatowa babcia, i przyznam, że sprawiało mi to przyjemność. Natomiast młodzi, bo nie musieli oddawać swojego ukochanego dziecka do przedszkola ani wydawać bajońskich sum na opiekunkę.

Po kilku dniach pojawiły się pierwsze zgrzyty

We wtorek, zanim wyszli do pracy, przypomniałam im, że wieczorem mam próbę chóru, na której muszę być, bo ćwiczymy nowy repertuar. Czekałam na powrót syna i synowej jak na szpilkach, jednak o umówionej godzinie wciąż ich nie było. Kiedy pół godziny później zdyszani wbiegli do domu, okazało się, że Kaśka weszła jeszcze do supermarketu po sprawunki. Przecież prosiłam, żebyśmy się nawzajem szanowali.

– Po drodze przypomniało nam się, że nie mamy zapasu pampersów – wysapał mój syn, kładąc na stole w kuchni wyładowane siatki z zakupami.

Przecież wiedzieliście, jak mi zależy na tej próbie! – powiedziałam z wyrzutem, narzucając na siebie kurtkę.

– Nie denerwuj się, mogę cię podwieźć – zaoferował się mój syn, jakby nie miał świadomości, że nawet korzystając z podwózki, i tak będę spóźniona. Oczywiście zaczął mnie przepraszać, ale machnęłam ręką i kazałam mu się pospieszyć. Miałam nadzieję, że to tylko incydent, młodzi wezmą sobie do serca moją prośbę i nic takiego więcej się nie zdarzy. Niestety już parę dni później sytuacja powtórzyła się. Znowu się mocno spóźnili.

– Musieliśmy podjechać do sklepu po ten stolik pod telewizor, co reklamowaliśmy – wysapała zdyszana synowa. – Już tydzień temu mieliśmy go odebrać.

Wywróciłam tylko znacząco oczami, bo tego dnia byłam umówiona z sąsiadką na basen. Nie zdążyłam co prawda wskoczyć do swojego domu i nakarmić kota, ale na basen się nie spóźniłam. Następnego ranka bardzo grzecznie, lecz stanowczo przypomniałam młodym zasady naszej współpracy. Zależało mi na porozumieniu, nie na kłótniach.

– Bardzo was proszę, żebyśmy szanowali się wzajemnie – powiedziałam. – Kocham Juleczkę i zawsze możecie na mnie liczyć, ale nie zapominajcie, że ja mam też swoje plany. Kaśka natychmiast mi przytaknęła i zapewniła, że oczywiście tak będzie. I co? Dokładnie tego dnia, kiedy miałam mieć pierwsze zajęcia z angielskiego organizowane w ramach Uniwersytetu Trzeciego Wieku, zadzwoniła, że pilnie musi podjechać do lekarza rodzinnego.

– Tylko wejdę po receptę – zapewniła.

– Musisz, to musisz – westchnęłam, w duchu licząc na to, że zajmie jej to najwyżej kwadrans. Jednak zanim pojawili się z Tomkiem w domu, dochodziła godzina 17. Byłam zdenerwowana, bo bardzo mi zależało na tych pierwszych zajęciach z języka. Wiadomo, uczniowie się wtedy poznają, a lektor zaznajamia grupę z materiałem i zasadami uczestnictwa w zajęciach. Kupiłam sobie nawet nową bluzkę, żeby się odpowiednio zaprezentować.

Tymczasem młodzi przyjechali tak późno, że nawet gdybym leciała helikopterem, nie miałabym szansy zdążyć, a nie chciałam iść spóźniona. Bądź co bądź to pierwsze spotkanie, nie chciałam robić sobie takiego wejścia i od razu zdobyć opinię spóźnialskiej. Kaśka swoim obyczajem zaczęła się gęsto tłumaczyć: – Kolejka była strasznie długa! To cud, że nie zajęło nam do wieczora.

Nie traktowali moich pasji poważnie

Popłakałam się w łazience z bezsilności, a potem, nie dając nic po sobie poznać, poszłam na autobus do domu. Miałam już dość ciągłego przypominania młodym, że ja też mam swoje życie i popołudniami, tak zresztą, jak się umawialiśmy, chcę mieć czas tylko dla siebie.

Wiedziałam, że chociaż mi potakiwali i twierdzili, że doskonale mnie rozumieją, tak naprawdę nie traktowali tych moich zajęć poważnie. Lekceważyli je. Zapewne uważali, że ich sprawy są ważniejsze od jakiegoś tam chóru czy koła gospodyń… Byłam oburzona. Mam takie samo prawo do swoich zainteresowań jak każdy inny!

Postanowiłam utrzeć im nosa

Przepełniała mnie złość, ale nie wiedziałam, jak rozwiązać ten problem, jak raz na zawsze sprawić by szanowali moje prawa. Okazja nadarzyła się dość szybko.

– Mamo, szef Kaśki zaprosił nas na swoje urodziny – pewnego zimowego dnia oznajmił mi Tomek. – W tę sobotę po południu. Może zostałabyś z Julką?

– Nie ma sprawy – zgodziłam się od razu, a w mojej głowie już zaczął kiełkować chytry plan, jak im utrzeć nosa.

– Gdybyś przyszła o szóstej, byłoby super – powiedział Tomek, a ja obiecałam, że pojawię się punktualnie. Kwadrans po szóstej numer Tomka wyświetlił się na mojej komórce. Zignorowałam go, spokojnie malując oczy i nakładając na twarz puder, co czyniłam zawsze przed wyjściem z domu. Kilka minut później zadzwonił telefon stacjonarny. Przekonana, że to któreś z nich, i tego połączenia nie odebrałam. Stanęłam za to przy szafie i ze stoickim spokojem wybierałam sobie szalik. W końcu dostali nauczkę. Może wyciągną wnioski?

Spóźniona dobrą godzinę nacisnęłam dzwonek u drzwi. Otworzył mi Tomek z twarzą czerwoną od gniewu. Za nim stała Kaśka z włosami w nieładzie i marudzącą Julką na rękach.

– Kochani, nie uwierzycie, co się stało! – zaczęłam z uśmiechem, zupełnie lekceważąc ich zirytowane miny. Wymyśliłam historię o autobusie, który się spóźnił. Chyba mi nie uwierzyli, ale tu przecież nie o wiarę chodziło, prawda? Wyszli na imprezę źli jak osy, ja jednak nie miałam żadnych wyrzutów sumienia. Byłam zadowolona, bo dostali wreszcie nauczkę, która, miałam nadzieję, nie pójdzie w las. Skoro nie dało się z nimi porozumieć ani prośbą, ani groźbą, musiałam posunąć się do drobnego podstępu.

Faktycznie od tego dnia nie zdarzyło im się już ani jedno spóźnienie. Kiedy mieli coś w planach: wyjście do sklepu, lekarza czy gdziekolwiek indziej, konsultowali to ze mną kilka dni wcześniej i pytali, czy nie koliduje to z moim planami.

Teraz jestem zadowoloną babcią, opiekuję się swoją kochaną wnusią i mam czas na swoje pasje i hobby. A młodzi szanują moje prawa bo wiedzą, że jak trzeba potrafię upomnieć się o swoje.

Czytaj także:
„Matka wychowała mnie na swoją prywatną opiekunkę. Ja się nigdy nie liczyłam, zawsze musiało być po jej myśli”
„Miłość jest silniejsza niż bariery językowe. Mój wnuk nie mówił po polsku, ale świetnie się rozumieliśmy”
„Chciałam bajkowego wyjazdu dla wnuczka i zaciągnęłam kredyt. Raty mnie dobiły, nie miałam za co żyć”

Redakcja poleca

REKLAMA