Ta historia zaczyna się w garażu biurowca, w którym pracuję. Moja firma zajmuje dwa ostatnie piętra. Poniżej mieści się jeszcze kilkanaście mniejszych biur, agencji, sklepów. Zostawiamy samochody pod ziemią, wsiadamy do wielkich wind, wymieniając standardowe uprzejmości, a potem wysiadamy na odpowiednich piętrach.
To był piątek. Pracowałam do późna. Gdy zjechałam do garażu, stały tam tylko pojedyncze auta, pewnie zostawione przez właścicieli na weekend. Wyjechałam na wyższy poziom i nagle tuż przed maskę wybiegł jakiś człowiek, rozpaczliwie machając rękami. Zahamowałam z piskiem opon.
Aż mi się zrobiło gorąco. Otworzyłam okno i zaczęłam wrzeszczeć.
– Oszalał pan?! Życie panu niemiłe?!
Facet podszedł do okna.
– Bardzo przepraszam, naprawdę. Ale jestem zdesperowany. Zostawiłem zapalone światła w aucie i padł mi akumulator. Muszę jeszcze dziś dojechać pod Lublin. Na wieczór kawalerski kumpla. A ja jestem drużbą. I organizatorem tej imprezy. Już miałem wzywać taksówkarza, ale spadła mi pani z nieba. Błagam, proszę mi pozwolić odpalić auto od pani akumulatora. Mam kable i wszystko, to zajmie minutkę. Mam na imię Marek, pracuję w Art. Studio na 7 piętrze. To naprawdę nie jest napad – uśmiechnął się szeroko.
W sumie to mam dobre serce, nigdzie się nie spieszyłam, a koleś był przystojny i wydawał się sympatyczny. Raczej też nie wyglądał na złodzieja. Czemu nie miałabym pomóc? Otworzyłam maskę i wysiadłam. Marek sprawnie podłączył swój akumulator do mojego. Odpalił za pierwszym razem.
– A teraz błagam, proszę chwilkę poczekać. Niech się trochę doładuje. A ja w tym czasie zabawię panią inteligentną rozmową.
Marek był typem czarusia. Jestem pewna, że gdy szedł do skarbówki, urzędniczki jadły mu z ręki. Widać było, że wie, jak wykorzystać swój urok.
– Okej, proszę zabawiać.
– Hm… Ładna pogoda dzisiaj, prawda? – Marek mrugnął do mnie na znak, że to żart. – Będę strzelał. Pani na pewno pracuje w tej firmie cateringowej na samej górze. Bo raczej nie w kancelarii prawniczej na trzecim, nie w call center na piątym. I zdecydowanie nie w tej firmie informatycznej na ósmym.
Naprawdę zawrócił mi w głowie!
Uśmiechnęłam się.
– Zgadł pan. Ale czy przy okazji mnie pan nie obraził? Czy na prawniczkę albo informatyczkę jestem za mało bystra?
– Nic z tych rzeczy. Prawniczka musi być sztywna i nieprzystępna, ma paragrafy w oczach. I nie założyłaby szarawarów. A u informatyków są sami faceci w klapkach. Jak widać, żaden ze mnie Sherlock Holmes. Dobra, chyba już mogę panią puścić. Jeszcze raz dziękuję.
Marek odłączył kable i zamknął klapę od mojego silnika. Gdy usiadłam za kierownicą, oparł się o okno.
– Czy mógłbym poznać przynajmniej imię mojej wybawczyni?
– Klaudia. Do zobaczenia! – zasunęłam szybę i odjechałam.
Przez weekend kilka razy łapałam się na tym, że o nim myślę. Naprawdę zawrócił mi w głowie! Wyobrażałam sobie nasze przyszłe przypadkowe spotkania w windzie, w kafeterii. A potem, kto wie…
W poniedziałek w recepcji stał gigantyczny bukiet. Siedząca tam Asia na mój widok znacząco skinęła głową w jego stronę.
– To musi być dla ciebie. Ta druga Klaudia, z księgowości, na pewno nie nosi szarawarów.
Spojrzałam na nią jak na wariatkę. Ale sięgnęłam po karteczkę dołączoną do bukietu. „Dla pani Klaudii w fioletowych szarawarach. Dziękuję za pomoc. Marek”.
No cóż, cham i prostak
Miły gest – pomyślałam. Ciekawe, czy facet jeszcze się odezwie… Zaledwie kilka dni później zobaczyłam Marka w holu.
– Dziękuję za kwiaty – zawołałam.
– To ja jeszcze raz dziękuję za pomoc. Teraz strasznie się spieszę, ale musimy się kiedyś spotkać i porozmawiać. Do zobaczenia! – pomachał do mnie i już go nie było.
Następnego dnia zobaczyłam go w kafeterii. Szedł z tacą prosto na mnie. Już chciałam powiedzieć coś zabawnego o tym, że ciągle na siebie wpadamy, że to musi być przeznaczenie, ale Marek minął mnie jak powietrze. Stałam na środku jak głupia i gapiłam się na jego plecy.
Niemożliwe, że mnie nie zauważył! Patrzył prosto na mnie. Co jest? Uznał, że już mi podziękował i teraz może mnie ignorować? No cóż, cham i prostak – oceniłam w myślach i poszłam z moją tacą w przeciwnym kierunku.
Kolejny raz spotkaliśmy się w windzie. Jechałam z garażu. Na parterze wsiadł Marek. Nie uśmiechnęłam się, nie wykonałam żadnego gestu. Nie chce mnie znać, to nie. Ale on szeroko się uśmiechnął i zagadnął.
– Mój gruchot jednak wylądował w warsztacie. To było coś poważniejszego niż akumulator. Teraz jeżdżę autobusem i zaczęło mi się to nawet podobać.
Gdy winda zatrzymała się na jego piętrze, zablokował ją nogą i zapytał:
– O której je pani obiad? Może się spotkamy? – zaskoczył mnie propozycją i odruchowo odpowiedziałam, że o pierwszej.
Gdy drzwi się zamknęły, zezłościłam się na siebie, że w ogóle z nim rozmawiałam. Przecież byłam obrażona! Mam swoją godność. I nie pozwolę się tak traktować. Na obiad zeszłam dużo później, niż powiedziałam. Nie chciałam go spotkać. Usiadłam w kącie. Nagle usłyszałam wesoły głos.
– Chciała mnie pani wystawić, ha! Ale nie ze mną te numery.
Marek miał już na tacy puste naczynia, ale przysiadł się do mnie bez pytania. Był naprawdę bardzo przystojny. I choć prawdopodobnie kilka lat ode mnie młodszy, chyba lubił moje towarzystwo. Może wtedy miał zły dzień? A może nie założył szkieł kontaktowych, a bez nich dobrze nie widzi? Postanowiłam mu odpuścić. I zobaczyć, co się zdarzy.
Gawędziliśmy jakieś pół godziny. Mogłabym tak siedzieć jeszcze długo, ale musiałam wracać. Marek odprowadził mnie do windy.
– Może da się pani zaprosić na wino po pracy? Dwie przecznice dalej jest przytulny lokal. Samochód może przecież zanocować w garażu, nic mu nie będzie.
Umówiliśmy się na siódmą wieczór. Do końca dnia byłam mocno rozkojarzona. Nie mogłam się na niczym skupić. Zastanawiałam się, czy to jest randka… Jeżeli tak, to pierwsza, odkąd rok temu się rozwiodłam. Pewnie byłą już na to najwyższa pora. Ale żałowałam, że się nie mogę przebrać, umalować. Chociaż może tak jest lepiej. Mam mało czasu na to, by się denerwować.
Po powrocie do domu miałam już pewność, że to była randka. Przy drugim kieliszku przeszliśmy na ty. Winiarnia była prowadzona przez Włocha. Na ścianach wisiały piękne zdjęcia toskańskich krajobrazów. Jakoś naturalnie rozmowa zeszła na podróże.
Okazało się, że tak jak ja, Marek nie cierpi kurortów i hoteli all inclusive. Jako student przemierzył prawie całą Europę autostopem. Gadaliśmy, aż zrobiło się bardzo późno. Zamówiliśmy jedną taksówkę, bo okazało się, że jedziemy w tym samym kierunku. Na pożegnanie Marek pocałował mnie delikatnie w policzek.
– Dobranoc – szepnął i odjechał.
I już wiedziałam: byłam zakochana
Nazajutrz do pracy biegłam cała w skowronkach. Spodziewałam się telefonu z zaproszeniem na kolację albo do kina… Nie doczekałam się. Bardzo rozczarowana jechałam pustą windą do garażu. W ostatniej chwili wcisnęłam piętro Marka. Postanowiłam go poszukać. Na korytarzu wpadłam prosto na niego. Spojrzał na mnie zdziwiony.
– Wszystko w porządku? – zapytał i… jak gdyby nigdy nic poszedł dalej!
Stałam jak głupia na środku i patrzyłam za nim z rozdziawioną buzią. Pojechałam do domu. I zaczęłam snuć teorie. Najbardziej prawdopodobna była ta, że Marek ma chorobę dwubiegunową albo rozdwojenie jaźni. A może zaniki pamięci? Trochę zaczęłam się go bać. A jeśli jest psychopatą? W co ja się wpakowałam?
Nie spałam całą noc. Zastanawiałam się, czy powinnam iść do niego i zapytać wprost, co jest grane. Czy może lepiej dać sobie spokój i więcej się z nim nie spotykać? Raz na zawsze przestać o nim myśleć? Na takich rozważaniach zszedł mi też cały dzień. Zanim podjęłam decyzję, zadzwonił.
– Klaudia, wpadnij do nas na siódme piętro. Mieliśmy dziś spotkanie komitetu planującego firmowe Christmas party i przerodziło się ono w spontaniczną imprezę. Jest piwo i pizza. Pewnie będą i tańce. A wszystko na koszt moich szefów – kusił.
Uznałam, że pójdę i jak nadarzy się okazja, zapytam, co się z nim dzieje. Tak jak mówił Marek, na ich piętrze zabawa trwała w najlepsze. Grała muzyka, ludzie chodzili z butelkami w rękach. Nagle ktoś złapał mnie za ramię.
– Super, że jesteś. Przy okazji, poznaj mojego młodszego braciszka.
Odwróciłam się i osłupiałam. Przede mną stało… dwóch Marków.
– Jarek – ten drugi wyciągnął rękę. – Młodszy brat. O całe 10 minut. Ale gdybyśmy byli synami króla, on miałby wszystko, a ja nic. Tyle przegrać przez głupie 10 minut. Możesz to sobie wyobrazić?
Patrzyłam to na jednego, to na drugiego i nagle zaczęłam się śmiać jak głupia. Chciałam wyjaśnić dlaczego, ale nie mogłam przestać chichotać. Atak trwał dobrych kilka minut. W końcu się opanowałam.
– Przepraszam. Ale ja po prostu nagle zrozumiałam, co się dzieje. Bo widzisz Marek, przyszłam tu dziś tylko po to, żeby zapytać, czy z tobą jest wszystko okej. Bo zaczęłam się bać, że jesteś wariatem. Raz mnie poznawałeś, a raz nie. Nawet następnego dnia po naszej kolacji w winiarni minąłeś mnie jak powietrze. Byłam przerażona… A teraz wszystko rozumiem. Oprócz jednego: dlaczego mi nie powiedziałeś, że masz brata bliźniaka?
– Bo nie pytałaś! Ja też nic nie wiem o twojej rodzinie. O Jezu! Przepraszam, do głowy mi nie przyszło, że się spotkacie. Jarek pracuje w mojej firmie, ale w innym miejscu. U nas bywa rzadko, mniej więcej raz w tygodniu – tłumaczył Marek.
Przyjrzałam im się. Byli prawie identyczni. Jarek miał pieprzyk przy lewym uchu. Ale uśmiechał się dokładnie tak samo.
– Wiesz, z moim zatrudnieniem w firmie Marka było zabawnie. Obaj jesteśmy ekonomistami . Bo my właściwie wszystko zawsze rozbiliśmy razem. Uprawialiśmy te same sporty, lubimy te same potrawy… Poszliśmy do jednej szkoły, na jedne studia. Marek pracował już tutaj kilka lat. Jego szef szukał pracownika. Kolejni kandydaci nie spełniali oczekiwań. I raz, dla żartu, ten szef powiedział do mojego braciszka:
– Żeby znaleźć drugiego takiego jak ty…
– No to ja mu na to… – Marek gładko wszedł bratu w słowo i kontynuował opowieść – że jak chce, to może mieć drugiego takiego samego. Ma taki charakter jak ja. Jest tak samo zdolny. I ma takie same wady. Na dodatek wygląda zupełnie jak ja. Szef zrobił wielkie oczy i pomyślał chyba, że oszalałem. Następnego dnia przyprowadziłem Jarka. Wtedy zrozumiał. I od razu go zatrudnił.
Pośmialiśmy się jeszcze trochę, w końcu Jarek gdzieś zniknął. Zaczęliśmy z Markiem tańczyć. Byłam już chyba trochę pijana. Całowaliśmy się. Potem wylądowałam na jakiejś kanapie z Jarkiem. Rozmawialiśmy o duperelach. Był równie uroczy i dowcipny co Marek. Gdy wziął mnie za rękę, przeszedł mnie dreszcz. Taki sam jak chwilę temu, gdy całował mnie Marek. Jezu, oni naprawdę byli tacy sami! I obaj tak samo na mnie działali. Czy to jest w ogóle możliwe?
Marek odwiózł mnie do domu. Chyba spodziewał się, że zaproszę go na górę. Ale ja miałam mętlik w głowie. Pocałowałam go tylko i od razu uciekłam. Nie mogłam zasnąć. Cały czas myślałam o Marku i Jarku. Jeżeli oni są tacy sami – to jak mogę się zakochać w jednym, a w drugim nie? Co to jest w ogóle ta miłość? Jeśli to chemia, jak chcą niektórzy, feromony – to zrozumiałe, że oni obaj działają na mnie tak samo. Jeśli nie chemia – to jak mam wybrać?
Wyglądają tak samo, są tak samo uroczy…
Nawet opowiadają te same żarty… W co ja się wpakowałam? Zaczęłam mieć dziwne sny. Błąkaliśmy się we troje po labiryntach, nawoływaliśmy. Budziłam się zlana potem. Raz sen trwał dłużej. Jego zakończenie mnie zaskoczyło: cała nasza trójka nago leżała w łóżku…
W kolejną sobotę poszliśmy z Markiem na kolację. Opowiadałam o swoim rodzeństwie (mam siostrę i brata), o bratankach i siostrzeńcach (razem jest ich piątka). Szykowałam grunt, by sprowadzić rozmowę na Jarka. Ale żeby wypadło to naturalnie…
– Zawsze się zastanawiałam, jak to jest mieć bliźniaka. Szczególnie takiego identycznego. I jeszcze mówiliście, że zawsze mieliście takie same zainteresowania… A dziewczyny? Też wam się te same podobały?
– Dokładnie tak. Jak mieliśmy czternaście lat, to się pobiliśmy o taką jedną Anię. Powiedziałem Jarkowi, że jestem starszy, więc mam pierwszeństwo. I dostałem w nos. Kotłowaliśmy się po podłodze z kwadrans. Ja miałem podbite oko, Jarek podrapane do krwi ręce. Nie odzywaliśmy się do siebie przez tydzień. Na nasze szczęście Ania wybrała Wojtka z równoległej klasy. Jak byliśmy dorośli, to zmądrzeliśmy. Nie przedstawiałem Jarkowi swoich dziewczyn, dopóki nie byłem pewien, że są zakochane we mnie. Jarek robił podobnie. Ale i tak większość naszych związków rozpadała się po kilku, kilkunastu miesiącach. Koledzy z nas żartują, że widać wystarczamy sami sobie. A tak w ogóle to Jarek o ciebie pytał. Koniecznie chciał wiedzieć, czy między nami jest coś poważnego…
Zrobiło mi się gorąco. Czułam, że się czerwienię. Co ja mam powiedzieć? Co zrobić? Przeprosiłam i uciekłam do łazienki. Ochlapałam twarz zimną wodą. W końcu wróciłam do stolika. Marek dziwnie na mnie popatrzył. Wypił spory łyk wina i zapytał:
– Klaudia. Czy ty uważasz, że między nami jest coś poważnego?
– Może pora się przekonać? – odpowiedziałam i po chwili żałowałam swoich słów, ale było już za późno.
Pojechaliśmy do mnie. Wypiłam pół butelki wina dla kurażu. Tańczyliśmy i w końcu wylądowaliśmy w łóżku. Może nie było „wow”, ale było bardzo przyjemnie. O Jarku zaczęłam myśleć dopiero, gdy Marek zasnął. Zastanawiałam się, czy z nim byłoby dokładnie tak samo. Czy w tych sprawach też są tacy sami?
Rano obudziły mnie dziwne odgłosy z kuchni. Poczłapałam tam i zobaczyłam Marka w samym fartuszku smażącego naleśniki. Widok był komiczny, więc zaczęłam się śmiać. Marek był wyraźnie w wyśmienitym humorze. I chyba nabrał przekonania, że moja odpowiedź na postawione w restauracji pytanie brzmi „tak”. Udawałam, że myślę tak samo, a naprawdę nie byłam pewna.
Od tamtej pory sypiamy ze sobą regularnie. Jest nam razem coraz lepiej. Można powiedzieć, że się docieramy. Od kilku miesięcy marzyłam, żeby wreszcie kogoś spotkać. I znowu być szczęśliwą. Ale miało być prosto. Normalnie.
Wszystko pogmatwane, bez sensu…
Nie jestem w stanie przestać myśleć o Jarku. Dwa razy widziałam go w pracy. Udało mi się uciec, bo nie miałam pojęcia, jak się zachować. Ale gdy dosiadł się do mnie w kafeterii – nie miałam już wyjścia.
– Co słychać? – zagadnęłam inteligentnie.
– Nic ciekawego. Za to słyszałem, że tobie i Markowi układa się doskonale. A miałem nadzieję, że może dasz mi szansę…
O mało nie udławiłam się kurczakiem. Po co on to mówi? Wygłupia się? Bawi? Czy lubi się poznęcać? A może też o mnie myśli… Nie wiedziałam, co zrobić. Zasugerować mu, że i ja o nim myślę? A jak wygada bratu i zostanę z niczym? Czy upewnić go w przekonaniu, że jesteśmy z Markiem szczęśliwi? Może w końcu sama w to uwierzę? Wybrałam trzecią opcję. Ucieczkę.
– O Boże, już druga? Zapomniałam o zebraniu. Pa! – krzyknęłam i pomknęłam do windy.
Miałam nadzieję, że Jarek mnie nie dogoni. Prawie się udało. W ostatniej chwili włożył rękę między drzwi.
– Klaudia. Ja czuję, że ty nie jesteś do końca szczera. Muszę się sam przekonać, czy mam rację – oświadczył i gdy tylko drzwi windy się zamknęły, zaczął mnie namiętnie całować. Nie wyrwałam się, nie powiedziałam nie. Zamknęłam oczy i odpłynęłam. W końcu winda się zatrzymała. Wytoczyłam się z niej jak pijana.
– Nie pomogłeś… – zdążyłam powiedzieć, zanim odjechał.
Od tamtej pory nie miałam od niego żadnej wiadomości. Nie wiem, czy Jarek czekał, co ja powiem, czy może tamten pocałunek przekonał go, że jednak nic do mnie nie czuje. Wiem za to, że w końcu będziemy sobie musieli to wyjaśnić.
Okazja nadarzy się za dwa tygodnie. Marek już mnie zaprosił na to ich firmowe Christmas party. Jarek też tam będzie. A ja ciągle sama nie mam pojęcia, czy kocham ich obu jednocześnie, czy może tylko jednego. A jeżeli jednego – to którego? Jak mam się o tym przekonać?
Czytaj także:
„Przyznałem się żonie do zdrady, a ona kopnęła mnie w tyłek. Pocieszenie znalazłem ramionach jej najlepszej przyjaciółki”
„Ta żmija dostała awans, bo podlizywała się szefowi. Teraz nie radzi sobie z nowymi obowiązkami, a winę zrzuca na nas”
„Moja przyjaciółka zmieniła się w snobkę. Kpiła z biednych ludzi i pracy na kasie, a sama dorobiła się na plecach rodziców”