Jeśli miała wątpliwości, to po co zgodziła się na ślub? Osiem lat związku to chyba wystarczający staż, żeby wiedzieć, czy się kocha tę drugą osobę na tyle, by towarzyszyć jej przez resztę życia? A może się mylę? Może tylko ja miałem tę pewność? Ja, facet staroświecki, nudny i przewidywalny…
A przecież nie od razu dla Moniki straciłem głowę. Owszem, uważałem, że jest na swój sposób atrakcyjna, ale widziałem w niej raczej koleżankę. Wysportowana chłopczyca, która z niejednego pieca chleb jadła, bardziej pasowała do zdobywcy gór czy pogromcy dzikich zwierząt niż do mnie, zwyczajnego mężczyzny.
Sport nie był mi obcy, lubiłem pojeździć na rowerze, swego czasu trochę biegałem, ale najbardziej ceniłem sobie życie w domowym zaciszu, posiłki przeplatane rozmowami z bliskimi czy prace w domu lub ogrodzie; wydawałoby się – nudne obowiązki, którym wspólne działanie dodawało uroku.
Na pozór więc dzieliło nas wszystko
Jednak wystarczył jeden wieczór, żebyśmy spojrzeli na siebie inaczej... Z grupą znajomych wybrałem się na pieszą wycieczkę po górach. W ostatniej chwili do naszej paczki dołączyła Monika.
Traf chciał, że przechodząc po stromym zboczu, osunęła się w dół po kamieniach i skręciła nogę. Dzielna dziewczyna starała się nadrabiać miną, ale widziałem, że cierpi, więc zaoferowałem jej pomoc.
Niechętnie na nią przystała, krytycznie taksując wzrokiem moje szczupłe ramię. Ale opierając się na mnie, dokuśtykała do parkingu, gdzie stały nasze samochody.
– Nie spodziewałam się, że jesteś taki silny – powiedziała z uśmiechem, kiedy usadowiła się już wygodnie na przednim siedzeniu.
– Cicha woda brzegi rwie! – zaśmiałem się, ostrożnie zamykając za nią drzwi.
Od tamtej pory Monika zaczęła traktować mnie inaczej. Gdy zachorowałem, otoczyła mnie troskliwą opieką. Między innymi gotowała mi pyszne, odżywcze buliony, choć o takie umiejętności nawet jej nie podejrzewałem.
Przewrotny los sprawił, że oboje musieliśmy zweryfikować opinie na swój temat i wbrew wszystkiemu zakochaliśmy się w sobie.
Uwierzyłem, że się zmieniła. Naiwny…
Monika nigdy nie nalegała na ślub. Twierdziła, że woli związek partnerski oparty na zaufaniu od małżeństwa potwierdzonego pustym rytuałem i kawałkiem papierka. Ja kilka razy chciałem jej się oświadczyć, ale widząc jej minę, wycofywałem się rakiem.
Kilka razy także pytałem nieśmiało o dzieci, lecz zbywała mnie śmiechem. A ja od dawna byłem gotowy na założenie rodziny… Marzyłem o niej tak samo jak o domu, mając dość tułania się po wynajętych mieszkaniach.
– Nie znoszę zobowiązań – prychała Monika, kiedy zaproponowałem chociaż wspólny kredyt. – Ależ ty jesteś staroświecki! Sprzedaż wolności za parę srebrników?! – kpiła.
Miała rację, byłem staroświecki, ale przy mojej przebojowej dziewczynie nie śmiałem się do tego przyznać. Czekałem więc cierpliwie, nie zaniedbując przy tym kariery, czego również nie mogła mi wybaczyć.
Jako artystka zarabiała zleceniami. Czasem więc fundowała mi kolację w restauracji, a czasem nie miała nawet na chleb. Nie denerwowały mnie jej nieregularne przychody; zarabiałem na tyle dobrze, że nie bałem się o naszą przyszłość.
To Monika źle znosiła swoją niestabilną sytuację, ale na każdą próbę rozmowy o finansach reagowała atakiem, więc dla świętego spokoju wolałem milczeć. Moja ustępliwość nie uchroniła nas jednak przed kryzysem.
Rozstaliśmy się. Ja przesiedziałem cały ten czas w domu, ona zaś pojechała do Nepalu – jak mi wyjaśniła – by odnaleźć siebie. Tam poznała jakiegoś Amerykanina, przy którym poczuła, że żyje, i…
Wróciła z podkulonym ogonem i naręczem róż
Pierwszy raz dostałem od kobiety kwiaty. Płakała, prosząc o wybaczenie, choć nie musiała, bo wciąż ją kochałem. Po euforii przyszła refleksja, że powinienem kuć żelazo póki gorące i się Monice oświadczyć.
Przez te pół roku dojrzałem na tyle, że przestały na mnie robić wrażenie jej krzywe spojrzenia. Choć o dziwo, tamtego popołudnia, kiedy przygotowałem piknik nad jeziorem, była dla mnie nad wyraz miła.
– Tak – odpowiedziała, gdy ją zapytałem, czy zostanie moją żoną, i przyjmując pierścionek, rozpłakała się wzruszona.
Omal nie oszalałem ze szczęścia. Cieszyłem się bardzo z jej przemiany, zacząłem planować nasz ślub. Kilka razy pytałem, czy jest pewna, że chce składać przysięgę w kościele, i za każdym słyszałem, że tak.
Przestałem drążyć temat, kiedy zagroziła, że jeśli jeszcze raz usłyszy pytanie o ślub, to mnie porzuci. Kazała mi się cieszyć nadchodzącą chwilą i zapomnieć o przeszłości, o dawnej Monice i wygłaszanych przez nią mądrościach, więc się w końcu do tego zastosowałem.
Jestem zwykłym facetem – dlaczego miałem szukać drugiego dna, skoro ukochana powiedziała, że go nie ma? Przecież ludzie się zmieniają! Monika sama wybrała sobie białą suknię, dość klasyczną, choć spodziewałem się po niej czegoś odlotowego.
Sama poszukała odpowiedniego lokalu na wesele. Do mnie zgodnie ze zwyczajem należało zadbanie o orkiestrę, alkohol i obrączki (wybrałem te bardziej w stylu dawnej Moniki, chcąc zrobić jej tym drobiazgiem przyjemność, a zarazem pokazać, że kocham obie jej natury).
Przygotowania zajęły nam kolejne pół roku. Przez ten czas niewiele ze sobą rozmawialiśmy, choć nieraz mówiłem, że bardzo mi tego brakuje. Że im bliżej naszego święta, tym więcej uwagi poświęcamy błahostkom, zamiast sobie.
– Będziemy mieli na to całe życie! – śmiała się, całując mnie czule.
Nie miałem więc powodu wątpić w szczerość jej uczuć... Może jestem głupi, nierozgarnięty, zbyt prostolinijny, ale nie wyczułem w jej głosie wahania, nie zauważyłem ocieranych skrycie łez ani mniej czy bardziej zawoalowanych wątpliwości.
Nikt też mi nie powiedział, że Monika może myśleć inaczej, bo swoim zachowaniem w kościele zaskoczyła wszystkich. Kiedy zobaczyłem, że odwraca się i prawie biegnie ku wyjściu, nie wytrzymałem i ruszyłem za nią, jednak była szybsza.
– Dlaczego? – zdążyłem jedynie krzyknąć, kiedy Monika wsiadała do zatrzymanej pośpiesznie taksówki.
– Nie pytaj – wyczytałem z ruchu jej warg.
Zdruzgotany stałem jeszcze chwilę, nie wiedząc, co ze sobą począć.
– Zabiję ją! Jak mogła?! Po tym wszystkim?! – krzyczała przed kościołem moja mama.
– Przepraszam, bardzo mi przykro, jeszcze raz cię przepraszam… – powtarzała zszokowana niedoszła teściowa.
– Porozmawiam z nią – zdecydowałem, wsiadając do naszego ślubnego auta.
Jednak nie miałem z kim przeprowadzić tej rozmowy, bo nie uciekła do naszego mieszkania. A kiedy zadzwoniłem do niej na komórkę – odebrał druhna, której przed ceremonią Monika dała telefon na przechowanie.
Byłoby lepiej, gdybym umarł, niż przeżywał to, co musiałem znieść w ciągu następnych dni.
Wyrazy współczucia i politowanie, plotki snute za moimi plecami. I pytania kumpli, podszyte zapewne dobrymi chęciami, co zrobiłem z tym morzem alkoholu, oraz propozycje, żebym go sprzedał, a garnitur spalił.
Szefowa ze smutną miną przyjęła anulowanie przeze mnie urlopu, a z kasy, którą wyłożyłem na podróż poślubną na Cypr, nie zobaczyłem ani grosza.
– Leć, rozerwij się – radzili ludzie.
Nie miałem siły nawet się spakować, a na widok apartamentu małżeńskiego pewnie podciąłbym sobie żyły. Już wolałem wrócić do pracy i znosić te wszystkie spojrzenia, dobre rady, poklepywanie po plecach.
Wszystko, co nas łączyło, strawiły języki ognia
Odezwała się po tygodniu. Dzwoniła z Berlina, gdzie czekała na przesiadkę na samolot do Bangkoku. Skoro miała paszport i dowód osobisty, to znaczy, że musiała wejść do naszego mieszkania, kiedy byłem w pracy.
– Przepraszam – powiedziała.
Rozłączyłem się, wykasowałem jej numer i całą naszą korespondencję. Wyrzuciłem Monikę z grona znajomych na Facebooku. Na działce rodziców rozpaliłem ognisko i cisnąłem w płomienie garnitur, obrączki i wszystko, co mi ją przypominało. Zmieniłem nawet mieszkanie.
Byłem gotów rzucić pracę, ale powstrzymali mnie przed tym rodzice. Niezależnie od tego, z jak wielką determinacją pragnę zapomnieć o przeszłości, ona wciąż do mnie wraca. Nadal nie mogę zrozumieć, dlaczego Monika potraktowała mnie w ten sposób. Czym sobie na to zasłużyłem?
Dlaczego wy, kobiety, gracie, zamiast powiedzieć, co leży wam na sercu? Po co wmawiacie nam, że jesteście szczęśliwe? Ośmieszacie nas, niszczycie na oczach wszystkich, tłumacząc się gładko swoją niepewnością, rozedrganiem, do którego nam odmawiacie prawa?
Zabiłaś we mnie, Moniko, wszystko, co najlepsze. Nie wiem, czy kiedykolwiek jeszcze zaufam kobiecie tak, jak wierzyłem tobie.
Czytaj także:
„Moja była wymyśliła wyrafinowaną zemstę, za to że zerwałem z nią SMS-em. Podrzuciła mi psa ze schroniska”
„Siostra kazała mi jechać 600 km tylko dlatego, że nasz 80-letni ojciec wygrał kasę i nie chciał się nią podzielić”
„Nieznajomy z pociągu zaprosił mnie na randkę. Zaproszenie napisał na... murze. To był początek niezwykłej przygody”