„Kłamałem babom na portalach randkowych, że jestem chory. Przysyłały kasę, a ja w ten sposób zarabiałem na rodzinę”

Była żona żerowała na moim synu fot. Adobe Stock, Pormezz
„Gdy wszystko wyszło na jaw, żona powiadomiła te kobiety, że je oszukiwałem i wyrzuciła mnie z domu. Krzyczała, że ją upokorzyłem. A czy ona nie rozumie, że nigdy jej nie zdradziłem? Po prostu wykorzystałem naiwność babek, które spotkałem na swojej drodze. One niemalże same pchały mi w ręce te pieniądze – miałem nie skorzystać?”.
/ 14.04.2023 18:30
Była żona żerowała na moim synu fot. Adobe Stock, Pormezz

– Masz dwadzieścia minut, żeby spakować swoje rzeczy i się wynieść – ton głosu Grażyny wskazywał na to, że tym razem nie żartuje. – Tego już za wiele! W życiu nikt mnie tak nie upokorzył, ty świnio! Idź do tej swojej Kryśki, czy innej Zdziśki!

Trzeba przyznać, że nigdy nie byliśmy najbardziej zgodnym małżeństwem na świecie, ale to już chyba przesada, żeby wyzywać swojego ślubnego, bo… No właśnie, bo postanowił załatać dziurę w domowym budżecie! A że w dość, hmn, nietypowy sposób?

Jakie to ma znaczenie?

Przecież nikt nie kazał tym babom być takimi strasznie naiwnymi! Na pewno ja im nie kazałem… Same chciały. Jestem kierowcą. Pracuję w tak zwanym transporcie międzynarodowym, to znaczy, krótko mówiąc, jeżdżę na tirach. Do niedawna taka praca to było coś, przynajmniej finansowo. Owszem, nie było mnie w domu nieraz od poniedziałku do niedzieli, ale zarabiałem tyle, że miałem na dobry samochód, segment pod miastem, prywatną szkołę dla syna. Jednak jakieś dwa lata temu wszystko się zmieniło. Usłyszałem to, czego bałem się najbardziej: że moja firma plajtuje! Przez chwilę łudziłem się, że szybko znajdę kolejną robotę, ale niestety – bezrobotnych kierowców w mojej okolicy było zatrzęsienie, więc jeśli już w ogóle trafiała się jakaś krótkoterminowa oferta, to zarobki były znacznie niższe od tych, do których przyzwyczaiłem swoją rodzinę.

Jakoś jednak trzeba było sobie w tej trudnej sytuacji radzić. Grażyna zatrudniła się więc na pół etatu u swojej kuzynki w sklepie, a ja w warsztacie u kumpla, bo kiedyś skończyłem samochodówkę. A jednak wciąż czułem, że to nie to. Marzył mi się powrót do dawnego zajęcia i... pełnego portfela. I gdy tak narzekałem pewnego dnia znajomemu na swój brak szczęścia w życiu, usłyszałem:

Masz przynajmniej fajną babę. No i swoją. A ja, sam zobacz, do czego się muszę uciekać, żeby nie być sam.

Spojrzałem na ekran jego laptopa, w który od czas do czasu znajomy zerkał podczas naszej rozmowy. Krzysiek był zalogowany na portalu randkowym! A ja myślałem, że to zabawa raczej dla chłopaków w wieku mojego syna... Co tu kryć, w mojej poprzedniej pracy mogłem mieć dziewczyn na pęczki, ale choć między mną a żoną bywało różnie, zdradą nigdy nie byłem zainteresowany.

Krzysiek to co innego

Chłopak jest ode mnie o kilka lat młodszy, kobieta od niego odeszła, nic dziwnego, że szuka szczęścia. Wypiliśmy tego wieczoru po kilka piw i naszła mnie ochota, żeby też się zalogować. Tak tylko dla zabawy, no i z ciekawości, kto odpowie na moje ogłoszenie. Podpisałem się jako „Tomek, 38” i czekałem na reakcję chętnych do zawarcia znajomości pań. Nie trwało to długo. Już po dziesięciu minutach na moim profilu pojawił się wpis: „Wyglądasz na prawdziwego faceta. Pogadamy?”. Byłem zdumiony i, nie powiem, mile połechtany. Nie pamiętam już, kiedy ostatnio moja Grażyna powiedziała mi komplement! Odpisałem „Paulince, 45”. I tak to się zaczęło...

W ciągu następnych dni obeznałem się w temacie i nauczyłem się obsługiwać portal randkowy. Oczywiście traktowałem to jako dobrą zabawę i sposób na zabicie czasu, którego po utracie pracy miałem aż za dużo. Kiedy tylko Grażyna wychodziła z synem rano z domu, siadałem do komputera i przez dwie, trzy godziny rozmawiałem z wirtualnymi „przyjaciółkami”. Szybko się zorientowałem, że większość z nich to mężatki w średnim wieku, moje rówieśniczki albo trochę starsze. „Małolaty” nie miały chyba w zwyczaju nawiązywać znajomości z panem po czterdziestce, który na wstępie deklarował, że nie interesuje go sponsoring. Za to z dziewczynami, jak je nazywałem, w moim wieku w większości gadało mi się po prostu super. Po dwóch tygodniach miałem już swoje cztery faworytki.

Pierwszą była pielęgniarka Krysia

Opowiadała mi o tym, jak tęskni za pozostawionymi w kraju dziećmi i jak ciężko pracuje. Po liczbie godzin, które poświęcała pacjentom, szybko się zorientowałem, że nie zarabia mało. Nawet posyłając rodzinie w Polsce co miesiąc okrągłą sumkę, wciąż pozostawała zamożną kobietą. I to właśnie Krysia nieświadomie podsunęła mi pomysł, który kilka dni później zrealizowałem na innej wirtualnej „przyjaciółce”, prawniczce, Joli. Krysia opowiedziała mi, że jeden z jej pacjentów przechodzi załamanie nerwowe, bo żona przez wiele lat wysyłała bez jego wiedzy pieniądze kochankowi, który podawał coraz to bardziej nieprawdopobne preteksty, dla których tych pieniędzy potrzebuje. Kiedy to usłyszałem, coś mi zaświtało w głowie... Atmosfera w moim domu przez pieniądze, a raczej ich brak, robiła się coraz trudniejsza. Musiałem szybko zacząć więcej zarabiać!

Jola wydawała mi się najlepszą kandydatką. Świeżo po rozwodzie, zrozpaczona i ufna, była idealną ofiarą mojej intrygi. Najpierw nie odzywałem się do niej przez trzy dni, pozwalając jej zatęsknić. Zdawałem sobie sprawę, że pani prawniczka zbudowała wokół siebie szczelny mur i nie ma w prawdziwym życiu przyjaciół. Beze mnie musiała czuć się naprawdę bardzo samotna, bo przez te trzy dni zasypywała mnie SMS-ami i mailami, na które nie odpowiadałem. Po tym czasie napisałem jej rzewną wiadomość o tym, że nie chciałem jej martwić, ale właśnie byłem u lekarza i dowiedziałem się, że mam ciężką chorobę. Muszę brać leki, ale mnie na nie nie stać. Zgodnie z moimi oczekiwaniami, Jola bardzo się przejęła moją sytuacją. Tym bardziej że suma, o której mówiłem, czyli tysiąc złotych, dla niej, dobrze zarabiającej radczyni, była z gatunku tych drobnych. Jeszcze tego samego dnia zaproponowała, że przeleje mi tę kwotę na konto w formie bezzwrotnej pożyczki. Przez chwilę się krygowałem, żeby nie wyglądało na to, że tylko po to się do niej zwróciłem, ale pieniądze oczywiście wziąłem. Grażynie powiedziałem, że dostałem premię w warsztacie.

Nawet specjalnie nie wnikała za co

Dla niej ważne było tylko to, że mogła kupić to, co sobie upatrzyła, jak kiedyś. I tak to się wszystko potoczyło. O kolejną „pożyczkę” poprosiłem Anitę, następną z moich „przyjaciółek”. Przedstawiłem jej łzawą historię kradzieży samochodu i niemożności dojazdu do pracy w innej miejscowości. Pożyczyłem pięćset złotych, żeby dziewczyny nie wystraszyć na początek. Anita była architektem krajobrazu, mieszkała w pięknym domu należącym do rodziny męża i nigdy w życiu nie miała trosk materialnych. Kiedy poprosiłem ją o te pięć stów, z własnej inicjatywy przelała mi dwa razy tyle. Oczywiście miałem jej oddać te pieniądze „kiedy tylko będę mógł”. Kwestią oddawania długów nigdy się nie przejmowałem. Traktowałem pieniądze przesyłane mi przez te naiwne kobiety jak regularną pensję, płaconą za poświęcany im czas, zrozumienie, rozmowę. Z czasem zresztą zacząłem „rozwijać swoją działalność” i dbać o to, żeby pieniądze dostawać tylko do ręki.

Z wybranymi kobietami zacząłem się mianowicie spotykać. Było to już kilka miesięcy po tym, jak zacząłem te internetowe flirty, i miałem pewne doświadczenie i przemyślenia na ten temat. Przede wszystkim zadbałem o swój wygląd. Ku zdumieniu mojej rodziny zacząłem regularnie biegać, żeby zrzucić zbędne kilogramy. Kupiłem sobie też kilka modnych koszul, ba, raz czy dwa poszedłem do solarium i zainwestowałem w dobrą wodę kolońską. Oprócz tego na każdym z tych spotkań starałem się dać kobiecie to, czego moim zdaniem ode mnie oczekiwała. A one w większości oczekiwały dokładnie tego samego – uważnego spojrzenia, wysłuchania, poczucia, że są dla kogoś ważne. I to właśnie dostawały.

Nigdy żadna się nie skarżyła

Przeciwnie, nawet fakt, że nie kończyłem naszych kolacji z nimi w łóżku, świadczył o mnie dobrze. Z takim wyjątkowym mężczyzną chętnie, wszystkie bez wyjątku, dzieliły się tym, co miały. Nie tylko banalnymi historiami z małżeńskiego życia, ale też zasobnością portfela. Nie prowadziłem nigdy notatek na temat sum, które od nich dostawałem, ale na pewno od Krysi pożyczyłem pewnego razu trzy tysiące „na remont dachu” (tym, że dom się wali, tłumaczyłem fakt, że nigdy nie zaprosiłem jej do siebie). Od Joli pożyczałem regularnie drobniejsze sumy – a to na opony zimowe, a to na montaż czujnika czadu (tu uraczyłem ją mrożącą krew w żyłach historią na temat zatrucia czadem, którego cudem uniknąłem!). Miałem też inne „sponsorki”. Na przykład Agatę, dla której wymyśliłem historię ciągnącej się za mną latami choroby przywleczonej z tropików, z którą nikt w Polsce nie potrafi sobie poradzić. Ale najciekawszym przypadkiem była Monika, studentka utrzymywana przez starszego, dość znanego pana. Wspomagała mnie pieniędzmi, które dostawała od swojego sponsora. Z nim nie mogła o niczym porozmawiać, była dla niego tylko piękną lalką. Przy mnie czuła się, jak mówiła, normalną kobietą. Nie dysponowała taką gotówką jak pozostałe dziewczyny, więc ograniczałem się do pożyczania a to stu, a to dwustu złotych. Jednak w głowie układałem sobie inny plan – zamierzałem zaszantażować jej protektora, szanowanego w świecie mediów, że jego romans wyjdzie na jaw, jeśli nie zapłaci mi określonej sumy.

Ten szantaż jednak nigdy nie doszedł do skutku, bo wcześniej... sam zostałem nakryty. I to przez moją własną żonę. Pisanie do moich „przyjaciółek” zajmowało mi to tyle czasu, że musiałem zrezygnować z pracy w warsztacie. Oczywiście, nie powiedziałem o tym żonie. Ale pech chciał, że pewnego dnia podczas przerwy obiadowej, postanowiła odwiedzić mnie w pracy. W warsztacie usłyszała, że nie pracuję tam już od kilku miesięcy. Jej pierwszą myślą było: „Ma romans!”. Postanowiła mnie śledzić. Wzięła dwa dni wolnego i pojechała za mną do kawiarni w galerii handlowej, gdzie umówiłem się z Jolą. Potem zobaczyła, jak pomagam w zakupach Monice…

Nie wiedziała, co o tym myśleć

Odpowiedź dostarczył jej nasz syn, którego poprosiła o sprawdzenie mojej poczty mailowej – byłem tak naiwny, że nawet nie zabezpieczyłem jej hasłem! Grażyna nie dała mi żadnej szansy obrony. Skontaktowała się z wszystkimi czterema kobietami i powiedziała im, że były oszukiwane. Mam się ponoć spodziewać procesu. Jakby tego było mało, żona wyrzuciła z mnie z domu. Krzyczała, że ją upokorzyłem. A czy ona nie rozumie, że nigdy jej nie zdradziłem i nie zrobiłem niczego przeciwko naszej rodzinie? Po prostu wykorzystałem naiwność babek, które spotkałem na swojej drodze. One niemalże same pchały mi w ręce te pieniądze – miałem nie skorzystać? 

Czytaj także:
„Rozwiodłem się po 8 miesiącach małżeństwa. Teraz ta zołza chce 50 tysięcy złotych za wesele, którego nie chciałem”
„Rozwiodłam się z mężem, by szukać przygód i szybko tego pożałowałam. Znalazł sobie młodą lafiryndę, a mnie zakłuła zazdrość”
„Zaledwie pół roku po swoim ślubie, mój brat wdał się w romans z moją przyjaciółką. Szybko uznał, że nie kocha żony”

Redakcja poleca

REKLAMA