„Kilka minut po rozwodzie poznałam... miłość swojego życia. Nie był w moim typie, ale otworzyłam się na uczucie”

Kobieta po rozwodzie fot. Adobe Stock
Z całych sił próbowałam się nie rozpłakać, kiedy nagle pojawił się ten natręt. Chciał mi wcisnąć jakieś kwiaty i do tego bezczelnie twierdził, że muszę z nim pójść na kawę!
/ 31.03.2021 12:42
Kobieta po rozwodzie fot. Adobe Stock

Wyszłam z gmachu sądu jako rozwódka. Czternaście lat wspólnego życia właśnie kopnęło w kalendarz. Pozamiatane. Do sali wchodziliśmy z Radkiem jako małżeństwo, wychodziliśmy stamtąd jako obcy sobie ludzie. Spojrzałam na swoją dłoń – na serdecznym palcu odcinał się jaśniejszy pasek od obrączki, którą zdjęłam chwilę wcześniej w toalecie sądu, już po ogłoszeniu wyroku.

Powinnam poczuć ulgę. Wreszcie koniec, dziewczyno. Teraz możesz i musisz pozbierać do kupy to, co zostało, otrząsnąć się z trosk i złudzeń, a potem iść dalej, bez żalu, bez oglądania się za siebie. Tak, właśnie tak powinnam zrobić, ale łatwiej powiedzieć, niż zrobić. Żołądek wywracał mi się na lewą stronę i czułam się jak po ciosie w splot w słoneczny – znokautowana. Totalnie przegrana i pokonana, przez życie, okoliczności, przez własne oczekiwania i naiwność.

Dałam się oszukać jak dziecko

Wychodziłam za mąż jako młoda, zakochana dziewczyna, pełna planów i nadziei na przyszłość. Guzik wiedziałam o życiu, mężczyznach, związkach, o samej sobie też dopiero się uczyłam. A teraz byłam w wieku, kiedy spora część moich znajomych dopiero rozglądała się za kimś na stałe, myślała o stabilizacji, dzieciach, domku z ogródkiem, samochodzie rodzinnym… Ja zaś miałam za sobą długi, poważny związek, zakończony gorzkim rozczarowaniem i porażką rozwodu, co sprawiało, że czułam się jak dinozaur.

Humoru nie poprawił mi widok mojego byłego już męża, który po drugiej stronie ulicy właśnie przytulał ciężarną kochankę. Chryste, jeszcze i to. Co za upokorzenie… Gnojek. Podła świnia. Zawsze taki był? Czy zmienił się w drania z czasem? A może to moja wina? Może to ja wyzwoliłam w nim to, co najgorsze? Może nie byłam dobrą żoną, dlatego poszukał sobie kogoś lepszego? Przestań! To nie jest twoja wina! To on powinien się wstydzić. Nie ty, idiotko. Zamrugałam szybko powiekami. Nie rozpłaczę się! Nie dam mu tej satysfakcji. Nawet jeśli nie patrzy. Już ja znam takie numery!

Szłam przed siebie, w stronę przystanku, i zagryzałam policzek od środka, byle tylko się nie rozryczeć. Dość upokorzeń jak na jeden dzień. Poczułam mokre ciepło na policzku. Nie udało się. Super. Do kompletu żenady dojdzie jeszcze publiczne płakanie.
– To dla pani – usłyszałam znienacka irytująco radosny męski głos. Po czym w polu mojego widzenia pojawił się bukiet białych lilii i eustom. Tyle zarejestrowałam, mimo zamazującej się przez łzy rzeczywistości.  

– Dziękuję, ale nie. Przepraszam.
Ominęłam „przeszkodę”, świadoma, że często w ten sposób oszuści wyłudzają pieniądze w centrum miasta.
– Nalegam – upierał się radośnie natręt, idąc za mną. Słyszałam jego kroki. Boże, czy ten dzień się nie skończy? Czy musi mnie tu szlag trafić, żebym zaznała trochę spokoju?
– Piękne kwiaty dla pięknej kobiety. Proszę. Niech pani nie odmawia.

Bo co? Bo niby dlaczego muszę się zgodzić? Bo kwiaty piękne? Bo dzień ładny, choć do dupy? Bo facet ma miły głos, choć wkurzająco radosny? Bo jest facetem z bukietem, więc moim kobiecym psim obowiązkiem jest kwiatki wziąć i podziękować? W życiu! Niech spada!
– O co, do cholery, panu chodzi? – wycedziłam przez zęby pytanie, poirytowana i zawstydzona całą sytuacją. Miałam trzydzieści sześć lat. Nie powinnam płakać jak dziecko. Ani tym bardziej wierzyć, że zapłakana wyglądam pięknie.
– O to, żeby poprawić pani humor – w głosie kwiatowego natręta wyczułam, że się uśmiecha.

– To niech się pan odczepi! – warknęłam. – Od razu się ucieszę. Może nawet podskoczę z tej radości.
Nie mogę. Mama wychowała mnie na dżentelmena. Proszę – niemal wcisnął mi bukiet w ręce. Owionięta obłędnym zapachem rozkleiłam się na dobre. Łzy popłynęły jak gorące strumienie. Zatrzymałam się, bo przez te potoki nie widziałam drogi.
– Oho, widzę, że lilie to za mało. Hm, może więc na poprawę humoru napije się pani kawy w towarzystwie żałosnego gościa, którego wystawiono dziś do wiatru?

Stałam, ściskając pachnący bukiet i płacząc nad sobą. Nad nim nie zamierzałam.
– Dzisiaj… się… rozwiodłam… – wyszlochałam. Nie tyle uznałam, że powinnam mu wyjaśnić, skąd ta moja histeria, ile nie chciałam, by samozwańczo przyznał sobie palmę pierwszeństwa w nieszczęściu. Dziś wygrywałam w zawodach „komu bardziej dokopało życie”.
– Dzisiaj? Teraz? Przed chwilą? – dopytywał się tonem sugerującym i podziw, i niedowierzanie. Kiwnęłam głową.
– W takim razie powinniśmy się napić szampana! Pani za nowe życie bez męża, ja za świat bez kobiety, która zrezygnowała ze mnie jeszcze przed pierwszą randką. To trzeba uczcić! Mam rezerwację niedaleko.
– Nie wiem, czy…
– Czy wypada pić szampana z nieznajomym? Jestem Robert. A ty?

Zawahałam się tylko przez ułamek sekundy. Gorzej przecież być nie mogło. No chyba że zaraz mnie coś rozjedzie albo spadnie na mnie z dachu.
– Kamila – odparłam, bezwiednie zerkając w górę, czy jakiś grom z nieba się nie zbliża.
– To już się znamy! – mężczyzna chwycił mnie pod rękę i pociągnął w stronę pobliskiej restauracji. Jego irytująca radość przestała mnie tak drażnić, gdy zrozumiałam, że to jakiś rodzaj mechanizmu obronnego. Podobnie jak nerwowe pytlowanie.
– Nie możesz tak płakać, bo obsługa pomyśli, że robię ci krzywdę, i wezwie policję – tłumaczył mi po drodze konspiracyjnym szeptem. – Chyba nie chcesz, bym trafił przez ciebie na dołek?

Obsługa dziwnie na mnie patrzyła

To było szalone, nieoczekiwane i może trochę niebezpieczne, ale miłe. Dzień, który planowałam spędzić w dresie, w towarzystwie butelki wina i łzawych filmów, okazał się całkiem przyjemny. Piłam szampana i jadłam pyszne szparagi. Obsługa trochę dziwnie patrzyła, gdy weszłam zapłakana, z rozmazanym makijażem, ale w łazience udało mi się naprawić największe szkody. Już nie wyglądałam jak panda. Robert za to przypominał miśka.

Gdy osuszyłam łzy i odzyskałam ostrość widzenia, przyjrzałam się mojemu kwiatowemu wybawcy. Nie był w moim typie. To znaczy, poprawka, nie przypominał mojego męża. Wydawało mi się, że lubię szczupłych, ale umięśnionych elegantów. Typ mądrali. Wysportowany intelektualista. Coś w ten deseń. Jak Arek właśnie. Robert wyglądał zaś, jakby sporo pracował fizycznie na świeżym powietrzu. Duży, potężny, ogorzały. Mięsisty nos, jasnoniebieskie oczy, szerokie usta, jasne włosy ściągnięte w kitkę. W dżinsach, w koszuli w kratę i sportowej marynarce. To musiał być jego strój wyjściowy, skoro wybrał się tak ubrany na randkę. Arek pojawiłby się w garniturze…

I co z tego? Co mi po modnym przystojniaku, który inteligentnie zrobił ze mnie kretynkę? Nie połapałam się, że mnie zdradza, że ma romans na boku, poważny, skoro zaowocował ciążą…
– Hej, słuchasz mnie? Czy jesteś pod zbyt wielkim wrażeniem mojego męskiego uroku? Może poczekam, aż się napatrzysz? Uśmiechnęłam się.
– Już.
– Co już?
– Napatrzyłam się – odparłam. – A o czym mówiłeś?
– O mojej ostatniej budowie. No tak, był inżynierem budownictwa, specem od mostów. Pasował do niego ten zawód. I podobał mi się ten człowiek. Nie tyle chodziło o jego fizyczność, ile o uczucia, jakie we mnie wzbudzał. Ciepło, zaufanie, bezpieczeństwo. Był jak parasol w deszcz, jak szklanka wody w upał, jak schronienie podczas zawiei. Polubiłam go niemal instynktownie i niespełna godzinę po rozwodzie świetnie się bawiłam. Naprawdę!

Kiedy wróciłam do domu, w kieszeni żakietu znalazłam karteczkę z numerem telefonu. Wahałam się kilka dni, nauczyłam się tego ciągu cyfr na pamięć, zanim wybrałam numer zanotowany starannym pismem.
– Już myślałem, że nigdy nie zadzwonisz… – usłyszałam.
– Skąd wiesz, że to ja?
– Jak nie ty, to się rozłącz. Ale mam nadzieję, Kama, że to jednak ty…

Reszta to już historia. Jedno przypadkowe spotkanie zmieniło bieg mojego życia. Lunapark. Zoo. Kino. Spacery po okolicznych mostach i wiaduktach. Oraz pod nimi. Pocałunki, od których kręciło się w głowie. Silne objęcia, w których czułam się mała i zaopiekowana. Rok później miałam dla niego niespodziankę. Dwie kreski na teście ciążowym, które były najszczęśliwszymi kreskami na świecie. I pomyśleć, że to wszystko przez czysty przypadek! Mogłam pójść inną drogą, mogłam zostać chwilę dłużej w sądzie, mogłam wsiąść do taksówki, która stała na postoju. Coś jednak skierowało moje kroki ku niemu. W bukiecie ślubnym będę mieć lilie… 

Zobacz więcej prawdziwych historii:
Śmierć psa przeżyłam mocniej, niż śmierć matki
Córka w wieku 6 lat zobaczyła, jak uprawiam seks z kochankiem
Przyłapałam na zdradzie moją 80-letnią babcię

Redakcja poleca

REKLAMA