Nigdy nie byłam tak zwaną popularną dziewczyną. W czasie kiedy moje koleżanki umawiały się na randki i zmieniały chłopaków jak rękawiczki, ja siedziałam nad książkami, wkuwając regułki z biologii i chemiczne wzory.
W głowie miałam tylko jedno marzenie: dostać się na farmację, a po studiach zatrudnić w dużej firmie produkującej innowacyjne leki. Niestety, życie zweryfikowało moje oczekiwania.
Piątki z liceum w niewielkim mieście nie wystarczyły, żeby śpiewająco zdać maturę i dostać się na oblegany kierunek. Musiałam zadowolić się studium przygotowującym do pracy jako technik laboratoryjny.
A co jest złego z moimi włosami?
– Ludzie zawsze będą chorować i zawsze będą się badać. Pracy ci nie zabraknie – stwierdził ojciec, kiedy usłyszał, że nic nie wyszło z moich planów.
Czas pokazał, że miał rację. Bez trudu skończyłam szkołę i tydzień po obronie pracy dyplomowej zgłosiłam się do pracy w dużym, sieciowym laboratorium.
– Gdyby nie to, że na gwałt potrzebujemy ludzi, nawet bym nie rozważyła zatrudnienia kogoś z takimi włosami – prychnęła na mój widok kierowniczka działu. – Dziewczyno, studia już się skończyły, czas dorosnąć. Zrób coś ze sobą.
Aż mnie zatkało na te słowa, a policzki poczerwieniały mi jak piwonie.
– Ale co jest nie tak z moimi włosami? – wyjąkałam, choć dobrze wiedziałam, że do supermodelki mi daleko.
– Ty reprezentujesz firmę. Z takimi mysimi kosmykami to mogłabyś mydło w drogerii sprzedawać! – prychnęła w odpowiedzi moja przyszła szefowa.
– Nie przejmuj się, to zołza, ona już tak ma – szepnęła, przechodząc, jakaś młoda dziewczyna, najwyraźniej też analityczka medyczna. – Nie zwracaj na nią uwagi. Kaśka jestem.
– Danka – wybąkałam, bo nagle poczułam, że zupełnie nie pasuję do tego miejsca i nie tylko moje włosy, ale też staroświeckie imię wydają się tu zawleczone z innej bajki.
A jednak zostałam. Oferowane warunki były zadowalające, praca blisko domu, a mnie zależało na tym, żeby szybko się usamodzielnić. Postanowiłam po prostu dostosować się do oczekiwań kierowniczki.
To nie pracowitość, lecz pracoholizm
Tego samego dnia umówiłam się do fryzjera. Trzeba przyznać, że mistrzyni grzebienia wyczarowała na mojej głowie prawdziwe cuda. Ścięła włosy w modny sposób, rozjaśniła… W pierwszej chwili sama siebie nie poznałam w lustrze.
– W końcu wygląda pani na swój wiek. Bo wcześniejsza fryzura to, co tu kryć, dodawała pani z dziesięć lat – nie kryła zadowolenia ze swojego dzieła fryzjerka.
Kasia i pozostałe koleżanki w pracy też zachwycały się moją metamorfozą.
– Teraz możesz ruszać na podbój świata! – przekrzykiwały się jedna przez drugą. Ale dla mnie i tak liczył się tylko lodowaty wzrok Alicji, mojej kierowniczki.
– Już przynajmniej ludzi nie straszysz – mruknęła, taksując mnie wzrokiem.
Z czasem miałam się przekonać, że to i tak była jedna z milszych rzeczy, które ta kobieta potrafiła z siebie wydusić.
Alicja zachowywała się jak zła czarownica z bajek. Zawsze przychodziła do laboratorium pół godziny przed czasem, w nienagannym makijażu i butach na wysokich obcasach. Stawała w drzwiach i sprawdzała, czy któryś z pracowników czasem nie spóźnia się choćby minuty. Jeśli tak się zdarzało, ściągała usta w wąską linijkę i cedziła:
– Odejmę to pani od pensji. To jest punkt medyczny, tu się nie toleruje spóźnień.
Nie tolerowała jeszcze wielu innych rzeczy. Zdjęcia choćby na pięć minut rękawiczek, spotkań przy firmowym ekspresie czy wychodzenia równo o szesnastej.
– To nie urząd pracy. Ludzie czekają na swoje badania – powtarzała, mierząc nas lodowatym wzrokiem. – Niech wam nawet do głowy nie przyjdzie wstać od stołu, póki nie skończycie swoich analiz na ten dzień.
Przy takim podejściu zdarzało się, ze laboranci wychodzili z pracy, gdy zapadał już zmrok. Ale dla Alicji nie stanowiło to problemu.
Ona i dziecko? Niesamowite
– Decydując się na ten zawód, liczyliście się z konsekwencjami – powtarzała.
Trzeba przyznać, że ona też dawała przykład pracowitości. Powiedziałabym nawet: pracoholizmu. Nigdy nie widziałam, żeby opuszczała laboratorium, zanim nie zdała ostatniej partii próbek na dany dzień, nawet jeśli zapadała już noc.
– Jak ona godzi ten pracoholizm z wychowywaniem dziecka? – usłyszałam pewnego dnia szept koleżanki.
– To Alicja ma dziecko? – zdziwiłam się, bo wizerunek czułej matki kompletnie nie pasował mi do tej surowej i zimnej kobiety.
– Tak, ma trzyletnią córeczkę. Klara to jej oczko w głowie – uśmiechnęła się Kasia. – Podobno długo starali się o potomstwo. Jej mąż oszalał, kiedy Klarunia przyszła na świat. Dopiero wtedy oświadczył się Alicji. Wcześniej nie był pewien, czy chce założyć z nią rodzinę. Podobno to ona parła do małżeństwa.
– Jakoś mnie to nie dziwi – roześmiałam się, ale szybko musiałyśmy przerwać tę fascynującą konwersację, bo na horyzoncie pojawiła się Alicja, a ona plotek w pracy nie cierpiała najbardziej na świecie.
I pewnie zapomniałabym o tej rozmowie, gdyby nie pewne zdarzenie. W naszym laboratorium był zwyczaj, że pracownicy co roku robili sobie kontrolną morfologię, oczywiście bezpłatnie. Tym razem Alicja przyniosła swoje próbki krwi do mnie.
– Na jutro zrób mi morfologię. Tylko dokładnie – warknęła. – Bo ostatnio jakoś słabo się czuję. Nie polegaj na tym, co pokaże automat, zrób ręczny rozmaz.
– Oczywiście – pokiwałam szybko głową, bo zawsze w towarzystwie szefowej czułam się niepewnie.
– I jeszcze mojego męża i córki. Tylko też dokładnie. Klara ma skłonność do siniaków. To pewnie nic takiego, ale wolę się upewnić – dodała Alicja, wręczając mi probówki.
Nie chciałam słuchać żadnych plotek
Specjalne zlecenie szefowej było pierwszą rzeczą, którą zajęłam się po południu. Upewniłam się, że nie będę już miała innej pracy, i usiadłam do aparatury badającej morfologię. Już miałam zeskanować wynik, gdy usłyszałam nad sobą głos Kasi:
– Widziałam, że Alicja tym razem ciebie postanowiła zaszczycić swoimi badaniami.
– To pewnie czysty przypadek – uśmiechnęłam się. Lubiłam Kasię, ale czasami miałam wrażenie, że bardziej interesują ją plotki niż rzetelna praca.
– Nie powiedziałabym – Kaśka pokazała zęby w szerokim uśmiechu. – I wcale nie chodzi mi o to, że Alicja uważa cię za wyjątkowo skrupulatną analityczkę, nie pochlebiaj sobie. Nasza szefowa nie lubi, jak jej tajemnice zna zbyt wiele osób, ty jesteś nowa, a tu się to i owo mówiło na jej temat…
Wiedziałam, że Kasię aż język swędzi, żeby podzielić się ze mną krążącymi na temat Alicji plotkami, ale w tej chwili nie miałam na słuchanie jej najmniejszej ochoty. Chciałam wykonać przydzielone mi zadanie i wracać do domu. Ale koleżanka nie ustępowała.
– Słyszałam… – pochyliła się nade mną konspiracyjnie – …że nasza Alusia taka święta nie jest…
– To nie nasza sprawa – skarciłam koleżankę delikatnie. – Nie gniewaj się, ale muszę naprawdę zrobić tę morfologię.
Kaśka zachowywała się jednak, jakby nie słyszała moich słów. Uśmiechała się teraz błogo, wyraźnie zatopiona w myślach.
– Mówi się, że nasza Alusia tak bardzo pragnęła zostać żoną swojego bogatego mężusia, że postarała się o to, żeby spełnić jego największe pragnienie! – wypaliła nagle.
Tego już było dla mnie za wiele.
– Nie gniewaj się, ale to ich prywatne sprawy – powiedziałam surowo, mierząc Kasię niechętnym wzrokiem, bo nigdy nie popierałam wtrącania się w życie innych ludzi.
Uderzyła w moją czułą strunę
Ale mojej koleżanki najwyraźniej nawet ta reprymenda nie mogła powstrzymać.
– Tak sobie myślałam… – mówiła, jakby nie słyszała, co powiedziałam wcześniej – …że przecież mamy doskonałą sposobność, żeby to sprawdzić…
– O czym ty mówisz? – aż podniosłam głowę znad mikroskopu.
– Wystarczy, że badając próbki tej rodziny, dodałabyś grupę krwi. Jeśli się zgadza, to tylko głupie plotki. Ale jeśli nie… – Kasia uśmiechnęła się przebiegle.
– Chyba żartujesz! – krzyknęłam. – Nie mogę badać krwi ludzi bez ich zgody! To przestępstwo! I co miałabym z taką wiedzą zrobić?!
– Danka, nie chodzi o zwykłą ciekawość – Kasia pochyliła się nade mną z jakimś dziwnym wyrazem twarzy. – Alicja zachowuje się skandalicznie. Pomiata nami. Szydzi, jakby była królową. Należy jej się nauczka. Przypomnij sobie, jak skomentowała twoje włosy, kiedy przyszłaś pierwszy dzień do pracy. Naprawdę uważasz, że to jest w porządku?
Czasami ktoś długo nas na coś namawia, a przecież wystarczyłoby uderzyć we właściwą strunę… I Kasia właśnie w tę strunę uderzyła. Przed oczami momentalnie stanęła mi chwila, kiedy Alicja szydziła z mojej fryzury, a w gardle poczułam to samo piekące poczucie wstydu, które towarzyszyło mi wtedy…
– Sprawdzę te grupy krwi – wycedziłam przez zaciśnięte zęby.
Praca nie była skomplikowana
Jeśli jest się doświadczonym analitykiem, a za takiego się uważam, rutynowa morfologia i oznaczenie grupy krwi nie stanowi problemu. Następnego dnia mogłam wrócić do Kasi z rewelacjami, które poznałam.
– Miałaś rację! – wyszeptałam od drzwi, rozglądając się, czy nikt nas nie podsłuchuje. – Sprawdziłam dwa razy. Nie ma mowy o pomyłce. Oni oboje mają grupę krwi A. Natomiast Klara… – zawiesiłam głos. – Klara ma grupę krwi B.
Spojrzałyśmy na siebie wymownie, zastygając w pełnym zdumienia bezruchu. Obie wiedziałyśmy od razu, co to oznacza. Jeśli oboje rodzice mają grupę krwi A, żadnym sposobem dziecko nie może mieć grupy B.
To jest po prostu niemożliwe. Genetyka to wyklucza. Wyjaśnienie było jedno.
– Klara jest adoptowana – wyszeptałam.
– Albo… – Kasia spojrzała na mnie ze zgrozą. – Albo plotki są prawdziwe. Alicja zdradziła swojego męża. Dziecko jest jej, ale nie jest jej męża…
– Tylko co nam po tej wiedzy? – spytałam bezradnie. I wtedy odpowiedź przyszła sama.
W drzwiach laboratorium stanęła Alicja we własnej osobie.
– Co to za ploteczki w godzinach pracy?! Ktoś wam płaci za mielenie ozorami?! – naskoczyła na nas momentalnie. – Pewnie omawiacie nowe diety. Przydałyby się wam! Obie wyglądacie jak dzieci wieloryba! Czy wy wiecie, że reprezentujecie…
Tego już było dla mnie za wiele!
Całe życie czegoś się bałam. Nie przeciwstawiałam się koleżankom, które gnębiły mnie w szkole. Nie umiałam stanąć w swojej obronie przed szefową. Ale teraz miarka się przebrała.
– Alicjo, chciałabym z tobą porozmawiać – powiedziałam spokojnie, ignorując wybuch szefowej. – I myślę, że im szybciej to zrobimy, tym lepiej.
Alicja musiała usłyszeć coś w moim głosie, bo przerwała w pół słowa i powiedziała tylko:
– Zapraszam w takim razie do mojego gabinetu.
Nie wiem, jakich wieści spodziewała się ta kobieta, ale na pewno nie tego, co miałam jej do powiedzenia.
– Wiem, że Klara nie jest dzieckiem twojego męża – powiedziałam spokojnie, gdy tylko zamknęły się za nami drzwi. – I nie zawaham się użyć tej wiedzy.
– Ale… skąd… – zaczęła jąkać się Alicja. – To jest przestępstwo! Nie wolno…
– Przestępstwem jest przede wszystkim mobbing i szydzenie z wyglądu pracowników. To się musi skończyć – powiedziałam stanowczo. – To jak będzie?
– Ja nie miałam innego wyjścia – powiedziała nagle płaczliwym głosem Alicja. – On ciągle mówił o dziecku. Mówił, że mnie zostawi. A ja bez niego jestem nikim. On ma firmę, to wielki pan prezes… A ja kim jestem? Na imprezie firmowej poznałam jakiegoś mężczyznę. Trochę wypiliśmy. Sama nie wiem, jak to się stało. Kiedy zorientowałam się, że jestem w ciąży, od razu wiedziałam, co zrobię. Artur był wniebowzięty. Nigdy nie przyszło mu do głowy kwestionować tego, że Klara jest jego dzieckiem. Wiesz, on nigdy nie był dobry z genetyki – uśmiechnęła się lekko. – To ja byłam typem kujona.
A jednak, wścibskie koleżanki miały rację. Nie taka święta ta kierowniczka. Musiałam skończyć to przedstawienie, tak nie można pracować. Jesteśmy ludźmi, a nie bydłem. Wiedziałam dokładnie, co muszę zrobić.
Alicja musiała zgodzić się na moje warunki
– Nikt nie musi poznać tej tajemnicy – powiedziałam spokojnie. – Ale twoje zachowanie wobec pracowników musi się zmienić. Dość krytykowania naszego ubrania, wagi, makijażu… Zaczniesz nas traktować z szacunkiem – albo twój mąż pozna prawdę.
Już w sekundzie, kiedy wypowiadałam te słowa, znałam koniec tej rozmowy. Alicja musiała zgodzić się na moje warunki. Wygrałam. Muszę przyznać, że od tej rozmowy naprawdę dużo się zmieniło w laboratorium.
Odkąd Alicja poszła na kurs, gdzie nauczyli ją, jak być milszą dla pracowników, wszystkim nam żyje się łatwiej. Skończyły się docinki na temat naszego gustu czy tuszy.
Koleżanki czasem mówią, że to chyba cud przemienił naszą Alicję w dobrą wróżkę – a ja tylko kiwam ze zrozumieniem głową. Niektóre rzeczy muszą na zawsze pozostać tajemnicami, a trochę wiary w cuda nikomu jeszcze nie zaszkodziło.
Czytaj także:
„Wściekałam się, że przy dziecku nie mam czasu umyć włosów, a teściowa lata po kosmetyczkach. To niesprawiedliwe”
„Myślałam, że kobieta po 40-stce nie ma już szans na randki i zamążpójście. Zaczęłam się więc przyjaźnić z emerytami”
„Sama zaprzepaściłam wielką miłość. Pogodziłam się z losem staruchy z kotami, jednak życie miało na mnie inny plan”